BIBLIOTEKA DECYDENTA
Zbrodnia w Niemczech
W pierwszych partiach książki jest wzmianka o gospodarstwie przesiedleńców w pewnej niemieckiej wsi. Przesiedleńcy ze Wschodu czy z Chorwacji? więcej...
Podobno każdy wie, co znaczy słowo „celebryta”. Czy na pewno? Nie wątpię, że każdy zna to słowo – i przypisuje mu ten sam sens elementarny. Sens taki oto, że celebryta to ktoś powszechnie znany, ktoś, o kim stale się mówi. Ktoś regularnie występujący w kronice towarzyskiej, w rubryce ploteczek i pogłosek, w internetowych serwisach dotyczących życia high life’u. Stale pojawiający się nawet w poważnych, zdawałoby się, programach informacyjnych, gdzie takie wiadomości są urozmaicającą ciekawostką, a może i wabikiem przyciągającym odbiorców mniej zainteresowanych doniesieniami o faktach gospodarczych i politycznych – pisze profesor Mirosław Karwat.
Bo jak wiadomo, także niemal każdemu, dzisiejszy przekaz medialny to nie tyle informacja (z komentarzem, analizą), ile inforozrywka. Wiadomości mają być „ciekawe”, a wiadomo, że kwestie merytoryczne są trudne i nudne, w odróżnieniu od ciekawostek, sensacyjek, personalnych pikantnych niuansów i najzwyklejszych, za przeproszeniem, pierdół. Dlatego właśnie na równi z wypowiedzią premiera eksponowany jest w nich makijaż i strój balowy znanej cycatki.
Obiegowe skojarzenie ze słowem „celebryta” rzeczywiście uchodzi za oczywiste.
Ale czy każdy rozumie głębszy sens tego słowa? I czy nad nim się zastanawia?
Aby przemyśleć to pojęcie, nie zadowalając się obiegowym skrótem-wytrychem (że celebryci to ludzie „znani z tego, że są znani”), trzeba przypomnieć sobie jego rodowód.
U źródeł tego neologizmu leżą dwa łacińskie słowa: przymiotnik celeber oraz czasownik celebrare, od których pochodzi z kolei znacznie wcześniej upowszechniony i utrwalony, spolszczony latynizm celebracja.
Według słownika łacińsko-polskiego celeber znaczy tyle, co: sławny; mający wielkie znaczenie; uroczysty; gromadzący wielu ludzi; tłumnie odwiedzany.
Te różne konteksty słowa są współzależne, a nie osobne. Zachodzi wszak współzależność między tym, że coś (lub ktoś) jest powszechnie znane (znany), rozsławione (rozsławiony), a tym, że wydaje się ważne (ważny), przyciąga i skupia na sobie uwagę zbiorową. Przyciąga i skupia uwagę bądź bezpośrednio (tłum, gawiedź, zbiegowisko; publiczność), bądź pośrednio (za pośrednictwem „środków masowego przekazu”), czyli w ten sposób, że ludzie „nadstawiają ucha”, powtarzają ploteczki i spekulacje, lubią oglądać w tv lub w internecie występy takich osób, czytać lub wysłuchiwać komentarze do ich zachowań. Przy tym status „osobistości” zyskują nawet osóbki miernego formatu, umysłowo zupełnie nieciekawe, które jednak… wzbudzają, a i własnym zapobiegliwym staraniem prowokują ludzką ciekawość. Nie przypadkiem więc słowo celeber użyczyło swego szyldu i splendoru określeniu celebryci.
W tej słownikowej definicji dwa znaczenia (sławny; mający duże, może nawet doniosłe znaczenie) występują obok siebie. Zupełnie jak w myśleniu potocznym, w którym różnica między sławą a znaczeniem, wpływem zwykle nie jest dostrzegana. Znaczenie i wpływ przypisuje się tylko osobom znanym i wręcz sławnym, także sławnym na wyrost i z błahych powodów (jeśli ktoś jest osobą znaczącą, to jest zarazem znany, sławny). Nie docenia się znaczenia i wpływu osób nieznanych lub mniej znanych albo pozostających w cieniu. Wyjątek czyni się jedynie dla tajemniczych (ale jednak znanych z nazwiska lub domyślnych) „szarych eminencji” albo – w popularnych teoriach spiskowych – dla bliżej nieokreślonych reżyserów zza kulis. Mocna jest tu sugestia w odwrotnym kierunku: iż jeśli ktoś jest znany, to widocznie jest osobistością znaczącą i wszystko, co mówi lub czyni, czym się zajmuje, z kim się wiąże, ma znaczenie. Na tej zasadzie w głupawych sondażach i medialnych rankingach określa się listy ludzi najbardziej wpływowych według kryterium częstotliwości informacji o nich, według liczby „lajków” w internecie czy też według fejsbukowego kryterium liczby znajomych i znajomych znajomych.
Zwróćmy jeszcze uwagę na dodatkowy kontekst terminu celeber – uroczysty. A więc słowo to w tradycji rzymskiej i średniowiecznej łacińskiej odnoszono do tego, co jest odświętne (a nie powszednie!) i świętowane, czczone. Do tego, co jest niezwykłe, wyjątkowe, a nie pospolite.
