Established 1999

DECYDENT SNOBUJĄCY

31/01/2013

Czwartek, 28.02 – Fiesta

Wielka wesołość i świętowanie nastały wśród ludu włoskiego, a u nas smutne i poważne radości komentowanie. Polacy! Radujcie się i bierzcie przykład.

Do pisania ewentualnych komentarzy
zapraszam tędy:


decydent@decydent.pl 


Puśćmy wodze wyobraźni. Palikot prezydentem, Kaczyński premierem, Grodzka marszałkiem Sejmu, Rydzyk ministrem edukacji. No, wesołość po pachy. Lud Bolandy wniebowzięty. Scenariusz niewiarygodny? A dlaczegóżby nie. Spójrzmy na Włochy dnia dzisiejszego. Błazen Berlusconi i komik Grillo oraz jakiś przypadkowo zabłąkany lewicowiec Bersani. Oto nowi przydódcy słonecznej Italii. Włosi wybrali. Nasuwa się pytanie o stan umysłowości ludu z włoskiego buta. Monti, odsunięty premier, nie podobał się obywatelom-wyborcom, bo był smutny, poważny, kolegował się z Merkel i Hollandem. Kazał zaciskać pasa, troszczył się o przyszłość. Więc to nie był prawdziwy Włoch. Italianiec to człowiek radosny, pijący, jedzący, bawiący się. Ale także pobożny i słuchający mamusi. Także honorowy. Omerta obowiązuje. Tak trzymać. Rozsmieszać zdumiona Europę. W tej krainie beztroski trochę nostalgii swoim odejściem wprowadził Joseph Ratzinger. Ale on przecież nie jest Włochem. Forza Italia!


 


Środa, 27.02 – Zazdrość


 


To paskudna cecha. Wychyla się z umysłów nieudaczników, typów niespełnionych, niepotrafiących się wspiąć, doszlusować. Taki, na przykład, krytyk to niedorozwinięty pisarz, reżyser czy inny artysta. Ja zazdroszczę kolegom po fachu. Umysłu, którym potrafią konstruować zdania, a w nich perły językowe. Kultury, albowiem widząc wokół morze debilizmów mają zdolność krytykowania inteligentnego, złośliwego i kulturalnego. Kultura krytyki – to cecha, którą najtrudniej utrzymać na wodzy i wyłuszczyć. I nie schamieć, czyli wyrównać do ogółu. Przez wiele lat nie czytywałem felietonów. Od jakiegoś czasu to czynię. Mam trzech autorów. Nidościgniony wzór to Janusz Rudnicki. Co prawda jest pisarzem, ale nie gardzi też prześmiewczą, krótką formą. Rudnickiego czyta się z zapałem i zazdrością. Rudnicki śmieszy, uczy, tumani, zastanawia, przestrasza. Ma tak pochrzanione w głowie, że żaden inny felietonowiec mu nie dorównuje ani formą, ani językiem, trescią zresztą też. Na drugim miejscu stawiam Krzysztofa Vargę. Z pozoru Węgier, ale ma się za Polaka i chłoszcze nas biczem satyry jak nikt. Dla Vargi nie ma świętości i serdeczne mu za to Bóg zapłać. Trzecie miejsce na moim pudle przypada Jackowi Żakowskiemu. Facet bardzo inteligentny, erudyta, mądrze spostrzegający, niesie pod strzechy kaganek interpretacyjny. Pisze prostym językiem, dla ludu, nudno. Zbyt serio podchodzi do swojej pisarskiej misji. Żakowskiego czyta się, żeby się dowiedzieć, co mogło być ukrytego w bełkocie (a nieraz nawet i w myślach) wylewającym się z ekranów i głośników. Dla tej trójcy warto kupować gazety.


 


Wtorek, 26.02 – Aparycja


 


