Established 1999

I CO TERAZ?

8 marzec 2012

Cieszmy się! - 24.03

Już nie pamiętam, czy te wstrząsające wiadomości dotarły do mnie same, czyli z radia lub telewizji, czy też sięgnąłem po nie sam, sięgając po gazetę… – pisze Marek J. Zalewski.


W każdym razie, gdy mnie dopadły i gdy sobie uświadomiłem rozczarowanie, które im towarzyszyło, przypomniałem sobie Alana Aleksandra Milne i jedną z moich ulubionych książek jego autorstwa „Kubusia Puchatka”. A w zasadzie jej bohaterów…


Pamiętacie może, Drodzy Państwo, jak to Puchatek poszedł do Prosiaczka? I go nie zastał, prawda? A im bardziej zaglądał do domku Prosiaczka, to Prosiaczka coraz bardziej tam nie było… Przypomniałem sobie tę scenę, gdy dotarło do mnie, że po pierwsze – gdzieś ulotniły się miliardy metrów sześciennych gazu łupkowego, a po drugie – euro w naszych portfelach coraz bardziej nie będzie. I CO TERAZ?


Jeżeli chodzi o gaz łupkowy, to uważam, że ktoś nas wystrychnął na dudka. Piszę „ktoś”, choć doskonale wiadomo kto tym „ktosiem” jest. To Amerykanie. To oni są winni tego, że po ich niedawnych, wszak, enuncjacjach byłem spokojny o moich pra, pra, pra…prawnuków, którzy w oparach gazo-łupkowego bogactwa mieli by spędzać kolejne dni swego sytego żywota na słodkim nicnierobieniu. Tymczasem okazało się, że nasi niedowiarkowie spod znaku Naczelnego Geologa Kraju, ani myśleli wierzyć Jankesom. Pobiegali z przyrządami po terenach łupkonośnych i… I okazało się, że Amerykanie nas szpetnie oszukali. Nie dość im było Jałty, stanu wojennego i wiz, to jeszcze postanowili sobie z nas zakpić, łudząc nas gazowo-łupkowym Eldorado. Ale tym razem, zupełnie jakbyśmy siedzieli przy black jacku, powiedzieliśmy „sprawdzam”… I okazało się, że albo Amerykanów „zjadł” hurraoptymizm, albo zawiodło instrumentarium. Bo „naszym” wyszło co najmniej dziesięciokrotnie mniej łupkogazu niż Amerykanom. Tak, czy owak gaz się ulotnił, zanim jeszcze się pokazał… Cóż, bywa. Ale pojawia się pytanie – I CO TERAZ?


Nic, poza rozczarowaniem. Miało łupkogazu wystarczyć na kilkaset, a może i tysiąc lat. A wystarczy najwyżej na czas życia niemowlaka do osiągnięcia przezeń wieku emerytalnego i to, jak dobrze pójdzie. A to dlatego, że nasi oszacowali i ten gaz, który znajduje się w łupkach pod dnem morskim. A póki co technologii wydobywania stamtąd gazu jeszcze nie opracowano. Ale co tam, wszak stawiamy na innowacyjność i – jak mawiał poeta – niechaj żywi nie tracą nadziei i przed narodem niosą…


I tak właśnie, niczym Prosiaczka, którego coraz bardziej nie było, tak gazu okazuje się być coraz mniej w miarę intensywności poszukiwań. Zaprzestańmy ich zatem, bo okaże się, że łupkogazu nie będzie coraz bardziej. Tak jak nie będzie euro w naszych portfelach, co nam właśnie zapowiedział prezes NBP, Marek Belka. Tu akurat prezesowi profesorowi wierzę i to w każde jego słowo. Sam od zawsze głosiłem, że euro – póki co – nie dla nas. I nawoływałem euro-euroentuzjastów do opamiętania. Ze źle skrywanym zniecierpliwieniem uczestniczyłem w dyskusjach o tym, jak to by było fantastycznie, gdyby… Na szczęście euro-euroland nie zdążył nas wessać przed popadnięciem w kłopoty. I CO TERAZ?

