Established 1999

CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

1 czerwiec 2023

Ekstrawagancja pretensjonalna

Kabotyn ma krewnego: pretensjonalnego ekstrawaganta. Obaj należą do wspólnej rodziny pozerów, a więc ludzi funkcjonujących na pokaz, absorbujących uwagę otoczenia swoim popisem, dodających sobie znaczenia wzbudzonym przez siebie poruszeniem. Ale każdy z nich czyni to inaczej – pisze Mirosław Karwat.

Mirosław Karwat

Kabotyn pasożytuje na wzniosłości pewnych idei i wydarzeń, zwłaszcza przełomów i punktów zwrotnych w historii. A w każdym razie na ważnych wydarzeniach, których o tyle jest uczestnikiem, że świadkiem, nieraz i beneficjentem; a które przedstawia tak, jak gdyby był ich sprawcą, a przynajmniej prorokiem, który jakoby wcześniej je przewidział i zapowiedział. Zgrywa Sprawcę Wielkich Dokonań, gdy tylko bezpiecznie błaznuje i włącza się do tego, co inni uczynili przesądzonym i gotowym. Żeruje też na autorytetach, zwłaszcza opromienionych nimbem charyzmy czy świętości, których ogłasza się samozwańczo kustoszem, spadkobiercą i obrońcą. Zawsze pierwszy do roli Strażnika Świętego Ognia, inkwizytora ścigającego heretyków i bluźnierców, tropiącego zdradę albo defetyzm.

Sprzedaje jako swoje te pomysły, inicjatywy, rozwiązania, które inni wrzucili wcześniej do wspólnego kotła, albo które mają wielu nieznanych ojców.

Kreuje się na przewodnika, który pokazuje drogę, choć w rzeczywistości płynie, a raczej dryfuje z prądem. Ale płynąc na fali unosi się… patosem przeżywanym czysto egocentrycznie (Ja; Sprawa Wielka, bo moja). A nawet rozpala się manią wielkości.

W każdym razie pozuje na Człowieka Idei, Bojownika w chwili, gdy walka jest już ukończona albo rozstrzygnięta, bo wynik przesądzony przed zakończeniem. A kiedy rodzi się nowy porządek, to kreuje się na Prawodawcę, Ojca Założyciela, choć w rzeczywistości co najwyżej przybija pieczątkę do tego nowego porządku, który powstaje lub powstałby i tak bez jego udziału i jego teatralnych aktów strzelistych. Przybija pieczątkę, firmuje – gdyż zadbał o to, by z nieobecnego lub outsidera przeistoczyć się w Pioniera i Gwaranta stojącego w pierwszym szeregu, na stanowisku symbolicznie ucieleśniającym Duch Nowej Epoki.

Taki jest profil kabotyna.

Natomiast pretensjonalny ekstrawagant skupia się nie na treści (jak kabotyn, który się „podczepia” lub „przykleja” do spraw ważnych, ale czuje potrzebę nadawania im jakiegoś sensu), lecz na czystej formie – i to formie w sprawach powszednich, codziennych, pospolitych, typowych. Kabotyn nadyma się, pompuje samego siebie Sprawą (jest ona pretekstem – wysuniętym na pierwszy plan – dla wyeksponowania swojej osoby i dodania sobie znaczenia). Natomiast pretensjonalny ekstrawagant to inaczej pseudoekscentryk, obnoszący się ze swoim egocentryzmem. Mógłby on – zamiast sztandaru, jakim powiewa kabotyn udający bojownika, ideowca – paradować z chorągiewką z wyłącznym, a monstrualnym napisem JA.

