Established 1999

SIŁA POLITYKI

01/03/2012

Wieczna elita - 28.03

Rudolf Pichoja twierdzi, że dość było czterech dni, by zginęło Imperium Rosyjskie, parę stuleci żmudnie budowane przez carów. A w zaledwie trzy dni ze sceny dziejów zszedł Związek Radziecki – pisze Henryk Suchar.


A któż to jest Pichoja? Niektórzy pewnie pamiętają, że to historyk i archiwista, który przed 20 laty w imieniu Borysa Jelcyna przekazał prezydentowi Wałęsie odpisy dokumentów na temat zbrodni katyńskiej. I że zdaniem tego 65-letniego dziś naukowca, to nie Kreml, lecz sam generał Wojciech Jaruzelski chciał, by wojska radzieckie interweniowały w Polsce ogarniętej rewoltą Solidarności. To, oczywiście, dość kontrowersyjna teza. Ale teraz Rudolf Pichoja był w Warszawie, żeby opowiedzieć o wpływach nomenklatury u naszych wschodnich sąsiadów. Odwiedził nas na zaproszenie Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, niesłychanie dynamicznego gremium kierowanego przez Sławomira Dębskiego. W opinii rosyjskiego naukowca, pozycja społeczna i moc sprawcza nomenklatury są przeogromne. Ona rządzi. Obecnie mamy do czynienia z trzecią generacją tej ściśle się wspierającej warstwy społecznej. Już w 1921 roku po imieniu nazwał ją Stalin, sprawiając, że utworzono wyselekcjonowaną elitę, która posłusznie i bez zadawania zbędnych pytań wypełniała instrukcje i rozkazy. To bardzo czujna i elastyczna grupa. Gdy w końcówce lat 70. w łonie establishmentu zrodziła się świadomość niewydolności centralnie sterowanej gospodarki, a także nadmiernego uzależnienia kraju od sprzedaży ropy i gazu, nomenklatura postanowiła dokonać inwentaryzacji i remontu nieefektywnego systemu. Jasne, że po to, by utrzymać władzę. We wszechwładnej wtedy partii komunistycznej powołano nawet nieznany wcześniej wydział ekonomiczny, by dzięki niemu mieć lepszy wgląd w sytuację gospodarczą i nią odpowiednio manipulować. Pojawiły się banki spółdzielcze. Uprzywilejowanym działaczom zezwolono kupować udziały w rozmaitych branżach. Krótko mówiąc, „równiejsi” sprawnie pochwycili sprawy w swoje ręce. I trzęsą Rossiją do dziś. Czasami tylko dochodzi do naturalnych w końcu przetasowań i przemeblowań personalnych w hierarchii tego pokomunistycznego Opus Dei.


Podziemny kolos


Długość trasy metra w Moskwie przekracza 300 km. A podróżni mogą nim docierać do 185 stacji. Przyznam, że ten news szokuje, bo w Warszawie długo już mamy kolej podziemną, ale stacji jest raptem 21. Poza tym – patrząc na ślimacze wysiłki budowniczych – nowych prędko mieć nie będziemy. Tymczasem Moskale stale rozszerzają ich sieć; w przyszłym roku oddadzą do użytku kolejnych 7 przystanków, co wydłuży użytkowane linie o prawie 24 km. Tylko w lutym metro moskiewskie przewiozło 196,5 mln pasażerów, co czyni je drugim tego rodzaju – po Tokio – najbardziej eksploatowanym środkiem transportu na świecie. W ogóle stolica Rosji zmienia się jak w kalejdoskopie, co widać gołym okiem zwłaszcza po dłuższej nieobecności. Mnie jednak najbardziej cieszy radykalna modernizacja lotniska Szeremietiewo-2 (stamtąd latamy do Warszawy), które poddano gruntownej renowacji podobnie jak dwa inne kluczowe porty lotnicze gigantycznej metropolii. Dziś jest ono imponującym, świetnie zagospodarowanym obiektem, przeciwieństwem obskurnej budy, jaką było przez dziesięciolecia. Na dodatek można tam z centrum dojechać ekspresami, wyruszającymi z dworca Białoruskiego (koło polskiej ambasady), z którego startują też pociągi do Warszawy. Jakaż to ulga! Nie trzeba już przenosić bagażu z metra do mikrobuso-bagażówek typu np. „Gazel”, parkujących pod stacją Wodnyj Stadion. Chodzi tu o słynne marszrutki, które tanio dostarczają ludzi na Szeremietiewo, i stanowią o egzotyce Moskwy. Marszrutki są wybawieniem, gdyż taksówki są absurdalnie drogie, jak nigdzie w Europie. Lecz dziś kurs „Gazelą” na lotnisko będę już czasem ewentualnie odbywał z czystego sentymentu.


