Established 1999

DECYDENT SNOBUJĄCY

31 marzec 2014

Środa, 30.04 – Test pamięci

Raptem 10 lat temu, czyli nie tak dawno, a jednak – z dzisiejszej perspektywy – lata świetlne. Dzisiaj kończyliśmy ostatni etap w powrocie do demokratycznej Europy. Jutro staniemy się członkiem Unii Europejskiej.


Zawsze świętuje się i wspomina pierwsze dni epokowych wydarzeń. A dlaczego nie spróbować przypomnieć sobie ostatniego dnia przed godziną zero? Może być trudno, chyba, że tego dnia zdarzyło się coś wstrząsającego z innego powodu, niż bliskie wstąpienie do UE. Bez takiej koincydencji nie będziemy pamiętali, co robiliśmy, czego oczekiwaliśmy ostatniego dnia kwietnia 2004 roku. Właściwie, to nic dziwnego. Przez minione dziesięć lat wydarzyło się tak wiele i w tak zabójczym tempie, że trudno uporządkować zdarzenia sprzed pięciu, trzech czy nawet roku, a co dopiero sprzed dekady. Dzisiaj wiemy, jak nie jest łatwo w unijnym gronie 27 indywidualności. Ale tego doświadczamy codziennie. Natomiast nie potrafimy sobie wyobrazić 1 maja 2014 roku, gdybyśmy w zjednoczonej Europie nie uczestniczyli. Zróbmy test pamięci.


Wtorek, 29.04 – Świętość nie powszechna


Wybrzydzanie na ludową landrynkowość kultu św. Jana Pawła II nie ma sensu. Szydzenie, że bogobojny Polak nie słuchał papieża za życia i nie czytał Jego pism, też jest jedynie intelektualną wypociną gryzipiórków. Wiara i świętość nie są wartościami powszechnymi, mogą jej doświadczać tylko nawiedzeni, wtajemniczeni, a więc wybrani. Jeszcze głupsze jest pytanie, czy w duchowej obecności świętego Jana Pawła II będziemy lepsi? Będziemy, czyli kto? Wszyscy? Przecież to niemożliwe. Nawet u Kim Dzong Una, Raula Castro, a może też u Baćki Łukaszenki taka nakazowa jedność nie jest możliwa. A co dopiero, bądź co bądź, w demokracji. Kto chce – niech wierzy, niech stara się żyć lepiej, mądrzej, ofiarniej, spolegliwie. Bezbożnicy również mają prawo do życia, choć w zabobonie i – co może się wydawać nawet nie do ogarnięcia ziemskim rozumem – też są kochani przez Najwyższego.


Poniedziałek, 28.04 – Agatha a la Sherlock


Piekielnie uwspółcześniona filmowa wersja przygód Sherlocka Holmesa przyciąga, ale czy zachwyca? Genialny detektyw utkwił w naszej wyobraźni jako myśliciel z fajką, specyficzną (idiotyczną?) czapką, w pelerynie, ze szkłem powiększającym, przemieszczający się dorożkami i pociągami. Czyżby taki obraz był przeżytkiem trudnym do skonsumowania przez młodą generację? Hm, być może. Nie dziwota, że Angole wpadli na pomysł teleportacji detektywa z Londynu przełomu XIX i XX wieku do XXI wieku. Shocking! W roli Sherlocka obsadzono młodzieńca o dość mydłkowatym wyglądzie, egoistycznego, aroganckiego – „bystrego socjopatę”, jak sam o sobie powiedział we wczorajszym odcinku pt. „Oznaki trojga”. A doktor Watson to nieustająco zatroskany poczciwina nieogarniający co się wokół niego przetacza. Ale film toczy się wartko, zaskakująco, czasami niezrozumiale. Patrzy się na to z zaciekawieniem. Natomiast Amerykańcy, jak to oni, gdy zwietrzą interes, to od razu coś spapugują. Żeby jednak nie być posądzonymi o plagiat, więc w roli Watsona obsadzili kobietę. Double shocking! Ich serialu o tytule „Elementary” nie dało się oglądać. A gdyby tak pójść za ciosem i do dnia dzisiejszego przenieść pannę Marple i Herculesa Poirota z wizerunku Agathy Christie? Ciekawe, czy we współczesnej wersji zagrałaby zrzędząca stara panna, czy młoda błyskotliwa laska? A jak mógłby wyglądać belgijski detektyw? BBC stoi więc przed wyzwaniem. Rzuciłem wam pomysł, a wy go łapcie.


