Established 1999

DECYDENT SNOBUJĄCY

02/01/2013

Czwartek, 31.01 – Ból głowy

Bólem głowy, oprócz rzeczywistego, spowodowanego chorobą, nazywamy nadmiar informacji i zadań do wykonania. Takim głownym codziennym dyskomfortem staje się zalew informacji.

Do pisania uwag i komentarzy zapraszam tędy:


decydent@decydent.pl


To już nawet nie jest szum, to bombardowanie! Jak biedny umysł zdrowo może zareagować choćby tylko na dzisiejsze główne wiadomości? Oczywiście, mam na myśli same niepokojące wiadomości, bo kogo obchodzą dobre? Cytuję z pamięci, więc może czegoś (w tym zalewie) nie zarejestrowałem (ale czy musiałem?). Czy Katar kupił organizację piłkarskich mistrzostw świata w 2022 roku? Ministra Mucha finansowo segreguje sportowców. Śląsk grozi strajkiem, jakiego nie widzieliśmy ponoć od 30 lat. Nauczycielom rząd chce zabrać część wakacji. Bruksela zabiera nam miliardy na budowy dróg. Partnerzy w nieformalnych związkach płaczą, bo nie mają strajkowej siły. Kibol Staruch wychodzi na wolność. 80. rocznica dojścia Hitlera do władzy. Zdrożeją śmieci, ale nikt nie wie, jak tę operację rozsadnie przeprowadzić. Narciarze zdradzili Zakopane i przenieśli się do Białki i Bukowiny Tatrzańskiej. W Ogrodzie Krasińskich wycięto 300 drzew – trwa spóźniony protest. Polska gospodarka skurczona do 2% w ub. roku. A co pozytywnego się wydarzyło? Do kroćset, nie pamiętam.


Środa, 30.01 – Czas klienta


Nadprodukcja czegokolwiek w czasach prosperity jest dobra dla wszystkich, szczególnie dla nabywców. W kryzysie podaż przewyższająca popyt jest fatalna dla biznesu, ale jeszcze dość dobra dla konsumentów. Najcięższe życie mają sprzedawcy dóbr wszelkich. W każdym domostwie telefony urywają się z propozycjami bezkarnych zdrad. W tym procederze celują operatorzy telefoniczni: możesz uciec od dotychczasowego dostawcy głosu do nas. Bez żadnych konsekwencji. Mało tego: damy ci więcej (to teoria dla naiwnych). A agenci ubezpieczeniowi? Ci dopiero mają zagwozdkę. Wszyscy żyjący już się w jakiejs ubezpieczalni zaasekurowali, nawet nowo narodzeni. Czyli i w tej branży też muszą ukraść klienta. Konsument otoczony takimi możliwościami wyboru traci głowę, spokój wewnętrzny i.. ulega. Lojalność przestała być w cenie. I nie bardzo pomagają oferowane przez niektóre supermarkety karty stałego klienta. W kryzysie szuka się okazji, a lojalność to towar nieatrakcyjny.


Wtorek, 29.01 – Dramat polski



Wiosny arabskie, a także historia, pokazały, jakimi metodami obywatele mogą pozbyć się dyktatorów, obalić rządy. Polskie demonstracje i marsze pod Sejm nie mają takiej reprezentacji, a co za tym idzie – mocy. Ale do czasu. Na razie sto tysięcy obywateli może złozyć w parlamencie projekt ustawy i posłowie mają obowiązek się nim zająć. To łagodny sposób wywierania wpływu na władzę ustawodawczą. Ponadto, cierpliwi obywatele mogą wyrażać swoją wolę co cztery lata. Ale ten czas ludowego interregnum się kończy. Mamy taką zabawkę jak Internet. Właśnie w zaledwie kilkadziesiąt godzin ponad 400 tysięcy obywateli wyraziło swoje oburzenie przeciw upadkowi ustawy o związkach partnerskich. Lud wolnozwiązkowy w takiej liczbie stanowi poważną siłę polityczną. Z tym protestem musi się liczyć premier. A jeśli za jakiś czas jeszcze większa rzesza obywateli wykaże swoje niezadowolenie? Na pewno będą mogli odwołać rząd lub prezydenta nie czekając na wyborczą jałmużnę. Taki scenariusz na razie może wydawać się mało rzeczywisty. Jednak w internetowym głosowaniu tkwi przyszłość. Nie trzeba będzie wychodzić na ulice czy do urn. Ważne sprawy załatwimy w sieci. Cała nadzieja klasy politycznej w tym, że coraz większa liczba obywateli izoluje się we własnych grajdołach, nie chce zaprzątać sobie głowy i tracić czasu na zabawę w zmiany rządów. No, chyba, że lud pracujący miast i wsi naprawdę się zdenerwuje. A dramat polski polega na tym, że PO nie ma na kogo zamienić.


