Established 1999

I CO TERAZ?

31 styczeń 2013

Czekam na... wiosnę - 16.02

Dzieje się, proszę Państwa. Oj, dzieje się… – pisze Marek J. Zalewski.

Meteory bombardują, Benedykt XVI zostaje na powrót kardynałem Ratzingerem, choć już emerytowanym, Nowicka nie została odwołana z funkcji wicemarszałka, mimo że jej klub poselski cofnął jej rekomendacje do sprawowania tej funkcji, za co została z tegoż klubu usunięta, premier Tusk załatwił, że Polska z Brukseli dostanie w nowym rozdaniu budżetowym blisko 500 000 000 000 zł (po dzisiejszym kursie), LOT dostał nowego starego prezesa zgodnie ze znanym z czasów partii nieboszczki powiedzeniem, że „głosowali jak chcieli, wybrali kogo trzeba”, pożegnał się z tym światem Aleksander Gudzowaty, człowiek nietuzinkowy, chadzający własnymi drogami…


Ale póki co, nawiążę do poprzedniego felietonu, w którym zapowiadałem, że wybieram się do Ateneum na „Ja, Feuerbach” Dorsta w reżyserii Piotra Fronczewskiego i z nim w roli tytułowej… Przedstawienie z pewnością warte obejrzenia!


Uważam jednak, że dla Piotra Fronczewskiego za wcześnie, aby w nim grać. Patrząc na niego miałem wrażenie jego małej wiarygodności w roli aktora, który z niebytu (po siedmiu latach pobytu w szpitalu psychiatrycznym) staje przed próbą powrotu na scenę. Nie ma w nim autentycznej wewnętrznej rezygnacji starego aktora. Fronczewski nie ma powodów do powłóczenia nogami, ma za silny głos, jest też niemal wymuskany. Kostium nie pasuje do postaci; gdyby jeszcze był demode, ale nie. Wszystko jest eleganckie i leży nienagannie. Na nic zdaje się miętoszenie kapelusza i bieganie w skarpetkach… No i to manieryczne przeciąganie końcówek… Ale zachwycające, wręcz mistrzowskie podanie tekstu i takież mistrzostwo w geście…


Mając jednak w pamięci Feurebacha w wykonaniu Tadeusza Łomnickiego, wolę właśnie przez „Łoma” ukazanie tragizmu starego aktora, chcącego za wszelką cenę powrócić na scenę po kilkuletnim pobycie w szpitalu psychiatrycznym. Ale właśnie ten moment, gdy z ust Feurebacha-Fronczewskiego padają w monologowym ferworze słowa „jako pacjent” zamiast „jako aktor” jest, według mnie, niesamowity, wspaniale pokazany i wypowiedziany, nadchodzący jak grom, gdy na horyzoncie pojawiają się burzowe chmury i gdy mimo tej „zapowiedzi” zostajemy zaskoczeni jego hukiem… Ale tu „huku” nie było; wręcz przeciwnie, te przełomowe słowa padają w pewnym wyciszeniu, a mimo to wrażenie jest wstrząsające. Dla mnie ta właśnie kwestia jest dowodem mistrzostwa Fronczewskiego, choć uważam, że to „jeszcze” rola nie dla niego. Tak to właśnie odebrałem… Ale to TRZEBA zobaczyć i przeżyć!


Przed Feuerbachem i po nim wybrałem się na spotkanie z X Muzą… Filmy Tarantino są inne. Po prostu inne. „Django” chciałem obejrzeć, aby zobaczyć, jak inny będzie tym razem Tarantino. Zobaczyłem świetny film, a przy tym film ważny. Niby banalna historia odkupienia niewolnika (ma on na imię właśnie Django) przez łowcę głów, bo ów niewolnik wie jak wyglądają trzej bandyci, za których -„żywych lub martwych” – ma otrzymać nagrodę, a który to niewolnik staje się owego łowcy wspólnikiem. Owym łowcą jest niejaki Karl Schultz, Niemiec, z wykształcenia dentysta, wspaniale zagrany przez austriackiego aktora. Mnie kojarzył on się z postacią powieściowego Old Shatterhanda z „Winnetou”, Karola Maya. On też był Niemcem, inżynierem i też, jak Shultz, człowiekiem prawym. Zresztą różnych „cytatów” w tym filmie jest wiele, ale wszystkie znakomicie weń wpisane.