Piątek, 25.04 – Wartość pisarza


Warszawskim Twórcą 2014 totalnie zasłużenie wybrano Wiesława Myśliwskiego. Fragmenty „Ostatniego rozdania” z wątkiem korespondencji miłosnej kobiety to literacki majstersztyk. Ale nie o walorach intelektualnych dzieł Myśliwskiego tym razem potraktuję, a o prozie życia. W informacji o przyznaniu Nagród Literackich ms.st. Warszawy nie znalazłem ważnej wzmianki o wysokości honorarium. Przyznawana w tej samej dziedzinie Nagroda Nike warta jest 100 tys. złotych i „Gazeta Wyborcza” oraz Fundacja Agora się tym chwalą. Pomyślałem więc, że Wiesław Myśliwski otrzymał jedynie dyplom oraz zwyczajowe kwiaty. Na szczęście okazało się, że Warszawski Twórca ma swoją wartość – również 100 tys. złotych. Nie wiem, czy według pisarza jest to kwota satysfakcjonująca mistrzowskie ego, ale w odczuciu społecznym wydaje się adekwatna, aczkolwiek w dolnej granicy. Wiesław Myśliwski, w przeciwieństwie do sławnej autorki, która wypociła książkę w szesnaście miesięcy i płakała nad marnością honorarium, mozolił się nad narracją przez ponad siedem lat. Tyle minęło od przedostatniej, czyli „Traktatu o łuskaniu fasoli”. Dodam, ze Myśliwski był także dwukrotnie zdobywcą Nike. Co autor może zrobić ze stoma tysiącami złotych (po odjęciu podatku od wzbogacenia)? Marek Kondrat doradza, żeby założył konto w ING Banku na 3% rocznie. Taka lokata dałaby Mistrzowi (nadal pomijam podatek) w skali roku zysk 3000 złotych brutto (minus kolejny podatek). Mistrzu Myśliwski, czy warto dla marnych trzech tysięcy w rocznej perspektywie żyć w wyrzeczeniach? Niech Pan wyda te pieniądze tak, aby nieustająco dokarmiać twórczą wenę.


Czwartek, 24.04 – Święto prawa


Ważny dzień był wczoraj dla niejakiej (bo niesprecyzowanej) grupy obywateli, czyli ludzi posiadających oczy nie tylko do oglądania, ale też do czytania. Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. Co prawda, z kiermaszami książek jesteśmy oswojeni od dzieciństwa, ale z prawami ochrony własności intelektualnej – niekoniecznie. A dotyczą one wszelkich dziedzin twórczych, przecież nie tylko pisarstwa. Nie jest lekko dzisiaj parać się intelektem, bowiem efekty pracy można wykraść i bezkarnie upowszechnić w sieci. W dobie możliwości kontrolnych wszystkich i wszystkiego nie można (lub nie chce się) znaleźć sposobu na zabezpieczenie podstawowej wartości człowieczego bytu, jaką jest wynagrodzenie za pracę. Mało młodych ludzi kupuje książki, płyty, bilety do kina. Pokoleniu ery internetu wiedza i rozrywka należy się za darmo. Gdzie i od kogo nabrali takiego przekonania? Czy dom, szkoła nie uczą, skąd „biorą się” pieniądze? Można przypuszczać, że twórców utrzymują przy życiu (bo o milionowych zarobkach nie ma co mówić) obywatele 50+. W erze „za darmo” ludzi parających się intelektem uznaje się za frajerów, a efekty ich działania (bo przecież nie pracy) za dobro (?) niczyje, czyli wspólne. Już słychać rechot historii. W PRL-u solą ziemi byli robotnicy i chłopi i to oni pracowali na utrzymanie gryzipiórków i innych artystycznych nierobów.