Poniedziałek, 28.01 – Od rzeczy



Usiłuję sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek jakakolwiek gazeta w tytule miała nazwisko redaktora naczelnego. Jakoś żadna nie przyczodzi mi do głowy. Ale oto jest. „Tygodnik Lisickiego Do Rzeczy”. Pawła Lisickiego, byłego naczelnego „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”. Zawsze kupuję pierwsze numery pism, więc kupiłem i ten. Po przekartkowaniu nie znalazłem niczego, o czym już w innych mediach nie traktowano. Ale w tym wypadku najważniejszy jest punkt widzenia. Zupełnie od rzeczy. Ekipa Lisickiego potwierdza wolność słowa w Polsce wyrażającą się pluralizmem myślenia i siedzenia. Tematem głównym pierwszego numeru jest oczywiście prawda o trotylu we wraku Tupolewa, autorstwa Cezarego Gmyza. A oto inni „niepokorni dziennikarzwe, którzy nie dali się skreślić” (to cytat z tytułowej okładki) i wypłynęli w „Do Rzeczy”: Bronisław Wildstein, Rafał A. Ziemkiewicz, Piotr Gabryel, Sławomir Cenckiewicz (autor z IPN-u), Stanisław Janecki, Waldemar Łysiak (tak, to ten pisarz napoleonista), Eryk Mistewicz (facet od kreowania wizerunków), Piotr Semka, Szewach Weiss (były ambasador Izraela w Polsce), Tomasz Wróblewski, Igor Zalewski i Marcin Wolski (niegdyś niezły satyryk). Nakładem wydawca się nie chwali, więc nie wiadomo, na ilu czytających prawdziwych Polaków autorzy liczą. Gdybyśmy znali nakłady wszystkich prawdziwych, niepokornych gazet, moglibyśmy się dowiedzieć, ilu jest w Polsce zagubionych i otumanionych obywateli. Taka wiedza wcale nie byłaby od rzeczy.



Piątek, 25.01 – Zazdroszczę Cameronowi


Ponure czasy wegetacyjnej komunistycznej szarości poza Europą, chwalić Boga, mamy za sobą. Od 2004 roku jesteśmy w unijnej cywilizacji, choć na jej peryferiach. Nasz premier nazywa się Tusk (wymawiaj: task), a Anglików – Cameron. Zazdroszczę temu drugiemu. Może sobie pozwolić na groźby i szantaże wobec Brukseli. Może zastraszyć i otumanić, a nikt mu nie pogrozi. Natomiast wszyscy będą usiłowali wyspiarza ugłaskać, przekonać, nawet dać cukierka, aby tylko nieco ustąpił, zmienił zdanie. Dyplomatyczne zabiegi lobbingowe na pewno się udadzą. Jest bowiem czas na podchody. Cameron mieszka na wyspie, a za sąsiadów ma ryby. A te, wiadomo, głosu nie mają. Nie to co my: z lewej Niemcy, z prawej Rosjanie i postrosjanie – ciągle z wielu powodów nie podobają się PiS-owi. Wniosek ze speechu brytyjskiego premiera jest również taki (inne zostały już wszechstronnie omówione w mediach mainstreamowych): trzeba huknąć pięścią w stół, wstrząsnąć, zagrozić, obudzić rozlazłe rozumy. Delikatne inteligenckie głosiki o potrzebach jakichś reform w dzisiejszych czasach nie są słyszalne. U nas dowiódł tego Marek Raczkowski rysując las polskich flag narodowych wertkniętych w psie kupy. Dopiero po takim dictum po chodnikach na Saskiej Kępie można przejść niezasraną stopą. Dopiero po groźbie Camerona zacznie się prawdziwe reanimowanie unijnej Europy.


Czwartek, 24.01 – Autolans



Człowiek potrafi człowieka zaskoczyć genialnością pomysłu w swej prostocie. Rzecz dotyczy zachęty do kupowania i czytania książek. Dowiedziałem się właśnie (z jakimż opóźnieniem) o kapitalnym i rozprzestrzeniającym się procederze autorecenzowania książek. Czyli autor sam ocenia i rekomenduje swoje dzieło. I to jest słuszna droga, bowiem kto jak kto, ale twórca sam najlepiej wie, czy napisał dobrze, czy wybitnie. Jak wiadomo, zawodowi krytycy to ludzie z kompleksami – daleko im do geniuszu pisarskiego, a chcieliby wspiąć się na Olimp. Krytykują więc na oślep, nie mając dostatecznie wyczulonego szkiełka i oka. Może się jednak okazać, że dobrzy autorzy nie będą się zniżać do samorecenzji. Nic to. Mogą zlecić tę paskudną robotę ghost writerowi. Na tym polu też pojawiła się wielka grupa zawodowców. Za niewielkie pieniądze napiszą na żądanie każdą laurkę. Oczywiście, nie czytając dzieła. Przecież nie mają na to czasu, choćby ze względu na nawał czekających do obrobienia arcydzieł. Rekordziści piszą, ponoć, nawet kilkadziesiąt recenzji tygodniowo. Jedyna pociecha jest taka, że to nie u nas, a na Zachodzie.


