Established 1999

SIŁA POLITYKI

2 styczeń 2012

Czubią się i nie lubią

Tureckojęzyczni Uzbecy nie cierpią Tadżyków, dziedziców kultury perskiej. Z uporem godnym lepszej sprawy blokują granicę, nie przepuszczają pociągów m.in. z paliwem, co paraliżuje prace polowe w agrarnym Tadżykistanie.




Uzbekistan szykanuje sąsiada pod lada pretekstem, wszędzie się doszukując rzekomego przemytu. Dochodzi do pogranicznych incydentów, aktów terroru i strzelaniny, giną ludzie. Wzajemna niechęć jest tak duża, że oba kraje już od 12 lat stosują wizy, co jest ewenementem w łonie Wspólnoty Niepodległych Państw, będącej w dużym uproszczeniu spadkobierczynią Związku Radzieckiego. Drew do ognia dorzucają jeszcze animozje personalne, wrogość dzieląca dwóch prezydentów, Islama Karimowa i Emomali Rachmona. Kiedyś na przyjęciu oficjalnym w Duszanbe podchmielony Rachmon miał podobno mówić, że wtedy gdy Tadżycy (czytaj: Persowie) układali wspaniałe strofy to Uzbecy łazili po drzewach. Z tych antagonizmów może się w końcu wykluć wojna. Taszkent twierdzi, że sytuacja by wróciła do normy (tylko jakiej?), gdyby za miedzą się opamiętano i definitywnie zaniechano budowy potężnej, najwyższej w świecie zapory Rogun na rzece Wachsz. Powstać ma kolosalny zbiornik wodny, wykorzystywany na rzecz energetyki i irygacji. Uzbecy boją się, że słaby sąsiad zyska potężną kartę przetargową do rozgrywek politycznych, i de facto będzie mógł ich szantażować. Już nie mówiąc o tym, że taka mocarna przegroda spowolni bieg i obniży poziom lustra Amu-Darii (wpada do niej Wachsz wraz z rzeką Piandż), na której stoi rolnictwo i wieś uzbecka, gdzie żyje ¾ mieszkańców republiki. Finał sporu jest nieznany, bo nie wiadomo czy Rogun rodzący się męczarniach od 1976 roku będzie w ogóle ukończony. Na inwestycji ciąży jakieś fatum. I jak nie urok to przemarsz wojsk: albo rozpad ZSRR czy regionalne konflikty zbrojne, albo brak kasy czy względy formalne, w tym ingerencja Banku Światowego.


 


Gry w sezamie


 


