Established 1999

SIŁA POLITYKI

01/07/2012

Druzgocący oręż - 31.07

Ta bomba przebija zbrojony cement o grubości 60 metrów. Nie oprą się jej żadne bunkry, jeśli USA zaatakują Iran. Na superpocisk Massive Ordnance Penetrator (MOP) Stany Zjednoczone wydały 330 mln dolarów – pisze Henryk Suchar.


Tworzony był specjalnie na okoliczność uderzenia na republikę islamską, na jej instalacje atomowe, zwłaszcza zakłady wzbogacania uranu w Fordo.


Bombę, która zawiera ok. 2,5 tony materiałów wybuchowych, przenosić mogą bombowce B-2 i B-52, a jej lotem pokieruje system naprowadzający. Ale, jak zaznacza komentator włoskiej gazety „La Stampa”, także Irańczycy szykują się do ewentualnej konfrontacji z USA. Doskonalą podobno system ofensywny, który w razie ataku amerykańskich samolotów razić będzie jednostki US Navy dyslokowane w rejonie Zatoki Perskiej.


Pentagon liczy się z tym, że w pierwszej fazie starcia z Iranem możliwe są straty, nawet dużo zatopień okrętów bojowych. Mimo to operacja zbrojna przeciwko Teheranowi wydaje się coraz bardziej prawdopodobna, ponieważ maleją szanse na dyplomatyczne rozstrzygnięcie konfliktu od lat nabrzmiewającego między reżimem religijnym a światem zachodnim. Do akcji, która na lata zdoła odwlec realizację irańskiego programu jądrowego, dojść może już nawet późną jesienią. Warto przypomnieć, że opcji militarnej nigdy nie wykluczał demokrata Barack Obama (laureat pokojowej nagrody Nobla) oraz jego kontrkandydat w zbliżających się wyborach prezydenckich, republikanin Mitt Romney.


Odwet na Kremlu – 30.07


20 kontraktów z rosyjskimi firmami anulował przedsiębiorca saudyjski. Za to, że Moskwa nie chce uchwalić ostrzejszych sankcji przeciwko Syrii. Rzeczywiście rosyjscy dyplomaci konsekwentnie odmawiają poparcia dla zatwierdzenia przez Radę Bezpieczeństwa nowych rygorów wymierzonych w reżim al.-Asada. Teraz ich opór zaczyna być kosztowny dla kraju, bo straty z tytułu zerwanych kontraktów sięgną milionów dolarów. Wcześniej z tych samych politycznych powodów izby handlowe Rijadu i Dżuddy (gospodarczego centrum królestwa) wymówiły się od spotkań z delegacjami rosyjskiego biznesu.


Już widać, że upór Kremla, razem z Chinami, stojącego w poprzek międzynarodowych wysiłków na rzecz wysadzenia z siodła syryjskiego dyktatora, systematycznie pogarsza jego notowania nad Zatoką Perską. Jeszcze nie tak dawno na lotnisku w Dausze pobito rosyjskiego ambasadora, co doprowadziło do obniżenia szczebla stosunków dwustronnych.


Wiele państw arabskich, w tym monarchie Zatoki Perskiej, od dawna nie przepada za polityką Moskwy, ale nie tylko dlatego, że ta wspiera Damaszek. Także dlatego, że utrzymuje ciepłe kontakty z szyickim Iranem i siłą narzuciła porządek muzułmańskiej Czeczenii. Dla odmiany Rosjanie mają do swych arabskich adwersarzy pretensje, że ci podsycają kryzysy narodowościowo-religijne na Kaukazie Północnym, dostarczają podziemnym ugrupowaniom pieniądze i broń.


Ale najgorsze może dopiero przyjść. Arabia Saudyjska, potężny producent i eksporter ropy od miesięcy tak manipuluje wydobyciem, że ceny na brunatne złoto spadają na rynkach światowych. A to może oznaczać katastrofę dla naszego sąsiada, bo jego dochody budżetowe w największym stopniu zależą od zbytu ropy i gazu. Władimir Putin świetnie pamięta, że w latach 80., gdy Saudyjczycy dłubali przy cenach paliw i w efekcie na nic nie było pieniędzy, Związek Radziecki zaczął się staczać po równi pochyłej.


Sobczak na lodzie – 27.07


Diwa polityki rosyjskiej została bez grosza przy duszy. Córka zmarłego mera Petersburga, kiedyś zażyłego druha Władimira Putina, Sobczaka, straciła duże pieniądze po wizycie policji. Ponad półtora miesiąca temu Ksenii zabrano milion euro, 400 tys. dolarów i 400 tys. rubli. Rewizji dokonano w związku z protestami opozycji, jakie się odbywały na placu Błotnym w Moskwie.


Młoda aktywistka, znana także z występów w telewizji i burzliwego życia, z niepokojem patrzyła wtedy również, jak jej konfiskują paszport. Ale dokument później oddano. Teraz organa śledcze mają ustalić, skąd Ksenia miała taką kasę – poszkodowana na razie sensownie nie potrafiła wyjaśnić, jakim patentem zgromadziła taką olbrzymią kwotę w prywatnym mieszkaniu.


Tymczasem według oficjeli dieńgi mogły służyć do sfinansowania przyszłych antyrządowych wystąpień. Sobczak ma je odzyskać tylko wtedy, gdy się okaże, że się wszystko zgadza na jej kontach. Chwilowo zbuntowana panna występuje w charakterze świadka, ale nie jest wykluczone, że zyska status podejrzanej.


Przypadek córki dawnego przyjaciela, która przeszła do obozu jego przeciwników, nie jest na rękę prezydentowi Putinowi. I dlatego będzie miał w końcu pomyślny finał dla samej zainteresowanej. Jednak toczące się  postępowanie – które nie wiadomo ile jeszcze potrwa – ma pokazać siłę aparatu i w efekcie zastraszyć, a nawet wykurzyć z kraju tych wszystkich, którym nie podoba się postępowanie i polityka władzy.  


W sukurs Oniszczence – 26.07


Że Amerykanie to patrioci – wiadomo. Teraz już tak wielcy, że nawet swoich hamburgerów bronią przed obcymi. W obronie watowanych kotletów stanęła też reporterka, było nie było, „The Washington Post”. Kathy Lally jest nie tylko reporterką, ale i szefową biura tej popularnej amerykańskiej gazety w Moskwie. Pracowała tam już wcześniej, i w ogóle obskakuje ze stolicy Rosji cały były ZSRR.