Środa, 23.04 – Udało się


Po wczorajszych urodzinach Włodzimierza Ilicza Lenina oraz Donalda Tuska 22 kwietnia (uroczyście świętowanych) udało mi się dotrzeć do domu. Poczułem potrzebę odświeżenia umysłu spojrzeniem w telewiozornię. Ponieważ nie włączam bezmyślnie aparatu bez sprawdzenia programu, dowiedziałem się, iż właśnie w Polsacie rozpoczął się interesujący film. Jednakowoż w chwili włączenia odbiornika trwały reklamy. Przemieściłem się na inny kanał – to samo. Kredyt na dom mnie nie zachęcił, ale dalszych reklam nie doczekałem – przeniosłem się. To samo – radosne zachęty. Wróciłem do Polsatu – reklamy trwały w najlepsze. Pomyślałem – przeczekam jeszcze moment. Przerzucałem się desperacko po programach – wszędzie bloki zmuszające do jedynie słusznego wyboru produktu. Abarot, wróciłem do Polsatu. Reklamy dzielnie przemierzały ekran. Dość! Wyłączyłem pudło i otworzyłem książkę. Papierową. Polecam wszystkim. Zdrowiem psychiczne powróciło.


Piątek, 18.04 – Mniej powszedni


Niepokój umysłowy wywołują zewsząd sączące się ostrzeżenia przed szkodliwością jedzenia. Zamieszanie życia codziennego wywołują guru zdrowego żywienia. Jak jeść, co jeść, ile, kiedy? Teoretycznie większość dorosłych już to wie. Ale mało kto się do tych zaleceń stosuje. Słomiany zapał szybko gaśnie. Niewątpliwie, przez ostatnie lata zwyczaje żywieniowe zmieniły się u nas diametralnie. Pierwszy powód to różnorodność pokarmów; drugi – wzrost zamożności. Mamy kilkaset gatunków pieczywa, wędlin tyle samo, różne płatki, kiełki, liście i korzonki. Jednak w sobotę będziemy święcić wyłącznie tradycyjne pokarmy, z chlebem białym na pierwszym miejscu. Zbigniew Putka, właściciel trzech zakładów piekarniczych i 50 własnych sklepów, przypuszcza, że piekarni w Polsce jest ok. 9 tysięcy. W latach 90. średnio zjadaliśmy nawet 90 kg chleba rocznie, dzisiaj tylko 50 kg. Ludzie ograniczyli spożywanie pieczywa, bo różni guru im wmówili, że tuczy. Piekarz Putka uważa, że to nieprawda. Jemy mniej, bo jesteśmy bogatsi i nie musimy dopychać żołądka głównie chlebem. Nawet na wsi, gdzie niegdyś jadano wyłącznie tani, ciemny, gruboziarnisty chleb. Dzisiaj trend się odwrócił: wieś odreagowuje biedę i je lekkie pieczywo pszenne, a miastowi ciemne. A według Zbigniew Putki w miastach świetnie sprzedają się wszelkie dziwolągi, jak chleb włoski focaccia z oliwkami, oregano i solą morską.


Czwartek, 17.04 – Amen


Tego jeszcze nie było! Pasterz zamknął owczarnię i owieczki nie mają się gdzie modlić. Jeśli bardzo chcą, to mogą poszukać zesłania w pobliskich owczarniach. Tak oto namieszał skromny ksiądz Lemański, ksiądz podążający z duchem przesłania papieża Franciszka. A dzieło Ojca Świętego nie podoba się betonowym polskim hierarchom. Abp Hoser zabronił księdzu Lemańskiemu odprawiania mszy św. (do ołtarza był dopuszczany tylko raz w tygodniu, o godz. 8 rano w niedziele). A rzecz dzieje się w Jasienicy. Metropolita warszawsko-praski przestraszył się herezji głoszonych przez podwładnego. Zakpił z parafian, którzy murem stoją za swoim kapłanem. Dodatkowej wymowy nabiera fakt, że kościół w Jasienicy zawarł wrota w Wielkim Tygodniu. Mam odwetowy postulat. A gdyby tak wierni zbojkotowali mszę rezurekcyjna, którą będzie celebrował abp Hoser? Wyobraźmy sobie, że w świątyni pojawi się np. dziesięć osób. Zmartwychwstanie, a tu pusty kościół, a w nim króluje Hoser. Niestety, bojkot nierealny. Amen.


