Established 1999

CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

2 lipiec 2023

Pasożytowanie na cudzej sławie

Wzlot i rozkwit na cudzej chwale

 

Jak tu się wybić, gdy nie ma czym się przebić? Jak wydostać się z tła, a wysunąć na plan pierwszy, gdy własnych talentów nie staje, a więc brakuje osiągnięć, zasług, jakie mielibyśmy zawdzięczać własnym wysiłkom, odkryciom, innowacjom? Czym nadrobić ten brak daru, iskry bożej? – pyta i wyjaśnia Mirosław Karwat.

Mirosław Karwat

Jak to: czym? Bezczelnością. To po pierwsze. Zmysłem pasożytniczym – to po drugie. Inwencją w promowaniu swej osoby na zasadzie żerowania na cudzej sławie, autorytecie, popularności, na cudzych osiągnięciach, sukcesach, zasługach.

Są na to dwa sposoby.

Jeden z nich – to przykleić się do kogoś, podczepić pod jego logo i markę; spijać śmietankę, jaka z niego kapie, gdy jego talent kipi, bo nie mieści się w przewidzianej normie, przeto wystarczy tej nadwyżki i dla chłeptaczy.

Drugi sposób wyrastania na cudzej wielkości to albo proceder hieny (podgryzać tego, kto był mocny i dlatego apetyczny, ale właśnie słabnie; wyjadać resztki; rzucać się na truchło), albo kreacja obrazoburcy, rzucającego wyzwanie autorytetowi (pod hasłem, że to zbiorowa pomyłka w ocenie albo, że to jakiś przeżytek), jeszcze lepiej – pozowanie na pogromcę. Wtedy miarą mojej ważności jest to, kogo przekształciłem w swoje trofeum.

Przyjrzyjmy się tej pierwszej drodze do chwały. Rządzą nią dwie zasady. Z jednej strony: wspinać się do góry na cudzych plecach i barkach. Z drugiej strony: wydoić, wycisnąć, ile się da dla siebie z tego, czym żywiciel jeszcze błyszczy lub czym się upamiętnił zanim odszedł.

Taką drogę obiera ochotnik-dworzanin osaczający Nosiciela Splendoru, natrętny pochlebca i apologeta, udający „ucznia” albo wielbiciela albo bezstronnego znawcę i komentatora czyjegoś fenomenu, popularyzatora. Lub wręcz kustosza czyjegoś mauzoleum – wznoszonego jeszcze za życia, ale najlepiej tuż po zejściu, samozwańczym objęciem posady kapłana kultu. Co prawda, znamy nie tylko powszednie takie „inwestycje” drobnych spryciarzy w sferze estrady, show biznesu, nie tylko dewocyjnych pasożytów żywiących się cudzą świętością, ale i wyrafinowane strategie Wielkich Tego Świata. Kanoniczny przykład: jak Stalin na kulcie Lenina ustanowił własny.

Do tego wariantu odnosi się popularne porzekadło ”Kiedy konia kują, żaba też podstawia nogę.” Pozostając przy alegoriach: jemioła rozkwita na wspaniałym drzewie, z czasem urasta w miarę tego, jak żywiciel przysycha, więdnie.

Inna alegoria – przyssawka, czy wręcz pijawka – odnosi się do innej sytuacji. Do relacji między np. gwiazdorem popkultury albo sportowcem idolem a jego impresariem, menadżerem, który współmiernie do swej prowizji go eksploatuje jak złotą żyłę, a bywa, że go okrada i sprowadza na manowce, zaprzęga do marnowania talentu i zgromadzonego kapitału uznania.

Pożywić się przy cudzym stole, tak opiewać kogoś wybitnego, aby pracował na naszą chwałę – oto istota życiowej strategii pseudoartystów (lub artystów tylko z zawodu, nie z uzdolnień), „krytyków” wyrastających na twórczości panegirycznej, grafomanów i politykierów. Ci ostatni zawsze wiedzą, jakiego obrać patrona z Panteonu Dziejów, by takim patronatem stawiać na baczność wszystkich.