Lally rozsierdziło, że główny lekarz sanitarny kraju, Giennadij Oniszczenko, w wywiadzie dla agencji Interfax zwrócił uwagę, iż hamburgery nie są najlepszą opcją dietetyczną dla ludności Moskwy i Rosji. – To nie nasze jedzenie – podkreślił ten, notabene niekiedy zanadto rozpolitykowany doktor, zawsze biegnący z odsieczą Kremlowi, gdy ten ma konflikt z innym państwem. Odsiecz na tym polega, że gdy jest gorąco, to Oniszczenko odnajduje szkodliwe substancje w towarach sprowadzanych z „trefnej” zagranicy i zakazuje ich importu. Nie pasują mu a to wina mołdawskie, a to gruzińskie, albo owoce i jarzyny z Polski, czy sery ukraińskie.


Ostatnio rzucił się na amerykański specjał fast foodowy, bo pewna Rosjanka w radiu moskiewskim skarżyła się, że w tzw. McChickenie wykryła robactwo. Korespondentka dziennika z Waszyngtonu, owszem, zgodziła się, że czerwie w daniu to coś wstrętnego, ale nie omieszkała się odgryźć Oniszczence, na początek ni stąd, ni zowąd ujawniając, że się urodził w Kirgizji, a ojca ma Ukraińca. Potem barwnie opisuje, jak to – zanim główny lekarz sanitarny uderzył – Rosjanie „z błogością pochłaniali hamburgery z dubeltową porcją mięsa, specjalnym sosem, sałatą, ogórkami marynowanymi, w bułkach posypanych sezamem”. Amerykanka przypomina też, że pierwsza restauracja McDonald’s otworzyła podwoje w Moskwie w 1990 roku. I, o Boże, co się działo! Takie długie były ogonki, że zarabiali wówczas nawet stacze, którzy męczyli się za innych w kolejkach. I żeby jeszcze bardziej dosolić Rosjanom, Lally naśmiewa się z ich upodobań kulinarnych. Że to menu typu: „błyszcząca od tłuszczu kiełbasa, herbata, gdzie tyle jest cukru, że on już się nawet nie rozpuszcza, kęsy chleba, zwały pieczonych kartofli, obfite porcje śmietany, no i wszędzie te kotlety … itd.”


Kalifat nad Wołgą – 25.07


W Tatarstanie giną duchowni muzułmańscy. Za wiarę czy za pieniądze? Nie brakuje opinii, że chodzi o religijne porachunki. Niedawno w stolicy republiki, nadwołżańskim Kazaniu, uchodzącym za kluczowe ognisko islamu w Federacji Rosyjskiej, doszło do poważnych aktów terroru: ciężko ranny został mufti republiki Ildus Fajzow, a jego zastępca Waliulla Jakupow zginął.


Mintimier Szajmijew, były wieloletni prezydent mahometańskiego regionu, położonego między Wołgą a Kamą, mówi wprost: przemoc ma oblicze religijne i związek z radykalizacją islamu na terenie Rosji. A sam poszkodowany, Fajzow, już przed rokiem ostrzegał, że cudzoziemscy przybysze chcą na tym historycznym terytorium (przyłączonym do Moskwy w połowie XVI wieku) budować kalifat. Czyli formę państwa, gdzie trzeba bić pokłony prorokowi i gdzie wszystkim rządzi szariat, a kobiety muszą się chować pod szatami i wiernopoddańczo nadskakiwać mężom.


Mufti twierdził, że plany nawrócenia Tatarstanu na ostrą, skrajną wersję mahometanizmu knują pobożni dżentelmeni, którzy kiedyś masowo tu zjechali z Pakistanu, Arabii Saudyjskiej i Bliskiego Wschodu. Zdołali już wychować całe pokolenie wahabitów, czyli zwolenników zielonego fundamentalizmu. Fajzow był z tego niezadowolony, a że publicznie artykułował swoje nieukontentowanie, toteż teraz miał – podobnie jak jego najbliższy współpracownik – za to zapłacić.


Wygląda, że perspektywy tego muzułmańskiego obszaru nie są wesołe: ortodoksi konsekwentnie biorą górę, szkolenie i mianowanie imamów praktycznie jest poza kontrolą władz, a liczba wiernych i meczetów rośnie jak na drożdżach. Kreml ma ból głowy nie od parady.



Uciec jak najdalej – 24.07


Armię Władysław Anders formował głównie z jeńców polskich wziętych do niewoli przez ZSRR po 17 września 1939. Tworzył ją w Buzułuku, w obwodzie Orenburskim, gdzie Azja graniczy z Europą. To prawda: wojsko po roku salwowało się ucieczką ze Związku Radzieckiego, bo było słabo wyekwipowane, a Stalin chciał je rzucić do boju. Teraz mija 70 lat od ewakuacji  polskiego kontyngentu do Iranu przez Turkmenistan i Uzbekistan. Uratowało się wtedy 117 tys. osób – poza 79 tys. żołnierzy jeszcze także ok. 40 tys. cywilów.


Buzułuk ma bogatą tradycję militarną, ponieważ obok zgrupowania Andersa powstały tam oddziały czechosłowackie pod wodzą Ludwika Swobody, czy trzy dywizje Armii Czerwonej. Wcześniej stacjonowały w mieście oddziały Kołczaka walczącego z ekspansją bolszewików, a u schyłku XVII wieku – przetaczali się przez nie powstańcy Jemieliana Pugaczowa, prowodyra i przywódcy najpoważniejszego buntu ludowego w rosyjskiej historii, praktycznie krwawej wojny domowej ciągnącej się całe dziesięciolecia.


40 km od Buzułuku, w Tockoje znajduje się poligon, na którym w 1954 roku Kreml przeprowadził złowieszcze manewry z użyciem broni jądrowej. Dowództwu chodziło o przećwiczenie wariantu uderzenia w przeciwnika atomem, by przełamać jego obronę. Co tam się działo do końca nie wiadomo, ponieważ szczegółowe informacje są nadal utajnione. A że Tockoje ma symboliczne znaczenie dla sił zbrojnych Rosji świadczy fakt, iż to tam przed czterema laty zorganizowano największe po upadku ZSRR manewry, które obserwował ówczesny prezydent Dmitrij Miedwiediew.


I już na koniec ciekawostka: Buzułuk znaczy mniej więcej tyle co zagroda dla cieląt (w języku tatarskim). Brzmi zabawnie, ale cóż robić?