Ale ja nie o tym chciałem, bo nie to mnie w tym filmie uderzyło. Film określiłem, jako ważny dlatego, że wbrew pozorom w niezwykle jaskrawy sposób, acz bez epatowania i bez nachalnego dydaktyzmu pokazuje czym było niewolnictwo. Jak potworny był to świat. Tarantino, jakby mimochodem, jakby na marginesie opowiada jak okrutny był los niewolników, którzy nie tylko pracowali, co w filmie w zasadzie nie jest pokazane, ale byli przedmiotami w rękach swych panów, realizując ich kaprysy. A wszystko to opowiedziane lekko i precyzyjnie. No i dialogi, a raczej monologi wygłaszane przez poszczególne postaci… Perełki. Nie pamiętam, czy po wyjściu z kina po którymś z dotychczas obejrzanych filmów miałem ochotę od razu na jego ponowne obejrzenie. Według mnie „Django” to najlepszy film Tarantino!


W miniony poniedziałek na pokazie zorganizowanym przez nieocenioną radiową Trójkę obejrzałem „Sugar Man”. Początkowo, gdy dotarło do mnie zaproszenie, nie miałem zamiaru iść, choć – albo raczej – bo już co nie co o tym filmie wiedziałem. Dokument o jakimś tam amerykańskim muzyku o nazwisku Rodruguez, o którym nigdy przedtem nie słyszałem, którego piosenki zdobyły „niewiarygodną” popularność w RPA… Phi, też mi historia, pomyślałem. Poszedłem jednak i obejrzałem świetny film, opowiadający niezwykłą, wręcz niewiarygodną na dzisiaj historię. Rodriguez to nazwisko faceta, który w końcu lat 60. nagrał dwie płyty z muzyką, przy której Dylan z Donovanem mogą się jedynie czerwienić ze wstydu za swoją tfurczość, tak – tfurczość. Ale obie płyty w Stanach poniosły totalną klapę. Jedna z nich trafiła jednak do RPA, pozostającej jeszcze w okowach apartheidu, a piosenki na niej zawarte stały się hymnami walki z nim… Nie będę streszczał filmu. Powiem tylko, że ogląda się go jak thriller z akcentami komedii i suspensem niczym u Hitchcocka. A wisienką na torcie są balladowe piosenki skomponowane, napisane, grane i śpiewane przez Rodrigueza. Wybierzcie się na ten film koniecznie!!!


I na zakończenie zdań kilka o „Drogówce” Smarzowskiego… Czy rzeczywiście jest tak, jak to pokazuje Smarzowski? Myślę, że Smarzowskiemu tak naprawdę nie chodziło o drogówkę, a przynajmniej nie tylko o drogówkę. Drogówka jest jedynie pretekstem. Z drogówką prawie wszyscy się zetknęli, a jeszcze większa liczba o niej, a szczególnie o tym, co się dzieje w jej szeregach, słyszała. Królowie życia. Panowie życia i śmierci, niemal… Niewiarygodnie, choć pozornie, bo we własnym mniemaniu – silni i wszechwładni… A jednak sfrustrowani, zakłamani, tchórzliwi, bo ktoś jest nad nimi. Bo ktoś może zagrozić ich pozycji. A dlaczego akurat drogówka? Bo wszyscy, których egzemplifikacją ona jest w filmie Smarzowskiego są na drodze do władzy lub drogą sprawowania władzy się poruszają. Ale…do czasu!


I CO TERAZ? Czekam na kolejne dobre filmy, przedstawienia teatralne, koncerty, wystawy. Czekam też na zmiany w rządzie, zapowiedziane przez premiera, na wyniki Justyny Kowalczyk na mistrzostwach świata, na konklawe, a przede wszystkim na…wiosnę!


Trochę kultury – 15.02


a raczej o kulturze. O kulturze przez wielkie K. Dosyć mam bowiem – póki co – polityki i ględzenia o niej. Mam dosyć gadających, a raczej bredzących bez sensu, bez ładu i składu absolutnie pozaklasowych przedstawicieli naszej, pożal się Boże, klasy politycznej, bełkocących zarówno na co dzień, jak i od święta.


Od czego tu zacząć? Muzyka czy teatr? Film czy radio? A może telewizja, kabaret lub książka? Zacznę od muzyki i od Złotej Płyty dla zespołu Daddy’s Cash. Nazwa, jak nazwa, ale w tym wypadku ukłon członków zespołu w kierunku ojca dwóch jego członków. Uznał on, że warto wydać niemało pieniędzy na to, aby umożliwić uzdolnionym synom (perkusja i saksofon) realizację ich pomysłu na życie. Byłem przed kilku dniami na ich koncercie w Studiu im. Agnieszki Osieckiej w siedzibie mej ukochanej Trójki przy Myśliwieckiej. Koncert absolutnie mnie POZYTYWNIE zaskoczył!. „Kapela”, składająca się z 11 muzyków (!) brzmiała wspaniale, a John Lee Hooker Jr. (!!!) „spasował” swym wokalem wszystko w harmonijną całość. Nigdy przedtem nie słyszałem o tym zespole.