Diabeł mnie pokusił. Rzuciłem okiem na tekst wywiadu z Andrzejem Rozenkiem z Ruchu Palikota. Poseł snuje sensacyjne scenariusze związane z ewolucją sceny politycznej w kierunku lewicowym. Wymienia różne zakurzone nazwiska, otrzepuje je i przypisuje im funkcje in spe. Rzuca nazwiskiem Ryszarda Kalisza. Rozenek uważa, iż poseł SLD jest „świetnym kandydatem obozu centrolewicowego na prezydenta”. Bój się Boga, pośle Rozenek. Po pierwsze Kalisz to polityk zgrany i emerytowany. Po drugie – jego aparycja. Gruszkowata twarz Koszałka-Opałka i ogromny brzuch. I chciaż nie można osądzać człowieka po wyglądzie, to jednak przy wyborze na najwyższe stanowisko w państwie aparycja odgrywa niezwykle istotną rolę. Dali nam przykład Kennedy i Nixon. Pośle Rozenek, czy myśli pan, że lud pracujący miast i wsi Bolandy, wybierze Kalisza na prezydenta, choćby nawet mówił najmądrzej i obiecywał gruszki na wierzbie? Nigdy, pośle Rozenek. OK, trochę się pośmialiśmy. To teraz poważnie, ale też w związku z wyglądem. W Korei Północnej obywatele-wyborcy (są tam tacy?) nie będą mieli kłopotów ze zdefinicjowaniem piękna. Bowiem o estetykę zadbał umiłowany towarzysz Kim Dzong Un. Niezastąpiony przywódca zatwierdził aż 18 oficjalnych fryzur dla kobiet i 10 dla mężczyzn. Niesamowity liberał! Ciekawe, jak potraktował łysych? Grozi im zsyłka do obozu pracy czy będą mieli możliwość zakupu peruki?


 


Poniedziałek, 25.02 – Pamiętniki


 


Jako nałogowy bywalec ksiegarń, bedąc w nich, ze wszech stron jestem atakowany książkami o kimś. Tymi kimsiami są celebryci, właściwie wyłącznie aktorzy i piłkarze. Aktorów pominę, chociaż ich praca przynosi widzom wymierne korzyści intelektualne. A jakie wartości dają książki o piłkarzykach i ich trenerach? Zapewne tylko emocjonalne. Bo cóż innego można doświadczyć wiedząc, że jakiś kopacz urodził się, zaczął grać, zarabiać, pić, skandalizować?! Z drugiej strony, patrząc biznesowo, nie można piłki kopanej odsądzać od czci i wiary. Jeśli zaszczycony książką trener tak dobrze ćwiczy swoich zawodników, że oglądaja ich miliony, a reklamodawcy walą drzwiami i oknami, to napędza się gospodarka. Ciekawe są tytuły owych dzieł. Zawsze jest to wyłącznie nazwisko. Nazwisko mające mówić wszystko. A tacy biedni aktorzy obok nazwiska muszą jeszcze dodawać jakiś przyciagający oko tytuł. Piłkarz nie musi. Jest bowiem powszechnie sławny. Charakterystyczne, że z owych biografii zniknęło słowo „pamiętnik”. Beletryzowany życiorys nie służy więc zapamiętywaniu, lecz doraźnej rozrywce. W 1984 roku kupiłem „Pamiętniki” Ignacego Jana Paderewskiego, spisane przez Mary Lawton i wydane na paskudnym pakowym papierze przez Polskie Wydawnictwo Muzyczne (cena: 200 zł). Przed laty, porządkując bibliotekę, miałem zamiar się ich pozbyć, oddać za darmo. Na szczęście, nie znaleźli się chętni. Od czasu do czasu lubię siegnąć do artystycznej pamięci Paderewskiego.


 


Piątek, 22.02 – Prostaczenie


 


W Międzynarodowym Dniu Języka Ojczystego nie najważniejsze są znaki diakrytyczne czy niezrozumiały bełkot prawniczo-urzędniczy, a prostaczenie myśli i wypowiedzi. Oczywiście, gdyby – przykładowo – operatorzy telefonii komórkowych nie doliczali (czyżby aż 50 procent?) za esemesy z polskimi znakami, to większość piszących zdobywałaby się na wysiłek dodania ą, ę czy ł. Brak tych znaków nie jest problemem, a nawet zaletą, albowiem poprawne zrozumienie treści wymaga (czasami) pewnego wysiłku umysłowego. W komunikowaniu werbalnym i pisanym widać przykre zjawisko prostaczenia, czyli wypowiadania zdań (nieraz można je uznać za myśli) prostych, skleconych z pospolitych wyrazów. Można umiejętnie posługiwać się stoma słowami i doskonale funkcjonować w społeczeństwie. To zasługa prasy, radia, TV i Internetu. Można też używać języka wzorowanego na literaturze, że wymienię tylko Ryszarda Kapuścińskiego (starał się unikać przymiotników), Wiesława Myśliwskiego, Włodzimierza Odojeweskiego czy Eustachego Rylskiego (jego „Warunek” czyta się z zachwytem nad bogactwem słowa). Takie dwa światy, które (na szczęście) nie komunikują się ze soba (bo nie mają o czym) pogłębiają rozwarstwienie społeczne. Postępowanie tego procesu jest nieuchronne. Książek polskich autorów-grafomanów mamy mnóstwo, ale pisarzy – na lekarstwo. Zalew zagranicznej beletrystycznej tandety tłumaczonej na kolanie – ogromny. Łatwo się czytadła czyta. Zachodni gryzipiórkowie mają setki szkół uczących, jak pisać i dla kogo. Natomiast nie uczą talentu. Trudniej czyta się zdania mozolnie tworzone, skojarzone, obudowane. Jednak tylko wybrańcy mają czas i intelekt pozwalający na tak przyjemny wysiłek.


