Established 1999

CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

1 styczeń 2018

Potop mętniactwa

Już od dawna komercjalizacja kultury sprawiła – po skonsumowaniu powszechnej formalnej „alfabetyzacji” i w rezultacie osobliwej interpretacji egalitaryzmu, że każdy może napisać książkę. I niestety, wielu nie tylko może, ale nawet musi. Toteż rynek wydawniczy zalewa ocean grafomanii aspirującej do poetyckiego lub prozatorskiego Parnasu (a praktyczniej – do honorariów i nagród od zaprzyjaźnionych kapituł), pseudonaukowych kompilacji i wypocin (najczęściej przyozdobionych doktoratem czy nawet habilitacją, opromienionych grantem) albo niby-artystycznych albumów autorstwa domorosłych fotografików, w których aparacie zepsuł się wyłącznik – pisze prof. Mirosław Karwat.

Prof. dr hab. Mirosław Karwat, Uniwersytet Warszawski

Ale w tym oceanie takie dzieła z ambicją o cztery piętra przerastającą umysłowy format i kwalifikacje twórców to i tak tylko jeden niezbyt rozległy prąd. Natomiast większość tej Wielkiej Wody wypełniają takie wykwity ludzkiej ambicji, próżności i samozadowolenia, jak wspomnienia, pamiętniki tudzież ploteczki podawane za memuary (w stylu „Byłem prawym butem Hansa Klossa”; „Co podejrzałem przez dziurkę od klucza” – czyje dziurki w nosie lub w innym zacnym miejscu Znanego Ciała) oraz donosiki, które udają reportaże. Ale przede wszystkim tysiące poradników z prostymi receptami na wszystko, na cud mniemany oraz miliony książek kucharskich. Sądząc po tej kulinarnej ofercie księgarskiej miliony ludzi zyskały podmiotowość. Każdy może poczuć się geniuszem, a co najmniej artystą, gdy podzieli się swoją inwencją w kwestiach koreczków, kanapek i sałatek. A każdy, kto mu tego pozazdrości, może go przebić swoją rewolucyjną recepturą pizzy lub makowca.

Zazdrośni i sfrustrowani twórcy z kręgu profesjonalistów, prawdziwych artystów, uczonych, literatów czy dziennikarzy i publicystów pocieszają się (z braku satysfakcji spowodowanego brakiem popytu na ich dzieła), że „i tak nikt tego nie czyta”. Czego dowodem mają być stosy książek w salonach taniej książki (te przynajmniej z pewnym szacunkiem uporządkowane tematycznie), ale zwłaszcza bezładne kupki czytadeł i rozmaitych poradników zalegające w koszach w supermarketach.

Ale to pociecha niezbyt oczywista, zwłaszcza, jeśli pomyśleć o ekonomicznych kosztach marnotrawstwa papieru i mocy produkcyjnych drukarni, wydawnictw. Bo jednak w społeczeństwie, w którym „nikt niczego nie czyta”, jeśli już ktoś czyta, to właśnie pierwsze partie tych nakładów, które potem lądują w koszach i punktach wyprzedaży za trzy złote. I obok siebie dogorywają tu niedocenione „produkcje” wartościowe oraz kulturowe buble.

Można to zbyć łatwym podsumowaniem „kryzys nadprodukcji”. Można by przejść do porządku dziennego nad niezbilansowaniem popytu i podaży. Bo powstaje więcej książek, a podobnie płyt z muzyką i filmami, niż zdołałoby przyswoić i przetrawić najbardziej nawet kulturalne, intelektualnie i artystycznie wyrafinowane i chłonne społeczeństwo. I poniekąd pogodzić się z nieuchronnością sytuacji, gdy z jednej strony pewni ludzie w pewnych zawodach (właśnie artyści, literaci, uczeni – ci w dodatku rozliczani „punktami” z obowiązku przyrostu przybytku; publicyści, reporterzy) rzeczywiście muszą wydalić z siebie kolejne dzieła, a z drugiej strony… niemal nikt na to nie czeka. Bo istotnie niewielu wypatruje kolejnej symfonii, tomiku wierszy lub aforyzmów, zbioru esejów, które już czytali (albo i nie czytali), monografii albo rozprawy.