Cieszmy się! Cieszmy się, że nie daliśmy się okpić Amerykanom i w porę przegoniliśmy gazowe opary. Cieszmy się też, że nie mamy euro, a mamy złote, za które euro zawsze będziemy mogli sobie kupić. Oby tylko owe złote nie stały się Prosiaczkiem, a my, gdy zaglądamy do portfeli, Misiem o Bardzo Małym Rozumku…


Wszedł garbus… – 20.03


Kto pamięta książkę Paula Fevala „Kawaler de Lagardere”? Nikt? A może jej dwie ekranizacje, wcześniejszą z niezapomnianym Jeanem Marais lub późniejszą z Danielem Auteuile?Ta pierwsza nosiła na naszych ekranach tytuł „Garbus”. Właśnie z okresu tej pierwszej, a były to lata 60. minionego stulecia, pochodzi powiedzenie: „Wszedł garbus. Śmiechom i żartom nie było końca…”

A tak w książce (od pierwszego polskiego wydania w 1914 r. minęło prawie sto lat), jak i w obu filmach jest taka scena, w której de Lagardere – grany przez Marais i Auteuile’a – wchodzi przebrany za garbusa (ukrywał się w tym przebraniu przed siepaczami księcia Gonzagi) na dworskie sale, wzbudzając właśnie „śmiech i żarty”. Ta scena i przytoczone powiedzenie, z czasem powtarzane jak dobrą anegdotę, staje mi przed oczami, gdy docierają do mnie dytyramby głoszone na okoliczność objęcia ważnej, a nawet najważniejszej funkcji w jakiejś międzynarodowej organizacji przez któregoś z naszych, hmm…, hmm… (przepraszam, chrypka) wybitnych rodaków, niezwykle, hmm…, hmm… (znowu ta chrypka) cenionych, jak świat długi i szeroki.
I CO TERAZ?

Niewiele, ale ostatnio, w końcu ubiegłego tygodnia, przypomniało mi się to „Wszedł garbus. Śmiechom i żartom nie było końca…” gdy podano, że kandydatem na szefa Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju ma zostać Jan Krzysztof Bielecki. Nawet nie myślałem, że prezes NBP, prof. Marek Belka ma aż tak duże poczucie humoru. JKB naszym kandydatem na szefa EBOR… No, ja oczywiście rozumiem, że były premier bardzo by chciał wrócić do Londynu, ale żeby od razu chciał to uczynić jako prezes EBOR? Moje zdumienie nie oznacza, że mam coś przeciwko chęciom byłego premiera (ja też lubię Londyn) i społecznego szefa doradców premiera aktualnego, ale żeby tak na poważnie brać tę kandydaturę, to lekka przesada. Choć nie… Kandydaturę można na poważnie brać, ale media ogłosiły wieść o tym, jakby JKB już tym prezesem został. Ach ta nasza tromtadracja…

Pamiętam też bowiem, jak to Leszek Balcerowicz miał zostać co najmniej wiceprezesem Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Był wtedy urzędującym wicepremierem w rządzie AWS/UW, który przez kilka miesięcy zapowiadał, że UW wystąpi z koalicji. Tak się złożyło, że zapowiedzi premiera Balcerowicza zbiegły się z końcem kadencji ówczesnego szefa MFW, Michela Camdessusa. Leszek Balcerowicz, jak zapowiadali polscy (ko)mediowi komentatorzy miał prezesurę w zasadzie „w kieszeni”. A gdy nowym szefem MFW został Horst Kohler, to wicepremier Balcerowicz nie rozstawał się z telefonem, bo ten miał zadzwonić z propozycją objęcia stanowiska jednego z jego zastępców. W każdym razie tu, nad Wisłą, wielu było pewnych tego, że obsypany tyloma nagrodami przez zachodnich finansistów/polityków profesor LB wyląduje w Waszyngtonie. Ale telefon nie dzwonił. Myślano nawet, że to z powodu niechęci do odrywania profesora od jego wicepremierowskiej roli. Więc profesor złożył dymisję i… I nic. Właściwie tylko „śmiechom i żartom nie było końca…” Zupełnie, jakby „wszedł garbus…” I CO TERAZ?

