Established 1999

CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

3 wrzesień 2023

Sztuka slalomu

Zygzakiem, zygzakiem! Raz w lewo, raz w prawo, a potem jeszcze raz w lewo. A jeśli ci z lewej zbaczają trochę w prawo, a ci z prawej przylegają do ściany, albo odwrotnie – ci z prawej nagle lewaczeją, to wybrać środek pomiędzy nimi, byle w porę, zanim znów się przesuną, co wymaga tylko refleksu i zręcznego okrążenia – pisze Mirosław Karwat.

Mirosław Karwat

To taki manewr jak w ruchu drogowym, kiedy trzeba w biegu, bez hamowania i bez zmiany kierunku dojechać do celu na wprost, ale objeżdżając to, co nagle wystaje czy wyskoczy. A gdy chcą Cię rozliczać ze zmiany kursu na wręcz przeciwny, miej to w przedziałku poniżej pleców, bo przecież sprawa jest nieaktualna, ja już jestem gdzie indziej.

Raz pod górkę – ambitnie, to znów dołkiem – dyskretnie, gdy trzeba się schować na chwilkę, przeczekać awanturę, smrodek skandalu, krótkotrwały stan oburzenia. Dewiza: zawsze być (komu trzeba) potrzebnym. Zwłaszcza temu, komu wcześniej szkodziłem.

Kim jestem? Tym, co w tej chwili „jem”.

W dzisiejszym świecie to lepsza strategia kariery – medialnej, politycznej, nawet naukowej – niż naiwna prostolinijność, konsekwencja, stałość w związkach i poglądach.

Błędne jest jednak wyobrażenie, że o ile ludzie prostolinijni i wręcz pryncypialni są wiarygodni i godni szacunku ze względu na zachowaną ciągłość w swoich postawach i decyzjach życiowych (a ich przewartościowania i reorientacje są ewolucją, nie gwałtownym zwrotem, samozaprzeczeniem), zatem i ze względu na ich przewidywalność, o tyle ludzie pokrętni w swym postępowaniu i w obranych pozach, wizerunkach po prostu przekreślają ciągłość własnego życia, ba, własnej tożsamości. Niezupełnie. To dialektyczny paradoks.

Na pierwszy rzut oka właśnie tak to wygląda: ktoś połyka własny język, zjada własny ogon, przewija licznik do zera, by w nowej koniunkturze mieć status debiutanta, nawet dziewicy. Jak gdyby istniał dopiero od tej chwili. O sobie samym mówi dziś tak, jak gdyby mówił o kimś innym, obcym. O swoim wcześniejszym miejscu i towarzystwie (nawet poczesnym) rozprawia tak, jak gdyby go w tym nie było. Można też „lewitować”. Znamy na przykład takich profesorów, którzy unieważniają własne życiorysy i legitymacje, przemilczają bankructwo własnej niegdysiejszej ideowości lub tylko ideologicznej usłużności, by pozować na nieskalane „zawsze niezależne” autorytety.

To znane atrybuty koniunkturalisty – czy to ambitnego karierowicza w szatach neofity, czy tylko wystraszonego konformisty, który próbuje się oczyścić na takiej zasadzie, jak w zeszycie szkolnym wycieramy coś gumką.

Ale to uproszczona diagnoza. W rzeczywistości zwykle ta zmienność wizerunku, deklaracji, obieranych barw i koneksji przesłania nam zastanawiającą ciągłość i konsekwencję strategii życiowej. Do tego paradoksu odnosi się znane podsumowanie z filmu Psy: „A Pan to zawsze w komisji”.

Istnieje taki gatunek ludzi, o których mówi się, że zawsze wiedzą, gdzie są konfitury. Uzupełnijmy tę diagnozę: Wiedzą, że konfitury są coraz to w innym miejscu. Zmieniają więc miejsce żerowania, nie mają żadnych sentymentów do pustego lub już niepewnego karmnika. Nawet wręcz przeciwnie: gdy już wyjedzą jakąś michę, to jeszcze do niej nasikają na pożegnanie.