Kazachstan jest polem konfrontacji między Chinami, Rosją a USA. Trudno się temu dziwić: stepowa kraina, którą już dawno temu eksplorowali także Polacy, to istny sezam. Ma zapasy ropy naftowej porównywalne z zasobami libijskimi i rosyjskimi. Ma też gaz, złoto, srebro, mangan, miedź, a także uran. I to ciągle nie wszystko. Już dziś ¼ wydobycia kazachskiej ropy przypada na Chińczyków, ale ich apetyty są nieposkromione, bo żeby doścignąć Amerykę muszą stale iść do przodu. A nie ma rozwoju bez paliw węglowodorowych. Dla Państwa Środka Kazachstan jest również przyczółkiem do ekonomicznej ekspansji w kierunku jego sąsiadów, czyli całego regionu Azji Środkowej (to również Uzbekistan, Tadżykistan, Kirgistan i Turkmenistan). Pekin sprytnie zdyskontował światowy kryzys (kredyty, inwestycje), jaki wybuchł w 2008 roku, i zyskał dodatkowe wpływy w regionie. A to się przełożyło m.in. na  przyspieszenie budowy rurociągów w bogatych w paliwa Uzbekistanie i Turkmenistanie. Jednak kluczowy dla bezpieczeństwa energetycznego Chin jest Kazachstan, i dlatego najbardziej ze wszystkich znajduje się w strefie ryzyka militarnego. Tak to przynajmniej ocenia na stronie portalu „CentrAzja” historyk Igor Ignatczenko. Uważa, że Stany Zjednoczone „bezwzględnie postarają się odciąć dopływ naftowego tlenu do azjatyckiego kolosa, tak jak zaczęły to już robić w Afryce”. Twierdzi, że „unikając bezpośredniej konfrontacji wojskowej, postarają się one w stopniu maksymalnym osłabić Chiny, odgradzając je od krajów, które im dostarczają nośników energii”. Poza tym USA widzą Azję Środkową, a zwłaszcza Kazachstan, nie tylko jako energetyczną spiżarnię ChRL. Ignatczenko przypomina, że jak pisał w „Wielkiej szachownicy” Zbigniew Brzeziński, republika kierowana przez Nursułtana Nazarbajewa to „miękkie podbrzusze Eurazji”, „tarcza Azji Środkowej”, i że to przez Kazachstan biegną szlaki do Rosji, Chin, a przez Morze Kaspijskie – na Kaukaz. Z uwarunkowań tych wynikać mają geostrategiczne zamiary Ameryki, zakładające by po częściowym wycofaniu z Afganistanu (2014) – który również jest czasem zaliczany do Azji Środkowej – pozostać na tym żywotnym obszarze. Dlatego Waszyngton chce działać na rzecz zmiany politycznego kursu Kazachstanu, ale też stworzyć możliwości dla powstania swych baz w Uzbekistanie i Tadżykistanie, które wraz z Afganistanem i Pakistanem mają stanowić podstawowe ogniwa nowego Jedwabnego Szlaku. A jeśli ta geopolityczna konstrukcja powstanie, to ulegną osłabieniu południowe rubieże Rosji, bo i Taszkent, i Duszanbe na zawsze politycznie odpadną od Rosji. W eseju Igor Ignatczenko daje do zrozumienia, że „powstrzymywanie” potencjału Rosji, Chin i sąsiedniego Iranu jest strategicznym celem polityki USA i stąd te amerykańskie plany ustanowienia baz wojskowych w środku Azji. Ale nie będzie teraz łatwo, za sprawą decyzji ostatniego szczytu Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB), do której wchodzą niektóre państwa dawnego ZSRR. Otóż obradujący postanowili, że teraz strona trzecia potrzebować będzie zgody wszystkich państw członkowskich, by na terytorium ODKB mogła sobie założyć militarną placówkę. Szkic Ignatczenki zawiera wiele interesujących wniosków i tym samym rzuca  światło na to, co dzieje się na styku Azja Środkowa-Chiny-Zachód. I zresztą nie tylko w obrębie tego trójkąta.


 


Żydzi polarni


 


Mieszkańcy Birobidżanu lubią Władimira Putina. Uważają go za energicznego męża stanu, bo stale podwyższa emerytury, i bez wahania wysyła do więzienia „skorumpowanych oligarchów”, takich jak Michaił Chodorkowski. Żydowski Obwód Autonomiczny (ŻOA), z Birobidżanem jako stolicą, w 1934 roku utworzył Józef Stalin, który pod koniec burzliwego życia rozpętał aferę z rzekomym spiskiem żydowskich lekarzy. Francuz Marek Halter pojechał  tam i napisał zrecenzowaną przez „Le Figaro” książkę „Nieznany Birobidżan”. Ten położony na Dalekim Wschodzie region Rosji zajmuje obszar 2/3 terytorium Francji, niemałego w końcu państwa europejskiego. Ale już ludność tych terenów wynosi raptem 200 tysięcy. Żydów to jest w ogóle jakieś 5 tys., a w porywach było ok. 22 tys. Rotowali się, bo klimat jest dość surowy. Tych co zostali, z pewną przesadą zwano Żydami polarnymi. Halter wspomina, że w mieści jest teatr, a także ośrodek kultury żydowskiej z chórem staruszek rozkochanych w żydowskich pieśniach. To one właśnie wyznały autorowi, że cenią sobie decyzje rosyjskiego premiera. W Birobidżanie jest w ogóle specyficznie: jak się okazuje prawosławni obchodzą Purim, a Żydzi chętnie świętują chrześcijańską Wielkanoc. I kolejne zaskoczenie: nowa synagoga, gdzie zbiera się kilkunastu lokalnych matuzalemów judaizmu, mieści się przy ulicy Lenina. Już rodak Haltera, markiz de Custine w epokowym dziele „Listy z Rosji” dawał do zrozumienia, że kraj, który odwiedził w 1839 roku, jest nie do przebicia.


