Established 1999

SZTUKA MANIPULACJI

10/11/2009

Atrakcyjność kupiona

Dwory funkcjonują nadal, również w państwach demokratycznych, gdzie pospólstwo i chamstwo zmieszało się na szczytach z wytwornymi bankrutami i spadkobiercami rodowodowych męczenników – pisze prof. Mirosław Karwat.

Prof. dr hab. MIROSŁAW KARWAT


Na rekwizytach rzeczowych i ludzkich opiera się stara jak świat mentalność merkantylna, czyli kramarska. Wszystko jest na sprzedaż i wszystko jest do kupienia. Skoro tak, to kupujemy dodatki i retusze do własnej przeciętności lub mizerii. Te rekwizyty  przydają nam blasku i pozwalają się korzystnie wyróżnić wtedy, gdy my sami niczym nadzwyczajnym się nie wyróżniamy, a jeśli się wyróżniamy, to dość paradoksalnie. Mianowicie wyróżniamy się tym, że nie mamy tego, co chcielibyśmy mieć: talentu, mądrości, wdzięku, szacunku, oraz w ten osobliwy sposób, że właśnie z tym się obnosimy.


W konsekwentnej mentalności kramarskiej zakłada się nie tylko, że mogę kupić lub wynająć to, czego nie mam (rzeczy, przedmioty), ale również, że mogę kupić nawet walory ludzkie. Co więcej, obowiązuje tu dogmat, że „jestem tym, co posiadam (co nabyłem za swoje pieniądze)”. Celnie wyraził to Marks w komentarzu do sztuk Szekspira: 


„To, co mam dzięki pieniądzowi, to, za co mogę zapłacić, tzn. to, co mogą kupić pieniądze – to wszystko to ja, sam posiadacz pieniądza. Siła moja jest tak wielka, jak wielka jest siła pie­niądza. Cechy pieniądza są moimi – jego właściciela – cechami i siłami istoty. Nie osobowość moja określa więc, czym jestem i na co mnie stać. Jestem brzydki, ale mogę sobie kupić naj­piękniejszą kobietę. A więc nie jestem brzydki, bo działanie brzydoty, jej siłę odstraszającą zniweczył pieniądz.”


Staję się „piękny” dzięki posiadaniu pięknego tła, a fakt, że realne piękno czynię tłem dla siebie, upiększa mnie w dwójnasób – jak primabalerinę gwiazdą czyni wianuszek wokół niej lub na dalszym planie – corps de ballet. Przy tym wartość przenoszona jest podwójnie: ja, który jestem wręcz właścicielem ślicznotki (jako nosicielki i wcielenia piękna), staję się nie tylko właścicielem piękna, ale, co więcej, sam staję się ucieleśnieniem piękna.


„Sam jestem chromy, ale pieniądz dostarczy mi 24 nóg; a więc nie jestem chromy. Jestem człowiekiem złym, nieuczciwym, niesumiennym, ograniczonym, ale pieniądz doznaje czci, a więc czczony jest i jego posiadacz. Pieniądz jest najwyższym dobrem, a więc i jego posiadacz jest dobry; ponadto dzięki pieniądzowi nie potrzebuję sobie zadawać trudu być nieuczciwym, z góry mają mnie więc za uczciwego. Nie jestem mądry, ale pieniądz jest prawdziwą mądrością wszystkiego, więc jakże jego posiadacz miałby nie być mądry? Ponadto może on sobie kupić mądrych ludzi, a czyż ten, kto włada mądrymi ludźmi, nie jest mądrzej­szy od mądrych ludzi? Czyż ja, który dzięki pieniądzowi mogę mieć wszystko, do czego wzdycha dusza ludzka, nie posiadam wszystkich ludzkich możności? Czyż więc moje pieniądze nie zamieniają wszystkich moich niemożności w ich przeciwień­stwo?”  


Oczywiście, nie musi być tak, że świadkowie i odbiorcy tej mistyfikacji w nią wierzą. Nie wszyscy są tak głupi lub tak zakłamani, żeby naprawdę wierzyć w mądrość, talent, urodę, siłę, sportową sprawność kogoś, kto może sobie kupić czyjeś zastępstwo i obsługę, kto dodaje sobie pojemności świtą. W obliczu zdrowego rozsądku i poczucia rzeczywistości proteza pozostaje protezą, kostium z wieszaka tylko kostiumem (a nie kimś, kto go włożył na siebie, by się korzystnie zaprezentować), osoba towarzysząca nie staje się osobą, której towarzyszy.


Ala ta wiara w „cud przemienienia” (niedostatku w nadwyżkę, pustki w pełnię, ułomności w doskonałość) wcale nie jest niezbędna do tego, aby wszystko było „jak należy”. Wystarczy, że świadkowie, a zwłaszcza potencjalni współkonsumenci wynajętego splendoru (którzy liczą na to, że im też coś kapnie z pańskiego stołu) udają, iż w to wierzą.


