09/02/2008
Obietnica symultaniczna
Specjalistami od obietnic symultanicznych są demagodzy, którzy potrafią mówić „do wszystkich” i pokrzepić wiele grup naraz. W tym sensie demagogami – przynajmniej na czas wyborów – stają się politycy.
Mirosław Karwat
MIROSŁAW KARWAT
Nie ma żadnego racjonalnego powodu – może poza względami moralnymi – żeby w obietnicach ograniczać się tylko do relacji “jeden do jednego”. Obietnica nie musi być takim związkiem jak narzeczeństwo – wytrwała próba jedyności i wierności, jak małżeństwo monogamiczne. Jeśli dla człowieka spragnionego uznania i samopotwierdzenia atrakcyjnym eksperymentem może być bigamia i poligamia, to dla każdego, kto gotów jest coś obiecać, satysfakcją i drogą do własnych korzyści może być umiejętność pobudzenia i zwodzenia wielu osób lub grup społecznych naraz.
Zresztą, taka dosłowna analogia między wielostronnością obietnicy a króle
wskim statusem człowieka z Janusowym Obliczem widoczna jest właśnie u formalnych bigamistów lub zalotników adorujących płeć przeciwną przemiennie albo równocześnie na kilku kanałach. Bigamista obiecuje uszczęśliwić kilka kobiet naraz. Każdej oczywiście obiecuje z osobna, i każda myśli, że jest tą jedyną; podczas gdy on pochłonięty jest synchronizacją i koordynacją swej rozłączności-niepodzielności. Ale taki bigamista musi strasznie kręcić, kryć się. Musi stale uważać na to, aby zdążyć, aby w porę przestroić się na inne fale, np. na inne imię czy pieszczotliwe zdrobnienie, wspomnienie, datę ślubu etc. Nie dany jest mu luksus schizofrenika, który może być spontaniczny w swych metamorfozach lub przeciwieństwach jednoczesnych. Musi kontrolować swe równoległe i oddzielne wcielenia, aby siebie nie sypnąć. O wiele łatwiej mają oficjalni, legalni wielożeńcy. Jedyny ich kłopot polega właściwie tylko na tym, aby w rozbudzaniu nadziei i rozdzielaniu łaski zachować umiar i równowagę, a jeśli nie bawią się w kontrolowaną demokrację małżeńską, ale celebrują swoją rolę pana-władcy, to przynajmniej muszą zachować konsekwencję w hierarchii żon w haremie. Podobnego utrudnienia doznaje femme fatale – jawna kolekcjonerka adoratorów, która testuje ich nie po kolei lub na przemian, ale ostentacyjnie wszystkich naraz, i zgodnie uznana jest przez nich za sędziego współzawodnictwa o jej względy i “uległość”.
W takich sytuacjach możemy mówić o
symultanicznym schemacie działania. Łacińskie określenie ‘symultaniczny’ odnosi się do oddziaływania “jednocześnie mnogiego”; wyraża “wielokrotność” opartą nie na kumulacji efektu powtarzania, lecz na wielostronności związków i wielokierunkowości oddziaływań. Bo też samo to słowo jest złożeniem przedrostka sym- (wespół) i przekształconego słowa ‘multum’ (wielość).
Symultanką, jak wiadomo, nazywamy seans gry jednoczesnej m
istrza szachowego przeciwko kilku, a nawet kilkunastu zawodnikom. Podobnie określane jest tłumaczenie (przemówienia, zeznania sądowego, listy dialogowej filmu) na inny język na żywo, tzn. w czasie jego trwania, dla słuchaczy lub widzów śledzących wydarzenia i wypowiedź w oryginale, a odbierających tekst jako “podkład” przez słuchawki lub też z odbiornika na zasadzie nałożenia przekładu na wyciszony oryginał. Również w twórczości prozatorskiej czy dramatycznej (od wieków) i w scenariuszach filmowych znajduje zastosowanie taki sposób konstruowania akcji, fabuły, że autor przedstawia kilka wątków równolegle, np. zestawia ze sobą równocześnie rozgrywające się wydarzenia, losy różnych postaci w tym samym czasie, analizuje wielość zjawisk zachodzących w tym samym czasie w tym samym miejscu (powiedzmy, wrażenia słonia i mrówki ze “wspólnego” przemarszu).
Jeśli obietnicę potraktować jako rodzaj broni, to znajduje do niej z
astosowanie wiedza, z której wynika, że skuteczniejsza i wydajniejsza jest broń wielostrzałowa. Dubeltówka, a tym bardziej karabin maszynowy (wielostrzałowy) są lepsze niż strzelba na jeden wystrzał z jednej lufy. Granat odpryskowy jest lepszy niż zwykły granat rażący tylko trafionych lub będących najbliżej. Bomba jądrowa jest ewidentnie lepsza od konwencjonalnej – bo najbardziej wydajne jej działanie następuje nie w chwili wybuchu, ale długo po nim, i nie w miejscu wybuchu, ale w otoczeniu. Wiedzą coś na ten temat i myśliwi, którym zawdzięczamy metaforę “dwa zające za jednym wystrzałem”, i kapłani, którym zawdzięczamy patent na wynalazek “i bogu świeczkę, i diabłu ogarek”.
Specjalistami od obietnic symultanicznych są demagodzy, którzy potrafią mówić “do wszys
tkich” i pokrzepić wiele grup naraz. W tym sensie demagogami – przynajmniej na czas wyborów – stają się wszyscy politycy – jako kandydaci i pretendenci. Bowiem nie tylko starają się o to, by nikogo nie pominąć i “do każdego trafić”, ale też uczą się kuglarskiej sztuczki, jak jednym talerzem zupy (a raczej mirażem talerza z zawartością) nakarmić cały batalion głodnych, a przy okazji nawet sytych żarłoków i smakoszy.
Największe wrażenie robią na publiczności właśnie takie obietnice
symultaniczne. Paradoks polega na tym, że odbierane “w kupie” nie wzbudzają podejrzeń ani swym rozmachem, ani nieuchronną ogólnikowością (gdy zapowiadam “dla każdego coś miłego”, muszą to być zapowiedzi równie atrakcyjne jak mgliste), ani swą potencjalną wewnętrzną sprzecznością (jeśli obiecuję “dać” wszystkim, a sam nie mam nic albo rozporządzam pustym skarbcem, to moja Salomonowa inwencja sprowadza się do inflacji słów i banknotów). Taki Salomon nie tyle “z pustego naleje”, ile przelewa z jednego do drugiego tak, aby jeden myślał, że mu nie ubyło, a drugi, że mu przybyło.
LOBBING REDAKTORA
Czas dla odważnych
Służba publiczna wymaga nie tylko wiedzy, uczciwości i wizji, ale także odwagi. Miarą jej stopnia jest podejmowanie wyjątkowo trudnych decyzji. Dla Polski nadchodzi dobry czas ciężkiej pracy - nad Wisłą i w Europie. więcej...