SOPOT 26-28.09.2012
Europejskie Forum Nowych Idei
Zbigniew Brzeziński, Benjamin Barber, Michaił Gorbaczow, Günter Verheugen, Bernard-Henry Lévy gośćmi sopockiej konferencji „Lider czy statysta? Europa w wielobiegunowym świecie. więcej...
Repertuar naciągaczy jest przebogaty. Najbardziej prymitywna i przy tym najbardziej bezczelna forma naciągania to bezzwrotne pożyczki – pisze profesor Mirosław Karwat.
Bezzwrotne oczywiście nie w zamiarach pożyczkodawcy, lecz w założeniach pożyczkobiorcy. Pożyczyć – i nie oddać, oto najprostszy sposób na transfer zasobów z cudzej kieszeni do własnej. Wariant bardziej subtelny: pożyczyć – i zwlekać ze zwrotem, spłatą, narażając kogoś na straty. Naciągaczem mimo woli może zostać ktoś, kto się przeliczył w swoich kalkulacjach lub nie z własnej winy znalazł się w finansowych kłopotach. Ale są też tacy dłużnicy, którzy postępują tak z rozmysłem – z góry planując wyłudzenie albo w każdym razie własną niesolidność, jeśli opłaca im się przedłużanie spłaty. Na takie ryzyko mniej narażone są banki wymagające zabezpieczeń, nie mówiąc już o lichwiarzach uzbrojonych w bezwzględnych egzekutorów długu, a bardziej krewni, koledzy, sąsiedzi udzielający pożyczek ze zwykłej życzliwości, w ramach samopomocy, na zasadach dżentelmeńskich (bez procentów i kar umownych za nieterminowość, bo przecież ma wystarczyć zaufanie, zasada wzajemności czy też słowo honoru). Jak wiadomo jednak, o tym, kto rzeczywiście jest dżentelmenem, przekonujemy się dopiero wtedy, gdy na porządku dnia jest kwestia zwrotu, i to w całości oraz w ustalonym terminie.
Typowy, klasyczny już sposób naciągnięcia to żebranina, zwłaszcza ta oparta nie tylko na natręctwie, ale i na oszustwie. Klienci sklepów i podróżni przy kasach oblegani są przez ludzi rzekomo głodnych, chorych, okradzionych. Ci wyłudzają datki skutecznie – wzbudzaniem zakłopotania (bo przecież nie jesteśmy pewni, może to naprawdę ktoś w podbramkowej sytuacji?), współczucia, nawet poczucia winy (bo jakoś głupio odmawiać i okazywać niechęć komuś, kto się poniża). Nawet ci twardsi, poirytowani tym procederem, kapitulują przed natręctwem i chcąc jak najszybciej uwolnić się od natręta „wykupują się” groszowym haraczem.
Udawać można nie tylko osobę pokrzywdzoną przez los lub złych ludzi, ale równie dobrze opiekuna tych pokrzywdzonych. W pociągach, centrach handlowych – zwłaszcza przed wiadomymi świętami, których atmosfera wymusza na ludziach postawy życzliwości, współczucia, miłosierdzia, solidarności z cierpiącymi – wyrastają jak grzyby po deszczu różni pseudokwestariusze, podszywający się pod fundacje, Czerwony Krzyż (wystarczy nakleić znaczek na puszkę lub słoik), domy opieki, sierocińce, zakony. Niektóre z tych kreacji są bardzo sugestywne: zdjęcia przemawiające do ludzkich sumień i wrażliwości, legitymacje, nawet pokwitowania.
Inna forma naciągania to samowolne posłużenie się cudzymi pieniędzmi dzięki wykorzystaniu roli pośrednika w jakiejś transakcji lub pełnomocnika i nadużyciu zaufania. Naciąga ten, kto przeznacza powierzone sobie środki na inny cel niż życzył sobie ich właściciel, fundator, niezgodnie z zaciągniętym zobowiązaniem; zwłaszcza wtedy, gdy czyni tak dla własnej wygody i korzyści. Niektórzy postępują tak pod pozorem nieporozumienia (widać źle zrozumiałem dyspozycje) lub jakiejś okolicznościowej, a jakoby nieprzewidzianej konieczności (w zaistniałej sytuacji musiałem). Inni jednak działają zupełnie bezceremonialnie, na zasadzie faktów dokonanych, czyli nieodwracalnych i zwykle spowodowanych bezkarnie.
Oprócz wyłudzeń i nadużyć w dysponowaniu cudzymi pieniędzmi w repertuarze naciągaczy królują prowokacje o charakterze „podpuchy”.
Namawiamy kogoś na wydatek lub wysiłek obietnicą zrewanżowania się, niezrealizowaną (bo nie daliśmy rady mimo dobrych chęci, bo się rozmyśliliśmy – albo od początku nie mieliśmy takiego zamiaru, a to była tylko zachęta).
Z drugiej strony, wymuszamy rewanż (np. „teraz ty stawiasz”) na kimś, kogo wcześniej – jako fundatorzy czegoś lub sprawcy jakiejś przysługi („drobiazg, nie ma o czym mówić”) – uspokajaliśmy, że nie ma wobec nas żadnych zobowiązań. A tu nagle niespodzianka: kolej na ciebie.
I podobnie: namawiamy kogoś na wydatek lub wysiłek obietnicą własnego wsparcia, przyłączenia się do sprawy, które potem nie następuje; pozostaje sam na placu boju, budowy, z zadaniem ponad własne siły, rozgrzebanym stanem spraw, które miały być załatwione wspólnym wysiłkiem. Albo też namawiamy kogoś do wspólnego przedsięwzięcia, zachęcając go własnym udziałem w początkowych działaniach, po czym jednak wycofujemy się z kontynuacji. To zachowanie nieodpowiedzialne, jeśli rozmyśliliśmy się poniewczasie, a perfidne, jeśli z góry to planowaliśmy.
Taki sposób zapewniania sobie korzyści lub unikania strat cudzym kosztem (przez przerzucanie na innych własnych i wspólnych kosztów działania i wyłączanie siebie z odpowiedzialności) nie omija – a wręcz przeciwnie – świata biznesu.
W interesach, jak wiadomo, pierwszeństwo przed solidarnością (to pojęcie z zupełnie innego świata) ma interes własny. Toteż, gdy ktoś jest w kłopotach, ale na szczęście pozostaje w spółce, może wpaść na prosty pomysł, by namówić wspólnika – w imię ratowania wspólnego przedsięwzięcia czy spółki – do spłaty własnych długów lub pokrycia własnych strat, za co – gdy już może być spokojny o własną przyszłość – odwdzięcza się wycofaniem z tej spółki.
Prof. dr hab. Mirosław Karwat
Uniwersytet Warszawski
PUBLIC RELATIONS
IX PR Forum w Wiśle
W dniach 17-19 września br. w Wiśle po raz dziewiąty odbędzie się ogólnopolskie spotkanie teoretyków i praktyków public relations. Organizaotrem jest Uniwersytet Ekonomiczny w Katowicach. Zapraszamy. więcej...