Środa, 16.04 – Homeopatia smoleńska


Wiara w cuda czyni cuda, czego dowodzą uzdrowienia. Jeśli bardzo chcemy pozbyć się choroby, to takim pozytywnym myśleniem, nastawieniem, wspomagamy obronne mechanizmy organizmu. Wtedy nawet mogę zażywać placebo wierząc, że ma moc uzdrawiającą. Takim lekarstwem z wody i cukru jest homeopatia. W naszym kraju na takie leki wydajemy ok. 100 mln złotych rocznie, a Amerykanie 40 mld dolarów. Ki diabeł? Wiara w leczniczą moc, czy uleganie owczej psychozie? Pytanie tak samo dobre, jak nasze, rodzime: był zamach w Smoleńsku, czy nie było? Wierzycieli w spisek Putina i Tuska nikt nigdy nie przekona i vice versa. Tak samo z homeopatią. A tu, proszę, chcemy dogonić Amerykę! Śląski Uniwersytet Medyczny uruchamia studia podyplomowe w zakresie homeopatii w medycynie niekonwencjonalnej i farmacji. Będziemy więc mieli lekarzy homeopatów. I to jest słuszna droga do odciążenia medycyny konwencjonalnej, bowiem pewien strumień pacjentów zostanie skanalizowany w kierunku ozdrowieńczej osłodzonej wody (płyn glukozowy, czyli zdrowy). Obawiam się jednak, że „leczenie” homeopatią będzie finansowane ze składek społecznych, czyli pieniędzy w systemie nie przybędzie. I jeszcze jedno. Zgłaszam pomysł, aby promocją homeopatycznych specyfików zainteresować kler i Radio Maryja, tam powinny pojawiać się reklamy, a lud wierzący (jak widzimy i słyszymy) połknie każdą granulkę prawdy objawionej. Myśl tę rzucam społecznie, nie oczekując honorarium od koncernu Boiron, światowego potentata w produkcji homeopatycznych kuleczek.


Wtorek, 15.04 – Istotne liczby


Obywatela spojrzenie na rzeczywistość jest subiektywne. Obywatel patrzy z domowej perspektywy. A jego właściwy punkt widzenia określa punkt siedzenia. W oczach pojedynczych – choć nie wszystkich – obywateli, w Polsce dzieje się źle. Tak źle, że przez ostatnie 25 lat każdy zanotował wzrost dobrostanu, ale tego nie zauważył. Może dlatego, że socjalizm nauczał, iż każdemu ma być dane do żłoba po równo. Ale w kapitalistycznej demokracji okazało się, że tak nie jest. Przejdźmy od spojrzenia osobistego do ogólnego, w miarę obiektywnego. A taka jest wymowa liczb. 25 lat temu Polska była w najtrudniejszej sytuacji gospodarczej i była najbiedniejszym krajem Europy Środkowej. Dzisiaj na 11 krajów tego regionu Polska ma najwyższy wskaźnik PKB. Daleko za nami, na drugim miejscu, jest Słowacja, a na następnym Estonia. W 1989 roku Polska miała wśród owych krajów najniższy PKB na mieszkańca, dzisiaj jesteśmy na szóstym miejscu za Słowenią, Czechami, Słowacją, Litwą i Estonią. Zważmy jednak, iż przed nami są kraje znacznie mniejsze. Tak mówią liczby i statystyki.