Przypominam sobie tę scenę z garbusem i zastanawiam się, kiedy wreszcie mądrość w umiarze i powściągliwości weźmie górę nad głupotą pychy i bezczelności? Fevalowy kawaler de Lagardere przybierał postać garbusa, aby osiągnąć wyznaczony cel. Natomiast my postępujemy tak, jakbyśmy chcieli garbusa przebrać w strój de Lagardera. Popełniamy falstart za falstartem. Raz robimy to z niczym nieuzasadnionym entuzjazmem (Balcerowicz), innym zaś ze świadomą chęcią „załatwienia” potencjalnego kandydata, jak to było np. z „wysuwaniem” Aleksandra Kwaśniewskiego na szefa NATO. A świat zachowuje się, jak arystokraci poklepujący garbusa po jego garbie…


Ingrediencje


Premier pisze do prezesa.  W liście jest dla prezesa zaproszenie. Premier chce z prezesem pogadać. Prezes odpisuje premierowi, że nie wpadnie do premiera, bo nie ma o czym gadać. Rzecznik opowiada prokuratorowi, że fałszują jego podpis. Prokurator mówi, że rzecznik kłamie, ale postępowania nie wszczyna. Fryzjer zostaje dyrektorem ośrodka sportowego za sprawą ministra sportu, który przyznaje, że zna prywatnie fryzjera i może potwierdzić jego niebywałe kompetencje w prowadzeniu fryzjerskiego biznesu. Minister dymisjonuje fryzjera, który o to prosi panią minister, bo nie chcą mu przynosić dokumentów na biurko i nawet nie chcą wskazać szafy, w której się znajdują. Prokurator-pułkownik strzela do siebie z „najbliższej” odległości, ale jako wyszkolony oficer polskiej armii nie trafia i zamiast w głowie, robi sobie dziurę w policzku. Dziura w policzku znika, a pułkownik-prokurator w kwiecie wieku przechodzi na emeryturę. Emerytura pułkownika-prokuratora będzie dwa razy większa od emerytury prezydenta państwa. Minister spraw zagranicznych przemówił w Berlinie. I CO TERAZ? 


Groza! Treścią przemówienia zaskoczył premiera i prezydenta, którzy starali się robić tzw. dobrą minę do złej gry. Być może zaskoczenie prezydenta i premiera tym przemówieniem wzięło się stąd, że ministrowi pisał je ambasador. Były ambasador obcego nuklearnego mocarstwa. Poseł/europoseł pędzi autem dwa razy szybciej niż pozwalają przepisy i robi to na terenie zabudowanym. Złapany i nie wiedzący, co to godność i do czego tak naprawdę służy immunitet poselski, wymachuje poselską legitymacją i odjeżdża. Odjeżdża nie bacząc na spękany, a dopiero co położony asfalt na budowanych autostradach. Asfalt pęka, bo za twardy i jako taki za mało elastyczny, co sprawia, że przegrywa z mrozem. Kiedyś, gdzieś tam kładli bardziej elastyczny, ale ten, jako bardziej miękki ulegał presji kół i powstawały koleiny. Jedynym rozwiązaniem jakie zdaje się zastosowano, bo wykonawcy porzucili budowane odcinki, było zaprzestanie budowy autostrad. Autostrady są  – tak na dobra sprawę – wyrobem autostradopodobnym, ale za to są najdroższe na świecie, jeżeli weźmiemy pod uwagę zamożność ich użytkowników. Wokół stadionu zwanego dumnie Narodowym miało powstać piękne Narodowe Centrum, Sportu. Miało być po prostu pięknie. Ale okazało się, że piękno kosztuje. I CO TERTAZ? – wtrącam ot, tak sobie…