Pułapka WTO – 23.07


Oficjalna Moskwa liczy dni, jakie zostały przed przystąpieniem Rosji do Światowej Organizacji Handlu. Ale są i tacy, którzy liczą straty, mające z członkostwa wyniknąć. Kreml 18 lat negocjował warunki udziału w WTO, a 23 sierpnia ma już formalnie do niej wejść. Ale to oznacza też wypełnianie podjętych zobowiązań: teraz do 2015 roku Federacja Rosyjska musi co roku obniżać jednolitą stawkę celną. Aktualnie taryfa wynosi  9,5 proc., w perspektywie ma być 6 proc. To ma sprawić – jak wynika z oficjalnych szacunków – że budżet państwa straci tylko w przyszłym roku 190 mld rubli (z grubsza 19 mld złotych). Potem ubytki mają sukcesywnie maleć. Poza tym władze będą zabiegać o to, by je jakoś rekompensować, m.in. sterując wysokością akcyzy na benzynę, alkohol czy tytoń.


To jednak nie pociesza Grigorija Jawlińskiego, zwanego wiecznym opozycjonistą, jednocześnie ekonomisty, który już w latach 80. usiłował reformować gospodarkę rosyjską. Teraz polityk ten kracze, że dziś może jeszcze nie, lecz za jakieś 7-8 lat, kraj odczuje, co znaczy być w WTO. Najbardziej narażone na straty będą takie branże, jak przemysł lekki, elektroniczny, motoryzacyjny,  budowy maszyn rolniczych i samo rolnictwo. Z tego powodu ucierpi także zatrudnienie: bezrobocie może dotkliwie wzrosnąć, chyba że uda się szybko poprawić jakość i konkurencyjność oferty rosyjskiej. Jednak Jawliński zaznacza, że zwiększy się dochodowość niektórych sektorów, m.in. paliwowego. – Ale to za mało. Trzeba było tak prowadzić rokowania akcesyjne, aby korzyści odniosła cała gospodarka, a nie tylko niektóre jej dziedziny – mówi.


Uniwersalny erudyta – 20.07


„Herosi i łachudry” to platforma widokowa, z której można sobie popatrzeć na Polskę minionego dziesięciolecia. A wstęp na tę platformę oferuje nam Henryk Martenka, autor o godnej pozazdroszczenia erudycji i bystrości spojrzenia. Zbiór znakomitych felietonów Martenki wyszedł w bydgoskiej oficynie Margrafsen jeszcze w zeszłym roku, ale z przyjemnością zanurzyłem się w nim teraz, w Nałęczowie.


Nie ukrywam, że wiele tych cacek znałem już z lektury „Angory” ‑ wspaniałego tygodnika, bijącego rekordy nakładu, bo robionego przez zespół światłych, odważnych i rozsądnych ludzi (nawiasem mówiąc mającego redakcję w Łodzi). To w tym popularnym piśmie, które niejednokrotnie widuję także w rękach nałęczowskich kuracjuszy, Henryk Martenka najpierw drukuje swoje lekkie, skrzące się dowcipem i imponujące znajomością realiów komentarze. To dziennikarz (dodam, że jednocześnie kierownik działu zagranicznego w „A” i – uwaga! – dyrektor Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Paderewskiego), który na dodatek razy rozdaje równo, nie patrząc na np. partyjną przynależność bohaterów. Choć w sumie nietrudno odgadnąć, jakie może mieć polityczne sympatie.


Felietony trzeba samemu przeczytać (nie będę ich przecież streszczać), żeby wyrobić sobie pogląd na ich poziom, styl, bogactwo języka, zmysł satyryczny autora -uniwersalnego publicysty – smak i barwy jego twórczości. I bez dwóch zdań, mimo upływu lat jest ona aktualna, także dlatego, że niezmienne są narodowe cechy, słabości, popędy i zapędy oraz chełpliwość i tromtadracja.


Niech się dzieje co chce, ale to powiem: moim zdaniem Martenka jest dziś najwybitniejszym felietonistą, jakiego nosi polska ziemia.  


Wyspa nadziei – 19.07


Dzieje się w Nałęczowie. Nie wiem, kto rządzi w tym kurorcie, bo to powinno być ważne tak jak niegdysiejsze śniegi, ale trudno tu się nudzić urlopowiczowi. Przez parę dni w salach koncertowych miasteczka zapamiętale ćwiczyli praktycy fortepianu, a teraz już ruszyła XVI edycja Międzynarodowego Letniego Festiwalu i Kursu Pianistycznego. W okręgu najwięcej widać było instrumentalistów z Chin i osób im towarzyszących (czyżby kolejna forpoczta najazdu biznesu Państwa Środka?), którzy grzecznie i bezkolizyjnie przemykali spokojnymi uliczkami, napawając się pięknem otoczenia.


Miłośnicy muzyki, poważnej jak to mówią, będą jej mieli w bród, i to gratis, aż do 27 lipca. Zresztą nie tylko poważnej, bo w Nałęczowie bawi piosenkarz Leszek Długosz, którego również słuchałem w dawnej epoce, kiedy to się wprost roiło od talentów autentycznych, nie tylko na wokalnej niwie. Dorabiają tu jeszcze znani podobno aktorzy z seriali, figlując sobie krotochwilnie i grandząc z publicznością.


I jeszcze: uzdrowisko, które tak od paru dni opisuję, ma doskonały dom kultury, też podejrzewam dziedzictwo tamtych czasów, od których oddziela nas rok 1989. A tym domu, panie, cuda cudeńka: przestrzenna, dobrze zaopatrzona biblioteka, masa komputerów z wolnym dostępem do Internetu, jakieś tajemnicze pomieszczenia multimedialne, bilard oraz snooker, i rzeczona sala koncertowa (druga jest w pałacu Małachowskich, w parku zdrojowym). Aż się można wzruszyć, że na tym oceanie bzdury i nonsensownych wydatków są takie wyspy, jasne, napawające nadzieją na lepsze jutro. Ufff!