Rosja – kraina Ubu – 26.03


Niech się prostytuują i piszą sobie artykuły za pieniądze. Każdy zarabia tak jak może i trudno to potępiać – bronili dopiero co w Moskwie dziennikarzy członkowie Partii Miłości. By wzmocnić siłę przekazu nago pluskali się w fontannie zdobiącej halę słynnego GUM-u, domu towarowego stojącego naprzeciw Kremla. Na zdjęciu z akcji widać m.in. ładnie zbudowaną pannę, zatrzymującą wzrok przechodniów  kształtnymi piersiami. Pięcioro performerów zwinęła i odprowadziła na pobliski komisariat policja. Stolica Rosji staje się mistrzynią świata w organizacji oryginalnych widowisk o ostrzu politycznym. Najgłośniejsze show jak do tej pory są dziełem żeńskiego zespołu punkowego Pussy Riot. Trzy panie z grupy znane są z tego, że „gościnnie” wystąpiły w głównej świątyni Matuszki Rossiji, cerkwi Chrystusa Zbawiciela, wyrażając nadzieję na „przepędzenie Putina”. Swą muzyczną demonstrację urządziły tuż przed wyborami prezydenckimi 5 marca, które Putin bezapelacyjnie wygrał. Ale do dziś siedzą w areszcie i będą tam co najmniej do końca kwietnia. Zarzuca im się „chuligaństwo”. A odwołanie do tego artykułu kodeksu karnego może zaowocować wyrokiem w wysokości nawet 7 lat więzienia! Dziewczęta są z punktu widzenia prawa recydywistkami. W styczniu na placu Czerwonym prowokowały stróżów porządku, śpiewając utwór, którego słowa były dość obraźliwe dla Władimira Putina. Zachowania tria młodych buntowniczek irytują również nacjonalistów. Na stronach internetowych, którym patronują zaprzysięgli radykałowie, ukazały się nieprzyjazne wpisy i zdjęcia przedstawicielek kapeli Pussy Riot. Wzbogacono je adresami, telefonami oraz nawoływaniami do fizycznej rozprawy z „delikwentkami”. Tak naprawdę, czasem to, co się dzieje w Federacji Rosyjskiej, napawa i niesmakiem, i grozą. To atmosfera trochę z „Króla Ubu”, tyle że kultowa sztuka Alfreda Jarry’ego osadzona jest w wyimaginowanej Polsce, a tu mamy do czynienia z realnym krajem. Czy ktoś go kiedyś zmodernizuje?