I z tego punktu widzenia można też uznać za dopust boży lub za jakieś fatum historii stan permanentnego i narastającego Weltschmerzu inteligencji twórczej. Stan przesłonięcia twórczości umysłowej i artystycznej przez zmasowany i systemowo wdrażany kult praktyczności, bezpośredniej użyteczności, a przynajmniej rozrywki oszczędzającej zwoje mózgowe. Stan, w którym nikt już nie wie, co to znaczy tworzyć, być twórcą, chociaż wszyscy są lub próbują być „kreatywni”. Kreatywność znaczy dziś tyle, co asertywność, jak w taktyce autopromocji i samochwalstwa albo w kreatywnej księgowości.

Ale to tylko jedna strona medalu. Drugą jest inne wymowne i paradoksalne zjawisko. Otóż im bardziej kurczy się zasięg twórczości (i to właśnie twórczości, a nie „produkcji” z taśmy – jak w tej machinie list przebojów, harlekinowych bestsellerów, seryjnych raportów z badań), tym bardziej poszerza się zasięg takiej konsumpcji kultury, sztuki, wiedzy, która nie tylko opiera się na indyferentyzmie (wszystko, a więc cokolwiek, może być atrakcją, „przebojem”, „wydarzeniem”), na dyletantyzmie odbiorców, ale – co więcej – na osobliwej „transgresji”, śmiałym przekraczaniu granic, tak, że już nic nie ma granic: ani kompetencja, ani zadufanie. Ignorant agresywnie wkracza dziś w niszę mimowolnie elitarnej sztuki, nauki, refleksji społecznopolitycznej. A wkracza nie w roli amatora-ciekawskiego, lecz w roli samozwańczej „komisji konkursowej”, ochotniczego pogotowia recenzentów z brzytwą.

Wprawdzie uchowały się jeszcze hermetyczne struktury i formy komunikacji przeznaczone wyłącznie dla wtajemniczonych (dla naukowców legitymujących się uwierzytelnioną kompetencją, dla aktorów, reżyserów i krytyków teatralnych lub filmowych itp.), ale i one pękają już pod ciśnieniem z zewnątrz. Bo wdziera się do nich niedouk, grafoman, mitoman pozbawiony jakichkolwiek kompleksów, w tym elementarnej świadomości granic swej kompetencji. Najśmielej wkracza w dziedzinę swojej niekompetencji właśnie taki człowiek, który danej dziedziny „trochę liznął”, a nawet ma na to certyfikat, dyplom. Człowiek, który nie wie, czego nie wie i nie rozumie, nie wie, że nie wie i nie rozumie, a zarazem nie rozumie, dlaczego niektórzy dziwią się, że on wypowiada się tak śmiało i kategorycznie.

Ale też te mury „świątyń sztuki” i „świątyń wiedzy” pękają również od środka. Murszeją pod naporem masowego, hurtowego kształcenia i awansu, w rezultacie zaniku selekcji (zwłaszcza – negatywnej selekcji) w procedurach nadawania stopni i tytułów, ale i w procedurach „zamówień artystycznych”, w mechanizmach przyznawania nagród i wyróżnień. Coraz wyraźniej „gorsza moneta wypiera lepszą”.

Szturm dyletantów i ignorantów naocznie można zaobserwować w funkcjonowaniu „nowych mediów”, a w nich czatów, grup dyskusyjnych, lajków, komentarzy otwartych dla każdego, kto poczuje się recenzentem i poczuje nieodpartą potrzebę „podsumowania” innych. W rezultacie żyjemy w dziwnej epoce, w której każdy może poczuć się wystarczająco mądry w kwestiach, o jakich nie ma pojęcia (nawet elementarnego). Może się sobie zdawać (i dawać temu bojowy wyraz) mądrzejszy nie tylko od innych, którzy trochę lepiej zrozumieli (lub w ogóle – zrozumieli) felieton, artykuł, książkę, wystawę, spektakl teatralny, ale i od autora będącego specjalistą w sprawie i w dziedzinie, w jakiej się wypowiada, od samego twórcy dzieła.