A jeśli nawet rutynowe popisy powszednie dopełnia celebrą w sytuacjach odświętnych i uroczystych, to wybiera on takie, których przebieg i oprawa są aż nudne – tak rutynowe, powtarzalne, schematyczne. Wtedy – w kontraście do banału, nudnej przewidywalności odprawianego mechanicznie ceremoniału obowiązującego podczas akademii, nabożeństwa, pochodu – umie wyróżnić się i zwrócić na siebie uwagę… brakiem wyczucia, umiaru, samokontroli. Brakiem nieuniknionym z powodu przejęcia wyłącznie sobą, a nie tym, w czym uczestniczy. Zabłyśnie więc: prostactwem tam, gdzie potrzeba finezji, subtelności; bezguściem tam, gdzie estetyka ma znaczenie; nietaktem sprzecznym nie tylko z regułami etykiety czy zwyczajnego dobrego wychowania, ale i z rozsądna kalkulacją, czego nie opłaca się czynić, mówić. I nie będzie to zwykła gafa, jaka przydarzyć się może każdemu – niechcący, ale efekt bufonady i arogancji. Zapewni więc innym dysonans swoim brakiem powagi lub niestosownością rozmów, stroju podczas ceremonii ślubnych, pogrzebowych, przyjęć rodzinnych, szkolnych akademii, które – tak nakazuje konwenans – wypada przeżyć przykładnie, bez niepokojów i niespodzianek, aby móc o nich szybko zapomnieć.

Co prawda, ta jego specyficzna niekonwencjonalność może mieć – paradoksalnie – wydźwięk ozdrowieńczy, gdy kontrastuje z maskaradą ludzi drętwych i fałszywych w swoich godnych, uroczystych, wzniosłych pozach. Ale wtedy jest to „zasługa” uboczna, a bynajmniej nie przejaw kontestatorskiej i demaskatorskiej intencji. Gorszyciel, obrazoburca sieje zgorszenie albo w imię jakichś idei, rzucając wyzwanie anachronizmom, zakłamaniu, albo w roli sprytnego skandalisty, który właśnie taką kreację uznał za skuteczną formę autopromocji. Natomiast pretensjonalny ekstrawagant, pseudoekscentryk szokuje otoczenie swoją niezdarnością lub nonszalancją, nieadekwatnością popisu do dobrego samopoczucia, nawet samozachwytu dziwaka.

Jego żywiołem jest natrętnie zastosowana nadzwyczajna oprawa (estetyczna, rytualna) tego, co dzieje się zwykłym trybem, bez specjalnych zakłóceń, a bez niczyjej zasługi. Stawia on na to, że zostanie niezawodnie zauważony, jeśli to senne poczucie normalności, przewidywalności, oczywistość przyzwyczajeń w swym otoczeniu naruszy. Nie udaje myśliciela ani człowieka czynu, ale wzoruje się na ekshibicjoniście. Bo – podobnie jak ten golas-niespodzianka lub jak klasyczny gorszyciel, obrazoburca – wie, że swoim „atakiem” na przyjęte dookoła kryteria i standardy normalności, poprawności zachowań, strojów, gestów objętych regułami etykiety zmusi innych do uznania, że jest kimś niezwykłym, a więc jakoby oryginalnym, skoro przekraczającym obowiązujące wyobrażenia i przyzwyczajenia do porządku przyswojonego. Różnica między pretensjonalnym kabotynem i ekstrawagantem a programowym gorszycielem, obrazoburcą polega jednak  – powtórzmy – na tym, że działa raczej intuicyjnie, nieomal instynktownie, a nie na zasadzie metodycznej, według przemyślanej strategii autopromocji lub promocji jakiejś sprawy czy idei.

Narzędziem autopromocji – zwracania na siebie uwagi, wyróżniania się, uzyskiwania przez to uwagi, wzbudzania sensacji – jest tu rozmyślna niekonwencjonalność, niestosowność i bezceremonialność zachowań, stylu ubierania się, wysławiania, obcowania z innymi (w tym – manier), egocentryczna „szczerość” lub nonszalancja. Osobnik taki kieruje się założeniem: jeśli się wyłamię z konwenansu albo demonstracyjnie zrobię coś na przekór regułom powściągliwości, dyskrecji i poprawności zarazem, na złość wychowawcom lub mamusi, która sprawdza i dopina wszystkie guziki, to będę miał z tego niezłą uciechę, widząc, jak inni baranieją, i jak chcąc nie chcąc przenoszą swoją uwagę na mnie. Jednak – choć staje się to regułą w jego postępowaniu – powtarzane jest na zasadzie odruchu, intuicji, podświadomie, a nie w rezultacie cynicznej kalkulacji.