Środa, 23.01 – Komusze mózgi


Właściwie nie miałem się do czego przyczepić względem nowych egzaminów na prawo jazdy. A jednak. Nie chodzi o to, że liczba pytań wzrosła dwukrotnie, tyle samo liczba zagadnień do wyboru. Pierwsi zdający stwierdzili, że niektóre pytania są bez sensu, a nawet pozbawione elementarnego rozsądku. Ale najważniejsze novum brzmi: pytania są ściśle tajne. Mogą je poznać tylko zdający i to w trakcie egzaminu. Cóż za komusze mózgi wpadły na taki konspiracyjny pomysł? Żądam opublikowania nazwisk! Ile jeszcze lat będziemy zwalczali mentalny komunizm? 10, 20? Pamiętacie czasy sprzed fotoradarów? Milicję „Obywatelską” ukrytą w krzakach i wyskakującą tuż przed maską nadjeżdżającego pojazdu? Hyc, z ukrycia na obywatela. Dzisiaj to se vratilo. Cieszy się wspomnieniami towarzysz (nie mój) Leszek Miller. Napiszę wam, jak zdawałem na prawo jazdy w Londynie. Jako buńczuczny i wszystko umiejący Polak (z polskim prawem jazdy) zgłosiłem się do szkoły jazdy od razu na egzamin. Instruktor uznał wyższość kierowcy polskiego nad angielskim, ale grzecznie zasugerował, żebym wziął pięć, a może 10 lekcji. Gdy minęło mi oburzenie, zgodziłem się. Już po pierwszej jeździe doświadczyłem uczucia, iż nie potrafię bezpiecznie kierować samochodem i nie chodziło tu o kierownicę z innej strony. Wykorzystalem wszystkie lekcje. Egzamin zdałem za pierwszym podejściem. A jak wygladał ów sprawdzian? Czym zostałem zaskoczony? Otóż, absolutnie niczym. Z czego będę zdwał, wiedziałem z kursu. Mało tego, zaraz po powitaniu egzaminator powiedział mi dokładnie jakie manewry będę musiał wykonać i ani jednego więcej. Musiałem też zademonstrować awaryjne hamowanie, o czym zostałem zawczasu uprzedzony. Egzaminator dokładnie rozejrzał się wokól i dał mi znak, żebym zahamował. Gdy się zatrzymałem, zadał mi trzy pytania: pokazał dwa znaki drogowe oraz zapytał o jedną sytuację na drodze. Po uzyskaniu odpowiedzi wyjął mały formularz wpisał moje imię i nazwisko z adnotacją, że egzamin zdałem. Wyjaśnił, że dopóki nie otrzymam prawa jazdy pocztą mogę jeździć z owym świstkiem. To koniec opowieści. I jeszcze jedno. W prawie jazdy nie ma zdjęcia. Czy muszę coś dodawać?



Wtorek, 22.01 – Palikot opatrznościowy


Dziekuję politycznej opatrzności za Janusza Palikota. Bez niego bylibyśmy skazani na bylejakość i marazm. Bowiem PiS jest opozycją wsteczną, szkodliwą dla Polski, groźną zbyt wielką liczbą wyznawców. PiS nie wnosi do polityki żadnych perspektywicznych wartości. Natomiast Palikot ożywczo i śmiało przewietrza zgnuśniałe struktury. Sieje ferment. Prowokuje. Kiedy atakuje, to zawsze zmusza do myślenia. Często denerwujący, jest Palikot mężem zbawienia. Potrafi wyczuć i zdemaskować każdy fałsz, zakłamanie, zagrożenie idiotyzmem. Strzelając na prawo i lewo czasami trafia w płot, ale większość kanonady lokuje w tarczy. Palikot może sobie pozwolić na więcej niż którykolwiek z posłów. Nikt go z jego partii nie wyrzuci. Ma pieniądze, więc nie musi się kurczowo trzymać parlamentarnego fotela. Trudno sobie wyobrazić politykę bez Janusza Palikota. Bez niego na pewno, jako społeczeństwo, bylibyśmy jeszcze bardziej wściekli na skandaliczne poczynania PO-PiS-u. Ja na niego nie głosowałem i nie będę. Ale życzę mu, aby jeszcze długo utrzymywał się na sejmowej fali, nie tracił animuszu ani politycznej weny.