 


Czwartek, 21.02 – Wirusowa równowaga


 


Niedługo zaczniemy tęsknić za światem dwubiegunowym: USA – ZSRR. Po rozpadzie drugiego bieguna na placu (boju?, pokoju?) pozostał z konieczności pierwszy gracz. Równowaga się zachwiała. I do dziś jedyny hegemon nie ma punktu podparcia. I nie będzie miał. Chiny, Brazylia czy Rosja nie stanowią zagrożenia gospodarczego, to znaczy, że nie dojdą do takiego poziomu, aby zagrozić w tej materii Ameryce. A militarnie? Czynnik atomowy nie jest już gwarantem równowagi sił. Dzisiaj prężenie jądrowych muskułów nikogo nie zastraszy. Nowoczesną groźbę stanowią mózgi cyber konstruktorów. W jakimś tam, trudnym do określenia, bo trzymanym w ścisłej tajemnicy, czasie niechybnie dojdzie do wojny w cyberprzestrzeni. W tej rywalizacji z zaskoczenia mogą zaatakować równie dobrze Chińczycy, Rosjanie, Amerykanie, Izraelczycy czy maładcy Łukaszenki lub Dzong Una. A dlaczego nie? Łebscy ludzie rodzą się pod każdą szerokością geograficzną. Na ich wykorzystanie nie potrzeba tak wielkich sum, jak na atomowe czy konwencjonalne zbrojenia. Tu więc trwa ścisle tajny wyścig nauki. Amerykanie co jakiś czas uchylają rabka tajemnic, więc ogłosili, że Chiny zatrudniają „może tysiące supersprawnych speców od komputerów”, którzy specjalizują się w hakerstwie. A stąd już tylko krok do cyberterrozyzmu, a nawet cyberwojny na wirusy. Polska nie ma globalnych intertesów, a lokalne to zaledwie interesiki. Nie znaczy to, że możemy spać zacisznie i spokojnie. Szlachectwo Enigmy zobowiązuje, więc może nasi mózgowcy wlączą się do wyścigu? A może już główkują?!


 


Środa, 20.02 – Co się liczy


 


Bariery międzypokoleniowe mają się coraz lepiej. To znaczy: wznoszą się coraz wyżej. Rodzice, czyli zgredzi (taką ksywkę mieli za moich czasów) potrzebni są wyłącznie do dostarczania kasy, wiktu i opierunku. Poza tym: mącą spokojną samotność latorośli. Dziadkowie: do opieki nad dziećmi i do pożyczania wnusiom emeryckiego grosza. Mając tak zakodowane podziały, czytam w „Polityce” (ubiegłotygodniowej) wywiad z Jerzym Dzięgielewskim, dyrektorem MTV, o młodych Polakach. Niczego odkrywczego się nie dowiaduję, ale spodobała mi się taka odpowiedź jednego z ankietowanych: „Po co mam oglądać telewizję, jeśli telewizja mnie nie oglada?” Bingo! To jest kwintesencja dzisiejszych szlaków komunikacyjnych. Internet wyparł, choć jeszcze nie zastąpił całkowicie, inne media. Ale wykluwają się też niepokojące zagrożenia. Inna przepytywana uzewnętrznia: „Byłam na plaży, napisałam o tym na Facebooku, nikt nie skomentował. Czy ja naprawdę byłam na plaży?” Panie Profesorze Bauman, dzisiaj to już nie jest „płynna rzeczywistość”, to rzeczywistość wirtualna.