Schody na Euro – 18.07


Są takie w Nałęczowie, jak się okazuje. To 12 stopni, którymi zajść można daleko: od oblężonej przez klientów piekarni do oddziału PKO SA i cukierni Delicja. A że je zrobiono na mistrzostwa w piłce kopanej dowiedziałem się od jejmości z pobliskiego marketu Alibi. Pani była pewna, że na Euro!? Jej deklaracja zbiła mnie z nóg i wprawiła w podziw dla skuteczności dzisiejszej propagandy. Bo ona wpoiła rodakom, że wszystko, nawet mini inwestycje w Bziu Podlaskim i Wytrychowie Pomniejszym, są owocem zatroskania władz o wygląd RP na ten cały czempionat futbolowy. Że także schody – szerokie, wyłożone tą samą kostką, która triumfuje powszechnie, normalne – są tak naprawdę niczym drabina do nieba. Takie cudowne, niezwykłe, sprawione przez najwyższe siły. Gdyby społeczeństwo wierzyło tak w to, co rozgłaszał „front propagandowy” w dawnych latach, to byśmy do dziś mieli socjalizm. Może w sumie szkoda, że nie wierzyło.


Tylko, gwoli prawdy, Nałęczów, nie jedynie tymi schodami żyje. Sposobi się do 200-lecia swego istnienia (2017). Żyje również 130 rocznicą przybycia tutaj Bolesława Prusa, który to miasteczko rozsławił po wsze czasy, czyli po moment, dopóki ktokolwiek jeszcze będzie chciał czytać dobrą literaturę (tak, myślę zwłaszcza o „Lalce”, ale nie tylko). Na ten jubileusz gmina wystawiła na ulicy koło bramy przy aptece zestaw fotogramów, pokazujących co robił tu nasz mistrz, w jakim towarzystwie się obracał, i jak kuracjusze korzystali z uroków „wód”. To byli na miarę epoki wystrojeni dżentelmeni, damy w szeleszczących sukniach, zaznające relaksu m.in. w leżalni – olbrzymiej werandzie, na której wylegiwały się na leżakach.


Dzisiaj jednym z prominentnych kuracjuszy Nałęczowa jest na pewno Jan Dworak, który na co dzień przewodniczy KRRiT, a teraz wypoczywa w uzdrowisku znanym z kuracji sercowców. Pan prezes widoczny był w pijalni wód, gdzie delektował się walorami tej słynnej leczniczej akwy, o której już pisałem. I możliwe, że w tak pięknych okolicznościach przyrody rozważa nad dalszymi losami telewizji Trwam, kierowanej przez chytrego biznesmena w sutannie. Poza tym jeszcze na terenie wodopoju Dworak przyglądał się mapie hitów turystycznych krainy lessowych wąwozów, bo pewnie zamyśla wycieczkę poza Nałęczów, żeby sobie urozmaicić pobyt. A jest stąd dokąd jechać.


Pokochać „Ewelinę” – 17.07


A że lubię, to znowu pojechałem do Nałęczowa. I znowu wylądowałem w „Ewelinie”. To kultowa, jak to ostatnio z braku innych słów mówią, kawiarnia, restauracja i pensjonat w jednym Ba, to tu w latach 1900-1910 mieszkał i pisał Bolesław Prus, prawdopodobnie najlepszy, mój drogi Watsonie, prozaik naszej cierpiącej na deficyt najtęższej kategorii literatów ojczyzny. 


Piję herbatę (piwo Perła czeka w domu), a małżonka rozkoszuje się smakiem tutejszej szarlotki, najwyborniejszej na świecie, jak twierdzi. I pewnie tak jest, jak perswaduje. Do wybornego ciasta popija Kirsberry, doskonały duński likier, na wiśniach, jak wynika z nazwy. A propos: „Ewelina” jest ulubionym lokalem Marii Szyszkowskiej, obywatelki Nałęczowa, która tu wpada niemal codzienie i gdzie zawsze są do dostania jej książki. I przy okazji: Gdzie te czasy, kiedy w parlamentarnych szeregach SLD  figurowały tak wspaniałe postaci, jak Szyszkowska, kiedy to stronnictwo mogło się poszczycić wielobarwnością i otwartością na największe głowy Rzeczypospolitej? A że odpowiedzi na to pytanie i tak dziś nie uzyskam to kończę i pędzę do pijalni wód, gdzie po nabyciu karnetu można do upojenia zachłystywać się leczniczymi wodami na wszystko: od głowy bolenia i kuśki stojenia, jak podkreślają panny z obsługi, światowe, a jakże! Niedawno wróciły z wakacyjnego wypadu do Grecji, ale jeszcze na tydzień postarają się wyskoczyć do Bułgarii.


Żyje się raz, podkreślają, a pieniądze, co zarabiają w tutejszym renomowanym zakładzie, nie będą przecież jałowo leżeć w banku. Poza tym, w pijalni można sobie łyknąć nie tylko terapeutycznej akwy, ale i tutejszego browaru (Perła jest z Lublina). Dobrego, podobnie jak lokalne wypieki i wędliny, które mają sporo kiełbasopodobnych cech. Amen na siewiodnia, jak może mówić Alosza Awdiejew.


Azyl Wawrzyniaka – 16.07



Oaza Orientalna to zalążek, preludium i przedsmak nowego Muzeum Azji i Pacyfiku w Warszawie. Dyrektor Andrzej Wawrzyniak otworzy je jak tylko zbierze niezbędne środki. Potrzeba mu co najmniej 9 mln złotych; 6 milionów dostanie z Unii Europejskiej, jeśli będzie miał 3 mln z własnego „urobku”. Ale o tym na razie nie ma co marzyć, bo Urząd Marszałkowski Województwa Mazowieckiego, organ zwierzchni MaiP, sam ledwo dycha. Stąd na razie skromna lecz godna uwagi Oaza Orientalna: powstała w ogrodzie starej posesji (gdzie mieści się biuro MAiP) i na tarasie nowego apartamentowca-falowca, w którym pod kątem przyszłej „właściwej” placówki wygospodarowano dwa poziomy. Kto ciekawy znajdzie ten uroczy przybytek pod adresem Solec 24. A w ostatni weekend można w tym miejscu było spotkać legiony ludzi, tak jak Wawrzyniak lubiących Azję i jednocześnie będących niekłamanymi fanami maestra.