Co prawda, ten schemat krzykliwego lansu znany jest też i z występów publicznych.

W dzisiejszej popkulturze – w światku estrady, show biznesu czy w tysiącu internetowych lusterek i teatrzyków – pewne chwyty już spowszedniały po wielokrotnych powtórkach i naśladownictwach. Ale zanim do tego doszło, to setki artystów lub pseudoartystów „wybijały się” obscenicznymi elementami swojego repertuaru i występu (aż po wypięcie dwupośladem w stronę publiczności), profanacjami takich czy innych świętości, demonicznymi kreacjami w charakteryzacji i stroju (np. w stylu satanistycznym; á la zombie; na wulgarną dziwkę – ale z wielgachnym krzyżem na głębokim dekolcie), nie mówiąc już – w prapoczątkach –  o rozwalaniu gitary, łamaniu krzeseł, piłowaniu mikrofonu. Taka licytacja „kto kogo czym jeszcze zaskoczy”, kto przekroczy granice wyobrażeń o tym, co jest możliwe lub dopuszczalne, trwa do dziś. Ale teraz nawet podarcie Biblii stało się banałem. Co by tu jeszcze można wymyślić? Podpowiedzcie!

Przez cały czas jest tu mowa o ekstrawagancji pretensjonalnej, a nie każdej. Pretensjonalnej – to znaczy: sztucznej, nie wynikającej ze spontanicznych upodobań człowieka, z aspiracji do bycia i pozostania sobą wbrew dusznym wzorcom normalności i poprawności, z autentycznego nonkonformizmu. Natomiast takiej, że podświadomie odczuwana niepewność własnej wartości, przeczucie zajmowania lub obejmowania miejsca nie na miarę własnych zdolności, pragnienie przebicia się ponad poziom przeciętności i anonimowości kompensowane jest (bo wymaga kompensowania z powodu braku rzeczywistych uzdolnień) wyborem prowokacyjnych form wyeksponowania siebie. Najchętniej – rzucaniem wyzwania konwenansom, schematom poprawności, stosowności  w rachubie na to, że okazywane dziwactwo, cudactwo czy bluźnierstwo form (nie – idei, poglądów) stanie się tytułem do szczególnego traktowania.

Pretensjonalny, wyrachowany ekstrawagant nie liczy na akceptację, podziw czy choćby grzecznościową, humanitarną tolerancję dla swej odmienności, lecz przeciwnie: na szok, konsternację, nawet zniesmaczenie – w każdym razie na emocje silne, nie zbycie krótkotrwałym zakłopotaniem, zmieszaniem i szybkim zapomnieniem. W tym znów wzoruje się na cwanym skandaliście, jak i na kontestatorze dusznego ładu, który gotów jest „jechać po bandzie”, ale w imię zakwestionowania rzekomych oczywistości, anachronizmów, gry pozorów. Uprawia „jazdę bez trzymanki”.

W życiu rodzinnym, sąsiedzkim czy towarzyskim, w powszednich kontaktach międzyludzkich taki osobnik rozmyślnie, na zasadzie maniery, posługuje się nonszalancją, obraża niby to od niechcenia (inaczej niż programowy, metodyczny arogant, impertynent, cham). Wpycha się na pierwszy plan właśnie wtedy, gdy według reguł gry (np. etykiety) należy do tła czy drugiego szeregu. Stroi miny wesołka i przybiera pozę żartownisia, nawet prześmiewcy w rozmowach o sprawach poważnych i przykrych. Chętnie wygłasza przekorne komentarze, którymi „pruje” cudzą narrację i atmosferę rozmowy. A najchętniej za każdym razem poprawia innych, choć nieadekwatnie. Ot, taki przekornik, besserwisser, samozwańczy sędzia w dyskusji, który tak nią steruje, aby mieć ostatnie słowo, którego już nikt poprawi ani nie zakwestionuje, bo już jest „po herbacie”.