 


Kirgiz zwalnia


 


Władze Kirgistanu, niegdyś ciekawie opiewanego przez naszego mistrza Ryszarda Kapuścińskiego („Kirgiz schodzi z konia”), chcą wyrzucić z pracy 20 procent urzędników. Oczywiście, żeby zaoszczędzić pieniądze. Przy okazji pragną o jedną trzecia przetrzebić stajnie służbowych aut. W przepięknym kraju zwanym słusznie Szwajcarią Azji Środkowej na utrzymanie aparatu państwowego idzie jedna piąta budżetu. Ale rząd chyba się porywa z motyką na słońce. No, bo jak da się bezboleśnie wywalić z roboty ponad trzy tysiące osób z armii liczącej 17 tys. biurokratów? 42-letni premier Omurbek Babanow igra z ogniem, ponieważ Kirgistan to nie tylko podziały między północą, dość laicką, i muzułmańskim południem, ale jeszcze węzeł interesów etnicznych i klanowych. Każda grupa ma swoje przyczółki, mniej czy bardziej rozbudowane, i nie bardzo marzy o ich uszczupleniu. Babajew o tym musi dobrze wiedzieć, a mimo to na lewo i prawo rozpowiada o szykowanych redukcjach. Wie też, że stoi na czele gabinetu, który składa się aż z czterech partii. A każda musi przecież rozlokować swoich ludzi w różnych kluczowych instytucjach, żeby mieć dostęp do informacji i decyzji. Dlatego rację ma tu chyba przedstawiciel opozycyjnego ugrupowania Achmatbek Keldybekow, od 18 lat zaangażowany w politykę. – To populizm – zjadliwie ironizuje. – Od zawsze słyszę o zwolnieniach urzędników, o ograniczeniu parku samochodowego. I ciągle nic. Teraz będzie tak samo – mówił Keldybekow radiu Deutsche Welle.


 


Na czerkieską nutę


 


Zawirowania w Syrii sprzyjają międzynarodowej pozycji Rosji. Bo nie tylko pokazują, że bez jej zgody nikt tego państwa nie ruszy, ale też wypychają stamtąd m.in. zaniepokojonych zapalną sytuacją Czerkiesów. Tych samych, których przodkowie albo umykali z ojcowizny zwłaszcza po podboju Kaukazu przez imperium carów, albo byli przez zdobywców deportowani. Jak przypomniała „Niezawisimaja Gazieta”, szczyt emigracji z ziem, dziś zajmowanych przez minirepubliki: Karaczajo-Czerkiesję, Kabardo-Bałkarię i Adygeję, przypadł na lata 1860-80. Dziś Czerkiesi żyją w Syrii, Libanie, Jordanii, USA i Turcji (w czasach jej świetności stanowili trzon gwardii sułtana). Ostatnio grupa 112 „syryjskich” Czerkiesów oficjalnie poprosiła prezydenta Dmitrija Miedwiediewa, by im pomógł w repatriacji do matecznika. A gospodarz Kremla chętnie wyciągnie rękę do wnioskodawców, i to nie tylko z pobudek humanitarnych. Bo jest oczywiste, że jego gest jednocześnie osłabi wojownicze odłamy tej małej nacji, które nie przepadają za Rosją: nawet protestowały przeciwko przyznaniu jej organizacji olimpiady zimowej w Soczi (2014 r.), gdzie dawno temu Czerkiesi też mieszkali. Nieprzejednanych wspierała Gruzja i Jamestown Foundation z USA. Ale mimo to igrzyska się odbędą, i teraz na dodatek część tego narodu powróci na tereny, „skąd ich ród”. Można mieć pewność, że comeback przebiegać będzie w takt zwycięskich marszów i fanfar, jakich nie było w 1999 roku, gdy do Federacji Rosyjskiej przyjechali Czerkiesi rejterujący z Kosowa przed muzułmanami. Trzeba przyznać, że Kreml umie grać.