Heroina śmierci – 23.03


Rosyjscy narkomani stracili w zeszłym roku ponad 7 tysięcy spelunek, gdzie się zbierali, by zażywać nielegalne środki odurzające. I na pewno nie byli też kontenci, gdy im niszczono plantacje konopii. Ogółem miano zaorać 109 tys. hektarów pól, gdzie uprawiano „odlotową” roślinę. Takie statystyki ujawnił szef Federalnej Służby Kontroli Obrotu Narkotyków (FSKON) Wiktor Iwanow, były funkcjonariusz KGB. Zresztą to pewnie służba w organach bezpieczeństwa przesądziła swego czasu o tym, że Władimir Putin (też przecież szpion) rzucił kolegę z pracy na tak „odpowiedzialny odcinek” jak walka z plagą narkotyków. Na konferencji w Moskwie Iwanow podał, że w 2011 roku policja wszelkiej maści przechwyciła 64 tony różnych opiatów, przede wszystkim oczywiście importowanych. To ma być dwukrotnie więcej niż rok wcześniej. Do takich wskaźników udało się dojść dzięki wykryciu i likwidacji części infrastruktury budowanej przez narkomafię: sieci zbytu i dystrybucji środków odurzających. Znaczące są te sukcesy czy nie bardzo? Pewnie niemałe, ale trzeba pamiętać, że Rosja to raj dla przemytników i handlarzy. Sam tylko rynek heroiny wart jest ok. 6 mld dolarów, haszyszu – 1,5 mld USD (kontrabanda hardcore’owych dragów – jak się potocznie mówi – pochodzi przede wszystkim z Afganistanu). Z powodu zatrucia narkotykami czy ich przedawkowania, u naszych sąsiadów co roku z ziemskiego padołu schodzi ponad 100 tys. osób w przedziale wiekowym 15-30 lat. Młodym ludziom śmierć niosą głównie afgańska heroina oraz preparaty typu dezomorfina, robione na bazie leków swobodnie dostępnych w aptekach. I warto jeszcze dodać, że wcale nie ponad 12-milionowa Moskwa przoduje pod względem narkomanii, lecz takie regiony jak Tatarstan czy obwód Leningradzki. Generalnie jest dramatycznie, a może być jeszcze gorzej, bo mimo swych bogactw i tradcyji Rosja nie należy do państw, gdzie młodzież może oczekiwać najlepszych perspektyw życiowych.


Ujawnić krokodyla


Jeszcze w tym roku na terenie Moskwy trzeba będzie rejestrować egzotyczne zwierzęta. A gdy je zgłosimy to dopiero wtedy urzędnicy orzekną, czy „zameldowane”  okazy można trzymać w domu. Stołeczne władze pracują nad stosownymi przepisami. Usprawnienie ustawodawstwa wymusił zeszłoroczny przypadek, który zbulwersował całą Rosję: na łące w moskiewskiej dzielnicy Pieczatniki porzucono w grudniu bezradne tygrysiątko i do dziś nie sposób odnaleźć jego właścicieli. Wiera Stiepanienko z moskiewskiej Dumy ujawniła na łamach dziennika „Izwiestia”, że mieszkańcy metropolii prywatnie hodują nielegalne, przemycone przez gangi okazy egzotycznej fauny. To może być nawet boa dusiciel czy krokodyl. Jej zdaniem taka sytuacja zagraża i ludziom, i ich pupilom, m.in. dlatego, że osobliwe egzemplarze przywożone są z krajów, skąd mogą przywlec choroby kompletnie nieznane lekarzom rosyjskim. Deputowana postuluje, by do przygotowywanych regulacji wpisać nakaz, obligujący posiadaczy do szczepienia i poddawania kontroli weterynaryjnej dzikich bestyjek. Dla Stiepanienko jest też jasne, że trzeba zakazać przechowywania w mieszkaniach drapieżników, takich jak krokodyle. Z własnych obserwacji wiem, że nie są to dla Moskwy wydumane problemy. Kiedyś byłem świadkiem, jak młody człowiek wkroczył na peron stację metra, dzierżąc w dłoniach krokodylka. Groźny to on nie był, bo paszczę obwiązano mu paskiem, ale scena była jak z filmu, i tylko potwierdzała, że stolica Rosji to odmiana cyrku doktora Dolittle. I że wszystko może się tam zdarzyć, zgodnie z zachodnimi wyobrażeniami, iż po ulicach tego uroczego miasta biegają niedźwiedzie. Reasumując: jeszcze może nie biegają, ale podejrzewam, że w niejednym bloku można by je wytropić, znając fantazję i – jak to ocenił swego czasu prezydent Miedwiediew – nihilizm prawny Rosjan.