Poniedziałek, 14.04 – Wydalacze


Jak każdy mężczyzna, co tydzień w sobotę przeglądam i czytam „Wysokie Obcasy”. Najciekawsze są listy od Czytelniczek. Nie inaczej było przedwczoraj. Ewa opisała swoje obserwacje z centrów handlowych, a szczególnie miejsca zabaw i opieki nad dziećmi, kiedy rodzice robią zakupy. Okazuje się, że rodziciele swoje pociechy podrzucają do takich przybytków nie na czas minimalnie niezbędny, a na całe długie godziny. Jedno z dzieci zostawiono w takiej ochronce na siedem godzin. Chłopiec leżał na podłodze i patrzył w sufit. To skrajny przykład, ale normą są kilkugodzinne zostawienia milusińskich bez jedzenia, picia i możliwości (ewentualnej) wydalenia tegoż. Dobrym pytaniem dla socjologów i psychiatrów byłoby, jaki typ umysłowy rodziców pozbywa się dzieci na tak nieludzko długo? Czy są to rodzice, czy wydalacze, czyli tacy, którzy wydali dziecko na świat nie mając świadomości konsekwencji beztroskiego seksu? A może są to lumpenproletariusze lub bezrobotni zachęceni przez rząd pieniędzmi wypłacanymi za każdego spłodzonego nieszczęśnika? Politykę społeczną należy zweryfikować. Rodzice, którzy naprawdę pragną dziecka, chcą je wychowywać, kształcić, kochać dadzą sobie radę bez specjalnych zachęt finansowych. Poza tym, ludzi na świecie jest za dużo, więc model rodziny z maksimum dwojgiem dzieci będzie optymalny. Więcej, to już dziecioróbstwo.


Piatek, 11.04 – Doktor Mecenas


Pięciu jest finalistów Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za Reportaż Literacki – czworo cudzoziemców i Wojciech Jagielski. Nazwisko laureata zostanie ogłoszone 23 maja. Nagrodę cztery lata temu ustanowiła Rada Miasta Stołecznego Warszawy. Tegoroczny zwycięzca otrzyma 50 tys. złotych, a 15 tys. autor najlepszego przekładu. Kto wyłoży te pieniądze? Organizatorzy (oprócz stolicy także „Gazeta Wyborcza”) piszą, że mecenasem nagrody jest Kulczyk Investments, ale dofinansowanie daje też Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa. Pojawia się pytanie, dlaczego dr Jan Kulczyk jest jednym z fundatorów (mecenasem)? Dlaczego nie mógłby samodzielnie wyłożyć tych pieniędzy? Czy wtedy nagroda miałaby charakter prywatny, więc jako przykrywki występują dwie instytucje państwowe? Tego nie wiemy. Nie znamy też proporcji udziału w owych 65 tysiącach. Mam nadzieję, iż doktor Kulczyk wyasygnował co najmniej połowę. Ciekawe, czy miałby zamiar sfinansować np. 99 proc. wysokości nagrody? To zaledwie 13 tys. GBP, czyli kwota niewielka jak dla biznesmena mieszkającego okazale w Londynie.


Czwartek, 10.04 – Reprezentanci?


Katalonia, jak Szkocja, ma dość jedności i chce się pozbyć korony. Szkoci mają zagwarantowane błogosławieństwem Londynu referendum we wrześniu. A Katalończycy? Nieopatrznie poprosili parlament w Madrycie o zgodę na głosowanie o uzyskanie niepodległości. Ale większość (299 z 350) deputowanych do Kortezów powiedziała: a figę! A separatyści w Barcelonie odrzekli: podwójna figa! I tak zorganizujemy referendum! Pojawiło się więc pytanie: kogo reprezentuje legalnie, ogólnonarodowo wybrany parlament? Jeśli wszystkich obywateli, nawet tych nie głosujących, to również Katalończycy powinni uszanować wolę przedstawicieli. A jeżeli Kortezy nie stanowią reprezentacji wszystkich Hiszpanów, to znaczy, że każdy może zakrzyknąć staropolskim zwyczajem: liberum veto? Toż to krok do anarchii, zamieszek i interwencji – na szczęście tutaj macki Kremla nie sięgają, ale jakaś delegacja z Krymu z dobrymi radami może się pojawić w katalońskiej autonomii. Ludzie tak zmieniają świat, że może w niedalekiej przyszłości parlamenty narodowe (tak jak to jest dzisiaj w Unii Europejskiej) będą stanowiły prawa ogólne, a zasady szczegółowe agory lokalne? Nie bardzo wyobrażam sobie, jak można rządzić nawet lokalnie przy pomocy referendów, ale przykład Szwajcarii pokazuje, że kraj jakoś sobie radzi.