Tu akurat widzimy ewidentną słownikową zdradę. Termin celebryta sprzeniewierzył się swym korzeniom i przodkom, gdyż często określa, wręcz przeciwnie, osobników zupełnie pospolitych, a nawet nijakich oraz bynajmniej nie wielkie, prawdziwie doniosłe czyny, dokonania, dzieła, lecz zachowania i czynności najbardziej typowe lub wręcz trywialne tudzież popisy grafomanów i chałturników. Celebrytyzm oznacza nie to, co jest wzniosłe, lecz to, co bywa nawet ordynarne i wulgarne; nie to, co oryginalne, lecz przeciwnie, to, co jest małpim naśladownictwem, bladą kopią, odgrzewanym kotletem. Ale jest wykonywane (na pokaz) i traktowane „uroczyście”, jako coś wywołującego poruszenie. Celebrytą zostaje raczej twórca estradowego lub filmowego gniotu dla mas niż wyrafinowany muzyk, pisarz; raczej gwiazdor publicystyki uprawianej „pod publiczkę” niż publicysta-myśliciel; raczej polityk – awanturnik i demagog niż polityk mający poważne poglądy, zamiary i pomysły.
Czasownik celebrare znaczy: rozsławiać; uroczyście obchodzić.
Między jednym a drugim także zachodzi związek praktyczny, i to dwojaki. Po pierwsze, uroczyście obchodzimy to, co jest z jakichś powodów sławne i już dotychczas rozsławione – np. rocznice zwycięstw, powstań, urodzin narodowych bohaterów i wieszczów, śmierci religijnych proroków czy męczenników. Ale po drugie, obchodzimy – czyli rytualnie obdarzamy czcią – to, co ze swej strony chcemy rozsławić, upamiętnić. Obrzędy takie niejako przypominają (ale tylko ludziom myślącym), że zwykle nikt nie staje się sławny sam z siebie, ważnością własnych dzieł lub czynów, lecz pod tym warunkiem, że ktoś będzie sławił jego dzieła, czyny, a nawet jego samego w oderwaniu od jego dzieł i czynów… lub braku takowych. Nie każdy może być sławny, ale sławić można każdego – i tu jest „pies pogrzebany”. Z tej zależności już dawno wyciągnięto wnioski na użytek tabloidów, w tym klasycznych brukowców i szmatławców. Specjalizują się one w lansowaniu napompowanych sezonowych gwiazdeczek.
W polszczyźnie nowożytnej ten łaciński czasownik zaadaptowano z wyraźnym zawężeniem i ukierunkowaniem. Jak odnotował Kopaliński w swym kanonicznym Słowniku wyrazów obcych, „celebrować” to znaczy dziś: (1) odprawiać nabożeństwo, obrzęd (skojarzenie przede wszystkim religijne, kościelne); (2) robić coś z namaszczeniem, uroczyście, ceremonialnie, z patosem, pompatycznie.
To pierwsze znaczenie ma charakter dosłowny, to drugie już przenośny – i wtedy określamy takim czasownikiem również upodobanie działaczy, urzędników czy artystów do delektowania się procedurami, rytuałami, do upajania się własną w tym rolą, do nadawania narzędziom własnej pracy cech fetyszu, nieomal obiektu kultu. W tym sensie nieraz mówimy ironicznie o celebrowaniu narad tylko z nazwy „produkcyjnych” (bo zupełnie jałowych, pozbawionych rzeczowości i konkretnych wyników), o celebrowaniu zebrań, akademii z okazji i ku czci, ale też i o celebrowaniu spektakli czy rozmaitych działań artystycznych (przedstawienie czy instalacja jako misterium o treści niedostępnej dla odbiorców, choć wywierające mocne wrażenie). Oczywiście to już pochodny, pejoratywny sens czasownika „celebrować”. O mszy jako nabożeństwie nikt już nie odważy się powiedzieć, że jest celebrowana, w sensie ironicznym; tego słowa użyje wyłącznie nabożnie.
Od tego liturgicznego sensu czasownika pochodził też łaciński imiesłów celebrans (duchowny odprawiający nabożeństwo).
Celebrytów także można nazwać celebrantami – ale z tą poprawką, że celebrują nie nabożeństwo i nie ceremonie ku czci innych, ale swoje własne seanse samouwielbienia, samozachwytu; i nie w kręgu wyznawców, lecz w kręgu kumpli i klientów udających przyjaciół. Wprawdzie fani obdarzają ich czasem nawet kultem parareligijnym (casus księżniczki Diany, „królowej ludzkich serc”), ale obcują z nimi wyłącznie przez szybkę. I odwrotnie niż w nabożeństwie lub akademii z okazji i ku czci, gdzie celebrant niejako służy publiczności, w celebryckich seansach i spektaklach to publiczność jest dodatkiem i paliwem dla celebrantów. Tak więc celebryci to… autocelebranci.
PROF. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT
Uniwersytet Warszawski
LEKTURY DECYDENTA
Wiara i nauka
Autorka jest z jednej strony żarliwą katoliczką, ale z drugiej jest z wykształcenia psychologiem, czyli z definicji zna się na rzeczy. więcej...