Na inaugurację tej kolejnej atrakcji turystycznej Warszawy przyszli m.in. dyplomaci, kwiat polskiej służby dyplomatycznej – Krzysztof Szumski, Mieczysław Dedo i Ksawery Burski oraz znani dziennikarze: Władysław Snarski, Jerzy Chociłowski, Stanisław Błaszczyk, Marek Wawrzkiewicz (przede wszystkim jednak poeta i prezes ZLP) oraz pisarz Witold Michałowski, będący zarazem znawcą na wylot tematyki światowych rurociągów transportujących ropę i gaz. Harmonia gości wysłuchała speechu powitalnego Wawrzyniaka, po czym wraz z nim podziwiała elementy wystroju Oazy: sgrafitto „Jawajski teatr cieni” (projekt prof. Tytusa Sawickiego) i bocianie gniazdo wykonane przez słynnego malarza i ilustratora Józefa Wilkonia. Jeśli kogoś interesuje kopia wietnamskiej Pagody na Jednej Nóżce, czy alabastrowe rzeźby buddyjskie, to – proszę bardzo – też je tam zobaczy.


Przybyłym, którzy uznali, że należy im się drobny poczęstunek oraz musujące co nieco, dostali czego oczekiwali. Catering zapewniła stołeczna restauracja TOBAYA. Andrzej Wawrzyniak bez wytchnienia pełnił honory gospodarza domu, dowcipkował, żartował, chwalił się rodziną przybyłą z różnych stron świata, i nie tracił kontenansu nawet wtedy, gdy on sam i tłum zebranych kąpał się w strugach deszczu. Cały Wawrzyniak, chciałoby się rzec.


Życzymy mu teraz jeszcze, by koncepcja Muzeum Azji i Pacyfiku, tego wymarzonego obiektu, który nosi w sobie od lat, spełniła mu się jak najprędzej. Na to czeka nie on tylko, ale też przecież jego sympatycy i nade wszystko pozostali liczni miłośnicy kultury azjatyckiej, którą sam szef świadomie kocha już jakieś minimum 60 lat.


Wszędzie razem – 13.07


Chiny w Euroazjatyckiej Wspólnocie Gospodarczej? Jak to, przecież to stowarzyszenie niektórych krajów byłego Związku Radzieckiego. Ale że tak by mogło być sugeruje Li Fang Lu, profesor z Akademii Nauk Społecznych w Szanghaju, zarazem wicedyrektor ośrodka badań przy Szanghajskiej Organizacji Współpracy (SzOW). A w tej Moskwa i Pekin już razem są i grają tam pierwsze skrzypce.


Profesor wysunął pomysł wejścia Państwa Środka – najpierw w charakterze obserwatora – do postradzieckiego odpowiednika Unii Europejskiej podczas wirtualnego okrągłego stołu pod hasłem „Rady dla Władimira Putina”.



Przedsięwzięcie pokrótce zrekapitulowała agencja REGNUM. Otóż zdaniem Li Fang Lu, to właśnie rosyjski prezydent powinien zaprosić Chiny do partycypacji w pracach EaWG (Białoruś, Rosja, Tadżykistan, Kirgistan, Kazachstan oraz Armenia, Mołdawia, Ukraina), a także Unii Celnej i Wspólnej Przestrzeni Gospodarczej (w obydwu są Rosja, Kazachstan i Białoruś). Chiński uczony proponuje również, by Kreml jak najszybciej zgodził się na utworzenie uniwersytetu, klubu energetycznego i funduszu rezerwy finansowej działających w ramach SzOW. I mówi, że rubla i juana trzeba „stymulować”, by usprawnić „krwiobieg gospodarczy” w regionie Azji Środkowej. A ponieważ w konfucjańskich, zbudowanych na hierarchii Chinach wypowiedzi poddanych (a już na sto procent takie) muszą być uzgodnione z naczalstwem, to wiadomo, że Li Fang Lu nie jest narwany, i że pochopnie nie wyskoczył przed szereg. To by tylko znaczyło, że oś Moskwa-Pekin ma się coraz lepiej, konsoliduje się w obliczu naporu i konkurencji Zachodu, i nie robi z tego tajemnicy. Współpraca dwóch potęg będzie z pewnością coraz bliższa i potrwa dopóty, dopóki USA zachowają potencjał, by chcieć i móc współkształtować mapę świata.



Zagadka młodego – 12.07


Wygląda na to, że lider Korei Północnej ma seksowną partnerkę. Kim Dzong Un coraz częściej pokazuje się z nią na różnych imprezach. Faworytą niespełna trzydziestoletniego władcy ma być Hyon Song Wol, gwiazda muzyki pop (bo taką też tam wykonują), która wylansowała wiele przebojów. Do kultowego repertuaru wokalistki należą takie hity, jak „Jesteśmy żołnierzami partii”, „Ona jest zwolnionym żołnierzem”, czy może największy z nich „Śliczna dama o końskim wyglądzie”.


Przywódca miał już chodzić z panią Hyon jako nastolatek: zakochał się w tej atrakcyjnej czarnuli zaraz po swym powrocie ze Szwajcarii, gdzie studiował na elitarnej uczelni w Bernie. Ale troskliwy papa, Kim Dzong Il kazał mu ją w końcu zostawić. Wiadomo, że wybranka serca trzeciego z dynastii Kimów była zamężna, ale nie wiadomo czy się rozwiodła. Królowa estrady należała do oficera wojska, który jej nawet zrobił dziecko. Dawne zadurzenie oraz aktualne amory pary nieoficjalnie potwierdziła razwiedka Korei Południowej, która podobno ma niezłe rozeznanie w kwestii tego, co się dzieje w odciętym od świata kraju.


Ale nie wszyscy Koreańczycy z południa mają takie samo zdanie co agenci wywiadu. Pan Yang Moo Jin z Uniwersytetu Badań nad Koreą Północną w Seulu uważa, że jest małe prawdopodobieństwo, by kobieta, którą kwalifikuje jako tajemniczą, była partnerką Kima. Przypomina, że pierwsze damy owianej sekretami republiki rzadko się publicznie ujawniały. Yang uważa, że piękna nieznajoma może być np. dzieckiem jednej z kochanek Kim Dzong Ila (wtedy by raczej nie była metresą juniora). Pażiwiom, uwidim, jak mawiają rosyjscy znawcy tematyki północnokoreańskiej.


Pani na medal – 11.07


Najpierw poznałem Pawła Łungina. Nie osobiście, lecz za pośrednictwem twórczości reżyserskiej tego cenionego, nagradzanego artysty rosyjskiego. A teraz – dzięki literaturze – miałem szczęście przyjrzeć się Liliannie, jego matce. Dosłownie pochłonąłem historię tej wspaniałej tłumaczki (po mistrzowsku władała językami skandynawskimi, niemieckim i francuskim), żony znamienitego dramaturga i scenarzysty Siemiona Łungina.