Nic to. Już słychać, jak na ciężarowe auta i wagony towarowe sypią żwir, który wysypie się wokół Narodowego. Będzie też pięknie, bo żwir narodowy nie może być inny, niż piękny. Niektórzy posłowie i Kościół są dotknięci tym, że inni posłowie i jeszcze jakaś gromada krzykaczy domagają się przestrzegania zapisów ustawy zasadniczej, zwanej konstytucją. Kościół opublikował raport o swoich finansach. Ach… Gdyby tak każdy mógł być sędzią we własnej sprawie… Gdyby każdy tak mógł… Ależ by było fantastycznie! Ale tu i teraz tylko Kościół tak może. I dziwi się, że są tacy, co się temu dziwią i mają coś przeciw temu. Tak jak dziwi się rząd, że ludność ma mu za złe reformę lekową i emerytalną. To są jedyne reformy, które niczego nie reformują. To, co miało uprościć komplikuje. To, co miało wyjść naprzeciw, naprzeciw wychodzi, ale rozjeżdża walcem. Premier polecił ambasadorowi złożyć podpis pod międzynarodową umową, której nawet nie był łaskaw przeczytać, bo był zajęty grą w tenisa w przerwie gry w nogę. Wybuchła awantura i premier zaczął rozglądać się za gumką myszką, którą ambasadorski podpis mógłby usunąć. Gumki nie znalazł, ale w jej zastępstwie użył procedury ratyfikacyjnej, której – jak zapowiedział – nie rozpocznie… A ja już kończę gotować ten groch z kapustą. Że niesmaczny? A co ja poradzę, że takie ingrediencje?


Mysz ryknęła – 14.03


Bodaj w latach 60. ubiegłego stulecia wszedł na ekrany film „Mysz, która ryknęła”. Film był produkcji angielskiej i – jak można wnioskować z tytułu – był komedią. Mogę się mylić, bo film widziałem – jak mawia jeden zaprzyjaźniony i przez lata mieszkający w Polsce Grek – kiedy, kiedy, czyli dawno, ale tytułowa mysz ryknęła w ostatnim kadrze tego filmu.
Film ten przypomniał mi się, gdy weekendowe media podały wiadomość, że Polska sprzeciwiła się planom Unii Europejskiej zmniejszania emisji dwutlenku węgla. Od razu chcę zadeklarować poparcie stanowiska polskiej delegacji!!! Bo niby dlaczego w sytuacji, gdy USA, Chiny i Brazylia, których gospodarki należą do największych na świecie, mają sobie za nic wszelkie ustalenia w sprawie globalnym ociepleniem, za które wini się CO2 , akurat kraje Unii mają dawać świetlany przykład i gnać na złamanie karku w wyścigu, w którym nikt UE nie ściga. To po pierwsze… A po drugie, to mam także wiele wątpliwości, czy zamiast wydawać miliardy, a do 2050 roku (taki bowiem okres obejmuje program wstępnie przyjęty przez UE w 2008 r.) zapewne biliony euro na realizację różnych pomysłów ograniczania emisji CO2, nie lepiej te środki przeznaczyć na ochronę lasów tropikalnych w Amazonii i Azji, które – jak wiadomo – pochłaniają dwutlenek węgla w sposób doskonały.
W każdym razie Polska, jako ta mysz ryknęła w miniony piątek w Brukseli. Dlaczego, jako ta mysz? A dlatego, że do tej pory znani byliśmy na unijnym forum jako siedzący raczej cicho pod unijną miotłą i zgadzający się z pomysłami wielkich. Tym razem jednak minister Korolec uderzył pięścią w stół, bo zgoda na program Unii oznaczała załamanie polskiej gospodarki. I CO TERAZ?
Teraz musimy zdecydować się na jakiś program energetyczny. Wspomniany program walki z CO2 z 2008 r. mówi NIE energetyce opartej na węglu, którym nasza energetyka stoi. Jakby tego było mało, gdy w zasadzie zdecydowaliśmy się na budowę elektrowni atomowej, to w Fukuszimie nastąpiła katastrofa wywołana tsunami, a Niemcy zdecydowali o likwidacji swoich kilkunastu elektrowni atomowych do końca tej dekady. Co prawda Francuzi nie mają zamiaru iść w ich ślady, ale za to zakazali u siebie poszukiwań i wydobycia gazu łupkowego. A ten ma Polskę z importera przemienić w eksportera gazu i to już wkrótce. Drogą Francji podążyła w tej sprawie Bułgaria. I CO TERAZ?
Budujemy wiatraki, ale ich efektywność w naszych warunkach jest raczej wątpliwa. Owszem, jakieś tam megawaty uzyskamy, ale… Baterie słoneczne? W gospodarstwach domowych jako wspomagające źródła energii, czemu nie? Ale dla całej gospodarki bez znaczenia. Geotermika? Może lokalnie.
W tej sytuacji, w której tak jakbyśmy zostali na lodzie bez łyżew, wspierajmy rząd w jego oporze wobec unijnych zamiarów. W tej sprawie nic nie powinno nas różnić. A wtedy nie będzie to już ryk myszy…


