Established 1999

W OPARACH WIZERUNKU

1 sierpień 2016

Popkulturowi celebranci

Podobno każdy wie, co znaczy słowo „celebryta”. Czy na pewno? Nie wątpię, że każdy zna to słowo – i przypisuje mu ten sam sens elementarny. Sens taki oto, że celebryta to ktoś powszechnie znany, ktoś, o kim stale się mówi. Ktoś regularnie występujący w kronice towarzyskiej, w rubryce ploteczek i pogłosek, w internetowych serwisach dotyczących życia high life’u. Stale pojawiający się nawet w poważnych, zdawałoby się, programach informacyjnych, gdzie takie wiadomości są urozmaicającą ciekawostką, a może i wabikiem przyciągającym odbiorców mniej zainteresowanych doniesieniami o faktach gospodarczych i politycznych – pisze profesor Mirosław Karwat.

Prof. dr hab. Mirosław Karwat, Uniwersytet Warszawski

Bo jak wiadomo, także niemal każdemu, dzisiejszy przekaz medialny to nie tyle informacja (z komentarzem, analizą), ile inforozrywka. Wiadomości mają być „ciekawe”, a wiadomo, że kwestie merytoryczne są trudne i nudne, w odróżnieniu od ciekawostek, sensacyjek, personalnych pikantnych niuansów i najzwyklejszych, za przeproszeniem, pierdół. Dlatego właśnie na równi z wypowiedzią premiera eksponowany jest w nich makijaż i strój balowy znanej cycatki.

Obiegowe skojarzenie ze słowem „celebryta” rzeczywiście uchodzi za oczywiste.

Ale czy każdy rozumie głębszy sens tego słowa? I czy nad nim się zastanawia?

Aby przemyśleć to pojęcie, nie zadowalając się obiegowym skrótem-wytrychem (że celebryci to ludzie „znani z tego, że są znani”), trzeba przypomnieć sobie jego rodowód.

U źródeł tego neologizmu leżą dwa łacińskie słowa: przymiotnik celeber oraz czasownik celebrare, od których pochodzi z kolei znacznie wcześniej upowszechniony i utrwalony, spolszczony latynizm celebracja.

Według słownika łacińsko-polskiego celeber znaczy tyle, co: sławny; mający wielkie znaczenie; uroczysty; gromadzący wielu ludzi; tłumnie odwiedzany.

Te różne konteksty słowa są współzależne, a nie osobne. Zachodzi wszak współzależność między tym, że coś (lub ktoś) jest powszechnie znane (znany), rozsławione (rozsławiony), a tym, że wydaje się ważne (ważny), przyciąga i skupia na sobie uwagę zbiorową. Przyciąga i skupia uwagę bądź bezpośrednio (tłum, gawiedź, zbiegowisko; publiczność), bądź pośrednio (za pośrednictwem „środków masowego przekazu”), czyli w ten sposób, że ludzie „nadstawiają ucha”, powtarzają ploteczki i spekulacje, lubią oglądać w tv lub w internecie występy takich osób, czytać lub wysłuchiwać komentarze do ich zachowań. Przy tym status „osobistości” zyskują nawet osóbki miernego formatu, umysłowo zupełnie nieciekawe, które jednak… wzbudzają, a i własnym zapobiegliwym staraniem prowokują ludzką ciekawość. Nie przypadkiem więc słowo celeber użyczyło swego szyldu i splendoru określeniu celebryci.