 


Wtorek, 19.02 – Diplomatic lunch


 


Nie wiem, czy istnieje jedna oficjalna definicja zawodu dyplomaty. Kimże więc jest ów przedstawiciel danego państwa za granicą? Po pierwsze, reprezentuje swój kraj, dalej: ochrania interesy swojego państwa i opiekuje się jego obywatelami, zdobywa informacje o państwie, w którym pełni misję, informuje swoje państwo o całokształcie spraw w kraju przyjmującym, może też prowadzić negocjacje. Jakich informacji powinien oczekiwać dziennikarz od ambasadora? Dyplomatycznych, czyli mało konkretnych, subiektywnych, wyważonych. Czy ambasador może mieć swoje prywatne zdanie wyrażone oficjalnie? Nie. Wszystko, co powie – nawet off the record – może być wykorzystane przeciwko niemu. Stąd pytanie skierowane przez dziennikarkę do ambasadora Wielkiej Brytanii Robina Barnetta podczas kameralnego lunchu w hotelu Sheraton o prywatną opinie wywołało szmer zdziwienia i odpowiedź, że ambasador może wygłaszać tylko zdanie oficjalne. Klub Publicystów Międzynarodowych Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich zaprosił mnie na wspomniany lunch. Ambasador Barnett wybrnął dyplomatycznie i dowcipnie z kilku zasadzek ukrytych w pytaniach. W drobnym fragmencie pokazał, w czym wyraża się dyplomacja brytyjska. Sprawnie formułował myśli również po polsku. Moją uwagę zwróciły sformułowania, które nie padają z ust polskich dyplomatów. Otóż, ambasador Barnett zawsze używał określeń „mój rząd”, „mój minister”, „mój premier”. Ani razu nie powiedział „rząd brytyjski”. Od razu można było wyczuć, że ambasador służy swojemu krajowi, królowej i rządowi, a nie dlań pracuje.


 


Poniedziałek, 18.02 – Od kołyski


 


Wczoraj w Ale Kino powtórzono spaghetti western Sergia Leone „Za garść dolarów”. Film sprzed 49 lat. Osobiście wolę, i uważam za najlepsze dzieło Włocha, „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie” z 1968 roku. Westerny, jak pamiętamy z młodzieńczości, traktują o pionierskim budowaniu Ameryki w XVIII i XIX wieku. Szalało wtedy bezprawie, „sprawiedliwość” wymierzano przy pomocy coltów. Nikt nie mógł czuć się bezpiecznie. Każdy więc nosił broń. To umiłowanie (przyzwyczajenie, brak bezpieczeństwa?) tkwi w Amerykanach do dziś. My w Polsce mamy XXI wiek, a poziom bezpieczeństwa zbliża nas do Dzikiego Zachodu. Co prawda u nas się nie strzela, ale wywija szabelką (szlachecka i ułańska tradycja). Jak pokazano w Wiadomościach, bandyta (bodaj w Częstochowie) maczetą lub szablą obciął na ulicy rekę mężczyźnie, który z jakiegoś popwodu mu się nie spodobał. Dzień wcześniej w Łodzi inny bandzior dziewięć razy śmiertelnie ugodził nożem dwudziestolatka, który stanął w obronie koleżanki. Również tutaj bandyta zaatakował nieoczekiwanie, niesprowokowany. Czekamy na dalsze napady przy użyciu białej broni (ładne określenie). Zapowiedziano marsz uliczny przeciw przemocy. Ale kto i jak może powstrzymać okolicznościowych (bo przecież nie zawodowych, tylko przypadkowo, niewinnie sprowokowanych) bandytów, tego nie wie nikt. Należałoby zacząć od kołyski, ale kto dzisiaj ma głowę do wychowywania dzieci. A i kołysek też się już nie wytwarza.


 


Piątek, 15.02 – E-kazanie


 


W kościele na mszach bywam dwa razy do roku, ale do kościołów zaglądam znacznie częściej. Nie wiem więc, co i jak wiernym przekazują kapłani. Ale to nie szkodzi. Jest przecież portal Homilie.pl. Można tam znaleźć inspiracje, czasami rozbudowane, kazań. Ponoć dwa tysiące księży kupuje treści, które później – po mniejszych lub większych upiększeniach – wygłaszają podczas mszy, ślubów, pogrzebów i innych okazyjnych uroczystości. Jednak słowa są ulotne, z przekazu werbalnego w głowach owieczek niewiele zostaje. Postuluję więc utworzenie tygodnika drukowanego „Z sieci”, w którym przedrukowywane będą kazania najpierw znalezione w sieci, później wygłoszone, a następnie wydrukowane. Taki tygodnik mógłby być cenionym suplementem do „Gościa Niedzielnego”. Wiadomo bowiem o odwrocie młodzieży od kościelnych wrót. Potrzebę publicznego wyznawania i manifestowania wiary noszą w sobie jedynie ludzie starsi, a ci nie mają internetowych możliwości. I to oni z radością powitają homile przeniesione „Z sieci”. Pytanie tylko, czy będzie ich stać na taki kolejny wydatek?