Kazach na medal


Prezydent Nazarbajew lubi sobie zaśpiewać nasz ludowy hit „Szła dzieweczka do laseczka”, i to po polsku. Tak przynajmniej twierdzi były ambasador Kazachstanu w Warszawie Aleksiej Wołkow. Dyplomata ten właśnie z sukcesem zakończył misję w naszym kraju i został wiceministrem spraw zagranicznych w Astanie. Wołkow pełni nową funkcję od 1 marca, a w zakres jego obowiązków wchodzą kontakty z Europą i europejskimi organizacjami. By się pożegnać ze znajomymi i przyjaciółmi, których sobie zyskał przez sześć lat urzędowania, przybył do Warszawy z Brukseli. Tutaj zaprezentował książkę „20 lat ustanowienia dyplomatycznych stosunków między Kazachstanem a Polską”, którą wydano po kazachsku, rosyjsku i polsku. Dzięki patronatowi Wołkowa w czasie jego owocnej warszawskiej kadencji ukazało się w sumie 10 tomów dzieł na różny sposób przybliżających Polakom Kazachstan i na odwrót, Kazachom Polskę. Wysiłki i zasługi ambasadora są powszechnie znane w polskim środowisku zajmującym się problemami Azji Środkowej. A że są też doceniane świadczyła pełna sala w historycznym Domu Przyjaźni przy ulicy Marszłkowskiej 115 w Warszawie. Ekscelencja mówił tam jeszcze, że szef państwa Nazarbajew nie tylko lubi sobie zanucić po polsku, ale też swego czasu nie mógł oderwać oczu od ekranu TV, kiedy pokazywano kultowych „Czterech pancernych i psa”. Sympatię, jaką Nazarbajew żywi do nas, potwierdzają również jego częste zaproszenia dla Aleksandra Kwaśniewskiego, który przyjeżdża do Astany kilka razy w roku. Dla odmiany jesienią kazachski lider bawić ma z oficjalną wizytą w Warszawie. Wszystko jest już przygotowane, w tym m.in. dokumenty na temat poluzowania ruchu wizowego, a także porozumienia o dwustronnej współpracy gospodarczej. Gdyby je sprawnie zrealizować to powinny dać potężny impuls naszym kontaktom handlowym i inwestycyjnym. Co prawda obroty wzajemne stale rosną (w zeszłym roku wyniosły ok. 1 mld 700 mln dolarów), ale to ciągle mało, biorąc pod uwagę niebywały potencjał rozwojowy Kazachstanu. Nursułtan Nazarbajew umyślił sobie, że dla Astany Warszawa będzie kolejnym – po Francji, Niemczech, Włoszech i Hiszpanii – strategicznym partnerem w Europie. Przypuszczam, że to sam Aleksiej Wołkow wiele uczynił, żeby do tego przekonać kazachskiego przywódcę. Ale czy sprostamy wyzwaniu? Na pewno warto, bo Kazachstan jest regionalnym, zasobnym w surowce mocarstwem, które ma do nas zaufanie. I o którego względy inni gorliwie zabiegają. Choć nie znaczy to, że będę tu teraz pisał już tylko o tym kraju, choć tak mogłoby wyglądać, bo to trzeci z rzędu felieton na temat Kazachstanu.


Zamtuzy w stepie


Czy mogą być legalne domy publiczne w Kazachstanie? W stepowej krainie znów się o tym dyskutuje, tym razem na kanwie plebiscytu, który usankcjonował prostytucję w szwajcarskim Zurychu. Publicystka Leila Basarowa przypomina w CentrAsia, że niektórzy wpływowi Kazachowie już dawno postulowali legalizację zamtuzów. Uzasadniali propozycję wizją wzbogacających budżet podatków płynących z „poziomego biznesu”. Aktywista ruchu praw człowieka Denis Dżywaga przyznaje jednak, że poza aspektami fiskalnymi oficjalne uznanie statusu cór Koryntu jako ciężko pracujących profesjonalistek wiązałoby się jeszcze z innymi pozytywnymi stronami. W tym kontekście wskazał przede wszystkim na ochronę panien lekkich obyczajów przed samowolą policji i klientów oraz na sprawę położenia kresu korupcji przynajmniej w tej dziedzinie. Dżywaga wątpi jednak, by kazachskie społeczeństwo przystało na uprawomocnienie prostytucji. – Nie ta mentalność – podsumowuje. Ma chyba rację, bo na przykład deputowana Olga Kikolenko wypaliła, że w ogóle nie zamierza podejmować tego tematu. Jeszcze radykalniej wypowiedział się komunistyczny poseł Władisław Kosariew. – Bym wywiercił mózg temu, kto postawi na forum publicznym zagadnienie legalizacji prostytucji – zagroził. Uważa, że społeczeństwo kazachskie nie „upadło jeszcze tak nisko, by godzić się na frymarczenie ciałem”. Dziennikarka Bajsarowa ocenia, że przy takich rozbieżnościach dobrze by było zrobić referendum i zaakceptować wolę większości obywateli. Ale jest sceptyczna, ponieważ – jak uważa – w Kazachstanie powszechne są inne praktyki „dialogu” z narodem.