Toteż barwnym kolorytem epoki internetu są np. … głosowania. Liczba lajków rozstrzygnie, czy ten doktor nauk albo jakiś – tfu, tfu – maestro nie plecie jakichś dub smalonych. A dziwimy się potem, że to nie epidemiolog, ale „głos społeczności” (w internecie) i zwykłe widzimisię ignorantów rozstrzyga, czy szczepionki są konieczne; że to nie historyk będzie się mądrzył, jak było, bo widzowie serialu „historycznego” i tak wiedzą swoje, i wiedzą to lepiej. Innym budującym objawem internetowego folkloru są komentarze, a wśród nich równie dobrze bluzgi jak grafomańskie „recenzje” czytelników, którzy najzwyczajniej nie zrozumieli i widać, że nie są w stanie zrozumieć ocenianego tekstu, lecz tym bardziej kategorycznie komentują. I znajdują groteskową satysfakcję w swoim błogim samopoczuciu, że „dali do wiwatu” tym profesorkom, ekspertom albo artystom „ze spalonego teatru”.

To kulturowa strona zjawiska nazywanego nie zawsze precyzyjnie (i z należnym dystansem poznawczym) populizmem; kiedy samo słowo staje się epitetem.

Już Ortega y Gasset ostrzegał przed zgubnym wyniesieniem na piedestały „człowieka pospolitego” o trywialnej, nawet prymitywnej umysłowości. Człowieka uosabiającego typ ignoranta – im mniej wie i rozumie, tym bardziej czuje się powołany do oceniania i rozstrzygania. A pewnego siebie bezgranicznie, jeśli suma takich mądrości jak jego własna okazuje się „prawdą powszechną i oczywistą”, „mądrością zbiorową”. Niestety, pisał o tym z konserwatywnych i anachronicznych pozycji „arystokracji ducha”, niejako uzasadniając elitarny, oligarchiczny model ustrojowy, oparty jeśli nie na pogardzie dla mas, to w każdym razie na protekcjonalnym i paternalistycznym stosunku do „prostych ludzi”. Nie tędy droga.

Jednak demokraci, zwłaszcza na lewicy, walcząc o wyrównanie szans (społecznych, ekonomicznych, edukacyjnych), dążąc do upodmiotowienia „zwykłego człowieka”, pragnąc uczynić go kimś z aspiracjami, nie docenili chyba pewnego niebezpieczeństwa, jakim jest paradoksalna deformacja mentalna „ludzi z awansu”. Plus uniformizacja umysłowa w kulturze masowej.

Można w stosunkowo krótkim czasie nauczyć ludzi czytania i pisania, udostępnić im książki, telewizję i internet, upowszechnić edukację. Można tłumnie kształcić nawet na poziomie wyższym (same magistry i doktory, a i profesorów „jak mrówków”), ale to jeszcze nie gwarantuje tak wymarzonej „rewolucji kulturalnej”, która musi być procesem wielopokoleniowym. Absolwent przyspieszonego kursu jeszcze nie jest inteligentem, a jeśli zatrzyma się na tym wstępnym przeszkoleniu, to zostaje i pozostaje co najwyżej pół- lub ćwierćinteligentem.

I podobnie: nie oczekujmy umysłowej przenikliwości, dociekliwości, estetycznego wyrafinowania od ludzi, którzy może nawet mają dyplom specjalisty, ale z horyzontami Fachidioty, a których związek z kulturą, sztuką, nauką polega na co dzień na umiejętności klikania myszą i pilotem TV. Zwłaszcza, jeśli w TV, w radiostacjach i w internecie dostają do wyboru groch z kapustą.

PROF. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT
Uniwersytet Warszawski

 

W wydaniu nr 194, styczeń 2018, ISSN 2300-6692 również

  1. IKEA W ŻAŁOBIE

    Zmarł Ingvar Kamprad
  2. LEKTURY DECYDENTA

    Prawda o Turcji
  3. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Pakistan, Afganistan z Chinami w tle
  4. POLSKA WĘGLEM STOI

    Lobby trzyma się mocno
  5. OCHRONA DANYCH OSOBOWYCH

    Trzeba mieć świadomość
  6. LEKTURY DECYDENTA

    Tajemnice stare i nowe
  7. DECYDENT POLIGLOTA

    Najwyższy stopień wtajemniczenia
  8. KU PAMIĘCI I ROZWADZE

    Polityczne fantasmagorie
  9. DECYDENT GLOBTROTER

    Mało znany, ciekawy kraj
  10. WSPÓLNE CZYTANIE

    Urwis o złotym sercu
  11. WIATR OD MORZA

    Pod Twoją obronę...
  12. PRAWA - WŁADZA - PROBLEMY

    Dyktatura nie będzie trwać wiecznie
  13. CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

    Potop mętniactwa