Książkę-monografię, noszącą podtytuł „Słowo w słowo”, przybliżyło nam wydawnictwo W.A.B., które tradycyjnie już się przyłożyło, by publikacja edytorsko i graficznie była warta grzechu. Autorem jest Oleg Dorman.


Lilianna zmarła w 1998 roku, a przed dwudziestu laty w Paryżu wyszły jej wspomnienia „Moskiewskie sezony”: zrobiły furorę nie tylko we Francji. Na rok przed śmiercią translatorki, która przełożyła na rosyjski dzieła m.in. Ibsena, Frischa, Colette, w jej moskiewskim domu bawił z ekipą telewizyjną Dorman. Chciwie się wsłuchiwał, zapisując jednocześnie na taśmę wyznania kobiety, która była za pan brat ze śmietanką literacko-artystyczną i opozycyjną ZSRR. I potem te zwierzenia pouzupełniał, okrasił zdjęciami.


Lilianna Zinowiewna Łungina przyjaźniła się i spotykała z takimi asami, jak Bułat Okudżawa, Ilia Erenburg, Warłam Szałamow czy Aleksander Sołżenicyn. Do jej i małżonka grona towarzyskiego należeli również dysydenci: Borys Zołotuchin, Piotr Jakir, Piotr Grigorienko czy Łarisa Bogoraz. Mało tu miejsca, żeby wymienić wszystkich przewijających się przez karty luminarzy (choć może by i było warto), z którymi stykała się bohaterka Dormana.


Słowo w słowo” to plastyczny, barwny wizerunek minionej epoki, realiów XX wieku. Nie tylko ilustracja wydarzeń kulturalnych i politycznych, ale też fascynujący obraz radzieckich rygorów i ograniczeń, jak również obyczajów, mentalności i życia, rozpiętego między latami 20. i 80. Są też epizody opisujące emigrację we Francji i Niemczech. Syn protagonistki, Paweł Łungin, twórca nominowanych do Złotej Palmy filmów „Taxi Blues”, „Luna Park” i „Ślub po rosyjsku”, ocenia, że książka jest bardzo prawdziwa, i podkreśla, że zawiera masę materiałów pochodzących z archiwów rodzinnych.


Zachęcam do lektury, i to nie tylko miłośników czy obserwatorów Rosji. Jako się rzekło, dzieło Dormana-Łunginej wyszło spod skrzydeł oficyny W.A.B., w serii Fortuna i Fatum, która dawno już zasłużyła na złoty medal.



Powabna opcja – 10.07


Islam może być udaną alternatywą dla demokracji zachodniej. Dlatego mahometanie w krajach Azji Środkowej będą się nim coraz bardziej interesować. To zdanie Kadyra Malikowa, dyrektora ośrodka analitycznego Religia, prawo i polityka, doradcy szefa MSW Kirgistanu. Że system społeczno-polityczny o profilu muzułmańskim może być atrakcyjny świadczą ostatnie wydarzenia – pisze na portalu CentrAsia. W tym kontekście przypomina efektywne rządy partii Sprawiedliwości i Rozwoju w Turcji, zwycięstwo Braci Muzułmanów w Egipcie czy rezultat wcześniejszych wyborów w Tunezji.


Tymi m.in. przykładami inspirować się będą w coraz większym stopniu ludy środkowoazjatyckie, zrażone do obecnych reżimów, słabo dających sobie radę z wyzwaniami cywilizacyjnymi i ponad miarę skorumpowanymi. Widać dobitnie, że arabska wiosna, która transformowała się w islamskie przebudzenie, to logiczny i zasadny proces, który niechybnie obejmie także kraje centrum Azji (Kirgistan, Tadżykistan, Uzbekistan, Kazachstan, Turkmenistan).


Kirgiski politolog nie jest jednak pewny, jak przy tej okazji ewoluować będzie myśl polityczna regionu. Czy dojdzie do ostrej konfrontacji i destabilizacji, tak jak było w przypadku Islamskiego Ruchu Uzbekistanu i afgańskich talibów? Czy może islam polityczny obierze wariant legalnego udziału w mechanizmach demokratycznych i międzypartyjnej rywalizacji?


Bez względu na to, jak dalej potoczą się wypadki, Kadyr Malikow uważa, że państwa Azji Środkowej już teraz powinny intensywnie poszukiwać rozwiązań harmonijnie łączących w sobie wartości świeckie i religijne. Bo znalezienie takich modeli pozwoli w przyszłości uniknąć zawirowań i szoków.


Artykuł kirgiskiego politologa odzwierciedla poglądy wielu naukowców i polityków regionu myślących w perspektywie szerszej niż tylko dzisiejszy dzień.



Trochę mniej raju – 9.07


Kara musi być – uznał prezydent Turkmenistanu i od tygodnia każe płacić za benzynę kierowcom autobusów, ciężarówek i traktorów. Fakt, że tylko im. Z torbami nie pójdą, ponieważ litr paliwa jest tam ciągle śmiesznie tani: litr A-80 kosztuje 19 centów, 20 centów – A-92, A-95 – 22. Ale i tak miło było mieć „wachę” całkiem za darmo: przydział wynosił 1200 l na pół roku.


Dlaczego Kurbankuły Berdymuchammedow zniósł ten przywilej? A bo przywódca oparł się na „społecznych doniesieniach”, z których miało wynikać, że beneficjenci darmochy wykorzystują przyznane im kwoty na potrzeby osobiste. Lecz prezydencki dekret i tak nie obejmuje właścicieli prywatnych aut osobowych, którzy nadal mieć będą do dyspozycji gratisową benzynę – 720 l na półrocze oraz gaz (240 l).


Trochę historii: komunizm na stacjach benzynowych zarządził Berdymuchammedow, który nastał po Saparmuracie Nijazowie (zmarł w grudniu 2006). Dzięki jego wielkopańskiemu gestowi w lutym 2008 roku wprowadzono talony uprawniające do tankowania paliwa za free, na wzór istniejących już kartek na wodę, sól, prąd i gaz dostarczany do domu.


Gwoli sprawiedliwości dodam tu jednak, że w czasach Turkmenbaszy, poprzednika aktualnego lidera, benzyna nie była taka znowu droga. Jej cenę ustalono na dwa centy za litr, i była wtedy najniższa na świecie.


Wszystkie wiadomości do felietonu czerpałem z portalu CA-News, bo oficjalnie w Turkmenistanie niczego nie można się dowiedzieć. To jedno z najbardziej zamkniętych i tajemniczych państw na globie, pod względem chorobliwej zagadkowości ustępujące chyba jedynie Korei Północnej.