Więcej niż jeden mąż


W Azji Środkowej odżyło wielożeństwo. I to tak, że już nawet kobiety szukają dla siebie więcej niż jednego męża. W czasach Związku Radzieckiego, w skład  którego wchodziły dzisiejsze niezawisłe republiki, poligamia była zakazana i egzekwowana. Ale teraz znowu kwitnie, zwłaszcza w Kazachstanie, Tadżykistanie i Kirgistanie. Na dodatek wielokrotne śluby sankcjonują islamscy mułłowie, a pieczęć duchownych sprawia, że społeczeństwo zaczyna to zjawisko akceptować tak jak dawniej – w XIX wieku czy wcześniej. Dziś wielożeństwo ma jednak rys nowoczesności, i już nie tylko panowie dobierają sobie do domowego stadła kolejne panie. Z materiałów na blogu „Inside the Cocoon” można się dowiedzieć, że  Kazaszki, którym się powiodło, także odwiedzają agencje matrymonialne i tam proszą, by im znaleziono jeszcze jednego małżonka. Jedna z zawodowych swatek Irina Proszyna mówi, że czasem to się jej wydaje, że „świat stanął na głowie i następuje matriarchat”. Zdarza się, wyznaje, że ustatkowane zamożne damy przychodzą do niej w towarzystwie dotychczasowych ślubnych, konsultujących je w kwestii najbardziej odpowiedniego kandydata. Raz nawet progi agencji pani Proszynej przekroczyły od razu trzy niewiasty w asyście współmałżonków, którzy bez skrępowania służyli swym damom radą. Wśród klientek jest również bogata bizneswoman, która poślubiła już trzech mężczyzn. A ten najmłodszy to jest w wieku jej syna. Kazachska milionerka żartuje sobie, że ma męski harem. Oczywiście takie „bezeceństwa” (że białogłowa zniewala kolejnych dżentelmenów) są przez muzułmański kler potępiane. Ale też nie może on zbyt głośno protestować, bo za ingerencję w świeckie aspekty codziennego życia władze mogą go wziąć pod lupę i twardo zapytać, czy mu się coś nie pomyliło.


Wegetacja w górach – 16.03


O Czeczenach, a zwłaszcza o ich kobietach żyjących w wąwozie Pankijskim, przypomniała w reportażu na łamach portalu Eurasianet Polka mieszkająca w Tbilisi Justyna Mielnikiewicz. Kiedyś ten położony w górach na północny wschód od stolicy Gruzji (godzina jazdy autem), wąwóz uchodził za siedlisko czeczeńskich terrorystów. Tych którzy zbiegli z Czeczenii przez górską granicę, w obawie przed wojskami federalnymi. Ale trzeba dodać, że Czeczeńcy z grupy etnicznej Kistow są tam już od ok. 150 lat. Pojawili się w tym malowniczym zakątku Gruzji, uciekając przed okropnościami wojny, jaka toczyła się na północnym Kaukazie w drugiej połowie XIX wieku. Jeszcze 10 lat temu Pankisi odwiedzali parlamentarzyści europejscy i, oczywiście, dziennikarze, głównie za sprawą oskarżeń Moskwy, że Gruzini dają tam schronienie „bandytom”. Widoki nie były budujące, co pamiętam z wycieczki zorganizowanej przez gruziński MSZ tuż przed obaleniem Eduarda Szewardnadzego. Teraz dolinę ciągnącą się na długości 30 km, a szeroką na 3-4 km, mało kto odwiedza. Mielnikiewicz pojechała i skoncentrowała się na losie ładniejszej części tamtejszej społeczności. – Brak możliwości kariery i nauki postawił w skomplikowanej sytuacji całą wspólnotę, ale negatywy bytu odbiły się zwłaszcza na doli kobiet wąwozu Pankijskiego. Egzystujące pod czujnym okiem pozostałych członków rodziny i sąsiadów, sądzone według najsroższych miar, niewiasty te funkcjonują w świecie jeszcze bardziej zamkniętym niż ten, w którym obracają się mężczyźni Pankisi – podkreśla polska dziennikarka. – A o samorealizacji to w ogóle nie ma mowy – dodaje z żalem.