Poniedziałek, 21.01 –  Dzidzia piernik


To dość prymitywne określenie osoby starszej, właściwie tylko kobiety, która usilnie, i widocznie, chce cofnąć czas wyrzeźbiony na twarzy, choć nie tylko tam. Taką kreaturę lansują media obrazkowe – telewizje i gazety. Te biedne, ogłupiałe jang lejdis, dla jednych stają się pośmiewiskami, dla innych idolkami do doścignięcia. Właściwie, do dzisiaj nie obchodziło mnie to ani na jotę. Jednak przegladając, jak co tydzień, Wysokie Obcasy zobaczyłem reklamę kosmetyków marki Bielenda. Czymże usiłuje zainteresować czytelniczki krakowska firma? Wiadomo, kremami przeciwzmarszczkowymi dla kobiet lat: 30+, 40+, 50+, 60+ i – o zgrozo – 70+. Już nawet stateczne, ale przecież młode jeszcze, babcie nie mają dziś spokoju. Taki Bielenda (domyślam się, że nazwa firmy wywodzi się od nazwiska) doprowadza do wściekłości mądre kobiety, które szczycą się swoim wiekiem (oczywiście, jeśli zdrowie jako tako dopisuje) i zmarszczkami. Starzejąca się twarz w pewnym wieku emanuje czystym pięknem, dobrocią, inteligencją, historią, przeżyciami i tylko wyjątkowo perfidny typ może sugerować jej rzekome odmłodzanie, co zresztą nie brzmi wiarygodnie. Kobieta 70+ nigdy nie cofnie się do lat 30+, więc dlaczego Bielenda robi krzywdę starszym paniom i ich mężom, dzieciom oraz wnukom, którzy nie życzą sobie mieć w rodzinie dzidzi piernik?


Piątek, 18.01 – Brudu dostatek



Jest takie zapomniane powiedzenie: tonący brzytwy się chwyta. A tych z głową ledwo nad wodą jest coraz więcej. Mam na myśli periodyki specjalistyczne oraz niszowe. Z racji wykonywanego zajęcia niemal codziennie wysłuchuję błagań o zamieszczenie reklam w jednym bądź drugim tytule, o którym do tej pory nie miałem pojęcia, a z prasą mam do czynienia od ponad 30 lat. Wolność gospodarcza doprowadziła do tego, że każdy może stać się dowolnym przedsiębiorcą. Każdy też, dla poprawienia swojej pozycji społecznej, może kupić (vide Grzegorz Hajdarowicz nie mający bladego pojęcia o mediach, a więc szkodnik na rynku prasowym) lub założyć gazetę. Niszowe tytuły mają nikłe nakłady: 500, tysiąc, góra dwa tysiące egzemplarzy, a usiłują walczyć na rynku reklamowym jak równy z równym, np. z Newsweekiem. Gazet i mediów jest mnóstwo (i powstają nowe), a reklamodawcy coraz biedniejsi (oszczędniejsi), zdezorientowani mnogością wyboru. W jaki sposób czytelnik może się zorientować, który z kilku tytułów o tym samym jest najlepszy, najciekawszy? Musiałby każdy kupić i dokonać selekcji. Ale taką bezmyślną rozrzutnością nikt się nie wykaże. Wydawcy, pogódźcie się z realiami i zamknijcie swoje ledwo dyszące tytuły. Przecież możecie zająć się np. zamiataniem ulic. Prestiż mniejszy, ale za to jakże pożyteczny to zawód. Brudu ci u nas zawsze będzie dostatek.



Czwartek, 17.01 – Swego nie znacie


Coś się ruszyło „w temacie” patriotyzm. Jak wiadomo, patriota to taki Polak, który kocha ojczyznę i gotów jest do poświęceń dla jej dobra. To stara definicja. Dzisiaj trudno dkoładnie określić stopień owego poświęcenia. Ale nie o tym, a o patriotyzmie gospodarczym. Delikatna to kwestia, albowiem z jednej strony mamy równość w obrocie gospodarczym i wspólny rynek europejski. Nie ma tu (zbyt wiele) miejsca na narodowe protekcjonizmy. A jednak. Włosi bez sensu, ale za to politycznie-patriotycznie, przenoszą od nas do siebie produkcję samochodów. Duńczycy nie chcą naszej żywności. A co nam, niepoprawnym kosmopolitom, pozostaje? Niestety, od dawien dawna wiadomo, że wytwory naszego przemysłu są gorsze od zagranicznych. Rozsądniej więc kupić samochód (tych akurat własnych nie mamy) czy pralkę wyprodukowaną w Niemczech. Ale na pewno lepsza od chińskiej jest polska odzież i czosnek. Lepsze i zdrowsze mamy nasze wody mineralne niż periery i aquy. Nasza kiełbasa od zawsze jest lepsza od ich kiełbasy. Nasze sery są smaczniejsze od danonów. Bieluch naturalny to super twarożek. A masło? Bezkonkurencyjne. Jednak to fakt, że niezbyt wiele towarów wyprodukowanych naszymi rękami przewyższa importowane. Stąd całkiem przed laty dobrze wystartowały takie firmy jak Gino Rossi czy Wittchen, gdyż mają zagraniczne brzmienia. Dzisiaj trend się odwraca. Co jest polskie i dobre, to powinniśmy kupować w pierwszym rzędzie. A dopiero później eksperymentować z zagranicznymi dziwolągami smakowymi. Dla patriotycznego zdrowia.