 


Czwartek, 14.02 – Pomysłowość


 


Moda na grzebanie się w PRL-u nie przemija, a nawet się rozplenia. To dobrze, młodzież powinna co nieco wiedzieć, jak i gdzie żyli jej ojcowie i dziadowie. Piszę, że całej wiedzy nie poznają, gdyż jest zbyt rozległa, rozproszona, sfałszowana i nudna (dla nich), poza ciekawostkami typu tanie knajpy z wódką, piwem i prostymi zagrychami, jak tatar, śledź, smalec. Takie nowe, a kreujące się na zabytek przybytki, jak na przykład warszawska „Meta” przy ulicy Foksal, mają jeszcze jeden walor – smród gorzały i śledzi. Taki odór dzisiaj przeszkadza mojemu pokoleniu. Wtedy się go tolerowało, bo nie było wyboru – knajpy były podłe, a te lepsze – drogie. Alternatywą, żeby zrobić flaszkę, był jeszcze park albo klatka schodowa. Wstyd się przyznać, ale takie były socjalistyczne realia. Jak widzę po frekwencji w „Mecie” i innych „Pijalniach Piwa i Wódki”, dzisiejszej młodzieży smrodliwa atmosfera nie przeszkadza. I właśnie w takich mordowniach łebscy poznaniacy sprzedają alkohole bez koncesji i nic im za to nie grozi. Jaki to pomysł? Ano, właściciel knajpy zatrudnia firmę cateringową, która ma zezwolenie na wyszynk. Dodatkowo gościom rozdaje zaproszenia, że – jakoby – przyszli na imprezę zamkniętą. To jedno rozwiązanie. Drugie – podawanie alkoholu gratis. Oczywiście, teoretycznie, cena jest wliczona w zakąskę. Tu, na zakończenie, przypomina mi się genialne (na zarabianie pieniędzy) kuriozum z PRL-u. Żeby wypić piwo należało kupić zagrychę. Z reguły była to kaszanka lub żółty serek. Barmanki mówiły wtedy, że „piwo podajemy wyłącznie do konsumpcji” (a do czego, jak nie do wypicia?!). Jedno piwo – jedna zakąska. Wyobrażacie sobie, że nikt nie kupował tylu kaszanek czy serków! Wyobrażacie sobie, młodzieży, jak wyglądał na ladzie serek, poskręcany i skamieniały od upału, wielokrotnie sprzedany, ale nie skonsumowany do konsumpcji???!!!


 


Środa, 13.02 – Smarzowski zły


 


Typy odrażające, brudne, złe, biedne, bez perspektyw, żyjące w swoich małych, zapyziałych światach. Charaktery pokiereszowane, wplątane, mordercze, zagubione. Obrazy szare, brudne, beznadziejne. Scenariusz to żadna fikcja, to współczesność. To polskie życie na terenach B. Stąd do Warszawy czy Krakowa daleko. Dialogi niewymuszone, naturalne, soczyste prawdą. Reżyseria diabelnie inteligentna, przemyślana, a jakże naturalna, lekka w tym całokształtnym brudzie. Zdjęcia i ujęcia mistrzowskie. Montaż najwyższej próby. Takie są dwa filmy Wojciecha Smarzowskiego. Wczoraj TVP 1 przypomniała „Dom zły”, wcześniej było doskonałe „Wesele”. W kinach czeka najnowsza „Drogówka”. Ciekawe, czy też doskonała? A Marian Dziędziel? Najlepszy aktor współczesnego kina. Można powiedzieć: charakterystyczny, nie do podrobienia. I jeszcze naturszczycy – jak żywi, lubi ich kamera. A całość? Niesmaczna, denerwująca, ale tak dobra, że nie sposób odkleić się od ekranu.