Spór o ziemię


O tym, że Rosja powinna oddać Chinom dobre 1,5 miliona kilometrów kwadratowych terytorium pisze chiński portal poświęcony problemom militarnym. Twierdzi, że Rosja nie ma nawet dość zasobów ludzkich, materialnych i finansowych, by utrzymać kontrolę nad tymi ziemiami. Chińczykom chodzi o tereny za Uralem, biegnące przez Syberię i Daleki Wschód aż do Oceanu Spokojnego. Autor artykułu kwestionującego rosyjskie prawa do spornego obszaru podkreśla, że dawniej żyły tam „starożytne koczownicze etniczne mniejszości chińskie”. Następnie ziemie zostały odbite przez Rosjan, co dziś budzi w obywatelach Państwa Środka narastającą „historyczną nienawiść”.  We wpisie pada nawet sugestia, by Pekin za bilion dolarów odkupił od Moskwy macierzyste terytorium. Rosyjskie media na serio zaczynają się niepokoić eskalacją żądań Chin, które systematycznie rosną w siłę i desperacko poszukują źródeł tanich nośników energii (tymczasem obszar do którego wysuwają pretensje obfituje w surowce niezbędne do napędzania gospodarki Państwa Środka). Na „patriotycznych” forach chińskich co bardziej rozpaleni emocjami blogerzy posuwają się nawet do rzucania haseł marszu pancernego na Rosję w celu odzyskania ojcowizny. A sami Rosjanie wskazują, że ich sąsiedzi nowe rodzaje broni pancernej – i nie tylko tej – wypróbowują w Mongolii Wewnętrznej (jednej z prowincji Chin), gdzie warunki klimatyczne zbliżone są do tych panujących na Syberii i Dalekim Wschodzie Federacji Rosyjskiej. Dalej może być tylko ostrzej.


Auto nie dla ludu


Kazachstan ma luksusowy samochód, którym wozić się będą wysocy urzędnicy oraz bogata klasa średnia. Najtańsza wersja „Chairmana” (Prezesa) kosztuje 60 tys. dolarów. Montaż pojazdu  reprezentacyjnej klasy ruszył na polecenie prezydenta Nursułtana Nazarbajewa, który tym patentem chce zaoszczędzić pieniądze wydawane na drogie importowane cztery kółka. Poza tym produkcja „Chairmana” ma przydawać prestiżu środkoazjatyckiemu krajowi walczącemu o rangę głównego mocarstwa regionu. Samochód będzie produkowany w mieście Kustanaj na północy republiki, w dwóch wariantach: z silnikiem 3,2 i 3,6 litra. I silniki, i skrzynie biegów dostarczać będzie Mercedes. W aucie znajdzie się 10 poduszek bezpieczeństwa, a tylne siedzenia będą regulowane i wzbogacone o urządzenia do masażu i wentylacji. Przewidziano pneumatyczne zawieszenie. Wnętrze wykończone będzie skórą i drewnem. Technicznym patronem przedsięwzięcia jest południowokoreański gigant motoryzacyjny SsangYong, od dawna osiadły w Kazachstanie, ale formalnymi wytwórcami tego wykwintnego samochodu są firmy AllurAuto i Agromaszholding. Szef tej pierwszej, Andriej Ławrentiew zapewnia, że po odbiór „Chairmana” ustawiło się już kilkudziesięciu odbiorców pochodzących z grona zarówno przedstawicieli spółek państwowych jak i prywatnych klientów. I zachwala, że jest na czekać. – „Chairman” to ucieleśnienie klasycznego designu, znakomitej sterowności i najwyższych parametrów technicznych – twierdzi Ławrentiew.