Środa, 16.01 – Życie w Battersea


Swego czas codziennie przejeżdżałem pociągiem obok Battersea Power Station w Londynie. Monumentalna wielkość budowli przytłaczała ogromem oraz tajemniczością. Nic dziwnego, że przyciagała artystów po 1975 roku, kiedy elektrownię wyłączono z ruchu i zamknięto. W 1980 roku BPS wpisano na listę dziedzictwa narodowego. Wizerunek elektrowni pojawiał się w programach telewizyjnych i filmach. Największe wrażenie wywołał „Rok 1984” George`a Orwella, kręcony w opustoszałych, ponurych wnętrzach. W roli głównej wychudzony John Hurt. Tak przygnębiającego obrazu z egzystencji pod nadzorem nie było w żadnym innym filmie. Dzisiaj do Battersea wróciło, a właściwie wtargnęło, życie. Deweloper urządził tam 600 lokali mieszkalnych i użytkowych. Wszystkie zostały sprzedane w cztery dni bieżącego roku. Za studio trzeba było zapłacić 343 tysiące GBP, a za penthouse 6 milionów. Po raz kolejny okazuje się, iż w kryzysie cierpią jedynie biedni i średnio zamożni. Milionerzy pomnażają kapitały.


Wtorek, 15.01 – Cwikier


Czytając autorów ubiegłowiecznych można natknąć się na staroświeckie wyrazy dziś nieużywane, a nawet niezrozumiałe. W „I nie było już nikogo” Agatha Christie zaopatrzyła słabo widzącego sędziego Lawrence`a Wargrave`a w cwikier. Na ówże lata temu natknąłem się w jednym z wierszy Antoniego Marianowicza. Niestety, nie pamiętam tytułu. Natomiast wiem, że niemiecki cwikier to binokle. Kto dzisiaj używa binokli, a może monokla? Nikt. Szalona niewygoda. No, chyba, że jakiś celebryta okazałby się aż takim wyszukanym snobem, aby epatować szkiełkami trzymanymi na nosie dzięki zatrzaskom (to binokle) lub pomiędzy dolną częścią oczodołu czaszki a górną częścią kości policzkowej (to monokl). Binokle i monokle zastąpiły okulary i szkła kontaktowe. Jakieś 15 lat temu przeglądałem w „The Times” listę 500 najbogatszych Brytyjczyków. Przy większości nazwisk zamieszczono fotografie. Najpierw zauważyłem jegomościa z monoklem w oku – był jedynym wśród pięciuset. Dopiero później spojrzałem na nazwisko: John Madejski. Pomyślałem: Polak bardziej angielski od Anglika. Okazało się, że jednak jest to Anglik, który polskie nazwisko przyjał po ojczymie, aby zrobić przyjemność matce. Ojczym był polskim lotnikiem walczącym o Anglię podczas II wojny światowej. John Madejski okazał się wydawcą magazynów Auto Trader, właścicielem Reading Football Club (grał w nim m.in. Dariusz Wdowczyk) oraz marszandem sztuki. Dotarłem do niego, udzielił mi wywiadu, ale nie rozmawialiśmy o wyższości monokla nad contact lenses.


