Established 1999

WIELKA BRYTANIA PŁONIE

9 sierpień 2011

Rewolucja wykluczonych

Zaczęło się w Tottenham, dzielnicy biedoty na północy Londynu. Policja, rzekomo w samoobronie, zastrzeliła czarnoskórego. To był pretekst zapalający lont buntu społecznie wykluczonych. Odruch wściekłości przerodził się w agresję wandalizmu. Podpalenia, kradzieże, walki z policją. Płomień rozprzestrzenia się na inne dzielnice Londynu, a także na miasta: Birmingham, Liverpool, Bristol, Manchester. Brytyjczycy mają się czego obawiać. Po raz kolejny otrzymali temat do poważnych rozważań o konsekwencjach imperialnej przeszłości.

Zamaskowani kapturami i kominiarkami Wietnamczycy wespół z Chińczykami wybijają szyby w sklepach, kradną sprzęt elektroniczny, artykuły spożywcze, podpalają samochody, biją naszych, walczą z policją. Zamieszki ogarniają kilka ulic Bródna, przenoszą się na Pragę Północ. Wzmocnione oddziały policji skutecznie pacyfikują rozbestwionych wandali, których liczba zbliża się do tysiąca.


Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie takie wydarzenia w Warszawie? A może także w innych miastach? Nie. I nie tylko dlatego, że jeszcze 20 lat temu mieliśmy tradycję w postaci oddziałów ZOMO (Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej) wprawione w bezwzględnym rozprawianiu się z pokojowymi demonstracjami bez wybijania szyb i kradzieży. W tamtych czasach, przecież bardzo trudnych życiowo, płonęły u nas tylko opony, milicyjne suki oraz – sporadycznie – komitety PZPR. W Ursusie robotnicy przyspawali do szyn koła pociągu. Jakże romantycznie piękny wydaje się dzisiaj ten wyczyn rządzącej klasy robotniczej.


Wietnamczycy i Chińczycy w Polsce stanowią oazę spokoju. Nie zagrażają fizycznie nikomu, ciężko pracują, a ewentualne spory załatwiają po cichu i ostatecznie we własnym środowisku. Nie integrują się zbytnio z Polakami, ale też nie tworzą enklaw, gett zamieszkanych tylko przez nich. Żyją w rozproszeniu wśród Polaków.


Inaczej jest w Wielkiej Brytanii. W latach dziewięćdziesiątych mieszkałem w Londynie. Najpierw na Earl`s Courcie, później w Beckenham, w Kencie, w czwartej strefie komunikacyjnej. Heathrow leży w szóstej. Czarnych w tych okolicach żyło niewielu. Za to rozprzestrzeniali się Hindusi. Najpierw opanowali newsagenty, później sięgali po stacje benzynowe. Nie wadzili nikomu, ciężko pracowali całymi rodzinami, dzieci nie wyłączając.


Dzielnicą czarnych było Brixton oraz niektóre kwartały w północnym Londynie, jak sławne dzisiaj Tottenham. W Brixton byłem jeden raz, a właściwie przejechałem tamtędy nie wysiadając z samochodu. Dla przybysza z białej Warszawy był to szok. Zdawało mi się, że jestem w Afryce.


Niepokoje społeczne w Brixton wybuchają cyklicznie co kilka lat. Dla kontrastu inny obraz. Nigdy nie zapomnę widoku London Bridge po godzinie 17, kiedy rzesza białych kołnierzyków przelewała się przez most do pobliskich stacji metra i pociągów. Rzeka białych. Dlatego wzrok obserwatora natychmiast wyłapywał z tłumu pojedyncze czarne twarze.


Brixton i City to dwa całkowicie odmienne, nieznane sobie, niekontaktujące się światy.


Bywałem na Ealingu, dzielnicy uznawanej za polską. Domy klasy średniej, zadbane, cisza i spokój. Polskie sklepy, apteki, ale nie w rzucającym się w oczy nadmiarze. Anglicy lubili tamtejszych Polaków właśnie za nieprzysparzanie kłopotów. Bezrobotnych mało. Ciężka praca fizyczna i mała stabilizacja nie powodowała myśli o buncie. Poza tym, my wiemy co to znaczy gościnność. A przecież, emigracja powojenna żyła niejako gościnnie w Wielkiej Brytanii. Dopiero dzisiaj dewizą Unii Europejskiej jest budowanie wspólnego, jednego domu, w którym każdy może mieszkać i rządzić narzucając swoje obyczaje bez zważania na już tu obowiązujące.


Brytyjczycy są społeczeństwem szalenie klasowym. Z drugiej strony, permanentnie realizowany przez władze program poprawności politycznej sprawił, że jak żaden inny naród potrafią ukryć niechęć do cudzoziemców. Przeszłość kolonialna jest widoczna, choć – paradoksalnie – ukryta w każdym zachowaniu. Przybysze z kolonii byli i są tu potrzebni do czarnej roboty, ale najlepiej, żeby żyli niewidocznie.


Czarni obywatele nie mają pracy, zatrudniani są niechętnie, ale jeśli już, to do nisko płatnych prac fizycznych. Wykształcenie zdobyć im trudno. Kryzys gospodarczy pogłębia jeszcze buzujący w ukryciu konflikt nierówności i niechęci jednych do drugich. Do wywołania zamieszek każdy pretekst jest dobry.


Obecne zamieszki w Tottenham rozpoczęły się właśnie od zastrzelenia przez policję czarnoskórego. Rzekomo w samoobronie. Tłum nie czeka na wyjaśnienie okoliczności. Wymierza sprawiedliwość od razu.


Najbardziej niepokojące jest rozprzestrzenienie się rozruchów na inne, zamożniejsze dzielnice Londynu, a nawet na inne miasta, jak Birmingham czy Liverpool i Bristol, również bardzo zróżnicowane etnicznie. Tym razem protest może się obrócić przeciw klasie ludzi uprzywilejowanych, czytaj: rodowitych obywateli Zjednoczonego Królestwa, a to już będzie protest przeciw podstawom burżuazyjnej demokracji, demokracji nierówności społecznych. A taka nam się dzisiaj objawia. Skutków jeszcze nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Z historii znamy tragiczne, rewolucyjne rozwiązania.


Decydent Obserwujący

W wydaniu 117, sierpień 2011 również

  1. SZALEŃSTWO KUCHNI POLSKIEJ

    Czosnek niedźwiedzi
  2. EUROPEAN BUSINESS AWARDS

    Sześć polskcih firm w finale
  3. DECYDENT POETYCKI

    Czarna Hańcza
  4. SŁABOWITOŚĆ GOSPODARCZA

    25 recept Lewiatana
  5. POLSKI PARADOKS

    Cydr? Ki diabeł?!
  6. WIELKA BRYTANIA PŁONIE

    Rewolucja wykluczonych
  7. RECYKLING REJS

    Odzyskuj tworzywa sztuczne
  8. LEKTURY DECYDENTA

    "O ulotności życia"
  9. SZTUKA MANIPULACJI

    Paradoks konwenansów
  10. SPAMOWANIE URNY

    Cyfrowe śmieci kampanii wyborczych
  11. SNOBIZM NA BLISKIM WSCHODZIE

    Snob Magazine z Bejrutu
  12. DECYDENT SNOBUJĄCY

    31 sierpnia - 15 plus, 50 plus
  13. DECYDENCI SNOBUJĄCY

    Moskiewski "Snob"