Narkotyki w jarzynach


70 procent środków odurzających trafia do Rosji w partiach importowanych warzyw i owoców. Trzeba z tym coś zrobić – postanowił szef rosyjskiej Federalnej Służby Kontroli nad Obrotem Narkotyków. Wiktor Iwanow sugeruje m.in., by uniemożliwić przekraczanie granicy Rosji osobom posługującym się tzw. paszportami wewnętrznymi, czyli rodzajem dowodu  osobistego. Jest to nadal możliwe w przypadku obywateli krajów-sygnatariuszy specjalnych umów z Moskwą, głównie Wspólnoty Niepodległych Państw. Iwanow uważa, że trzeba również skończyć z praktyką przyznawania rosyjskiego obywatelstwa w uproszczonym trybie, gdyż tworzy on pole do nadużyć (łapówki). Dodał, występując na posiedzeniu Państwowego Komitetu Antynarkotykowego w Moskwie, że trzeba będzie jeszcze zaostrzyć odpowiedzialność wobec tych cudzoziemców, którzy mają zakaz wjazdu, a mimo to wjeżdżają na terytorium Rosji. Zastosowanie podobnych ograniczeń i kar ma być receptą Iwanowa na poważne, aż 15-krotne zmniejszenie skali przemytu narkotyków do Federacji Rosyjskiej. Na razie jednak rosyjski urzędnik nie sprecyzował, jakie kraje mają zostać objęte restrykcjami. Wiadomo jednak na pewno, że ich wprowadzenie musiałoby się wiązać z wypowiedzeniem przez Kreml niektórych porozumień międzynarodowych. Ale taką cenę Rosja może być skłonna zapłacić byle tylko poradzić sobie z plagą narkomanii, która podobnie jak alkoholizm zabija coraz więcej Rosjan.


Islamski Facebook


Bogaci Rosjanie i Kazachowie zamierzają powołać serwis społecznościowy przeznaczony dla muzułmanów. Islamski Facebook o nazwie Salamworld ma się kierować zasadami wiary proroka Mahometa, czyli ma być halal. Strona ruszy już za parę miesięcy. Jej twórcy chcą w trzy lata pozyskać ok. 50 mln użytkowników. Ale klienci nie będą mogli bezkarnie sobie hasać po sieci. Zapowiedziano, że zamieszczane treści będą filtrowane pod kątem dbałości o „wartości rodzinne”.  Na siedzibę Salamworld obrano Stambuł, ale na razie nie są znane nazwiska inwestorów. Wiadomo jedynie, że planują oni wydać do 50 mln dolarów na powstanie i rozwój przedsięwzięcia, które wystartować ma od razu w 9 językach. Poza rosyjskim i angielskim będzie się tam można posługiwać francuskim, tureckim, urdu, malajskim, arabskim, indonezyjskim, a także farsi. Ale i tak nie ma pewności, że projekt skutecznie odpali i zawojuje serca wspólnoty mahometańskiej. Pesymiści przypominają życie i zgon pierwszego w dziejach serwisu społecznościowego o profilu islamskim Muxlim. Inicjatywa padła po sześciu latach, do końca przynosząc straty właścicielom. Niedługo przetrwała także muzułmańska wyszukiwarka IMHalal, założona przez Irańczyka, która pod koniec zeszłego roku też się musiała pożegnać ze swymi fanami, bo zabrakło pieniędzy. To czy szanse ma Salamworld? Już niedługo wszystko będzie jasne. Rosyjscy i kazachscy milionerzy mają nadzieję, że przejmą część islamskiej społeczności Facebooka obliczanej na 300 mln osób.       


