Established 1999

SZTUKA MANIPULACJI

27/05/2011

Fałsz pochlebstwa

Chwalimy wyłącznie dlatego, że mamy w tym interes i po to, by osiągnąć jakiś własny cel, korzyść. To sprawia, że chwalimy z premedytacją – pisze Mirosław Karwat.

MIROSŁAW KARWAT


 


Pochlebstwo jest bardzo szczególną odmianą pochwały. 


Uznanie i podziw w pochwale naturalnej są szczere, hołd względnie bezinteresowny (bo uważamy, że jest zasłużony bez względu na to, czy ktoś się zrewanżuje za dobre słowo), zachęta życzliwa i korzystna dla chwalonego. Pochwała „ciepła” jest połączona z aprobatą dla czyjegoś postępowania, z akceptacją jego dążeń, pewną dozą sympatii (lubimy Cię właśnie za to, za co Cię chwalimy), a zatem i dobrej woli (życzymy Ci jak najlepiej), a zachęta zawarta w pochwale (Rób tak dalej, a spróbuj jeszcze lepiej) wynika właśnie z tego, że zakładamy, iż również jemu samemu dobrze służy i posłuży to, w czym chcemy go utwierdzić. Nie zachęcamy go natomiast do czynienia czegoś lub wiary w coś, co jemu samemu szkodzi, co może go ośmieszyć, zwieść albo zdyskwalifikować w oczach innych. Taką „zimną zachętą” nie pogardzi jednak intrygant.


Naturalna pochwała towarzyszy zgodności interesów chwalącego i chwalonego, a wyraża nie tylko zadowolenie kogoś dobrze obsłużonego lub egzekwującego jakieś obowiązki, ale również troskę o interes osoby czy grupy chwalonej. Taka pochwała nie jest czysto bezinteresowna, bo zależy nam na tym, co chwalimy. Ale może być względnie bezinteresowna – w tym sensie, że potrafimy przełknąć zalety rywala, pogodzić się z mimowolnym porównaniem, w którym my przynajmniej chwilowo mniej błyszczymy. Zdolni jesteśmy, tłumiąc miłość własną, pogratulować komuś medalu lub nagrody, na którą sami mielibyśmy ochotę, ale o której wiemy, że właśnie on na to najbardziej zasłużył. Zdobywamy się na satysfakcję z powodu wspólnego pożytku z czyjegoś sukcesu – nawet jeśli sprawiło nam zawód, że to nie my jesteśmy bohaterem dnia i sprawcą tej zasługi, jeśli jest nam przykro być w cieniu, być tylko gratulantem albo szefem – tłem dla zdolnego podwładnego.


Względna bezinteresowność naturalnej pochwały wynika również z tego, że jest ona spontaniczna, a nie wymuszona lub wyrachowana. Wygłaszamy ją dlatego, że sami jesteśmy pod wrażeniem. A jeśli nawet nie wypowiadamy jej zupełnie żywiołowo, w jakimś odruchu fascynacji czy egzaltacji, lecz z dobrze przemyślanym zamiarem pedagogicznym (zachęta dla chwalonego i dla otoczenia, któremu wskazujemy budujący przykład, wzór do naśladowania), to jednak czynimy to również z własnej potrzeby, a nie tylko z obowiązku, zgodnie z regułami, pro forma, dla świętego spokoju lub w celu pozyskania czyjejś korzystnej dla nas wzajemności. Czym innym jest natomiast pochwała sformułowana wprawdzie z własnej inicjatywy, ale tylko ze względu na kalkulację własnych korzyści, a nie pod wpływem szczerego podziwu. Jeszcze inną wymowę ma pochwała wygłoszona pod naciskiem osoby chwalonej albo jej otoczenia, które nas nakłania do konwenansów, do rytualnych hołdów albo wręcz fałszywej adoracji.


Zatem naturalna pochwała jest zawsze szczera i względnie bezinteresowna, mimo że zawiera element przesady. Dotyczy to również komplementu. Wprawdzie zakłada on co najmniej jeden stopień przesady („śliczna” zamiast „ładna”; sugerowanie niezwykłości czegoś powszedniego, silnego wrażenia i zaskoczenia czymś, do czego wszyscy już są przyzwyczajeni) i wypowiadany jest z intencją przypodobania się. Ale tak czy inaczej przeważnie jest to przejaw sympatii, życzliwości, która jest traktowana również jako wartość sama w sobie, a nie tylko jako instrument.


Zaprzeczeniem tych wszystkich cech jest pochlebstwo. Jest to pochwała czysto interesowna, wyrachowana, konsekwentnie nieszczera, ewidentnie i wielokrotnie przesadzona, dwuznaczna w wymowie i obosieczna. Chwalimy wyłącznie dlatego, że mamy w tym interes i po to, by osiągnąć jakiś własny cel, korzyść. To sprawia, że chwalimy z premedytacją, starannie wybierając czuły punkt odbiorcy (tzn. jego kompleksy, pobożne życzenia i złudzenia, jego miłość własną i próżność), a wbrew własnej opinii i często wbrew elementarnym faktom. Interes wymaga deklaracji, w które sami nie wierzymy, hołdów, które my sami odbieramy jako kpinę lub szyderstwo, a świadkowie co najmniej jako brak umiaru. Żywiołem pochlebstwa jest ogromna, niekiedy wręcz karykaturalna przesada: taka, że karzeł wydaje się olbrzymem, gołodupiec paniskiem, kicz „perłą architektury”, wiersz grafomana „znamieniem geniuszu”, banalne myślątko epokowym odkryciem i zgoła kopernikańskim zwrotem w historii. Jeśli komplemenciarz powie „ta wystawa to wydarzenie”, pochlebca nazwie to przełomem albo objawieniem. Taka pochwała sytuuje chwalonego na krawędzi ośmieszenia, nawet jeśli chwalca nie puszcza oka do otoczenia. Co prawda, środowisko może obłudnie przełknąć taki dysonans i nawet podchwycić tonację lizusowską; ale ten duszny aerozol cmokierstwa nie działa jak pochłaniacz czy neutralizator niepożądanych zapachów: w dalszym ciągu śmierdzi fałszem i mimowolną groteską. I tak wszyscy wiedzą, że król jest nagi, tylko poważną miną pokrywają własne i wspólne zakłopotanie. A refleksja „świadków chwały” jest schizofreniczna: niby to podziwiają, lecz w rzeczywistości targa nimi śmiech wewnętrzny lub współczucie. 


Mirosław Karwat

W wydaniu 58, wrzesień 2004 również

  1. DECYZJE I ETYKA

    Lipa kwitnie tylko latem
  2. SZTUKA MANIPULACJI

    Fałsz pochlebstwa
  3. BARIERY EFEKTYWNOŚCI

    Dlaczego nam się nie udaje?
  4. OD REDAKTORA

    Pięć lat
  5. SOCJOLOGIA A POLITYKA

    Czynnik czasu
  6. PUNKTY WIDZENIA

    Demokracja telewizyjna
  7. PUNKTY WIDZENIA

    Sztuczny heros
  8. USŁUGI POCZTOWE

    Sprawdzian na wolnym rynku