 


Ocalił Stalina


 


Rosjanie zawsze ubóstwiali swoich rycerzy milczącego frontu, toteż kiedy zmarł Gework Wartanian, zaczęli gęsto i z upodobaniem wspominać postać jednej z legend tamtejszego wywiadu. Działania agenta, który w Teheranie uratował życie Stalinowi, Churchillowi i Rooseveltowi, już od dwóch tygodni zajmuje uwagę mediów. 87-letni Wartanian spoczął na Cmentarzu Trojekurowskim, filii Nowodziewiczego, czyli numer jeden nekropolii Rosji. A prawdziwego wyczynu dokonał w 1943 roku, wtedy kiedy czołowi przywódcy koalicji antyhitlerowskiej obradowali w irańskiej stolicy, żeby ustalić kształt zrębów powojennego świata. Tymczasem Niemcy szykowali się do ich zgładzenia, i dla przeprowadzenia zamachu przerzucili do Persji sześciu przeszkolonych radiotelegrafistów. Było jak na filmie szpiegowskim: komando niemieckie przedzierało się do celu wyposażone w niezbędne środki łączności i broń. Ale zostało ujęte przez grupę Geworka, który od najmłodszych lat zaprawiany był do wyrafinowanego rzemiosła przez ojca, od 1930 roku pracującego na rzecz wywiadu ZSRR najpierw w Tebrizie, a potem w Teheranie. Niedoszli terroryści przekazali informacje o niepowodzeniu akcji i Berlin, osobiście krwawy esesman Ernst Kaltenbrunner, musiał ją odwołać. Gework Wartanian odszedł z czynnej służby przed 20 laty, dochrapując się po drodze miana Bohatera Związku Radzieckiego. W czasach ZSRR było to niezwykle wysokie wyróżnienie, którego z grona asów wywiadu – poza Wartanianem – dorobili się jeszcze tylko słynny Richard Sorge i Nikołaj Kuzniecow. Dziś możemy tylko zgadywać, jak potoczyłaby się historia, gdyby w 1943 roku hitlerowcom udał się akt terroru w Teheranie.


 


Bogate córy 


 


Tydzień zacznijmy na pieniężnej nucie, lecz nie o naszą kasę będzie tu chodziło, lecz o fortuny córek niepodzielnych władców Azji Środkowej. Te panie forsy mają jak lodu, i najwyraźniej lubią przebywać za granicą, zwłaszcza w Szwajcarii. Są tak zżyte z krajem bankierów i zegarków, że umieszcza się je na tamtejszych listach najbogatszych ludzi. Rej wodzi Dinara Kulibajewa, której ojcem jest ni mniej ni więcej prezydent Kazachstanu, Nursułtan Nazarbajew. Dinara ostatnio była na ustach Szwajcarów po nabyciu willi za 74 mln franków. Ma z czego brać na takie fanaberie, ponieważ wraz z mężem Timurem posiada m.in. dominujące pakiety akcji w Banku Ludowym Kazachstanu. Przemiłe stadło ma na kontach ok. 5 mld dolarów, z czego szwajcarscy śledczy kwestionują „jedynie” 600 mln USD, podejrzewając, że taka suma została wyprana przez celebrycką parę. Na brak pieniędzy nie narzekają również inne miłośniczki ojczyzny Wilhelma Tella, Gulnara i Lola z domu Karimow, czyli przychówek lidera Uzbekistanu, Islama. Rozkoszne panie mają wciąż do dyspozycji ok. miliarda dolarów, choć na nietrafione inwestycje w ostatnim czasie straciły 200 mln. Lola reprezentuje Uzbekistan przy UNESCO w Paryżu i prowadzi interesy w Szwajcarii, a Gulnara nie szczędzi sił w Genewie, w europejskim przedstawicielstwie ONZ, łącząc tę pracę z funkcją ambasadora w Hiszpanii. Cała trójka chodzi na Zachodzie w glorii majętnych dam, ale – o ile mi wiadomo – ledwie wiążący koniec z końcem rodacy chętnie by je rozliczyli.