Pretensjonalny ekstrawagant dobrze się czuje w pozie niefrasobliwego Jasia lub gościa z innego świata – w kontraście do zakłopotanych czy zdegustowanych rozmówców, świadków jego wyskoku. A szok otoczenia w reakcji na niestosowność jego zachowania, słownictwa lub stroju nakręca go, działa nań jak doładowanie baterii. To mechanizm nieomal atawistyczny – podobny do takiej relacji, gdy jęk ofiary i jej bezbronność wzmaga krwiożerczość drapieżnika.

Natomiast w rolach zawodowych wymagających kontaktu z publicznością, wzbudzenia jej zainteresowania, jest to metodyczne przypominanie o swoim istnieniu, gdy grozi zapomnienie lub mija nasze pięć minut sławy i fascynacji. Wtedy wyczerpanie pomysłów artystycznych czy nawet naukowych pokrywane jest wygłupem lub sztucznie wywołanym skandalem. Sprawca takiego zamieszania, choćby to była burza w szklance wody, wyrasta lub odrasta proporcjonalnie do zasięgu zgorszenia lub chwilowej sensacyjki.

W dzisiejszych czasach takiemu schematowi zastępczej autopromocji (zamiast idei, pomysłu, merytorycznej innowacji – rozgłos z powodu wyskoków, nawet powszechnego zniesmaczenia) sprzyja Dyktat Rankingów. Ludzie działający w zawodach publicznych, powołani w swych rolach do poważnego zajmowania się poważnymi problemami zmuszeni są – masowo – do zadbania o swoją rozpoznawalność, miejsce na godnym miejscu na liście przebojów w danej sferze, cytowalność (a tę można zapewnić sobie także… pisząc głupstwa prowokujące do polemik). W ten sposób armia pretensjonalnie ekstrawaganckich gwiazd i pretendentów do statusu osób liczących się wzrasta w postępie geometrycznym, już nie arytmetycznym.

Jednak taka pretensjonalna ekstrawagancja jest zaprzeczeniem tego, czym jest autentyczna ekstrawagancja w swojej genezie i naturze, będąca wyrazem nonkonformizmu, względnie bezinteresownej manifestacji indywidualności. Jest tak tym bardziej wtedy, gdy powtarza się seryjnie w masowym nakładzie. Kiedy prawie wszyscy są skandalistami, to żaden z nich nie jest już skandalistą. Kiedy o każdym dziwactwie wiemy, że to już było, i to nie raz, że to już tylko powtórka, podróbka, to nikt już nie jest „dziwakiem”, za to każdy – zdesperowanym nieudacznikiem, który chciałby odpalić bombę, ale używa do tego niewypału.

PROF. ZW. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT
Uniwersytet Warszawski

 

W wydaniu nr 259, czerwiec 2023, ISSN 2300-6692 również

  1. CZARNY ELIKSIR

    Szatański napój
  2. ZAPOMNIANA ROCZNICA

    Wojna koreańska
  3. CHIŃSKA REPUBLIKA LUDOWA

    Narodowe kwiaty w herbach
  4. PAŃSTWO ŚRODKA

    Kwiaty czterech pór roku
  5. WYTRWAŁOŚĆ POPŁACA

    Kojak nie doczekał
  6. MARKOWE ZAGADKI

    Pi Zet You
  7. UPALNE LEKTURY

    Lato
  8. KONKURSY KULINARNE

    Pies na talerzu
  9. CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

    Ekstrawagancja pretensjonalna