 


Wtorek, 12.02 – Przyciąganie


 


Ilekroć jadę do gdzieś, zawsze sprawdzam czym się tam szczycą, co warto u nich zobaczyć, poznać. I niekoniecznie muszą to być zabytki. Nie mam w Polsce szczególnie ulubionych zakątków, ale jest kilka do których chętnie wracam. Nawet częściej w nich bywam, niż w rodzinnej Warszawie. Otóż, wstyd przyznać, że nie byłem jeszcze w Muzeum Powstania Warszawskiego. A okazuje się, iż jest to najczęściej odwiedzane przez Polaków miejsce. Na drugiej pozycji w stolicy uplasowało się Stare Miasto, na trzecim ogrody i parki, Centrum Nauki Kopernik, Pałac w Łazienkach, Pałac Kultury i Nauki, Zamek Królewski, Pałac w Wilanowie, a zaraz za nim centra handlowe i sklepy. Takie zestawienie zrobił IPSOS. Może zaskakiwać pierwsze miejsce, gdyż mogłoby się wydawać, że temat powstania ożywa tylko raz do roku – w rocznice jego wybuchu. Tymczasem jest chętniej odwiedzane niż przyszłościowe, nowoczesne Centrum Nauki Kopernik. Ranking nie mówi o grupach wiekowych w obu przybytkach, ale z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że emeryci i renciści są w Koperniku mniejszością.


 


Poniedziałek, 11.02 – Klasycy


 


W niedzielę, mając z koniecznosci do wyboru tylko RMF FM i Radio Zet, przełączałem się pomiędzy tymi stacjami. Obie niezwykle uciążliwe w słuchaniu. Po pierwsze, ze względu na męcząca muzykę; po drugie, ze względu na przekaz informacyjny skierowany do prostych odbiorców. Jako wielki zwolennik własności prywatnej ubolewam nad upadkiem odbu rozgłośni. Poziom trzyma tylko „państwowa” Trójka i Chilli Zet – prywatna. Ale ad rem. W Zetce natknąłem się na „Siódmy dzień tygodnia” (chyba taki to jest tytuł) Moniki Olejnik. Programu nie słuchałem od lat, zniechęcony jałowym bełkotem politycznym wylewającym się ze stereofonicznych głośników. Tym razem, jak się rzekło: nie mając wyboru, słuchałem przez kilkanaście minut posłów reprezentujących wszystkie partie sejmowe. Wśród nich Protasiewicza, Żelichowskiego, Derę, Olejniczaka, Rozenka i chyba jeszcze kogoś, ale nazwiska nie spamiętałem. Program niczym mnie nie zaskoczył, chyba tylko na niekorzyść. Jest jeszcze gorszy niż był przed laty. Do wspomnianej wcześniej jałowości wymiany uwag (nie było tu żadnej dyskusji merytorycznej) doszła totalna niekompetencja. Luminarze polityki usiłowali komentować unijny budżet na lata 2014-2020. Aż przykro było słuchać, jak przedstawiciele narodu nie mają zielonego pojęcia o czym mówią. Absolutnie nie wiedzieli czy wstępnie przyznane finanse dla Polski są dobre czy złe, dobrze podzielone i kto na pewnej zmianie priorytetów skorzysta, a kto straci. Nawet Stanisław Żelichowski z PSL nie wiedział, co ten budżet oznacza dla rolników. To tyle o meritum, którego nie było. Był natomiast pełny narcyzm, prymitywny humor i samozadowolenie z mówienia o niczym. Klasyczne przykłady żenującego politycznego piaru. Ciekawe, ilu słuchaczy i jakiej jakości, ma program Moniki Olejnik?


 


Piątek, 8.02 – Niewiadome


 


Ledwo człowiek poczciwy przestał się zżymać na małżeństwa homoseksualne (na szczęście nie u nas), a tu wyskakuje problem dzieci anonimowych ojców. Dokładna liczba takich narodzin nie jest znana. Jak wielki jednak jest to problem etyczny, a jeszcze bardziej prawny, niech świadczy fakt, że w USA rocznie przychodzi na świat 60 tysiecy dzieci poczętych dzięki plemnikom z banku spermy. W Niemczech żyje 100 tysięcy takich dzieci, często już dorosłych. I tu zaczyna się poważny problem – wiele z nich chce się dowiedzieć, kto był (jest) ich ojcem. Okazuje się, że w świecie w tej materii panuje totalny chaos legislacyjny. Jedynie bodaj w Austrii każde dziecko poczęte z nasienia z banku spermy, gdy ukończy 15 lat może się dowiedzieć, kim jest jego ojciec. Trudno sobie wyobrazić, co czują dzieci dowiedziawszy się, że mają nieznanego ojca. Tak jak trudno, bo jeszcze jest na to za wcześnie, sprawdzić, jaki wpływ na psychikę dziecka ma jego wychowywanie przez małżeństwo gejów lub lesbijek. Coraz więcej niewiadomych we współczesnej płynnej rzeczywistości.