 


Teraz Plisiecka


 


Francuzi mają swoje patenty na kulturowy podbój świata, a jednym z nich jest Legia Honorowa, którą umiędzynarodowili i rozdmuchali jej rangę (podobnie Szwedzi zrobili z Noblem). Order wymyślił już Napoleon Bonaparte, jeszcze jeden złotousty z galerii tamtejszych słodko gaworzących oratorów, wiele obiecujących naiwnym ludom. Teraz Nicolas Sarkozy przyznał to pochodzące z 1802 roku odznaczenie m.in. trojgu Rosjanom. Jedną z zaszczyconych przez Pałac Elizejski jest słynna tancerka Maja Plisiecka, która mimo 87 wiosen nadal potrafi wykręcać piruety. Poza nią do grona kawalerów wyróżnienia trafią 60-letni Anatolij Iksanow, dyrektor prestiżowego Teatru Bolszoj i 63-letni Paweł Łungin, twórca takich m.in. obrazów jak „Car” i „Oligarcha”, który w zeszłym roku założył Francusko-Rosyjską Akademię Filmową. Legię mają już tacy maestro jak oscarowy reżyser Nikita Michałkow, skrzypek Jurij Baszmet, który nie raz występował w Polsce, dyrygent Walery Gergiew zaprzyjaźniony z naszym Waldemarem Dąbrowskim oraz szef petersburskiego Ermitażu o swojsko brzmiącym nazwisku Michaił Piotrowski. Francuzi zawsze mieli słabość do Rosjan, mimo wycisku jaki od nich dostali – gubiąc przy okazji tysiące polskich żołnierzy – w 1812 roku. A przyznając rosyjskim pupilom wysokie laury za jednym zamachem wzmacniają swoje lobby w ukochanej Russie, którą tak uwielbiają gloryfikować m.in. w piosenkach. Spośród nich najbardziej znanym piewcą ojczyzny Władimira Putina i Dmitrija Miedwiediewa jest Charles Aznavour. Ale takich jak on jest wielu.


 


Chińska śruba


 


Chińczycy boją się rewolty na modłę rebelii, które zmiotły reżimy na Bliskim Wschodzie. Nie od dziś o tym wiadomo, ale teraz potwierdził to jeszcze Gary Locke, ambasador USA, na dodatek chińskiego pochodzenia. Wywiad, jakiego udzielił TV PBS, przytacza kompetentny portal China Digital Times. Stany Zjednoczone mają w Pekinie fortecę, która im służy za ambasadę, położoną przy romantycznie brzmiącej ulicy Kobiet. Locke ma tam do dyspozycji sztab funkcjonariuszy. A ci – jak się można domyślać – trzymają rękę na pulsie wydarzeń w Państwie Środka, które coraz bardziej się rozpycha i pewnie w najbliższych dekadach będzie samodzielnie rozdawać karty na globie. Sam Locke, pochodzący z trzeciej generacji Chińczyków osiedlonych w USA, świetnie mówi w języku Konfucjusza, a angielskiego zaczął się uczyć dopiero w piątym roku życia. Ambasador zatem zwraca uwagę, że w związku z obawami o wybuch buntu władze pekińskie mocno dokręciły śrubę w kwestii porządku wewnętrznego i dysydenci nie mają tam teraz czego szukać. Nawet prawnicy, broniący ludzi w tak prozaicznych sprawach jak zatrucia skażoną żywnością czy podejrzanymi lekami, narażeni są na szykany, czego wcześniej nie było. Wywiad Locke’a jest ciekawy, o wiele dłuższy niż to proste streszczenie. Ambasador mówi w nim jeszcze m.in. o cenzurze sieci, cyberszpiegostwie, w którym – jak wiadomo – Chińczycy są świetni, a także o chińskich manipulacjach z rodzimą walutą, czy o tym, dlaczego Pekin nie włącza się do akcji antyirańskich. Kogo to interesuje może sobie posłuchać w internecie.