Poniedziałek, 14.01 – Wdzięczność


Kwiaty, czekolada, bombonierka, pieniądze – to staropolskie dowody wdzięczności za okazaną pomoc lub przysługę. Nie jesteśmy jedynym krajem z takim obyczajem. Temat powrócił przy okazji wyroku na doktora Mirosława G. Zmiana społecznego przyzwyczajenia na nieokazywanie materialnej wdzięczności może zająć lata i nie do końca wiadomo, czy ta oświatowa praca od podstaw przyniesie oczekiwany stuprocentowy rezultat. Ciekawą myśl wyraził prof. dr hab. Marek Durlik, dyrektor szpitala MSW w Warszawie, były przełożony dr. G. Otóż, prof. Durlik zasugerował, aby pacjenci okazywali wdzięczność lekarzom poprzez wpłaty na konto fundacji pomagającej szpitalowi lub na konto bankowe szpitala. Jest to idea wręcz genialna w swej prostocie. Propagowanie tej zasady powinno stać się mottem zwalczania ukrytej wdzięczności. Jesteś zadwolony, chcesz podziękować pracownikowi – zapłać co łaska na konto zatrudniającej go instytucji. Z takiej formy podziękowania wszyscy bedą zadowolenni: i pacjenci-klienci, i obdarowani. Oby tylko węszący krwiopijca minister Rostowski nie wymyślił jakiegoś chytrego sposobu opodatkowania wdzięcznej darowizny. I jeszcze jednask refleksja. Bogate są uczelnie amerykańskie i brytyjskie; bogate hojnością swoich absolwentów. Donacje dla dawnych Alma Mater to kwestia honoru i prestiżu.



Piątek, 11.01 – Trwały podział


Czasy, kiedy dziadkowie byli skarbnicą mądrości i życiowych rad dla latorośli minęły bezpowrotnie. Dzisiaj są potrzebni wyłącznie do fizycznej opieki nad wnukami. A ci nie oczekują od nich niczego więcej. Nie pomogą przecież z Facebookiem, Twitterem, w grach komputerowych etc. Rów miedzypokoleniowy nieustannie się pogłębia. I nie będzie zasypany. Starzy i mniej wykształceni to elektorat zachowawczy, tkwiący w świecie, którego już nie ma. A młodsi, głównie miastowi, to liberalne lemingi. Gdzieś pomiędzy miota się Kościół z sakramentalnymi naukami, których mało kto słucha. No, chyba, że kler wdaje się w politykę, to wtedy moherowe berety nadstawiają uszu. Świeże badania społeczne wskazują, że coraz więcej Polaków żyje w związkach nieformalnych i wyraża na nie aprobatę, nie potępia w czambuł eutanazji, a nawet nie protestuje gwałtownie na związki małżeńskie osób tej samej płci. Gdzie tu miejsce na tradycyjne, staropolskie, chrześcijańskie wartości? Gdzie skuteczność nauki Kościoła? Czas jedności światopoglądowej, przynajmniej tej na pokaz, bezpowrotnie minął. I z takim faktem należy się pogodzić.


Czwartek, 10.01 – Utrwalanie


Wiadomo, żeby zapamiętać, należy powtarzać. Ale co robić, gdy nie chce się zapamiętać, a powtórki włażą do ucha na każdym kroku? To dzieisjszy problem czytelników gazet, o internecie nie wspominając – tam wszędzie wałęsają się te same wiadomości. Na exclusive nie ma co liczyć – to nadal domena druku. Kupiłem wczoraj „Politykę”. Po godzinie właściwie miałem tygodnik przeczytany. A to z prostej przyczyny: wiele tekstów dotyczyło podsumowania wydarzeń z minionego tygodnia. Ta sama bolączka z komentarzami. Złe czasy dla wyczytywaczy tygodników, o czym już tutaj pisałem, nastały za sprawą „Gazety Wyborczej”, w której największą objętoąść zajmuje publicystyka niegdyś zarezerwowana dla tygodników (opinii?) właśnie. W natłoku różnych spraw codziennych cieszy mnie, że w „Polityce” nie ma nadmiaru nowych, interesujących tekstów – szybko przeglądam, czytam i przekazuję emerytom. Mógłbym przestać kupować tygodnik. Jednak siła środowego przyzwyczajenia jest jeszcze zbyt duża. Ale, nic nie trwa wiecznie. Tak było z „Wprost”, „Newsweekiem” i „Forum”.


Środa, 9.01 – Stalin i kupa


Nie sposób nie dodać swoich trzech groszy do sprawy sędziego Igora Tulei. Oczywiście, groszy poparcia. Natomiast kompromitacja Kamińskiego (Mariusza) i Ziobry (Zbigniewa) nie ma końca. W Polsce potrzebne są wstrzasy. Łagodność się nie sprawdza. Złośliwa inteligencja również. Stuprocentowy skutek odnoszą tylko porównania. Mówiąc o metodach stalinowskich śledczych w czasie IV RP, sędzia Tuleya nawet nie zdawał sobie sprawy, jak wielce przysłuży się do restauracji służb. Od razu przypomniał mi się Marek Raczkowski, który wstrząsnął właścicielami psów, rysując polskie flagi wetknięte w psie kupy. Jakież wtedy podniosło się larum o szarganie świętości narodowych! Ale tylko ten jeden jedyny rysunek przyczynił się do zmuszenia większości wyprowadzaczy czworonogów do usuwania ich odchodów z chodników, a nawet trawników. Do tego wydarzenia – gestu intelektualnej odwagi – nie pomagały żadne łagodne prośby, kołatanie do sumień, ani groźby mandatów. Potrzebny był wstrząs. Dzisiaj po chodnikach Saskiej Kępy można chodzić bez obawy wdepnięcia co krok (bo od czasu do czasu jednak się zdarza) w psie kupy. Doprawdy, jeszcze kilka miesięcy temu ta dzielnica znana z siedzib ambasad i zamieszkiwana przez artystów była najbardziej zasranym miejscem w stolicy. I wystarczył jeden obrazoburczy rysunek. Sędzia Igor Tuleya i Marek Raczkowski to najbardziej wpływowi ludzie w Polsce.