 


Czwartek, 7.02 – Profanum


 


W tym roku mija 20 lat od podpisania konkordatu pomiędzy Polską a Watykanem. Jubileusz zbiega się z raportem Instytutu Spraw Publicznych o realizacji umowy. Autor, dr Paweł Borecki z Uniwersytetu Warszawskiego, na przykładach pokazuje, jak zapisy o poszanowaniu wzajemnej niezależnosci i autonomii mijają się z praktyką. Omówienie raportu można bez trudu znaleźć na stronie ISP. Istotnie, w Polsce Kościół ma (usiłuje mieć?) zbyt wielki wpływ na sterowanie nawą państwową i samorządową. Natomiast, wydaje się, kler traci wpływ na tych, dla których posługuje w imieniu św. Piotra. Jak sacrum zamienia się w profanum można obserwować w kościołach. W Polsce boom budowy świątyń mamy już za sobą. Dzisiejszy problem stanowi zapełnienie wiernymi (publicznością?) wnętrz monumentalnych świętych budowli. Stopniowe wyludnianie z czasem i u nas doprowadzi do tego, co już obserwuje się na Zachodzie. Wnętrza opustoszałych kościołów zamieniają się na miejsca innej niż sakralna użyteczności publicznej. We Włoszech, kraju nie mniej katolickim niż Polska, w kościołach powstają kluby, kawiarnie, pizzerie, teatry, hotele, magazyny, winiarnie, warsztaty samochodowe, banki i biblioteki. Okazuje się, że nawet kościoły nie są wieczne. A wiara? Na wszelki wypadek: memento mori.


 


Środa, 6.02 – Złomowanie


 


Dzisiaj ministerialni mędrcy mają dokonać wyboru nowego prezesa LOT-u. No i co z tego? Po co? Kogo to obchodzi? Może tylko ministra Budzanowskiego. On to bowiem ma polecieć, a właściwie zlecieć z rządowego stolca, jeśli LOT się nie wykaraska. A że ta sztuczka się nie uda jest pewne jak amen w pacierzu. Uziemienie LOT-u stało się faktem. Poderwać go może tylko zakupienie przez zagranicznego przewoźnika. Ale czy znajdzie się taki na kupno nielota? Trudna sprawa. Nowy prezes powinien mieć tylko jedno zadanie – jak najkorzystniej zamknąć/sprzedać firmę i zgasić światło. Przypomnijmy, z czym nowy prezio wystartuje do gości. Dwa dreamlinery uziemione, a Qatar Airways i Emirates już latają do Warszawy. A to właśnie nasze wymarzone powietrzne liniowce miały nam otworzyć wrota do Azji. Guzik. Ślamazarność i bojaźń w podejmowaniu decyzji pogrzebały marzenia. To taki futbolowy samobój. I tak LOT leci na złom. Szkoda marki.


Wtorek, 5.02 – Antyreklamiarze


Adam Małysz, Agnieszka Radwańska i Maciej Maleńczuk to czołówka osobowości działających antyreklamowo. Co do dwóch pierwszych nazwisk – zgadzam się całkowicie. Maleńczuka reklamującego Meritum Bank nie widziałem, ani o takim banku nie słyszałem. Małysza pijącego Teekanne jeszcze mogłem zdzierżyć, nawet słuchając jego jękliwego głosu, którego tembr powodował odruchy wymiotne jeszcze przed zamoczeniem ust w owej herbacie. Za to oglądanie i słuchanie Radwańskiej polecającej zakup piekarnika Amica wręcz odrzucało od ekranu telewizora, a tym samym od towaru. Do przeczytania uzasadnień odsyłam do lutowego numeru PRESS, który przygotował ranking antycelebrytów w reklamach. Bardzo pouczająca to lektura. Z kronikarskiego obowiązku dokończę owo zestawienie na miejscach od czwartego do dziesiątego: Michał Wiśniewski i sklepy Avans, Magda Gessler i Ulgix Wzdęcia Max, Tomasz Karolak i Hyundai, tandem Wojciech Mann i Krzysztof Materna w Kredyt Banku, Olaf Lubaszenko z papierosami elektronicznymi Cigger, Krzysztof Ibisz w szamponie Head & Shoulders oraz Jolanta Kwaśniewska uodporniona Rutinaceą Max. A tak w ogóle: kupujcie, czytajcie i popierajcie PRESS.