W tej słownikowej definicji dwa znaczenia (sławny; mający duże, może nawet doniosłe znaczenie) występują obok siebie. Zupełnie jak w myśleniu potocznym, w którym różnica między sławą a znaczeniem, wpływem zwykle nie jest dostrzegana. Znaczenie i wpływ przypisuje się tylko osobom znanym i wręcz sławnym, także sławnym na wyrost i z błahych powodów (jeśli ktoś jest osobą znaczącą, to jest zarazem znany, sławny). Nie docenia się znaczenia i wpływu osób nieznanych lub mniej znanych albo pozostających w cieniu. Wyjątek czyni się jedynie dla tajemniczych (ale jednak znanych z nazwiska lub domyślnych) „szarych eminencji” albo – w popularnych teoriach spiskowych – dla bliżej nieokreślonych reżyserów zza kulis. Mocna jest tu sugestia w odwrotnym kierunku: iż jeśli ktoś jest znany, to widocznie jest osobistością znaczącą i wszystko, co mówi lub czyni, czym się zajmuje, z kim się wiąże, ma znaczenie. Na tej zasadzie w głupawych sondażach i medialnych rankingach określa się listy ludzi najbardziej wpływowych według kryterium częstotliwości informacji o nich, według liczby „lajków” w internecie czy też według fejsbukowego kryterium liczby znajomych i znajomych znajomych.

Zwróćmy jeszcze uwagę na dodatkowy kontekst terminu celeber – uroczysty. A więc słowo to w tradycji rzymskiej i średniowiecznej łacińskiej odnoszono do tego, co jest odświętne (a nie powszednie!) i świętowane, czczone. Do tego, co jest niezwykłe, wyjątkowe, a nie pospolite.

Tu akurat widzimy ewidentną słownikową zdradę. Termin celebryta sprzeniewierzył się swym korzeniom i przodkom, gdyż często określa, wręcz przeciwnie, osobników zupełnie pospolitych, a nawet nijakich oraz bynajmniej nie wielkie, prawdziwie doniosłe czyny, dokonania, dzieła, lecz zachowania i czynności najbardziej typowe lub wręcz trywialne tudzież popisy grafomanów i chałturników. Celebrytyzm oznacza nie to, co jest wzniosłe, lecz to, co bywa nawet ordynarne i wulgarne; nie to, co oryginalne, lecz przeciwnie, to, co jest małpim naśladownictwem, bladą kopią, odgrzewanym kotletem. Ale jest wykonywane (na pokaz) i traktowane „uroczyście”, jako coś wywołującego poruszenie. Celebrytą zostaje raczej twórca estradowego lub filmowego gniotu dla mas niż wyrafinowany muzyk, pisarz; raczej gwiazdor publicystyki uprawianej „pod publiczkę” niż publicysta-myśliciel; raczej polityk – awanturnik i demagog niż polityk mający poważne poglądy, zamiary i pomysły.

Czasownik celebrare znaczy: rozsławiać; uroczyście obchodzić.

Między jednym a drugim także zachodzi związek praktyczny, i to dwojaki. Po pierwsze, uroczyście obchodzimy to, co jest z jakichś powodów sławne i już dotychczas rozsławione – np. rocznice zwycięstw, powstań, urodzin narodowych bohaterów i wieszczów, śmierci religijnych proroków czy męczenników. Ale po drugie, obchodzimy – czyli rytualnie obdarzamy czcią – to, co ze swej strony chcemy rozsławić, upamiętnić. Obrzędy takie niejako przypominają (ale tylko ludziom myślącym), że zwykle nikt nie staje się sławny sam z siebie, ważnością własnych dzieł lub czynów, lecz pod tym warunkiem, że ktoś będzie sławił jego dzieła, czyny, a nawet jego samego w oderwaniu od jego dzieł i czynów… lub braku takowych. Nie każdy może być sławny, ale sławić można każdego – i tu jest „pies pogrzebany”. Z tej zależności już dawno wyciągnięto wnioski na użytek tabloidów, w tym klasycznych brukowców i szmatławców. Specjalizują się one w lansowaniu napompowanych sezonowych gwiazdeczek.

W polszczyźnie nowożytnej ten łaciński czasownik zaadaptowano z wyraźnym zawężeniem i ukierunkowaniem. Jak odnotował Kopaliński w swym kanonicznym Słowniku wyrazów obcych, „celebrować” to znaczy dziś: (1) odprawiać nabożeństwo, obrzęd (skojarzenie przede wszystkim religijne, kościelne); (2) robić coś z namaszczeniem, uroczyście, ceremonialnie, z patosem, pompatycznie.