A bo ja wiem…


Na wstępie od razu się przyznam, że mam kłopot… Mimo sięgania do mądrych książek, rozmów ze specjalistami, przeszukiwania internetu i godzin łamania głowy nie znalazłem odpowiedzi na kilka pytań, które nasunęły mi się w sprawie soli. Albo inaczej – odpowiedzi, które się nasuwały po lekturze różnych materiałów, albo padały z ust mych rozmówców, w żadnym razie nie mogły mnie zadowolić.
No bo na przykład takie pytanie: czy można szkodząc nie szkodzić? Albo: czy można narazić się społeczeństwu działaniami antyinflacyjnymi? A takie: czy płacąc wyższe podatki można wzbudzić niezadowolenie organów państwa? I to wszystko za sprawą soli? Okazuje się, że wszystko to jest możliwe. Uważam, że przyczyny należy upatrywać w globalnym ociepleniu. Za jego to sprawą zimy nam łagodnieją. A co za tym idzie, wszędzie tam, gdzie przygotowuje się sól, którą drogowcy walczą z gołoledzią oraz zalegającym na jezdniach i chodnikach śniegiem, rosną jej hałdy, przyprawiając o ból głowy kierownictwo zakładów taką właśnie sól produkujących. I CO TERAZ?
Kilku rzutkich biznesmenów, widząc ich zafrasowane twarze, postanowiło choć częściowo sprawę owej soli, zwanej (co ważne) wypadową, rozwiązać… Co było dalej, to Państwo wiecie. Wypadowa z firmy produkującej do firmy przepakowującej, a stąd do firm potrzebujących… Skoro potrzebowały, to wypadało wyjść im naprzeciw. Ale soli wypadowej – wbrew jej nazwie – nie wypadało stosować w przemyśle spożywczym, bo sól ta – że podkreślę jeszcze raz, wbrew swej nazwie – nie jest wypadem, ani wypadkową, ale zwykłym odpadem przy produkcji jakiegoś chlorku. Ale czy coś, co ma w nazwie cokolwiek, co kojarzy się z odpadem, ma szanse znaleźć kupca nawet wówczas, gdy chodzi o posypywanie dróg i chodników? I w taki oto zapewne sposób „odpad poprodukcyjny słony” stał się „solą wypadową”.
Wspomniani rzutcy biznesmeni uznali, że wypada nadać tej soli nieco inną rolę. Otóż swoim działaniem udowodnili, że można znacznie ograniczyć koszty produkcji wielu, bardzo wielu produktów spożywczych (np. wędlin, serów, pieczywa). Wystarczy sól tzw. spożywczą zastąpić czterokrotnie tańszą solą… wypadową. Co prawda, oni taką sól po przepakowaniu w worki z napisem „sól spożywcza” sprzedawali w cenie tej właśnie soli, czyli czterokrotnie drożej, niż kupowali sól wypadową, ale przecież udowodnili, że można by było produkować taniej, gdyby…
Oto jest pytanie! Okazało się bowiem, że (uwaga, uwaga) sól wypadowa/odpadowa, która zawiera substancje zagrażające zdrowiu i jako taka nie miała atestów spożywczych wcale taka groźna dla naszego zdrowia nie jest! Wniosek? Wygląda na to, że rąbią nas na kasie – jak mawiał prezes Dyzma – stosując (a może tylko mówią, że stosują) droższe składniki zamiast tańszych. Czyli można antyinflacyjnie? Można. A budzi złość? A pewnie. I CO TERAZ? A bo ja wiem…


I co teraz?