Kto śledzi – ale z dobrą pamięcią – kampanię wyborczą tudzież błyskotliwe kariery osobników widzianych i tu, i tam, i jeszcze gdzie indziej, drogę polityczną osobistości, które nadgorliwe po jednej stronie następnie znajdują się – z równie wielką gorliwością (w zwalczaniu byłych patronów i towarzyszy) po stronie przeciwnej, temu z początku dolega niestrawność, ale do czasu, bo przyzwyczaja się do tego, co w politycznym establishmencie staje się normą. I już go nie dziwi, że frontmenami walki o inne jutro są wczorajsi współsprawcy tego, co dziś pilnie  wymaga zmiany. Co więcej, w polityce jest tak jak w tradycji kościelnej: jedna nawrócona owieczka (była czarna owca) jest cenniejsza niż stado bezgrzesznych i niezawodnie posłusznych „baranków bożych”. W awangardzie zmiany mościmy miejsce dla Odmienionego (nawet nie całkiem odmienionego, byle grał teraz z nami) – jak gdyby chodziło tu o piłkarza goalkeepera, którego przechwyciliśmy z konkurencyjnego klubu.

Mamy więc na scenie politycznej paradę: bohaterów „Solidarności” zwalczających związki zawodowe i głoszących darwinizm społeczny; byłych „komunistów” – teraz przodowników w dekomunizacji; parlamentarzystów zaczynających od lewicy, by odnaleźć swe powołanie na listach PiS; gwałtownie nawróconych ateistów, teraz już dewotów i klerykałów; postautorytarnych świeżych obrońców demokracji liberalnej i praworządności; kontestatorów Systemu ochoczo przyjmujących rolę jego filarów; bojowników o wolność objawiających talent w działaniach represyjnych i w inwigilacji. Miłosiernie pominę nazwiska – zwykle bardzo znane.

Często nie są to jednorazowe przepoczwarzenia czy też przesiadki z autobusu, który zwolnił do szybkobieżnego tramwaju, ale akrobacje na kolejnym wirażu. A pasmo takich ostrych zakrętów to właśnie tor ruchu slalomisty. Jego manewry na zakrętach i w chwilach, gdy jazda na wprost grozi kolizją są jednak czymś innym niż przemyślenia, przewartościowania kogoś, kto dojrzewa do zmiany części swych przekonań,  nawet do zmiany szyldu czy sztandaru. Slalomista to nie myśliciel, poszukiwacz prawdy, masochistyczny analityk własnych wątpliwości i skrupułów, który nawet latami idzie pod prąd, ale obdarzony refleksem skoczek. Jeśli użyć tu analogii do figur szachowych, będzie to właśnie konik-skoczek z wiadomym powtarzalnym torem ruchu (niby na wprost, ale w bok), a nie wieża czy goniec.

Nie to jest jednak kluczowym problemem, że są – w polityce, w układach biznesowych, w środowisku dziennikarzy – ludzie o profilu wyczynowca i rekordzisty w konkurencji slalom, lecz coś innego. To, że zawsze znajdą patronów, a także fanów – miłośników takiej mimikry, podziwiających koktajl ich zręczności z bezczelnością. I co więcej, takich wyborców, którzy głosują na nich w kolejnych mutacjach. Wierni… niewiernym. Głosują na nich za każdym razem na innej liście, z innego tytułu czy powodu. Głosują zmiennie na zmianę personalną (w lokacie i wizerunku swego ulubieńca), która niczego w życiu politycznym nie zmienia. I oczywiście narzekają na tę systemową niezmienność, lecz nie na własną zmienność – niezmienność.

Najprzenikliwsze umysły wśród badaczy, analityków głowią się nad tym, jak to wytłumaczyć, że ani politycy, ani wyborcy nie traktują poważnie poglądów ni sztandarów. Ostatnio odkryto, że „ciemny lud” niekoniecznie jest ciemny, naiwny czy tylko bezmyślny, bo bywa cyniczny, wyrachowany. Ale czy upodobnienie polityki do zawodów w slalomie może kogokolwiek nakłonić do tego, aby mieć jasno określone i konsekwentne poglądy i by z poglądów, zgodności haseł z praktyką rozliczać „wybrańców”? Polityka traktowana jak giełda kursów, notowań i okazjonalnych transakcji może być tylko zygzakowata.

PROF. ZW. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT
Uniwersytet Warszawski     

W wydaniu nr 262, wrzesień 2023, ISSN 2300-6692 również

  1. MAKAKI

    Mamy dosyć turystów...
  2. WIELCY LUDZIE NAUKI I KULTURY

    Mikołaj Melanowicz
  3. RYJÓWKA V. RZĘSOREK

    Z aksamitem przy ziemi
  4. KONFERENCJA W SAN FRANCISCO

    Niedokończone sprawy
  5. NIE SPAŚĆ Z RÓWNIKA

    Nie wpaść do wulkanu
  6. DLA PRZYKŁADU

    Angielski kaganek oświaty
  7. CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

    Sztuka slalomu
  8. CMENTARZE

    Trudne daty