Amory w Adżarii – 6.07


Gruzja ma kłopot z prostytucją. Dziewczęta lekkich obyczajów przyjeżdżają tam na seksualne saksy z Azji Środkowej i Kaukazu Północnego. Spieszą m.in. do Adżarii, regionu nad Morzem Czarnym, za stolicę mającego opiewane przez zespół Filipinki Batumi. Reporterzy Wolnej Europy i Radia Swoboda robili rekonesans w osadzie Goniu, zamieszkałej przez trzy tysiące ludzi, ale i legitymującej się 27 nielegalnymi burdelami. A że miejscowość leży raptem 4 kilometry od granicy z Turcją, toteż właśnie obywatele dawnego imperium osmańskiego stanowią gros klientów. Nie dość, że blisko, to jeszcze nie potrzebują wizy gruzińskiej. Ba, oni prowadzą te lupanary, ciągnąc z występnego procederu ogromne zyski. I nic sobie nie robią z policji, bo ją mają na liście płac. Czasem dla pucu organizowane są obławy, ale wtedy akurat w domach uważanych za publiczne nie ma płatnych czcicielek Erosa, tylko kulawe staruszki lub pomstujący na trudności życiowe dziadkowie.


Dziennikarze ustalili ponadto, że większość kapłanek miłości wywodzi się, z Uzbekistanu, ale – uwaga – są także panny z Dagestanu i Czeczenii, czyli zislamizowanych republik Rosji. Jeden ze świadków utyskiwał, że „Uzbeczki wałęsają się po wsi, i nic je nie obchodzi, że w pobliżu są dzieci. Wespół z Turkami przejęły one Goniu, a może nawet też całe Batumi”. Towarzystwo to czuje się nader swobodnie, głęboko raniąc tubylców, zakłócając ich tradycyjny sposób życia. Goniu uważa, że jest lekceważone przez władze w Tbilisi, które zamykają oczy na zjawisko pleniącej się prostytucji. I mimo próśb i apeli niewiele robią, by mu położyć kres.


Departament Stanu USA, który, a jakże, pochyla się również nad plagą globalnego handlu ludźmi, w swoim raporcie przyznaje, że pozostając korytarzem tranzytowym dla usług seksualnych, Gruzja jest też jednocześnie ich dostawcą i konsumentem. Za to, zdaniem Amerykanów, działalność rządu odpowiadać ma „przyjętym standardom”. Lecz działaczka jednej z organizacji pozarządowych Nana Nazarowa twierdzi, że taka ocena to decyzja stricte polityczna, po znajomości. – Jasne, że na nią nie zasługujemy – burzy się aktywistka.


Pancerny balet – 5.07


Rosja – mocarstwo w dziedzinie sztuki baletowej, ale żeby czołgi też tańczyły? Zainspirowany doniesieniami „New York Timesa” postanowiłem sam to sprawdzić. I, rzeczywiście: na filmie w Internecie widać, z jaką gracją i w sumie zabawnie potrafią one manewrować. Pokaz zręcznościowy T-80 i T-90A zaaranżowano na wystawie broni w Żukowskim pod Moskwą. Załogi tanków demonstrowały swoje umiejętności i możliwości ciężkiego sprzętu pod muzykę techno. Także pod kawałki klasyczne, m.in. fragmenty „Carmen” Georges’a Bizeta. Aby show pod hasłem „Niezwyciężony i legendarny” wypadł fachowo i artystycznie Rosoboroneksport, firma specjalizująca się w sprzedaży uzbrojenia za granicę, zaangażowała nawet choreografa słynnego Teatru Bolszoj, Andrieja Melanina. A że poszło doskonale świadczy ciekawa, sugestywna relacja amerykańskiej gazety, taka jakich brakuje w naszej prasie, nie tylko zresztą na tematy rosyjskie. Przy okazji dziennik przypomina, że Federacja Rosyjska to jeden z czołowych eksporterów broni na świecie. W zeszłym roku zarobiła na niej ponad 13 mld dolarów, w tym – ma być jeszcze więcej. Największym klientem Moskwy są Indie. Rosyjscy producenci od lat aktywnie uczestniczą w rozlicznych ekspozycjach oraz w pokazach lotniczych, gdzie tylko się da. Publikują również, nie szczędząc środków, profesjonalne prospekty i broszury, co także odnotował dziennikarz NYT.


Fochy Taszkentu – 4.07


Islam Karimow lawiruje i nie pierwszy raz przechodzi na stronę USA. Amerykanie, którzy kiedyś już mieli bazę w Uzbekistanie (do 2006 roku), teraz ją tam znowu mogą mieć. Na razie chwiejny prezydent-kameleon wystąpił z ODKB, Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym, gdzie są jeszcze Rosja, Białoruś, Armenia, Kirgistan, Tadżykistan i Kazachstan. Tym samym mógł przygotować grunt pod uruchomienie nowej bazy wojsk Stanów Zjednoczonych. W tym kontekście wyjście z ODKB było niezbędne: w zeszłym roku ustalono, że żadne państwo członkowskie aliansu nie zgodzi się na pobyt obcych sił na swoim terytorium bez uzgodnień z pozostałymi partnerami.


Decydując się na powtórny flirt z Waszyngtonem Karimow ma pewnie nadzieję, że administracja będzie go asekurować, gdy sytuacja w regionie się rozpali. Nietrudno się domyślać, że napięcie poważnie wzrośnie, jeśli zaostrzone zostaną działania przeciwko Iranowi, do czego może dojść nawet jesienią. Tymczasem już dziś z powodu silnej opozycji wewnętrznej uzbecki lider nie powinien spać spokojnie. Jak na rozżarzonych węglach może się też czuć jego majętna rodzina, żerująca na pozycji głowy klanu i dzięki bujnemu nepotyzmowi zarabiająca krocie. Uzbecki przywódca nie chce się znaleźć na lodzie. I dlatego pewnie wrócą Amerykanie, których ten polityczny weteran może potraktować jako gwarantów bezpieczeństwa swego statusu i strażnika interesów familii. A Amerykanie, owszem, planują ewakuację (do 2014) żołnierzy z Afganistanu, ale muszą mieć swoje przyczółki w sercu kontynentu, by skutecznie kontrolować zasobną w surowce i strategicznie położoną Azję Środkową.