Środa, 9.04 – 1:1


Jedyny to w swoim rodzaju mecz, któremu kibicują wszyscy, a stadionem jest cały kraj. Coach Tusk wystawił prokuratora Szeląga, trener Kaczyński zagrywa Macierewiczem. Padły dwie bramki i jest remis. Mecz to specyficzny, trwa nieustająco, ale nikt nie uzyska przewagi. Najwierniejsi kibice też będą trwać do końca przy swoich zawodnikach. Jaki mędrzec mógłby przerwać tego pata? Fizyk, matematyk, socjolog, wróż, psychiatra, kataklizm, Pan Bóg we wcieleniu ojca Rydzyka? Nie. Gra będzie się toczyć do końca świata i jeden dzień dłużej.


Wtorek, 8.04 – Niedojrzałość


Jak podczas konferencji prasowej wypadł Jerzy Janowicz w porównaniu z naszymi politykami? Wyjątkowo dojrzale, w pełni kulturalnie, choć nie mógł opanować nerwów i emocji. Polityk w sytuacji przegranej piekliłby się, pienił, jąkał, klął, groził. A Janowicz tylko wylał swoje żale wobec dziennikarzy. Wydawało się, że może nawet zapłacze, żeby wzbudzić współczucie. Tyle pozytywów porównawczych. A teraz o żenującym zachowaniu naszego najlepszego tenisisty. Przykro było słuchać, jak zrzucał winę za ewidentne niepowodzenia na Polskę: trudy życia i trenowania. Mało, dodał, że Polska to kraj beznadziei. Brak hal treningowych, nie ma trenerów, nie ma pieniędzy, nikt się sportowcem nie interesuje, a wszyscy tylko czyhają na zwycięstwa. Natomiast porażka to Schadenfreude. Żeby obronić nieudacznictwo każdy pretekst jest dobry, a winnych można znaleźć wszędzie. I co można odpowiedzieć Janowiczowi na takie dictum? Ano, pytaniem. A co mają powiedzieć ludzie parający się intelektem: pisarze, aktorzy, malarze, profesorowie?


Poniedziałek, 7.04 – Mgr Celebryta


Nauka polska ma się coraz lepiej, ba – rozwija się i otwiera na zapotrzebowanie młodzieży kreowane przez media. Nic więc dziwnego, że Uniwersytet Śląski wraz z Wydziałem Nauk Społecznych oraz Wydziałem Prawa i Administracji, postanowił otworzyć nowy kierunek studiów – celebrystykę. Kierunek poświęcony będzie nauce o współczesnym celebrycie. Studenci oprócz wiedzy teoretycznej, dotyczącej wizażu, podstaw zachowania przed kamerą, ubioru i stylizacji, będą mieli zajęcia praktyczne związane z technikami uwodzenia oraz bycia w centrum uwagi. Absolwenci celebrystyki będą gotowi do podjęcia zawodu licencjonowanego celebryty. Nabędą wysokie kwalifikacje do wyglądania, zachowywania się jak celebryta, a co najważniejsze – zarabiania tym na życie. Zajęcia z wizerunku w social mediach będzie prowadzić Natalia Siwiec. Z kolei przedmiot sztuka chodzenia w szpilkach poprowadzi Paris Hilton. Tak napisano na stronie UŚ. Na potwierdzenie słowa pisanego zamieszczono też stosowny film z wypowiedziami studentów, celebrytów, a przede wszystkim z zachętą prorektora uniwersytetu. Film-reportaż zrobiony i zmontowany jest znakomicie, a o prawdzie ekranu świadczą osoby w nim występujące. Celebrystyka cieszy się takim zainteresowaniem, że władze uczelni zamierzając iść za ciosem i uruchomić jeszcze trawelerystykę, gdzie wykładowcą na pewno zostanie m.in. Robert Makłowicz. A wszystko to z okazji Prima Aprillis. Uważam, że pomysł na tak znakomity żart zasługuje na miano najlepszego i najinteligentniejszego w roku 2014. Dziękuję dr Małgorzacie Molędzie-Zdziech, autorce książki „Czas celebrytów”, za zwrócenie uwagi na ten niezwykle potrzebny kierunek studiów.


