DECYDENT SNOBUJĄCY
Trump w Pislandii
Ciekawe, czy Donald Trump wie, do którego kraju przyjedzie 6. lipca? więcej...
Kiedy zimą w mieszkaniu dziecko bawi się w ogród, doniczka z kaktusem może być kwitnącą jabłonią. Rozrzucone na podłodze książki – inspektami. Wbite zaś w plastelinowe podłoże ołówki i długopisy – krzakami porzeczek, agrestu, koprem, pietruszką czy marchwią – pisze Jan Kurowicki.
Pocięte kartki papieru staną się natomiast grządkami, pomiędzy którymi będzie chodziło ono, przesadzało, podsypywało ziemią, nawoziło, podlewało. Może też mruczeć, że przydałby się deszcz, albo że za dużo w tym roku jest mszyc. I cały czas – bawiąc się – będzie bardzo poważne, jakby faktycznie było ogrodnikiem – pisze Jan Kurowicki.
Zabawa dziecka bowiem to coś poważnego. Gdyby ktoś z dorosłych powiedział mu, że tu nie ma żadnego ogrodu, żadnych grządek, roślin, drzew, krzaków – może by się rozpłakało. I ten ktoś byłby najgorszym ze złych, bo popsuj – zabawą.
Osobliwość zabawy
Wielki historyk i teoretyk kultury Johannes Huizinga zauważył jeszcze przed wojną, że każda zabawa (w tym dziecięca) jest dla jej uczestników zawsze na swój sposób czymś na serio. Nie w tym sensie, że ma ona znaczenie dla codziennego życia. Dlatego, że ponad to życie się wynosi, buduje osobną rzeczywistość i ustanawia własne reguły, wymagając od jej uczestników pełnego zaangażowania się. A jeżeli tak, to ktoś traktujący tę rzeczywistość niepoważnie albo z dystansem, jest z niej wykluczany lub karcony.
Warto zauważyć, że tak widziana dziecięca zabawa, wraz z całokształtem swych treści, przypomina świat bajki. Ona też przecież wymaga zbudowania osobnej rzeczywistości, własnych reguł, jej zaś bohaterowie robią wszystko z pełnym zaangażowaniem.
Być może więc bawiące się dzieci – jeśli można tak powiedzieć – „wybawiają” bajki? Całkiem zdaje mi się to prawdopodobne. A jeżeli tak – to nie wiedzą, co tracą, gdy przestają być dziećmi.
Może na swoje szczęście, bo gdyby wiedziały – nigdy nie zechciałyby przestać nimi być. A tak dorośleją i taplają wraz z nami w mierzwie codzienności. Stają się takimi samymi jak wszyscy ścigającymi się szczurami, ludźmi sukcesu lub nieudacznikami. Tępieją w beznadziejnej harówie czy degenerują na bezrobociu.
Jest dzięki temu jakaś sprawiedliwość w naturze.
Sprzeczna spontaniczność
Ale jest i druga strona medalu dziecięcego bawienia się. Mimo jego cudowności i pomysłowości, stanowi ono powtarzanie stereotypów i konwencji świata dorosłych. A im bardziej dziecku udaje się umowność świata zabawy zbliżyć do form rzeczywistości – tym bardziej zdaje się ono zadowolone.
Uzyskuje ono wtedy niesłychany dla siebie stan „tego, co jest naprawdę”. Bawiące się tedy dziecko buduje wyłączony świat zabawy i – jednocześnie – chciałoby, aby zabawą być nie przestając, stanowił on realność.
Widać to wyraźnie, kiedy dziecko bawi się słuchaniem bajek. Jeżeli daną bajkę słyszało ono już kilka razy – musi być ona potem powtarzana bez zmieniania najdrobniejszego szczegółu. Gdy zaś opowiadający zechce coś zmienić, żeby je zaciekawić – natychmiast usłyszy: „kłamiesz!”. I powtórzy słowo w słowo wersję poprzednią. Bo ono tę bajkę zna. Bawi je zaś proces słuchania, który opowiadający zakłóca (psuje) innowacjami.
Wynika stąd, że wbrew rozpowszechnionym złudzeniom dziecko ani nie jest, ani nie chce być oryginalne. Choć to mu się w zabawie przydarza. Lecz oryginalność nie stanowi dlań samoistnego celu. Nie ma jej też bez łamania tego, co ustalone: w działaniu, myśleniu, twórczości.
Oryginalności więc przyjdzie mu się nauczyć, jak arytmetyki, wiersza na pamięć, posługiwania się nożem i widelcem. Do niej więc trzeba wydorośleć, choć – paradoksalnie – uznaje się nas za dorosłych, gdy jesteśmy nie oryginalni, a jeno przystosowani do panującego układu panujących stosunków, norm, zasad, sposobów myślenia i działania. A to jest wszelkiej oryginalności zaprzeczeniem.
Życie jednak składa się z samych sprzeczności. Gdyby było inaczej – zbędną byłaby dziecięca tęsknota za (ponad codzienną) urodą bajki i jej wyłączeniem ze świata, które – jednocześnie – pozwala w nim być.
Poza dziecięcością
Dlatego też tli się w naszych marzeniach tęsknota za dziecięctwem i powrotem w jego rewiry. Jednak próby jego urzeczywistnienia zawsze kończą się fiaskiem i rozczarowaniem. Bo nawet bawić się nie potrafimy na sposób dziecka. Do perfekcji tylko doprowadziliśmy jego skłonność do powtórzeń tego, co raz uznaliśmy za prawdę. I zbyt sztywno tkwimy w społecznych formach i formułkach.
Widać to dobitnie choćby w medialnych (i nie tylko) spektaklach politycznych, choć nie są one zabawą, bo tam – jak pisał Huizinga – nie ma bezinteresowności. A chodzi w nich, jeśli nie o utrzymanie lub zdobycie władzy, to przynajmniej o zniszczenie, wdeptanie w ziemię przeciwników politycznych czy ideologicznych. Przynajmniej na krótki czas trwania danego spektaklu.
I nie ma tu żadnych reguł. Żadnych zasad. Poza jedną: robić wszystko, by nie wypaść z gry i zapewnić sobie możliwość pojawienia się w kolejnych takich spektaklach. Nawet, gdy przychodzi „grać głupa” dla zawsze jedynej jedynej „dobrej sprawy” czy „dobrej zmiany”.
Dziecko tego nie zna i nie rozumie. Bawi się beztrosko. Choć cały proces wychowawczy to m.in. nauka interesowności, by nie zostało w nim miejsce na autentyczną zabawę i cudowność – nawet powtarzających się – bajek. Dorosłym jest to bezpowrotnie odebrane.
Niech więc się święci Dzień Dziecka!
JAN KUROWICKI
BIBLIOTEKA DECYDENTA
Głośne zabójstwa w PRL
Ciekawa jest tematyka tej książki, chociaż jej tytuł jest niezupełnie zgodny z treścią. więcej...