Established 1999

SZTUKA MANIPULACJI

07/09/2009

Gafy komplemenciarzy

Komplemenciarz to szczególny typ osobowości. Jest to ktoś, kto czuje obsesyjny wręcz przymus częstowania partnerów komplementami – pisze Mirosław Karwat.

 


MIROSŁAW KARWAT


 


Gdy widzimy w akcji zręcznego grzecznisia i słyszymy, jak rzuca „od niechcenia” istne perełki szarmancji, to uderza nas lekkość jego skojarzeń, porównań, nienatrętność hołdu. Zazdrościmy takiemu czarusiowi, chcielibyśmy mu dorównać; ale rozsądek często nam podpowiada, by z nim się nie licytować. Intuicyjnie czujemy, jak ciężko trzeba się wysilić, żeby to zabrzmiało tak lekko, a przy tym naturalnie.


W rzeczy samej, sztuka komplementu wymaga talentów szczególnych. Nie może tym bezkarnie się parać każdy, kto po prostu ma ochotę być miły czy też interesownie chce się przypodobać. 


Komplement, aby spełnił swoje zadanie (wywołał lub podtrzymał wzajemną sympatię, a nawet lekko oszołomił odbiorcę), musi być prawie tak lekki jak dowcip. Wiadomo, jak nieudane są dowcipy dwukwintalowe. Komplement wypowiedziany z wdziękiem i lotnością słonia sprawia podobne wrażenie, tworzy ciężką atmosferę.


O tym jednak nie wiedzą komplemenciarze.


Komplemenciarz to szczególny typ osobowości. Jest to ktoś, kto czuje obsesyjny wręcz przymus częstowania partnerów komplementami. Bynajmniej nie dlatego, żeby tak spontanicznie podziwiał lub wielbił innych, ale dlatego, ponieważ stale odczuwa potrzebę zwrócenia uwagi na siebie, popisu, dowartościowania. Sobie samemu wydaje się wytworny, szarmancki i błyskotliwy – i szuka potwierdzenia tej samooceny w reakcjach ludzi, na których chce zrobić olśniewające wrażenie, wymusić sympatię lub nawet podziw choćby z wdzięczności. Musi więc raz po raz uraczyć rozmówców lub gości swoimi próbkami adoracji. Nie zna w tym jednak umiaru (co za dużo, to niezdrowo), czyni to natrętnie i bardzo często niezręcznie. Wygłasza pochwały grubymi nićmi szyte („Pan dyrektor to ma oko, w życiu nie widziałem tak dorodnego prawdziwka”), pretensjonalne („Panna Zosia to dziś taka rześka jak gwiazda poranna”); niektóre wręcz obosieczne, bo brzmiące jak żart lub nawet szyderstwo.


Komplemenciarz zwykle prawi tanie komplementy. Np. taki: „Pani Profesor  jest prawdziwą ozdobą naszego sympozjum – nie tylko merytoryczną”. A jak się zagalopuje, to doda nawet: „Sam nie wiem, co bardziej w Pani podziwiam – tę przenikliwość, czy urodę”.


Ale żeby tylko! Brak umiaru w natręctwie sprawia, że raz po raz wdeptuje we własne miny. Kiedy ktoś szybciej mówi niż myśli albo używa zbyt wielu słów (jak w dowcipie, który próbuje jednocześnie opowiedzieć i wytłumaczyć), to komplement staje się pułapką.


W komplemencie nietrudno o tak zwany efekt bumerangowy.


Oto pierwszy przykład. Konferencję naukową zaszczyca aktorka sławna i do dziś nostalgicznie podziwiana, tyle, że od lat już nie występująca w filmach ani w teatrze. Pan, który ma ją odwieźć, nie chce wypaść jak stangret, który nic nie mówi, tylko robi swoje, tzn. odwozi i mówi „do widzenia”. Podczas obiadu, przy którym jej asystuje, zagaduje najmilej jak potrafi:


– Do tej pory jeszcze wspominam Pani kreacje, choć tyle lat minęło; ja też jestem „przedpotopowy”. 


Prawda, że i uroczo, i dowcipnie?


A oto pyszna scenka z romantycznej komedii filmowej Facet z odzysku. Wspólni znajomi próbują wyswatać Owena (trzeba go pocieszyć, bo porzucony) i Nadine. Młodzi spotykają się po raz pierwszy w jakiejś kawiarni. Owen, chłopak nieśmiały, nadrabia miną i na powitanie decyduje się na „mocne wejście”:


– Pięknie wyglądasz.


– Dzięki. 


– Nie spodziewałem się, że będziesz taka piękna.


To pierwszy poślizg na własnej skórce od banana. Bo nie wiadomo, co pomyśleć o takim stwierdzeniu: z jednej strony, facet podkreśla miłe wrażenie (korzystne rozczarowanie?), z drugiej strony, niechcący podkreśla, że spodziewał się – właśnie, kogo? Brzyduli?


– Dzięki. Chyba. (Chyba powinnam podziękować? Nadine nie wie, jak zareagować, bo nie jest pewna, czy to przyjąć za komplement). Owen brnie dalej, to znaczy idzie za ciosem. Chce wzmocnić wymowę swej pochwały, a zarazem na wszelki wypadek wytłumaczyć się, bo sam czuje, że może wyszło niezręcznie.


– Ślicznotki nie chodzą na randki w ciemno.


– Czemu?


– W Nowym Jorku szybko znajdują partnerów.


Wlazł na drugą minę: bo jaki wniosek wyciągnąć z faktu, że akurat ta ślicznotka przyszła na randkę swataną? Że nie jest ślicznotką? Czy też, że coś z nią nie tak, skoro jeszcze nie znalazła partnera i szuka „w ciemno”?


– Doprawdy? – Nadine jest ni to zakłopotana, ni to ciekawa, jak też się on  wyplącze.


– Tak. Są jak rasowe psy na giełdzie, pierwsze się sprzedają.


Owen chciał podbić bębenek. Słowo rasowe i podkreślenie, że są rozrywane miało zabrzmieć jak lakoniczne uznanie konesera. Nie zdążył tylko zauważyć, że wyrażenie „pierwsze się sprzedają” ma sens mimowolnie dwuznaczny, a ponadto przyjęło się (z krzywdą dla psów, w szczególności rasowych), że porównanie do psa ma wymowę niepochlebną.


– Porównujesz mnie do psa? Porównałeś mnie do psa!


– Nie, skądże! – zaprzecza Owen, przerażony swoja wpadką. Jednak zaprzeczać nie ma sensu, więc precyzuje: – Ale do psa w dobrym znaczeniu.


Często tak bywa, że najgorszy jest nie błąd, wpadka, ale dopiero korekta.


Mirosław Karwat

W wydaniu 55, maj 2004 również

  1. PUNKTY WIDZENIA

    Różnice oczekiwań
  2. PUNKTY WIDZENIA

    Praca będzie
  3. DECYZJE I ETYKA

    Projekt "Europa"
  4. PARLAMENT EUROPEJSKI

    Prawo i etyka lobbingu
  5. PO PIERWSZE PSYCHOLOGIA

    Dlaczego kura znosi jaja?
  6. PARLAMENT EUROPEJSKI

    Współpraca z grupami nacisku
  7. SZTUKA MANIPULACJI

    Gafy komplemenciarzy
  8. ARCHIWUM KORESPONDENTA

    Lobbing w sprawie Jana Blocha
  9. HENRYK SŁAWIK

    Polski Wallenberg
  10. NIEUCZESANE REFLEKSJE

    My w Unii
  11. RYNEK INFORMATYCZNY

    Przedmiot pożądania