Piątek, 4.04 – Strachy prezesa


Pogłębia się niemiecko-rosyjska paranoja Jarosława Kaczyńskiego.Nie sprowokowany przez nikogo oświadczył, że Wehrmacht, oczywiście jako sojusznik w NATO, nie może wesprzeć Polski w konflikcie z Rosją. Po pierwsze, konfliktu zbrojnego nie będzie, po drugie – mówienie o możliwości pojawienia się zbrojnych formacji wojsk niemieckich na ziemiach polskich świadczy o psychicznej obsesji. Nikomu przy zdrowych zmysłach w Polsce ani w Europie taka ewentualność nie przychodzi do głowy. Tylko jednemu prorokowi, wizjonerowi, zbawcy Polski. I słysząc to, lud smoleński ponownie padnie na kolana przed wodzem, jako jedynym politykiem, który wieszczy powtórkę II wojny, ale z wyższym numerem. Panie prezesie, a może tym razem byłoby to przyjście z bratnią pomocą, taką samą, z jaką my pospieszyliśmy towarzyszom czechosłowackim w 1968 roku? U naszego boku wjechała do Pragi armia niemiecka, ale była to Narodowa Armia Ludowa NRD, a nie Wehrmacht RFN. Historia pokazuje, jak jest skomplikowana i nieprzewidywalna.


Czwartek, 3.04 – Masa kryminału


Zalew biografii w księgarniach jest olbrzymi. Opisują się dosłownie wszyscy. Każdy na swój sposób pragnie być celebrytą. Uszczknąć minuty sławy. Nie dziwią memuary ludzi, którzy osiągnęli biegłość w swoich zawodach, bowiem fani chcą wiedzieć wszystko o życiu prywatnym idoli. Natomiast pewne zdziwienie może wywołać spostrzeżenie w księgarniach wspomnień gangsterów. Paskudnie rzuca się w oczy łysa potylica bandyty o ksywce Masa na okładce. Jarosław S., ów Masa, opisał swoje występne przygody. Okazuje się, że nie tylko on. Przed nim pisarzem został Henryk Niewiadomski pseudonim Dziad. Już 12 lat temu ukazał się jego „Świat według Dziada”. Inny mafioso, Andrzej Z., o ksywce Słowik, swojemu wiekopomnemu dziełu dał chwytliwy tytuł „Skarżyłem się grobowi”. No i jeszcze „Kryptonim Srebrny Książę” niejakiego Ryszarda Wiercińskiego, ps. Śledź. Za iloma „pisarzami” stoją ghostwriterzy? Jeśli rzecz jest dobrze napisana, bo fabuła to na pewno czysta sensacja, to te bestsellery-wspomnienia (z żalem za dawnymi, dobrymi czasami?) mogą trafić do miłośników kryminałów. A mogłoby się wydawać, że zainteresują jedynie „ludzi z branży”.