Ogrzać się w cudzej chwale, zabłysnąć blaskiem użyczonym, światłem odbitym. Kręcić się wokół idola czy autorytetu, by i na nas jako fanów albo „osób z otoczenia” spłynął splendor uznania. Z podziwu dla kogoś uszczknąć troszkę poszanowania w roli mistrza ceremonii albo nawet kapłana kultu. Z faktu kibicowania komuś (może nawet szczerego) uczynić tytuł do cnoty, skoro kibicujemy słusznie, temu komu trzeba i skoro kibicujemy gorliwie. Zgrywając bezinteresownego wielbiciela, który nie pogodził się z odejściem lub zapomnieniem swego idola odgrzebywać, ale też serwować w wybranym przez siebie wystroju i smaczku wspomnienia, przypomnienia, nawiązania.

Znakomitą okazją i pretekstem dla wyeksponowania własnej osoby, zasugerowania swojej ważności dla kogoś funkcjonującego w aureoli, upozorowania zażyłości z osobistością postawioną w centrum uwagi są wszelkie benefisy, okazjonalne mowy i hołdy (wygłaszane przy wręczaniu komuś jakiejś nagrody, w ramach celebrowania czyjegoś jubileuszu lub pogrzebu), wreszcie, wspomnienia pośmiertne. Zwróćmy uwagę na pikantny smaczek: w najświeższych przepojonych boleścią i zadumą wspomnieniach o osobach zmarłych mowa jest zwykle nie tyle o zmarłym samym w sobie, ile o bliskich związkach wspominającego z Nieodżałowanym.

Pod pretekstem czczenia innych uprawia się krypto-auto-reklamę, a nawet załatwia się osobiste lub grupowe porachunki. Ma to miejsce przy odsłanianiu pomników, nadawaniu innym orderów, nagród i tytułów honorowych. Temu samemu służy bałwochwalstwo jako publiczny odpowiednik lizusostwa. Oto znane rekordy serwilistycznej nadgorliwości: stawianie pomników żyjącym; nabożny, kultowy stosunek do uznanych wielkości – niebezinteresowny, bo to starania o namaszczenie; przyjmowanie na ochotnika funkcji buldoga, który zagryzie każdego oponenta i krytyka Mojego Patrona. A patronem moim jest nie tyle z własnego wyboru, ile dlatego, że się do niego przykleiłem, że broniąc siebie (zwłaszcza swoich mętnych sprawek) używam go jako tarczy lub knebla.  

Najlepszą formą pasożytniczej autopromocji jest jednak „przyklejanie się” nie do osobistości  żywych i czynnych, w pewien sposób oplecionych pajęczyną czy bluszczem naszego zawłaszczenia (Mój Ci on jest – i tylko mój!), ale do ludzi znanych i szanowanych lub wielbionych, a zmarłych. Z prostego powodu: bo ci nie mogą temu zapobiec ani demonstracyjnie poprzeć naszego rywala. Relacja między czcicielem, hołdownikiem a obiektem kultu przypomina wówczas zażyłość hieny i padliny.

W naszym rodzimym – bagiennym – mikroklimacie życia publicznego przejawem tego jest swoiste karawaniarstwo polityczne, czyli celebrowane z pompą wykopywanie i przewożenie cudzych szczątków. A jeśli kogoś jeszcze nie wykopano i nie przewieziono (nawet wbrew jego ostatniej woli), jest to powód do kolejnej kampanii. Normą staje się rytualistyczna, obsesyjna mania ekshumacji i repatriacji zwłok, wtórnych uroczystych pochówków, ślubowań i nowych pomników.