Wtorek, 8.01 – Odległe światy


Wyrwawszy się z warszawskiego zaścianka zakupiłem gazetę Echo Dnia czytaną w województwie świętokrzyskim. Starym nawykiem nabyłem także Gazetę Wyborczą. Wyborne przykłady do porównań. Zacznę od ED. Wyłącznie sprawy lokalne. Temat główny: orszak Trzech Króli przemaszerował przez Kielce – bite dwie strony ze zdjęciami. Drugi z pierwszej kolumny: ruszyły studniówki – cztery strony wewnątrz numeru. Kolejne cztery kolumny – świętokrzyska lista płac. Pięć złotych za godzinę otrzymuje roznosiciel ulotek. 12.365 zł zarabia prezydent Kielc, a 425 tysięcy gracz giełdowy z Kielc. A co tego dnia piszczy w GW? Boni odchudza urzędy, sprawa sędziego Tulei, rok Gierka, Śląsk boi się Niemca, dużo zagranicy itd. Wielki polski i odległy świat. Żadnego echa w ED. Tu żyją swoimi sprawami, Warszawa odległa, Bruksela, Moskwa, Waszyngton jeszcze dalej. Z Echa bije spokój. Żeby dowiedzieć się, jak świat wygląda, świętokrzyszczanin musi kupić drugą gazetę. Niekoniecznie GW. A jeśli kupuje tylko ED? Na pewno jest globalnie gorzej poinformowany. Natomiast wie wszystko (niemal) o swojej małej ojczyźnie. I jest zdrowszy psychicznie. A może nawet szczęśliwszy od warszawianina.


Poniedziałek, 7.01 – Ilu jest Polaków?


Z pewną regularnością lobby wydawnicze inspiruje media zawołaniem: Polacy nie czytają książek! W rozumie: spada sprzedaż i nasze, wydawców, zarobki. Z moich subiektywnych i mało udokumentowanych obserwacji czynionych podczas bardzo częstych odwiedzin księgarń wynika, że jednak czytają. Podaż wszelkiej maści książek jest tak wielka, że trudno dokonać wyboru pozycji dobrej lub nawet wartościowej. Na stoiskach księgarskich z napisem Bestsellery lub Nowości królują tytuły lub autorzy absolutnie nikomu nieznani. Mało tego, wszystkie te „dzieła” opierają się na tym samym pomyśle: taniej sensacji, hobbitach, poradach, kucharzeniu i czym tam jeszcze. I te książki nie są kupowane, choć zajmują poczesne miejsca w salonach. Natomiast książek interesujących należy szukać na półkach. Odwiedzam regularnie Empik i księgarnię Matras w Arkadii. Empik nie jest księgarnią sensu stricto, więc przewijające się przezeń tłumy nie będą czytelniczo reprezentatywne. Natomiast w Matrasie wyczytywaczy jest więcej. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: właściciele tej sieci mają w stałej ofercie co najmniej kilkadziesiąt książek z rabatami od 20 do nawet 50 procent na te mniej chodliwe lub zapomniane. W miniony piątek zaszedłem do Matrasa. Tym razem wszystkie książki objęto 25-procentową wyprzedażą. Trudno było przejść wąskimi korytarzykami pomiędzy wyspami książek. Natychmiast zakupiłem dwa tytuły. Skoro Martras obniżył wszystkie ceny, to zrezygnował z części swojej marży, która może dochodzić nawet do 50 procent. Czyli i tak zarobił. Empik od Matrasa dzieli jakieś 60 metrów. I teraz uwaga: w Empiku te same książki nie mają żadnych rabatów! A mimo to niektórzy je kupują. Do niedawna ja również żyłem w tej nieświadomości. Aż odkryłem Matrasa. Takich, jak ja jest coraz więcej. Matrasowa polityka rozlewa się informacyjnie jak fala, więc odnosi skutek. Wracam więc do tytułowego pytania: ilu jest Polaków nieczytających książek? Przecież w Matrasie widzę samych wyczytywaczy.