Środa, 2.04 – Szemrane medium


Za PRL-u, zwanego w niektórych kręgach komuną, media dzieliły się na reżimowe i drugiego obiegu. Pierwsze były cenzurowane przez Główny Urząd Kontroli Publikacji i Widowisk, a drugie ukazywały się w małych nakładach, na marnym papierze, z malutkim rozmazującym się drukiem i nie były dostępne w kioskach, ani księgarniach. Za to były kupowane (lub kolportowane bezpłatnie) i czytane, w przeciwieństwie do pierwszych. Ponadto w Maisons-Laffitte ukazywała się „Kultura”, a w Londynie „Dziennik Polski”, ale prasa emigracyjna była niemal nieznana. W III RP wydawało się, że mamy jedne media – wolne i niezależne. Właściwie tak było do 10 kwietnia smoleńskiego roku 2010. Dzisiaj mamy publikatory (co za paskudne określenie, ale jakże trafne) nurtu głównego (mainstreamowego), mętnego nurtu oraz niepokornie niezależne. Myślicie, że do pierwszej kategorii zaliczają się wszystkie główne telewizje, radio i prasa? O nie! Mainstreamowe są: Telewizja Polska, Polskie Radio, Polsat i gazety tabloidowe. Media mętnego nurtu to: TVN, „Polityka” czy „Gazeta Wyborcza”. Niepokornie niezależni to m.in. „Nasz dziennik”, „Do Rzeczy” czy „W Sieci”. Na uboczu owych nurtów od 1999 roku ukazuje się DECYDENT (przypomnę, iż w latach 1999 – 2008 był wydawany w wersji drukowanej), a teraz z dodatkiem: .pl. Jako miesięcznik niszowy DECYDENT nie może pretendować do żadnego z wymienionych nurtów, tym bardziej, że na jego łamy są zapraszani dziennikarze różnych orientacji politycznych, a nawet seksualnych. Tak więc, odcinając się od bełkotu niezależnie niepokornych, DECYDENT ustanawia swoją własną kategorię: medium szemranego. A co znaczy szemrać? Wydawać szmer, cicho szumieć, szeleścić, chrzęścić. OK, zgadzam się, szemrać nie jest tożsame z szemrany. Niech będzie, szemrany to: podejrzany, budzący wątpliwości, niezbyt uczciwy. Chociaż nie – DECYDENT jest uczciwym medium.


Wtorek, 1.04 – Wedlem w bachora


Kosmetyki i żywność to towary, które będą kupowane zawsze, bez względu na koniunkturę i stopień zamożności społeczeństwa. Producenci owych nie szczędzą środków na działania promocyjne skierowane do… No właśnie, do kogo? Do dzieci. Kreatywny cynizm speców od reklamy wyczerpał się intelektualnie na adresowaniu kłamstw do dorosłych. A zaniedbał naszych milusińskich, przyszłość narodu. Pisałem tu nie tak dawno o cyklu szkoleń organizowanych dla przedstawicieli agencji reklamowych na temat: jak skutecznie sączyć treści reklamowe do dziecięcych, łatwowiernych łepetynek. Nauka nie poszła w las i mamy pierwsze zmyślne efekty. Oto ukazała się książka Anny Czerwińskiej-Rydel pt. „Moc czekolady”. W pierwszym odruchu można pomyśleć: świetny pomysł, zapewne o historii, uprawach, ciężkiej pracy, walorach smakowych i zdrowotnych. Tak, to też, ale tylko częściowo. Główny przekaz dotyczy czekolady produkowanej w fabryce Wedla w Warszawie (notabene w rękach Koreańczyków). Jana Wedla, założyciela fabryki, przedstawia się tu jako filantropa, któremu przyświecał jeden cel: zadowolenie pracowników i ich dzieci oraz klientów. Drżyjcie czekoladziarze! Milusińscy już zaczynają wymuszać na rodzicach zakupy wyłącznie smakołyków Wedla. Chyba, że dacie odpór. Żłobki jeszcze nie doczekały się reklamowej uwagi.

W wydaniu nr 149, kwiecień 2014, ISSN 2300-6692 również

  1. POKOLENIE Y

    Wyzwanie i potencjał - 23.04
  2. GALERIA SCHODY

    Anna Magdalena Polońska - 17.04
  3. IMR PROMUJE ALTER MEDIKĘ

    Nowe produkty - 15.04
  4. SZTUKA KOMIKSU, KOMIKS W SZTUCE

    Zainteresowanie domów aukcyjnych - 11.04
  5. Z KRONIKI BYWALCA

    "Brzmienie Syjamu" w Warszawie - 25.04
  6. SZTUKA DLA SZTUKI

    Zarabiać jak Eric Clapton - 4.04
  7. TP NR 17

    Przed kanonizacją - 24.04
  8. WNIOSKI Z HISTORII

    Czas na Trybunał Skarbowy - 2.04
  9. SZTUKA MANIPULACJI

    Między godnością a samoponiżeniem - 2.04
  10. I CO TERAZ?

    Cały ten ukraiński majdan - 16.04
  11. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Mega kasa za mega wagary - 22.04
  12. LEKTURY DECYDENTA

    Niebezpieczny świecznik - 22.04
  13. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Katechizm dla samotnych pań - 14.04
  14. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Środa, 30.04 – Test pamięci