Rytualne i fasadowe uznanie wyjątkowości, doskonałości, bezkonkurencyjności mocodawcy, chlebodawcy, a co najmniej przypisanie mu cech, do posiadania których aspiruje, jest normą w stosunkach dworskich. A dwór i dworzanie to bynajmniej nie są zjawiska zamknięte w muzeum. Z cesarskich, królewskich i magnackich pałaców przeniosły się najpierw do świata „plutokracji” – do nowobogackich baronów, którzy kupili sobie szlachectwo (czyli „szlachetne urodzenie”); a w tym światku wielkich pieniędzy i równie wielkich kompleksów nadal pozostają i schodzą coraz niżej w dół. Wszystko się coraz bardziej demokratyzuje – także zabawa w ”króla-słońce”. Dziś taki dwór równie dobrze może sobie sprawić „król kiełbasy” z Wołomina albo boss gangu trzęsący całym powiatem i kilkoma okolicznymi.


Dwory funkcjonują nadal, również w państwach arcydemokratycznych, gdzie pospólstwo i chamstwo zmieszało się na szczytach z wytwornymi bankrutami i spadkobiercami  rodowodowych męczenników, nieudaczników i utracjuszy. „Demokratyczne” dwory rozkwitają w instytucjach „przedstawicielskich” i publicznych: w kancelariach sejmowych, prezydenckich, rządowych i ministerialnych, w zarządach powiatów i gmin, w dyrekcjach teatrów czy stacji telewizyjnych, w prestiżowych redakcjach, dobre koneksje z którymi są tak wymagane i tak miarodajne jak w kręgu kynologów świadectwo rasowości. Jak niegdyś władca-mecenas otaczał się artystami, by słyszeć od nich, że nie tylko jest opiekunem artystów, lecz również jednym z nich (może nawet najlepszym z nich), tak i dziś wydawca może mówić o sobie „my, pisarze”, menedżer w instytucie „my, uczeni”, a handlarz cudzymi wytworami „my, producenci”.


Dwory groźnych i nieobliczalnych tyranów, satrapów były strachem podszyte. Karkołomne hołdy i pochlebstwa szybowały tym wyżej, im niżej zginali kark wyróżnieni słudzy, czujnie dbający, aby zbyt wystająca głowa nie skusiła miecza. Władcy mogło zabraknąć pieniędzy do rozdawania i trwonienia, ale zwykle – przynajmniej przez jakiś czas – wystarczało ich na materializację niełaski. Pod groźbą miecza wielbię Cię i podziwiam.


Dwory parweniuszy funkcjonowały już inaczej – jak automat „wrzuć monetę”, bo w zamian za stosowne dusery wypluwając nagrody. A więc natężenie i czas trwania serwilizmu klienteli w wymaganych zachwytach, dowodach podziwu i oniemienia były wprost proporcjonalne do wypłacalności i gestu patrona – jako dojnej krowy, która stroi groźne miny, ale w zamian za tę przyjemność i możliwość pokapryszenia pozwala siebie doić.


Transakcja w takim kramarskim sojuszu (również w dygnitarskim światku polityków i urzędników) ma postać sprzężenia zwrotnego. Z jednej strony, hołdownicy w zamian za swoje objawy uznania na zamówienie otrzymują rozmaite względy: wsparcie groszem, awanse, protekcję. Z drugiej strony, łaskawca w zamian  za rozdawanie swej łaski zyskuje przywilej dozowania, różnicowania i cofania łaski, okazywania niełaski. Kłopotliwe zobowiązanie do potencjalnej przychylności (przychylności na kredyt, jak na kredyt zyskuje się uznanie) rekompensowane jest rozkosznym prawem łaskawcy do sponiewierania tych, którzy muszą się do niego łasić i wdzięczyć, muszą cierpliwie znosić rozmaite fochy, fumy, kaprysy i upokorzenia. Jak interesownym chwalcom należą się nagrody za łechtanie próżności chlebodawcy, tak jemu należy się przyjemność bycia kapryśnym sędzią w konkursie lizusów, pochlebców, klakierów.


Dla kogo atrakcyjne jest takie kupowane-sprzedawane świadectwo atrakcyjności? Najbardziej – dla obserwatorów tego targowiska próżności. Wielce pikantna jest degustacja tego widowiska, w którym człowiek udający kogoś, kim nie jest udaje, że wierzy w to, co udają ludzie od niego zależni.


Mirosław Karwat


 

W wydaniu 96, listopad 2009 również

  1. BEZPIECZEŃSTWO ENERGETYCZNE

    Węgiel w nowej roli
  2. SZTUKA MANIPULACJI

    Atrakcyjność kupiona
  3. KONFERENCJA O LOBBINGU

    Potrzeba edukacji
  4. KARTA PŁATNICZA

    BONUS na Święta
  5. AKADEMIA LOBBINGU

    Zawód: lobbysta
  6. MĘKI W ETERZE

    Nieustająca defekacja