Wszystkie te spekulacje mogą jednak w każdej chwili runąć za sprawą trudnego charakteru autokratycznego lidera, który już kiedyś (w 1999) porzucał szeregi ODKB, ale szybko, w 2006 roku, się do niej przeprosił. Poza tym przykład Kirgistanu – szybka, niekiedy krwawa rotacja tamtejszych władców zanadto flirtujących z USA – pokazuje, że Rosja, dawna choziajka tych terenów nie wyczerpała jeszcze wszystkich dźwigni wpływu również na wydarzenia w Uzbekistanie.


Los wodza – 3.07


Lenin powinien spocząć koło matki, w ziemi, na cmentarzu Wołkowskim w Petersburgu. Chce tego 55,5 proc. respondentów sondażu robionego specjalnie dla Fontanki, czołowego portalu miasta nad Newą . Zabalsamowane zwłoki Włodzimierza Iljicza, leżące w mauzoleum na placu Czerwonym w Moskwie, nie dają spokoju Rosjanom. A dyskusję o tym, co dalej robić z mumią, rozpętał tym razem minister kultury w gabinecie Dmitrija Miedwiediewa, Władimir Medyński. Orzekł on, że pora pogrzebać doczesne szczątki wodza przewrotu, z pomocą mocarstw zachodnich dokonanego przez bolszewików w październiku 1917 roku.


Ten pomysł co i rusz powraca na wokandę, ale jest też wielu takich, pytających o co w ogóle chodzi. Że niby czemu Lenin miałby zostać wywieziony z Moskwy, skoro położył fundamenty – krwawo bo krwawo, ale jednak – pod przyszłą potęgę Związku Radzieckiego. Argumentów za i przeciw jest wiele, ale nie tu miejsce na ich roztrząsanie.


Wracając jednak do badania socjologicznego przeprowadzonego wśród mieszkańców grodu, zbudowanego na bagnach przez Piotra Wielkiego. Otóż, w gronie ankietowanych, za relokacją ciała i ogólnie przyjętym pochówkiem pierwszego czerwonego cara, optowali głównie ludzie ponad sześćdziesięciopięcioletni (56,7 proc.) oraz młodzież w wieku 25-34 lata (56,5 proc.). To zadziwiająca zgodność między „ojcami i dziećmi”, zwłaszcza że w wielu innych kwestiach pokolenia te w Rosji dzieli bardzo wiele.


A ja uważam, że dyskusja o tym, jak teraz „urządzić” Lenina – 88 lat po złożeniu go w słynnym grobowcu (najpierw drewnianym, później kamiennym) – jest taką samą formą intelektualnej rozrywki, jak polska, z przeproszeniem debata, czy by czasem nie zburzyć Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie.


Choć, gdyby spełniać ostatnią wolę samego zainteresowanego, to należałoby nieboszczyka skremować, a prochy przerzucić do Petersburga. Tego rzeczywiście chciał Włodzimierz Uljanow.


Atakują miernych – 2.07


Co piąty pracownik może stracić etat w organach porządkowych Kazachstanu. Weryfikacja ruszyła w maju i potrwa do grudnia. Ale już teraz widać, że z dotychczasową robotą pożegna się co najmniej 20 proc. tzw. siłowików. Impulsem do czystki miały być akty terroru na zachodzie kraju, krwawy konflikt o pracę w Żanaozenie i śmierć 14 pograniczników zastrzelonych przez kolegę na granicy z Chinami. W tle są również rozgrywki personalne na szczytach władzy.


Jak podaje Deutsche Welle, komisje trzebią szeregi MSW, Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego, prokuratury generalnej, policji finansowej i drogowej, straży pożarnej, a także celników. Rządowe jury ocenia zdolność logicznego myślenia, znajomość przepisów prawa, kwalifikacje stróżów praworządności w kwestii wyszkolenia fizycznego i bojowego. Testy mają jeszcze wykazać na ile odporni psychicznie są „egzaminowani”. Przy okazji z pracy mają wylatywać funkcjonariusze, którzy dotychczas nie cieszyli się najlepszą reputacją zawodową. Chodzi m.in. o drogówkę, do której – jak się wyraził jeden z pułkowników tej służby – „ludzie przychodzą chudzi jak szkielety, a po roku przez trzy dni nie można ich okrążyć na motocyklu”. W trakcie profesjonalnej lustracji mają być też likwidowane stanowiska, których przydatność zostanie postawiona pod znakiem zapytania.


Jak swego czasu mawiał lider bolszewików (znany pod pseudonimem Lenin), kadry decydują o wszystkim. I pewnie tow. Włodzimierz Uljanow miał rację, ale trzeba pamiętać, że jak zwalniają to i przyjmować będą. Poza tym, wiadomo, polityka, a tu nicziewo nie podiełajesz.  
 
Henryk Suchar

W wydaniu nr 128, lipiec 2012 również

  1. DLA DUŻYCH INWESTORÓW

    Po platynę już tylko w kosmos
  2. WHISKY - SZKOCKI SKARB

    Wysokie procenty nie tylko w butelce - 12.07
  3. GIEŁDA NEWCONNECT

    Już 400 spółek - 11.07
  4. PIĘKNE ZDROWIE DECYDENTEK I DECYDENTÓW

    Nutrikosmetyki czyli odżywianie od wewnątrz - 10.07
  5. RYNEK ROPY NAFTOWEJ

    Nieco lepiej dla kierowców - 9.07
  6. ANGLIK IN POLAND

    Lordowski cider - 23.07
  7. SEZON OGÓRKOWY

    Czy można zarobić na wakacjach? - 2.07
  8. INWESTYCJE W WINO

    Na zdrowie! - 6.07
  9. NA FALI EURO 2012

    Chwilo! Trwaj! - 2.07
  10. ŚNIADANIE W IMR ADVERTISING BY PR

    Włoska definicja kobiecego piękna
  11. SAMOCHODY ZABYTKOWE

    Hobby, a może już inwestycja? - 2.07
  12. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Wtorek, 31.07 - Czujny obywatel
  13. PIECZĘĆ EURO 2012

    Wreszcie w Europie - 1.07
  14. KLUB DECYDENTÓW 50 PLUS

    Kumoterstwo – 21.07
  15. SZTUKA MANIPULACJI

    Smak wykrętu - 6.07
  16. SIŁA POLITYKI

    Druzgocący oręż - 31.07
  17. I CO TERAZ?

    Wsystko w koszty ! ! ! - 6.07