Established 1999

MĘKI W ETERZE

05/11/2009

Nieustająca defekacja

O tym, co to jest defekacja antenowa i dlaczego ludziom inteligentnym coraz trudniej jest słuchać słowa mówionego w polskich mediach radiowych, proszę czytać poniżej.

 


Coraz trudniej słucha się radia. Nawet najwytrwalszemu słuchaczowi, jakim jestem, nie sposób już nerwowo i bez obrzydzenia wytrzymać wydobywających się stereodźwięków nieustającej publicznej defekacji w wykonaniu „redaktorów” mediów mówionych. Wziąłem w nawias wyraz określający ten skądinąd szlachetny zawód, gdyż gadacze antenowi, o których piszę, nie zasługują na to zaszczytne i odpowiedzialne miano.


Aż się prosi, by rzecz nazwać dosadniej po polsku, ale jakoś się powstrzymam. Niech zostanie określenie łacińskie.


Tak więc, cóż to jest owa defekacja radiowa? Ano, jest to wypróżnianie umysłu przed słuchaczami. Coraz więcej „redaktorów” nie potrafi myśleć i mówić. Nie mam w tej chwili na myśli treści wypowiadanych słów, lecz sposób ich serwowania. Zdecydowana większość owych radiowych mówców nie potrafi sklecić dobrze brzmiącego zdania bez fatalnych wtrętów niepotrzebnych samogłosek, które nieodparcie kojarzą się z czynnościami waterclosetowymi.


Słuchając rozgłośni radiowych co godzinę można przytoczyć kilkadziesiąt takich przykładów. Należy od razu podkreślić, iż kobiety mówią zdecydowanie lepiej. Niechlujstwo leje się z ust antenowych mężczyzn.


Nie potrafią oni ułożyć najprostszego i najkrótszego zdania, w którym po niemal każdym wyrazie nie padałoby: „yyyy”, „eeee”, „ęęęę”, „aaaa”, „uuuuum”. Dzisiaj, na przykład, rano w Chilli Zet słyszałem panią „redaktor”, która jedno zdanie po każdym wyrazie przedzielała zamyślonym „yyyy”. Natychmiast zmieniłem stację i nawet nie poznałem jej nazwiska. Ale, jak rzekłem, kobiety w defekacji są w mniejszości.


Radiem, w którym słowa mówionego w ogóle nie można słuchać (ale muzyki owszem, owszem) jest PIN. Tu mogę wymienić jednego „redaktora” z amerykańskim akcentem. Początkowo uważałem, że niedoskonała znajomość języka polskiego jest jego atutem. I tak było do pewnego czasu. Szybko jednak okazało się, że do marnej, ale zrozumiałej polszczyzny, ów „redaktor” co wyraz, co dwa musi dodawać inkryminowane jęki, a to już staje się dla słuchaczy  nie do zniesienia.


Będąc człowiekiem dość cierpliwym, gdy słyszę Moritza lub innego PIN-owego „redaktora”, przerzucam się natychmiast na Chilli Zet (gdzie przeważnie słucham muzyki, chyba, że ktoś – tym razem redaktor – mówi płynnie po polsku, to go nie wyłączam) lub inną stację z muzyką.


Plaga defekacji dotknęła w mniejszym lub większym stopniu wszystkich rozgłośni radiowych. Redaktorzy naczelni i właściciele stacji nie zwracają na ten absmak uwagi i tak niechlujstwo – a także brak elementarnego szacunku dla słuchaczy – panoszy się szybciej niż wirus grypy. Niech więc nie dziwią się, że tracą odbiorców.


Tak media radiowe przyczyniają się do prostaczenia społeczności ludzi o dużej wrażliwości słuchowej.


 


Damian A. Zaczek


 


 

W wydaniu 96, listopad 2009 również

  1. BEZPIECZEŃSTWO ENERGETYCZNE

    Węgiel w nowej roli
  2. SZTUKA MANIPULACJI

    Atrakcyjność kupiona
  3. KONFERENCJA O LOBBINGU

    Potrzeba edukacji
  4. KARTA PŁATNICZA

    BONUS na Święta
  5. AKADEMIA LOBBINGU

    Zawód: lobbysta
  6. MĘKI W ETERZE

    Nieustająca defekacja