 


Mordęga w Pekinie


 


Pekińczycy ciągle się skarżą na jakość życia, tak jak my nieustająco narzekamy na chińskie usługi, co tylko potwierdza niedawny wpis w sąsiednim „Decydencie Snobującym”. – W naszej stolicy nie ma nic dobrego do  jedzenia, mało zarabiamy, nie ma czym oddychać i grzęźniemy w korkach. Nie ufamy sobie, rozpadają się więzi społeczne – pomstują mieszkańcy. I według badań czują się swoim mieście z roku na rok coraz gorzej. Wypowiadający się dla anglojęzycznego dziennika „Global Times” profesor socjologii Zhou Xiaozheng uważa, że Pekińczycy nie mogą być zadowoleni, ponieważ rośnie inflacja, czyli dewaluują się stojące w miejscu płace, a jednocześnie widzą, że wielu innych żyje na szerokiej stopie, bo nożyce dochodów systematycznie się rozwierają. Byłem w Pekinie kilka razy – raz dłużej, raz krócej – i gdybym brał udział w ankiecie to bym tylko zaniżył liczbę malkontentów. A już na pewno nic złego bym nie powiedział o jedzeniu, którego jest w bród, i tylko przebierać w ofercie na straganach, w małych sklepikach czy dużych marketach, galeriach handlowych, i jak to ostatnio jeszcze się nazywa. Ale jak się wydaje Pekińczycy mają marne wyobrażenie o artykułach spożywczych z powodu powtarzających się afer z żywnością. A najbardziej przeorał ich stosunek do świata i zdenerwował skandal z mlekiem w proszku skażonym melaminą. Skończyło się na serii zatruć, chorób oraz zgonów dzieci w całych Chinach. Wydarzyło się to w 2008 roku, ale do dziś pokutuje w świadomości Pekińczyków, deformując ich widzenie miasta, w którym przyszło im żyć, a mnie bywać.


 


Tylko nie liberałowie


 


Rosja była sterowana z zewnątrz w latach 90. zeszłego wieku. Nie jest to moje odkrycie, lecz twierdzenie sztorcem ustawionego do kremlowskiej władzy ekonomisty Michaiła Dieliagina. Nie jego jednego zresztą. W okresie burzy i naporu, swoistego zamętu jaki owładnął ojczyzną Kropotkina i Bakunina w końcówce XX stulecia, Dieliagin pracował i dla prezydenta Borysa Jelcyna, i na rzecz gabinetu ministrów. Toteż ma podstawy do formułowania nawet kontrowersyjnych sądów. W wywiadzie dla poczytnego dziennika „Komsomolskaja Prawda”, późniejszy doradca także wicepremierów Niemcowa (dziś czołowego lidera opozycji) oraz Masliukowa, a także szefa rządu Kasjanowa (kolejnego filaru klanu przeciwników Dmitrija Miedwiediewa i Władimira Putina) się nie cacka opisując bajzel tamtych lat. – Międzynarodowy Fundusz Walutowy przysyłał nam faksem programy gospodarczo-społeczne do realizacji, na dodatek kulawo przetłumaczone na rosyjski – zapewnia Dieliagin. W grudniu znany ekonomista poszedł co prawda na pierwszy wielotysięczny wiec antyrządowy na placu Błotnym w Moskwie, ale na drugi, w alei Sacharowa, już się nie pofatygował. Teraz w niezmiernie ciekawej rozmowie z popularną „Komsomołką” wyjaśnia jeszcze powody niechęci, jaką żywią do Putina rosyjscy liberałowie. Czyli m.in. Niemcow, Kasjanow czy Anatolij Czubajs, który z nadania Putina kieruje gigantyczną firmą Rosnano (od nanotechnologii), a ostatnio nagle przejrzał na oczy i oznajmił, ze nie pójdzie głosować w wyborach prezydenckich, których bezspornym faworytem jest właśnie jego dobroczyńca. – Oni są częścią globalnej klasy rządzącej – biznesmenów, polityków, przedstawicieli mediów, kultury i służb specjalnych – która od Putina dostała po łapach – zwraca uwagę naukowiec. – Obecnie klasa ta nie może po prostu brać (od Rosji), co się jej żywnie podoba, lecz musi się dogadać, niechby nawet z pozycji siły – dorzuca. Michaił Dieliagin jest oczywiście za tym, by nieustannie żądać, żeby wierchuszka państwa nie kłamała, nie kradła i nie stosowała przemocy, ale jednocześnie bardzo zależy mu na tym, by nie dopuścić do „sprywatyzowania” gniewu ludu przez rzeczonych liberałów. Bo, jak mówi, jeśli pierwsze dziesięciolecie tysiąclecia można uznać za straconą dekadę, to lata 90., gdy to liberałowie zawiadywali Rosją, były o wiele straszniejsze. Przytoczyłem poglądy Dieliagina, bo podzielają je miliony Rosjan.