Piątek, 4.01 – Reaktywacja


Warszawskie ulice Marchlewskiego, Nowotki, Stalingradzka, plac Dzierzyńskiego. Które jeszcze? Pamięć zawodzi. Szybko, bezboleśnie i ku radości publiczności owi patroni zniknęli z pejzażu stolicy zaraz po roku 1989. A pomnik czerwonego Feliksa został przy aplauzie gawiedzi widowiskowo obalony. Po 23 latach te nazwiska młodemu pokoleniu mówią tyle, ile litery, którymi je wydrukowano w książkach. Starsi pamietają ponure czasy tych „bohaterów”, ale ich przejścia na śmietnik historii nie żałują i nie wspominają. Natomniast najstarsi obywatele, zawani ich partyjnymi towarzyszami, nie mogą przeboleć bezpowrotnego przeminięcia komunistycznej świetności (dla innych – terroru). Nie wiem, ile lat ma Stanisław Wierzbicki z SLD. A taka wiedza byłaby częścią odpowiedzi na pytanie, dlaczego forsuje nadanie imienia Edwarda Gierka skrzyżowaniu Alei Jana Pawła II z Alejami Jerozolimskimi. Mało tego, SLD pragnie, by rok 2013 ogłosić Rokiem Edwarda Gierka. Tak więc towarzysz pierwszy sekretarz PZPR (w latach 1970-1980) byłby czczony obok Witolda Lutosławskiego, Jana Czochralskiego i Juliana Tuwima (parlament uchwalił tych trzech patronów roku bieżącego). Na szczęście zdroworozsądkowi decydenci mają resztki przyzwoitości w głowie (w kręgosłupie?) i pomysł reaktywacji w przestrzeni publicznej Gierka skutecznie zablokują. A jeśli nie? To Wojciech Jaruzelski jest następny w kolejce do unieśmiertelnienia.


Czwartek, 3.01 – Zawodowcy


Najciekawszą lekturą cokolwiek podsumowującą są rankingi. A to „Hieny Roku”, a to „Stołki”, czy też „Nogi od stołka”. O Oscarach nie wspominam. Za komuny na tablicach w zakładach pracy wywieszano zdjęcia z nazwiskami przodowników pracy, których idolem był niejaki Wincenty Pstrowski (już od dawna na śmietniku historii). W filmie Stanisława Barei Janusz Gajos miał w sklepie tablicę uciążliwych klientów, których „nie obsługujemy”. Ale, jak się rzekło, najciekawsze są nazwiska najgorszych decydentów roku. Szkoda, że w Polsce nie ma takiego konkursu. Tak na wzór amerykańskich „Malin” za najgorsze kreacje aktorskie. Z rankingu naj

W wydaniu nr 134, styczeń 2013 również

  1. ZEGAREK ŚWIADCZY O STATUSIE

    Nakręcanie mężczyzny - 22.01
  2. POLAK IN LONDON

    Brytyjczycy - 20.01
  3. GIGANCI RYNKU SZTUKI

    Czy ich kiedyś dogonimy? - 15.01
  4. DŹWIĘK W NAZWIE PRODUKTU

    Kuszenie konsumenta - 14.01
  5. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    "Burza" - 15.01
  6. OCHRONA PRAWNA MARKI

    Jak zaprojektować bezpieczną nazwę? - 13.01
  7. ZAWÓD PRZYSZŁOŚCI

    Gorzelnik, nie bankier - 11.01
  8. AMERYKAŃSKIE PODATKI

    Powtórka "klifu" już w marcu? - 11.01
  9. SLOGANY REKLAMOWE

    Jak promują się miasta - 11.01
  10. CENNE KRUSZCE

    Kiedy srebro zaświeci złotym blaskiem - 11.01
  11. POMNIKOMANIA

    Zaklęte w kamieniu - 7.01
  12. NIEZŁA SZTUKA (6)

    Fotowiersz "Lot na księżyc" - 6.01
  13. RYNEK SZTUKI

    Dobre wieści dla inwestorów - 3.01
  14. RYNEK WINA

    Co kupić w tym roku? - 3.01
  15. RYNEK INWESTYCJI

    Gdzie tkwi potencjał? - 3.01
  16. DZIEWIĘĆ LAT MARZEŃ

    Barka Herbatnik ciągle na fali - 3.01
  17. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Czwartek, 31.01 – Ból głowy
  18. SZTUKA MANIPULACJI

    Odbicie i przerzut - 2.01
  19. SIŁA POLITYKI

    Zima w Azji - 31.01
  20. I CO TERAZ?

    Nowy rok - 2.01
  21. IMR ADVERTISING BY PR

    Inspiracje z natury - 2.01
  22. SZKOŁY WYŻSZE CZY SZKÓŁKI ZAWODU?

    Absolwent – kukułcze jajo, gorący kartofel? - 2.01
  23. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Gospodarka światowa w 2013 r - 16.01