Wobec takich hołdów obiekt kultu zwykle jest bezbronny, a namaszczenie karawaniarza polega na tym, że nagradzany i odznaczany pośmiertnie czy przewożony nie może się od niego odciąć. Jedynie Witkacy potrafił zakpić, w swoim stylu, już zza grobu („To nie moje kości”).

Nie przegapią swojej okazji Beneficjenci Wielkich Wydarzeń z Udziałem  Wielkich Ludzi: Ten wielki wódz u mnie stał na kwaterze (mniejsza o to, że nie ja go zaprosiłem, ale on zarekwirował). Ale i ci, których powszednia, banalna, nudna styczność z Wybitnym Człowiekiem nabiera blasku, jeśli napiszą książkę o treści „to ja mu w ostatnich latach zmieniałem basen i pieluchy”, „opowiem wam różne pikantne ciekawostki”, „zdradzę wam to, co tylko mnie w zaufaniu powiedział”.

Z występów estradowych i nagrań płytowych przypomnijmy najbardziej typowe objawy: Odgrzewanie cudzych przebojów – we własnej, lepszej, gorszej lub byle jakiej aranżacji – pod pretekstem hołdu. Kiedy mowa jest o wielkim malarzu, to „żaba” zaznacza: to ja kupowałem mu farby i podpowiadałem kolory. Projektant i sprzedawca ciuchów dla „śmietanki”, „elity” skutecznie kreuje się na „dyktatora mody”, geniusza stylizacji (jego geniusz zdaje się porównywalny z geniuszem sławnego manekina – nosiciela jego kreacji).

W sferze nauki i popularyzacji wiedzy: wielka sława historyka lub krytyka wyrosła na wielkości tych, o których pisał. Naukowiec, który specjalnością swoją uczynił komentowanie i interpretowanie dzieł i poglądów pewnego Koryfeusza – do tego stopnia, że nie tylko okazuje się „najwybitniejszym znawcą Tego Znanego”, ale jedynym prawdziwym znawcą, z czasem – kontynuatorem, ba, „uczniem”, choć „korespondencyjnym”, bo nigdy od niego nauk nie pobierał ani nawet się z nim nie stykał. Aż w końcu zostaje monopolistą – i strażnikiem, egzekutorem swojego monopolu, w zarodku tłumiącym konkurencję, niszczącym swoimi werdyktami i recenzjami formalnymi każdego, kto wkracza „na jego teren”.

Kultura masowa to istna wylęgarnia „wtórników”, wielokrotnego przetwórstwa starych i cudzych pomysłów, ale i pozornych „dekonstrukcji” – w stylu: Mój Szekspir ma inne zakończenie tego dramatu (niż Szekspir właśnie); w swojej inscenizacji podjąłem polemikę z moim ukochanym Molierem (nie obrażę się, jeśli krytyk stwierdzi, że „uczeń przerósł mistrza”).

Giganci Myśli i Sztuki, Mistrzowie Niezrównani i Niedoścignieni to idealni żywiciele dla przedsiębiorczych ludzi obierających drogę artystycznego, politycznego lub naukowego recyklingu.

PROF. ZW. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT
Uniwersytet Warszawski

 

W wydaniu nr 260, lipiec 2023, ISSN 2300-6692 również

  1. KOREA PÓŁNOCNA

    70. rocznica niezakończonej wojny
  2. WAKACJE

    Elbląg
  3. HONGKONG

    Hongkończyk
  4. HONGKONG

    Chińskie okno na świat
  5. HONGKONG

    Ciemna strona kolonii korony
  6. SOKOŁY

    Nasi sąsiedzi w mieście
  7. POPRAWIANIE NASTROJU

    Kawa i herbata
  8. PROMOCJA

    Nefret Plus na łuszczycę i nie tylko
  9. ARABSKIE OPOWIEŚCI

    O czym mówią mury
  10. POLACY NIE GĘSI

    Chrabowe czerwszcząsze
  11. CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

    Pasożytowanie na cudzej sławie
  12. HONGKONG

    A zaczęło się od herbaty