Trzy wydarzenia, które wzbudziły moje tzw. mieszane uczucia. Wyobraźmy sobie sytuację w której stoimy pod drzwiami kogoś, kto przy każdej okazji zapewnia nas, że nas uważa (a jakże!), że docenia. Ba!, szanuje i potrzebuje, ale gdy stajemy pod jego drzwiami, to zaczyna kwękać, że zaprasza i to z prawdziwa radością, ale… Sorry… nie może otworzyć drzwi, bo drzwi co prawda
nie są zamknięte na klucz, ale klamka gdzieś się zapodziała no i… I CO TERAZ? Pewnie, bez klamki drzwi nie otworzysz, choć gospodarz serdecznie zaprasza, ale… zza okiennej szyby, coś przy tym mówiąc. Z ruchu warg odczytujemy: „Wpadnij kiedy indziej! Klamka pewnie się znajdzie!”


Wyobraźmy sobie teraz inną sytuację. Ktoś w naszym imieniu zaprosił kogoś Ważnego, aby nas odwiedził, gdy będzie w pobliżu. I ten ktoś, kto za chwilę może stać się jeszcze ważniejszym kimś, będąc nieopodal daje nam znać, że jest w zasadzie już u bramy i za chwilę stanie w drzwiach. W tym momencie zaczynają nam się pocić ręce, drętwieć prawa noga i drżeć lewa powieka. Dlaczego? Bo uzmysławiamy sobie, że ten ktoś Ważny może raczej tym ważniejszym nie zostanie, a ten kto tym ważniejszym póki co jest może raczej tym ważniejszym pozostanie i może mieć do nas pretensje, że tak miło podjęliśmy tego, kto chciał tym kimś ważniejszym zostać zamiast niego… I CO TERAZ? Jak to co? Udajemy, że nas nie ma w domu. Nie podnosimy domofonu, wyłączamy telefon, gasimy światło i… I jakby nigdy nic następnego dnia informujemy, że w życiu. Nigdy takiego zaproszenia nie było…


I trzecia sytuacja: u sąsiadów odbyła się wielka i ważna dla nich uroczystość. A co my na to? My siadamy zatroskani w grupie osób, które niby od lat znają owych sąsiadów. Ba! Nawet bywali u tych sąsiadów. Biesiadowali z nimi, rozmawiali, spędzali wspólnie weekendy, a bywało, że wyjeżdżali z nimi pod namiot, na polowanie. I CO TERAZ? A teraz, po tej uroczystości zaczynamy rozważać, czy ta uroczystość coś zmieni, jak zapowiadali sąsiedzi? Czy głowa rodziny sąsiadów zmieni swoje postępowanie zgodnie z naszymi wyobrażeniami? Przecież my wiemy, że tylko niebieskie torby są najlepsze na śmieci, że jeżeli klomb, to tylko z tulipanami i to żółtymi, że do garażu trzeba przecież wjeżdżać tyłem, a nie przodem, a w łazience lustro winno wisieć 16 cm nad umywalką, jeżeli już… A w ogóle, to szkoda gadać, bo ci sąsiedzi to… A już ten ich ojciec… To już w ogóle…


Tak właśnie odbieram to, co właśnie usłyszał minister Sikorski od pani sekretarz stanu Clinton w sprawie zniesienia wiz dla Polaków. To sytuacja opisana w scence pierwszej. Druga, to zachowanie premiera Tuska wobec Francois Hollande’a, kandydata socjalistów we francuskich wyborach prezydenckich. A trzecia to nic innego tylko nasze dywagacje na temat wyników wyborów w Rosji. A wnioski? W zasadzie jeden – Polska potęgą jest i basta! A co? A może nie?!


Słońce ZA czy PRZECIW?


Wybuchło Słońce! Nie! Wybuchło na Słońcu… Gdy będziecie Państwo  czytali ten tekst będziemy już bombardowani słonecznymi cząstkami, które przelecą przez nas i mimo nas z prędkością prawie 7 mln km na godzinę… Ale nie zrobią nam krzywdy, bo pole magnetyczne Ziemi nas przed ich szkodliwością ochroni. I bardzo dobrze. No tak, ale czy nie będzie to  miało wpływu na wyniki totolotka? Czy nasza gwiazda dzienna (jak nazywa się niekiedy  Słońce) nie wypaczy wyników najpierw wyboru liczb sposobem „chybił/trafił”, a potem o godz. 21 we czwartek samego losowania?