Na koncert szedłem z dużą rezerwą, namówiony przez syna mych nowojorskich przyjaciół, który z tegoż Nowego Jorku przyleciał na koncerty Daddy’s Cash, których ukoronowaniem był występ na Myśliwieckiej z okazji zdobycia ZŁOTEJ PŁYTY, którą zespołowi wręczył sam Wojciech Mann. To zresztą on jako pierwszy zwrócił uwagę na chłopców z Zakopanego i okolic, i „puścił” na Trójkowych falach blues spod Giewontu. Poszedłem, bo lubię blues. Nie wiedziałem, że wystąpi z zakopiańczykami sam JLH Jr. To były fantastyczne 2 godziny z okładem, z których na antenę trafiła w bezpośredniej transmisji tylko jedna. Żałujcie wszyscy ci, którzy nie słyszeliście do tej pory Daddy’s Cash!!! Jeżeli ich nie znacie, to kupcie ich Złotą Płytę! Rewelacja dla wszystkich, którzy lubią blues!!! Po jej wysłuchaniu kupicie poprzednią (choć nie jestem pewien, czy była), a na pewno kupicie następną i następną, i… A p. Jasiczkowi (to wspomniany ojciec perkusisty i saksofonisty zespołu) gratuluję odwagi i determinacji w takim wydawaniu pieniędzy, które synom i ich kolegom dają możliwość realizacji ich muzycznych marzeń. Bo możliwość gry i nagrania własnej płyty z Johnem Lee Hookerem Jr., czyli bluesmanem ze światowej ekstraklasy (wszak to syn John Lee Hoolerra, obok BBKinga legendy bluesa), który pomagał w komponowaniu, napisał słowa do utworów ze Złotej Płyty, przyjechał do Polski i „dał” głos, śpiewając na kilku koncertach włącznie z tym Trójkowo-Złoto-Płytowym, to przecież ziszczenie się marzenia każdego bluesmana…


I CO TERAZ? Wieczór z Hamletem we „Współczesnym „… Szyc jak zwykle histeryczny. Szkoda! Uważam, że źle jest prowadzony przez reżyserów. W jego postaciach brak refleksji, wszystko jest wykrzyczane, przerysowane, a przez to fałszywe. Szkoda! W Płatonowie było tak samo, ale tam jego gra kompletnie rozminęła się z graną postacią i jej postawą. W „Hamlecie” przedstawienie „ukradł pan Krzysztof Orzechowski koncertowo, z refleksją, grający Poloniusza. No i Krzysztof Kowalewski jako Grabarz, mini arcydzieło!!! Ale bez p. Orzechowskiego ten „Hamlet” byłby tylko wykrzyczaną wydmuszką.


Pozostając w objęciach Melpomeny dwa słowa o Gogolowskim „Ożenku” w interpretacji Iwana Wyrypajewa, w warszawskim teatrze Studio… I cóż? Tekst ciągle wspaniały! Karolina Gruszka w roli Agafii świetna i urocza. Brawo! Ciekaw byłem Podkolesina. Idąc do Teatru Studio, nie wiedziałem, kto ma grać jego rolę. Marcin Bosak, którego kilka lat temu poznałem pod sklepem z rowerami na warszawskim Powiślu, a którego kojarzyłem jako „odgrywającego” jakieś postaci w naszych telewizyjnych serialowych tasiemcach, zaskoczył mnie autentycznym sarkazmem swego bohatera. Potrafił wydobyć wstydliwy komizm tej postaci, ukazać „żelazną” logikę rozumowania Podkolesina i uczciwy dystans do odwagi swych decyzji. Brawo! Jego swat brawurowy, z krzykliwą gracją poruszający się aktor (niech mi wybaczy, bo nie znam nazwiska, a nie chcę przypisać te role komuś innemu), ale ani na krok nie przekraczający granicy wrzaskliwego kiczu tak w słowie, jak i w geście. Brawo! Reszta zespołu aktorskiego także do zapamiętania, ale wiarus w wytartym szynelu świetny w swym samozachwycie. Nie rozumiem tylko, co reżyser chciał powiedzieć, ubierając Agafię-Gruszkę w noc Cyrano de Bergeraca? Od 1. lutego, bo wieczorem tego właśnie dnia byłem z przyjaciółmi na „próbie generalnej z udziałem publiczności”, kombinuję o co chodziło z tymi nosami, bo poza Bosakiem-Podkolesinem i jego przyjacielem-swatem, reszta ma doczepione nosy? Poza tym mało mi trochę teatru w teatrze. Dlaczego? Bo za całą scenografię służą raptem cztery fotele i gdy pada kwestia o uderzeniu w stół, to aktor nie ma w co uderzyć… Ale przedstawienie ZNAKOMITE! Brawo i gratulacje!!!