 


Soczi na medal


 


My mamy już prawie gotowe stadiony na tegoroczne piłkarskie Euro, ale chyba dobrze pamiętamy żarliwe, zahaczające o histerię i aberrację debaty sprzed lat, że możemy z ich budową nie zdążyć. Że niby z nas takie niedorozwinięte istoty człekokształtne. A teraz Rosjanie są do tyłu z obiektami na zimową olimpiadę 2014 roku, ale się tym nie katują i – jak ich armia w czasie drugiej wojny światowej – idą wpieriod. Za dwa lata na przyjęcie zawodników, w Soczi nad Morzem Czarnym czekać ma 400 nowych obiektów wzniesionych kosztem 80 mld dolarów. Kwota to astronomiczna, ale jak się ma tyle ropy i gazu to podobny wydatek traktować można bez obawy o popadnięcie w depresję. Wicepremier Dmitrij Kozak, znany karateka zapewnia, że wszystko będzie charaszo, a problemy mają wyłącznie techniczny, papierkowy charakter. Można jedynie pogratulować słowiańskim ziomalom zimnej krwi i fantazji. Bo kiedy im przed pięcioma laty przyznawano organizację igrzysk to Soczi mogło się „pochwalić” tylko przestarzałą postsocjalistyczną infrastrukturą, mającą niewiele wspólnego z cywilizowanymi standardami. I to mimo, że słynne miasto-kurort, leżące na terenie subtropikalnym (jedynym takim obszarze w Federacji Rosyjskiej), było największym ośrodkiem turystycznym w kraju. Wtedy co prawda służyło głównie letnim wczasowiczom. Ale już po imprezie w 2014 roku Soczi (nazwa to gruzińska, jak podkreśla  prezydent Micheil Saakaszwili) ma się stać jednym z czołowych, liczących się w świecie centrów sportów zimowych. Może tak być.


 


Ksenia sztyletuje Putina


Ksenia Sobczak uważa, że Władimir Putin jest zacofany, wbrew rozpowszechnionemu w Rosji poglądowi, że ten czołowy polityk jest wzorem cnót państwowotwórczych i postępu. Swemu przekonaniu dała wyraz w wywiadzie dla pisma „Snob” należącego do miliardera Michaiła Prochorowa. A rozmowę robił jeden z głównych pisarzy średniego pokolenia Dmitrij Bykow. Sobczak, gwiazda telewizji i skandalizująca salonowa lwica wbiła nóż w plecy Putinowi, który w latach 90. był bliskim zausznikiem jej ojca, kultowego mera Petersburga, Anatola Sobczaka. Uprawniony jest wniosek, że to Sobczak wylansował późniejszego niekwestionowanego lidera Federacji Rosyjskiej. Ksenia uzmysłowiła jednak Bykowowi, że najbardziej dziś znany przywódca rosyjski nie korzysta z internetu, toteż nie może zrozumieć aktualnych trendów. Nie pojmuje, że się zrodziła nowa generacja ludzi swobodnie buszujących w sieci, komunikujących się na Facebooku czy przez Twittera, i że ton nadają, krótko mówiąc „rządzą” hipsterzy. 30-letnia celebrytka zaznaczyła jednak, że jeżeli Władimir Putin obieca i zrealizuje zapowiedź powtórkowych wyborów parlamentarnych do Dumy (grudniowe są odbierane jako „zanadto” sfałszowane), to sama odda na niego głos podczas elekcji prezydenckiej zapowiedzianej na 4 marca. Ale Ksenia dodała, że wcale jej się nie podoba filar opozycji, bloger Aleksiej Nawalny. Jej zdaniem, popularny internauta i pogromca korupcji przemawia gładko, precyzyjnie, ale jednocześnie jego deklaracje są pełne ciemnej energii i agresywne. Tak że artystka TV rozdaje razy sprawiedliwie. Ale jak na autorytet to jest chyba jeszcze za młoda i się nie legitymuje wystarczająco nośnym dorobkiem.