Uważam, że tak ważnej sprawy nie można zostawić jakimś pędzącym cząsteczkom! Nie może być tak, żeby np. pani Pelagia z Serwów Małych i jej przyrodni brat Stefan nie zostali milionerami tylko dlatego, że jakieś pędzące na złamanie karku i niedostrzegalne słoneczne wypryski przelecą przez „serca” maszyn losujących. Nie będę ukrywał, że osobiście jestem zainteresowany wynikami tego losowania. Bo, co prawda te 30 000 000 zł (minus 10 proc. podatku) wszystkich moich problemów nie rozwiąże, ale zawsze ta reszta, którą trzeba będzie „dopożyczyć” będzie jednak znacznie mniejsza… Ale – revenons a nos moutons – już słyszę i widzę te komentarze, których autorzy obwiniają Naturę za jak najbardziej swój brak szczęścia.


Szkoda, że nie gramy dzisiaj kolejnego meczu o „wszystko”, że nie odbywają się jakieś wybory… O ileż byłoby wygodniej obwinić za niepowodzenie (rzadziej za sukces) siły, które nagle „napadły” nas z Kosmosu. A tak… Cóż, trzeba będzie przeczekać tę kosmiczną nawałnicę w nadziei, że oszalały nagle GPS nie wyprowadzi nas na manowce, że wysłany sms dotrze nie do tego adresata i legnie u podstaw narastającego nieporozumienia, że… Stop! Na tym poprzestańmy!


Bardzo mnie zajmuje coś innego… Otóż ten „słoneczny atak” nastąpił 8  marca… A 8 marca to Dzień Kobiet… Niepokoi mnie to, czy Słońce swym wybuchem w ten spektakularny sposób wspiera Ich dążenia, czy też chce je storpedować. A jeżeli albo jedno, albo drugie, to CO TERAZ..?


Marek J. Zalewski

W wydaniu nr 124, marzec 2012 również

  1. KLUCZOWE ZNACZENIE PAŃSTWA ŚRODKA

    Czy Chiny zakłócą pokryzysowy spokój?
  2. AZJATYCKIE TYGRYSY

    Indie na drodze rozwoju
  3. XV Światowa Konferencja Gospodarcza Polonii

    Partnerstwo Dla Sukcesu
  4. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Piątek, 30.03 - J-23 przestał nadawać
  5. SZTUKA MANIPULACJI

    Kiełbasa i pies
  6. SEMINARIUM EUROPEJSKIE

    Lobbing o ACTA
  7. HISTORIA LOBBINGU

    Definicja wódki dzieli Europę
  8. DIAMENTY SĄ WIECZNE

    A ile kosztują?
  9. GRECJA ZBANKRUTOWAŁA

    Kto następny?
  10. PRACA W POLSCE

    Umiarkowany optymizm
  11. GENERACJA Y

    Szansa czy konflikt?
  12. FUNDACJA JA WISŁA

    Grób pułkownika
  13. I CO TERAZ?

    Cieszmy się! - 24.03
  14. POWSTRZYMYWANA EKSPANSJA

    Nie wszystko Chińczyk kupić może
  15. INSTYTUT SPRAW PUBLICZNYCH RAPORTUJE

    Korupcja jest, ale mniejsza
  16. RAPORT WYŻSZEJ SZKOŁY PROMOCJI

    Lobbing źle postrzegany
  17. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Hombre Kapuściński
  18. SIŁA POLITYKI

    Wieczna elita - 28.03
  19. ZERWANE WIĘZI

    Politycy sobie, wyborcy sobie
  20. WRAKI NA POLSKICH DROGACH

    Fachowość gwarancją bezpieczeństwa
  21. PODNOSZENIE WIEKU EMERYTALNEGO

    Rozsądna alternatywa
  22. TAKI JEST TEN ŚWIAT

    Zamachy będą
  23. BARBARA GAŁCZYŃSKA

    Słowa, słowa, słowa...
  24. LEKTURY DECYDENTA

    "Nielegalni"