To pierwsze znaczenie ma charakter dosłowny, to drugie już przenośny – i wtedy określamy takim czasownikiem również upodobanie działaczy, urzędników czy artystów do delektowania się procedurami, rytuałami, do upajania się własną w tym rolą, do nadawania narzędziom własnej pracy cech fetyszu, nieomal obiektu kultu. W tym sensie nieraz mówimy ironicznie o celebrowaniu narad tylko z nazwy „produkcyjnych” (bo zupełnie jałowych, pozbawionych rzeczowości i konkretnych wyników), o celebrowaniu zebrań, akademii z okazji i ku czci, ale też i o celebrowaniu spektakli czy rozmaitych działań artystycznych (przedstawienie czy instalacja jako misterium o treści niedostępnej dla odbiorców, choć wywierające mocne wrażenie). Oczywiście to już pochodny, pejoratywny sens czasownika „celebrować”. O mszy jako nabożeństwie nikt już nie odważy się powiedzieć, że jest celebrowana, w sensie ironicznym; tego słowa użyje wyłącznie nabożnie.

Od tego liturgicznego sensu czasownika pochodził też łaciński imiesłów celebrans (duchowny odprawiający nabożeństwo).

Celebrytów także można nazwać celebrantami – ale z tą poprawką, że celebrują nie nabożeństwo i nie ceremonie ku czci innych, ale swoje własne seanse samouwielbienia, samozachwytu; i nie w kręgu wyznawców, lecz w kręgu kumpli i klientów udających przyjaciół. Wprawdzie fani obdarzają ich czasem nawet kultem parareligijnym (casus księżniczki Diany, „królowej ludzkich serc”), ale obcują z nimi wyłącznie przez szybkę. I odwrotnie niż w nabożeństwie lub akademii z okazji i ku czci, gdzie celebrant niejako służy publiczności, w celebryckich seansach i spektaklach to publiczność jest dodatkiem i paliwem dla celebrantów. Tak więc celebryci to… autocelebranci.

PROF. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT
Uniwersytet Warszawski

W wydaniu nr 177, sierpień 2016, ISSN 2300-6692 również

  1. LEKTURY DECYDENTA

    Wiara i nauka
  2. TURCJA W SYRII

    Wszyscy ze wszystkimi i przeciw wszystkim
  3. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Zbrodnia w Niemczech
  4. KLIMAT, GŁUPCY!

    Nieświadomie tracimy oddech
  5. A PROPOS...

    ...jednego człopczyka
  6. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Wierni tradycji Adolfa
  7. EKONOMIA POLITYCZNA

    Kto rozstawia pokemony?
  8. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Czarowna Azja
  9. ZAGADKI AMERYKAŃSKIE

    Szkoda, że nie Joe Biden
  10. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Dwa pomysły
  11. AMERYKAŃSKA POLITYKA

    Nieufność i katalogi obietnic
  12. LEKTURY DECYDENTA

    Holmes jako Xango
  13. AMERYKAŃSKI SPISEK

    Trump ich i nie ich
  14. DZISIAJ W AMERYCE

    Trump, czyli słoń w składzie porcelany
  15. Z KRONIKI BYWALCA

    Nowa instytucja kultury
  16. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Czwarta część trylogii
  17. I CO TERAZ?

    Trump - schodami w górę, schodami w dół
  18. WIATR OD MORZA

    Zacheusz
  19. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Musimy sobie pomóc sami
  20. A PROPOS...

    ...dopingu
  21. HAJOTY PRESS CLUB

    Parasolek malowanie
  22. KTO ZARZĄDZA DEMOKRACJĄ

    Polska industrialnym gettem kapitału zagranicznego
  23. WIATR OD MORZA

    Roundabout
  24. LEKTURY DECYDENTA

    Ocalić od zapomnienia
  25. W OPARACH WIZERUNKU

    Popkulturowi celebranci