Spokój u wrót Rosji?


W tym roku do żadnych specjalnych wstrząsów nie powinno dojść w Azji Środkowej, na terenie tzw. miękkiego podbrzusza Rosji. Ale warto wiedzieć, jakie plany ma pięć państw, które powstały na rumowisku ZSRR. Najważniejszy jest, oczywiście, Kazachstan, który podobnie jak Rosja ma w tym roku przystąpić do Światowej Organizacji Handlu. Pozostało mu jeszcze tylko dogadać się z Arabią Saudyjską i Argentyną. Ale władze muszą uważać, by znów nie wybuchły zamieszki na tle płacowym, takie jak te, które wydarzyły się w naftowym mieście Żanaozen, powodując 15 ofiar śmiertelnych. Powtórka podobnego scenariusza może tym razem silnie nadwyrężyć wizerunek kraju. Rywal Kazachstanu, Uzbekistan, który parę lat wcześniej przeżył rozruchy na nawet większą skalę i popsuł sobie stosunki z USA, teraz ma je ożywić i nadać im nowy wymiar. A to oznaczać ma uruchomienie wojskowej placówki amerykańskiej, która jednak nie zostanie nazwana bazą, żeby nie drażnić Rosji. A za to Kirgistan ma się zbliżyć do Moskwy, żeby nie stracić jej hojnych subwencji, które pomagają mu przetrwać. Chce też wejść do Unii Eurazjatyckiej budowanej pod przewodem Moskwy, gdzie już są Białoruś i Kazachstan. Kirgizom będzie teraz łatwiej załatwiać interesy, ponieważ mają nowego prezydenta i wreszcie rząd koalicyjny. Tadżycy z kolei są rozdarci między Kremlem i Białym Domem, wahają się, czy starać się o udział w Unii Eurazjatyckiej, czy też może ramię w ramię z Amerykanami tworzyć nowy Jedwabny Szlak w sensie dużego projektu polityczno-gospodarczego. Niewiadomą w przypadku Turkmenistanu jest tylko to, czy wreszcie zdoła się porozumieć z Unią Europejską i Azerbejdżanem w sprawie budowy Transkaspijskiego Gazociągu; Rosja te zamiary torpeduje. Bo jest jasne, że w lutowych wyborach prezydenckich zdecydowanie wygra aktualny władca Kurbankuły Berdymuchammedow.


Henryk Suchar

W wydaniu nr 122, styczeń 2012 również

  1. INWESTYCJE ZAGRANICZNE

    Dlaczego nie ma Polaków?
  2. LEWIATAN O APTEKARZACH

    Nie karzmy pacjentów!
  3. POLACY W PARLAMENCIE EUROPEJSKIM

    Zbyt duże ciągoty nad Wisłę
  4. BLAMAŻ RZĄDU TUSKA

    Protest aptekarzy
  5. NAFTA I POLITYKA

    Ile za baryłkę?
  6. DECYDENT RELIGIJNY

    Co dziś przynieśliby trzej królowie?
  7. WIERSZE DECYDENTA

    "Maluję las"
  8. POLAK Z LONDYNU

    Subsydiowanie inicjatyw polonijnych
  9. POLACY W WIELKIEJ BRYTANII

    Szwankujące lobby
  10. SZTUKA MANIPULACJI

    Siła natręctwa
  11. OBYWATELSKIE FORUM LEGISLACJI

    Zagrożona kontrola stanowienia prawa
  12. SIŁA POLITYKI

    Czubią się i nie lubią
  13. POEZJA, SZTUKA, PROZA

    Niech na koloryt życia...
  14. OTWARTE FUNDUSZE EMERYTALNE

    Naprawa zależy od Trybunału Sprawiedliwości
  15. BOTTOMS UP !!!

    Szkocka whisky podbija świat
  16. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Wtorek, 31.01 - Prawo i technologia