Między Szekspirem a Gogolem spotkałem się z Pasolinim/Warlikowskim, bo wyprawiłem się Wałem Miedzeszyńskim w kierunku Otwocka, do zespołu nowoczesnych studiów producenckich firmy ATM (m.in. Kiepscy, Big Brother). Tam obejrzałem już owiany legendą spektakl Teoremat, w którym Warlikowski zmaga się z rozkładem rodziny, którym przed laty zajął się Pier Paolo Pasolini. Właśnie to odwołanie do Pasoliniego sprawiło, że chciałem obejrzeć tę produkcję powstałą pod szyldem Teatru TR i dwie godziny z okładem… umierałem z nudów. Była to ewidentna strata czasu, w którym aktorzy wygłaszają dwie, no może – trzy kartki tekstu, a przez cały czas poruszają się, jakby grali w komedii „Czarna komedia” (na scenie jest normalnie, gdy gaśnie światło, a gdy się zapala, to na scenie grana jest ciemność; kto widział, ten wie) i „Dniu świstaka” (amerykańska komedia z Billem Murrayem). Nostalgiczno-histeryczna NUDA, a na koniec goły Jan Englert, leżący w głębi sceny w pozycji embriona… Epatowanie widza coraz to nowymi kuriozalnymi pomysłami przez reżyserów może i świadczą o ich nieograniczonej wyobraźni, ale czy każde – przepraszam za wulgaryzm – gówno efektownie opakowane MUSI uchodzić za dzieło sztuki? Nie raz się przekonałem, że zachwyt recenzentów jest wprost proporcjonalny do skali niezrozumienia oglądanego dzieła… Jutro idziemy do Ateneum na „Ja, Feuerbach” w interpretacji mego sąsiada, czyli Piotra Fronczewskiego. Jestem bardzo ciekaw tego przedstawienia…


I CO TERAZ? Teraz już kończę, ale już niebawem, a nawet wkrótce znowu zadam to pytanie. A o czym będzie dalej? Nie wiem, może o polityce, do której obrzydzenie może mi przejdzie, a może o obyczajach, albo znowu o kulturze?





MAREK J. ZALEWSKI







W wydaniu nr 135, luty 2013 również

  1. MEANDRY HANDLOWANIA

    Gorzka czkawka po zmowie cenowej - 26.02
  2. KIEDY PRZYJĄĆ EURO

    Lekcje z Północy i Południa - 21.02
  3. URODA DECYDENTKI

    Cera w zimie - 21.02
  4. BIZNES PUŁKOWNIKA SANDERSA

    Chrupiące kurczaki spod znaku KFC - 19.02
  5. KRAJ PRZYWIĘDŁEJ WIŚNI

    Japonia nadal ma kłopoty - 15.02
  6. ROZMOWY PRZY DRINKACH

    Spotkanie biznesowe w pubie - 15.02
  7. SEKSAPIL W BORDEAUX

    Pojedynek winnych roczników - 12.02
  8. TENDENCJA OGÓLNOŚWIATOWA

    Ziemia rolna wciąż drożeje - 11.02
  9. NĘCENIE REKLAMOWE

    Nie wierz bezkrytycznie, sprawdzaj - 11.02
  10. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Gdy słońce było Bogiem - 7.02
  11. W CHINACH, INDIACH, ROSJI

    Milionerzy kupują sztukę - 7.02
  12. LOGO MÓWI O MARCE

    Jak cię widzą, tak cię piszą i smakują - 8.02
  13. CZY NAPRAWDĘ KOCHAMY?

    Slogan reklamowy McDonald`s - 5.02
  14. BERLIN WORLD MONEY FAIR 2013

    Przed nami srebrna dekada - 5.02
  15. NAZWA A PRAWO

    Musisz wiedzieć, co jesz - 5.02
  16. NIEZŁA SZTUKA (7)

    Zimowe tęsknoty - 4.02
  17. BRITISH VIEW ON POLISH FOOTBALL

    Heading in the same direction
  18. WIELKA BRYTANIA VERSUS SZWAJCARIA

    Wojna walutowa - 3.02
  19. REFORMA EMERYTALNA

    Dokończyć czy przerwać? - 3.02
  20. LEKTURY DECYDENTA

    Chiny według Mo Yana - 3.02
  21. MUZYKA, SZTUKA, PIWO

    Dr Jazz - 2.02
  22. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Czwartek, 28.02 – Fiesta
  23. SZTUKA MANIPULACJI

    Taktyka zaporowa - 1.02
  24. SIŁA POLITYKI

    Fajki nestora - 28.02
  25. I CO TERAZ?

    Czekam na... wiosnę - 16.02
  26. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Dopust boży, czy może... - 19.02
  27. POLAK IN LONDON

    Wibrujące miasto - 2.02