10/05/2009
Punkty odniesienia
Z mariażu „Internet i nasza wyobraźnia” przechodzimy, a raczej jesteśmy wrzuceni, w związek „rzeczywistość i nasza wyobraźnia”. A rzeczywistość jawi się nam, łagodnie mówiąc, nieciekawie – pisze Andrzej Will.
ANDRZEJ WILL
Świat się skurczył i to bardzo. Nawet w zapadłej dziurze możemy śledzić losy elit, uczestniczyć w rautach, ( kto pamięta, co to raut?!), po prostu być obywatelem świata. Co prawda Internet nie potrafi jeszcze przekazać zapachów perfum i naftaliny, atmosfery, szeptów po kątach pięknych pań. Ale mimo tych drobnych niedogodności możemy sobie wyobrażać, że tam byliśmy, prowadziliśmy konwersację o błahych sprawach, tańczyliśmy fokstrota i trącaliśmy się dystyngowanie kieliszkami z szampanem z księciem panem i księżną panią. Och! Co to był za raut! I to wszystko dzięki Internetowi oraz naszej wyobraźni.
To dobrze, że mamy Internet. Natomiast to, że mamy wyobraźnię nie jest aż takie doskonałe. Po swawolnych, hasaniach w Internecie, po pięknym śnie o raucie, rzeczywistość staje się wiadrem lodowatej wody brutalnie wylanej na naszą, marzeniami rozpaloną, głowę.
Z mariażu “Internet i nasza wyobraźnia” przechodzimy, a raczej jesteśmy wrzuceni, w związek “rzeczywistość i nasza wyobraźnia”. A rzeczywistość jawi się nam, łagodnie mówiąc, nieciekawie. I to z prostej przyczyny, zaczyna brakować stałych, stabilnych i niekwestionowanych punktów odniesienia. Takim punktem był, może j
eszcze będzie, bank. Kojarzył się zawsze z rzetelnością, uczciwością, twardością, ale i sprawiedliwością. Utarło się przecież powiedzenie “pewne jak w banku”, a więc trwałe i niewzruszone.
Tak wiele osób myślało do 12 września tego roku, do programu pani Elżbiety Jaworowicz “Sprawa dla reportera”. Na zimno, profesjonalnie uchyliła pani Jaworowicz rąbka dywanu matactw nie polskich już banków. Strach pomyśleć, co kryje się pod tym dywanem, jakie sprawy zamiatano pod niego, aby tylko nie ujrzały światła dzien
nego, aby nie stały się sprawami publicznymi. A rzecz dotyczyła specyficznego udzielania kredytów inwestorom. Banki przekazywały dwie z trzech rat, czekały na dokończenie inwestycji, a potem zrywały umowy pod byle pretekstem, przejmując na swoją rzecz gotową inwestycję.
Bardzo chciałbym wierzyć, że to, co przedstawiła pani redaktor, jest wyjątkiem w relacjach bank – inwestor, że takich przykładów lub podobnych nie ma więcej, że sprawcy po tym programie zostali natychmiast zwolnieni z pracy, a pokrzywdzeni otrzymali stosowne rekompensaty i zadośćuczynienia. Chciałbym wierzyć, ale moja wyobraźnia, jak i wyobraźnia kilku jeszcze osób, puka nam w głowę krzywym palcem i śmieje się do rozpuku, wyzywając nas brzydkimi wyrazami. Bolesne jest to, że ma rację. Ma rac
ję, gdy szukamy stałych punktów odniesienia, gdy liczymy na instytucje zaufania publicznego, gdy myślimy “nas to nie dotyczy”. Nie dotyczy nas dzisiaj, ale jutro, kto wie, czy jakiś bank, bez sensu sprywatyzowany za przysłowiowy “psi grosz”, nie wywinie nam podobnego numeru .
Nie polski bank w Polsce robi w “konia”, a raczej w bankruta, polskich inwestorów. A trąbimy wszem i dookoła o rozwijaniu przedsiębiorczości, pobudzaniu inicjatyw gospodarczych, budujemy programy i zwołujemy konferencje. Może po to, aby następny bank…. Nie śmiem dalej ciągnąć tego wątku, bo krew mnie zalewa, gdy pomyślę o owczym pędzie do prywatyzowania wszystkiego, a szczególnie tego, czego w pierwszej kolejności prywatyzować nie należało. Jak tak dalej pójdzie – przestaniemy c
zuć się u siebie. Na pocieszenie – może zostaniemy Europejczykami.
Jakby tego było mało, też 12 września br. przeczytałem w “organie”, że “… Przed ośrodkiem zjawiło się kilkudziesięciu na czarno ubranych policjantów z bronią długą…” oraz ,że “…Policjanci zaczęli wyrzucać mieszkańców ze swoich pokoi i z domu…”, a potem legitymowali i dawali karteczki “…przepustki do raju. Takie karteczki, dzięki którym można
było zostać w domu.” i dalej gdy: “…Krajowy koordynator domów Markot zapytał, o co chodzi, został skuty kajdankami i wywieziony do komisariatu. Potem go przeprosili i odwieźli. Policja twierdzi, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem”.
Tyle cytatów z gazety, i żeby było śmieszniej, nie opozycyjnej. Śmieszniej już być nie może. Może być tylko straszniej, tragiczniej, bo jeśli kilka dni po pogrzebie Marka Kotańskiego organizuje się akcję, jakiej podobno nie było od 1985 roku, o 6 rano wobec osób, które wymagają specjalnej troski i uwagi, mimo, że – i znów cytat: “… Mamy stały kontakt z na
szym dzielnicowym…” – mówi przedstawicielka Markotu – organizuje się taką akcję nie tylko w noclegowni, ale również w Centrum Samotnych Matek z Dziećmi, to co będzie dalej?
Na domiar wszystkiego rzecznik prasowy policji twierdzi, że: “Mieliśmy prawo tam wejść i weszliśmy”. Straszne. Ludzie, którzy nie mają swojego domu, bardzo często nie ze swojej winy, są wyrzucani ze swojego “przytuliska”, bo ktoś opacznie rozumie swoje powinności. A może chodzi coś więcej? A może zabrakło wyobraźni, ludzkiego odruchu,
że sprawy operacyjne, jeśli w ogóle takie istniały, można załatwić innymi metodami? Prostymi, mniej kosztownymi, mniej na pokaz, a skuteczniejszymi. Czy musiał powstać, i komu jest potrzebny, mur nieufności między pokrzywdzonymi przez los a policją? Komu bezdomni mogą zaufać i kto będzie ich ostoją? Co realnie dała ta akcja, jakie korzyści przyniosła?
Pytania, pytania, pytania. Odpowiedzi jakoś brak, a przydałyby się tym bardziej, że policja odnosi sukcesy, że coraz więcej osób uważa pracę policji za dobrą, że możemy czuć się trochę bezpieczniej. A po takiej informacji czujemy kawał lodu za kołnierzem.
I tak oto następny punkt odniesienia się chwieje. Na całe szczęście “ściągnąłem” z Internetu dwa dokumenty: “Bezpieczna Polska” i “Strategia antykorupcyjna”. Może ich realizacja odbuduje i wyznaczy stabilne punkty odniesienia. Wyobraźnię na ten moment wyłączam. Internet działa.
Andrzej Will
ARCHIWUM KORESPONDENTA
"Negatywny lobbing" Berii
To jednostronne nastawienie Stalina miało swe skutki w postaci owego „negatywnego lobbingu”. Na czym on polegał? - odpowiada Zygmunt Broniarek. więcej...