Poniedziałek, 4.02 – GMO i Smoleńsk


Długo powtarzane kłamstwa z czasem zaczynają budzić niepokój nawet wśród zdrowych umysłów. A może jest w nich jakieś ziarno prawdziwości? Lobbing to, czy propaganda? Po części i to, i to. Macierewicz i jego wyznawcy wmówili sporej części społeczeństwa teorię o zamachu na polski samolot nad Smoleńskiem. Greenpisowcy i i inni maniacy rozkręcili tak nieprawdopodną akcję propagandową przeciw organizmom genetycznie modyfikowanym, że większość Polaków widzi w niej niebezpieczeństwo groźne dla zdrowia. Do jednej, ani do drugiej grupy oszołomów nie docierają żadne naukowe argumenty. W kwestii GMO walka toczy się o ziemniaka i kukurydzę. Zmodyfikowany ziemniak miałby być wykorzystywany wyłącznie do produkcji przemysłowej. Natomiast kukurydza do spożycia przez ludzi i zwierzęta. Niezależne badania nad ewentualną szkodliwością dla zdrowia kukurydzy MON810 prowadzone są od co najmniej 25 lat w USA, Europie Zachodniej i od kilku lat przez Polską Akademię Nauk. Pochłonęły setki milionów dolarów. Żaden zespół naukowców nie znalazł w tej kukurydzy szkodliwych zwiazków. Polscy rolnicy, którzy właśnie otrzymali od rządu RP „prezent” zakazujący im dalszych upraw, podkreślają same zalety jakościowe i finansowe tej kukurydzy. Ich też nikt nie słucha. Otumanienie przez ekologów przyniosło żniwo i wydało trujący plon. Ot, jak łatwo można manipulować polityką i ludem pracującym miast i ws

W wydaniu nr 135, luty 2013 również

  1. MEANDRY HANDLOWANIA

    Gorzka czkawka po zmowie cenowej - 26.02
  2. KIEDY PRZYJĄĆ EURO

    Lekcje z Północy i Południa - 21.02
  3. URODA DECYDENTKI

    Cera w zimie - 21.02
  4. BIZNES PUŁKOWNIKA SANDERSA

    Chrupiące kurczaki spod znaku KFC - 19.02
  5. KRAJ PRZYWIĘDŁEJ WIŚNI

    Japonia nadal ma kłopoty - 15.02
  6. ROZMOWY PRZY DRINKACH

    Spotkanie biznesowe w pubie - 15.02
  7. SEKSAPIL W BORDEAUX

    Pojedynek winnych roczników - 12.02
  8. TENDENCJA OGÓLNOŚWIATOWA

    Ziemia rolna wciąż drożeje - 11.02
  9. NĘCENIE REKLAMOWE

    Nie wierz bezkrytycznie, sprawdzaj - 11.02
  10. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Gdy słońce było Bogiem - 7.02
  11. W CHINACH, INDIACH, ROSJI

    Milionerzy kupują sztukę - 7.02
  12. LOGO MÓWI O MARCE

    Jak cię widzą, tak cię piszą i smakują - 8.02
  13. CZY NAPRAWDĘ KOCHAMY?

    Slogan reklamowy McDonald`s - 5.02
  14. BERLIN WORLD MONEY FAIR 2013

    Przed nami srebrna dekada - 5.02
  15. NAZWA A PRAWO

    Musisz wiedzieć, co jesz - 5.02
  16. NIEZŁA SZTUKA (7)

    Zimowe tęsknoty - 4.02
  17. BRITISH VIEW ON POLISH FOOTBALL

    Heading in the same direction
  18. WIELKA BRYTANIA VERSUS SZWAJCARIA

    Wojna walutowa - 3.02
  19. REFORMA EMERYTALNA

    Dokończyć czy przerwać? - 3.02
  20. LEKTURY DECYDENTA

    Chiny według Mo Yana - 3.02
  21. MUZYKA, SZTUKA, PIWO

    Dr Jazz - 2.02
  22. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Czwartek, 28.02 – Fiesta
  23. SZTUKA MANIPULACJI

    Taktyka zaporowa - 1.02
  24. SIŁA POLITYKI

    Fajki nestora - 28.02
  25. I CO TERAZ?

    Czekam na... wiosnę - 16.02
  26. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Dopust boży, czy może... - 19.02
  27. POLAK IN LONDON

    Wibrujące miasto - 2.02