Łamiemy uprzedzenia


Bogdan Zdrojewski ma plan współpracy kulturalnej z Rosją, który ujawnił na łamach dziennika „Niezawisimaja Gazieta”. Chce m.in. zorganizować Rok Rosji w Polsce i per analogiam Rok Polski w kraju, gdzie ciągle jest zaszczytem przyznawać się do polskich korzeni. Szef resortu kultury mówił też o współdziałaniu telewizyjnych kanałów tematycznych,  wymianie studentów uczelni filmowych, o popularnych festiwalach „Sputnik” i „Wisła”, prezentujących najnowsze dokonania obu kinematografii. Zdrojewski zapowiedział również, że niebawem wyłoniony zostanie wspólny projekt pomnika, upamiętniającego katastrofę smoleńską. Jeśli chodzi o najbliższą przyszłość to minister zaanonsował, że słynny kompozytor rosyjski Walery Gergiew (z pochodzenia Osetyjczyk) otworzy tradycyjny Wielkanocny Festiwal Beethovena w Warszawie (sobota,10.03.). Prawdziwym hitem będzie też marcowa premiera monumentalnego spektaklu operowego „Wojna i pokój”, po raz pierwszy inscenizowanego w Polsce. Przedstawienie Sergiusza Prokofiewa trwa 4 godziny, zaludnia je 450 wykonawców, a reżyserii podjął się Andriej  Konczałowski. A że dyryguje sam Gergiew to 27 i 28 marca miłośnicy sztuki mogą się spodziewać prawdziwej uczty. W ciekawym wywiadzie dla „Niezawisimej” Bogdan Zdrojewski wspomniał jeszcze, że dobiegają końca prace nad „Syberiadą polską”, filmem Janusza Zaorskiego z udziałem rosyjskim, i że projektowana jest nowa wspólna produkcja. Dzieje się coraz więcej i bardzo dobrze, bo akurat kultura powinna pomóc obydwu narodom przełamywać stereotypy i nawarstwione uprzedzenia.


Gruzin potrafi


Gruzja ma własne moce wytwórcze i arsenał, który stara się unowocześniać. Niedawno pokazała zmodernizowane wyrzutnie rakietowe produkcji krajowej, wcześniej 14-tonowe bojowe wozy piechoty „Łazika”. Realizacja programu zbrojeń zyskała na przyspieszeniu po wojnie 2008 roku, w której Tbilisi straciło dwa regiony: Osetię Południową i Abchazję. Zdaniem politologa, szefa Fundacji Badań Strategicznych i Międzynarodowych, Aleksandra Rondelego, władze chcą wzmacniać ego narodu, zdając sobie jednak sprawę, że w razie konfrontacji militarnej z Rosją łatwo nie będzie. Moskwa nadal uchodzi za wroga numer jeden kaukaskiej republiki. Rondeli przypomniał w wypowiedzi dla portalu Eurasianet, że Rosja koncentruje na Kaukazie północnym, w Abchazji i Osetii Płd. najlepsze rodzaje uzbrojenia: śmigłowce wyposażone w systemy noktowizyjne, nowoczesne czołgi. Dlatego przemysł obronny Grzuji musi się też rozwijać. Teraz kładzie nacisk przede wszystkim na produkcję rodzimych maszyn bezzałogowych, sprzętu pancernego, a także broni automatycznej. Ile to wszystko kosztuje – nie wiadomo. Ale zwracają również uwagę ambicje polityczne Tbilisi, któremu marzy się nie tylko zaspokajanie wewnętrznego zapotrzebowania na niektóre typy uzbrojenia, ale i chęć awansowania na pozycje eksportera poszukiwanej broni.


Talibowie demokracji


Rząd talibów mógłby poprawić sytuację w kwestii bezpieczeństwa na terytorium Azji Środkowej. I kto to mówi? Nie byle kto, bo szef partii islamskiej w Tadżykistanie. Muhiddin Kabiri kieruje ugrupowaniem, które przez dobre pięć lat przelewało krew (1991-96), walcząc o prymat w kraju z komunistami Emomalego Rahmona. Co prawda sam Kabiri studiował wtedy w Moskwie, ale od sześciu lat stoi na czele (po śmierci charyzmatycznego Saida Nuri) religijnego stronnictwa, tak naprawdę jedynej na obszarze środkowoazjatyckim autentycznej siły opozycyjnej. Zdaniem 47-letniego Kabiriego władze w Duszanbe przesadzają z zagrożeniemi ze strony Afganistanu. Muzułmański lider ocenia, że talibowie dzisiejsi to już nie to samo bractwo co 10 lat temu. Wcześniej ruch pobożnych aktywistow był nastrojony bardziej romantycznie i ideologicznie zahartowany. A teraz talibowie są pragmatykami. – Jeśli się pojawią w następnym rządzie to będą czuć większą odpowiedzialność. Nie jestem przekonany, że zaczną wysyłać terrorystów do Tadżykistanu czy Uzbekistanu; sami są zainteresowani stabilnością w regionie – twierdzi Muhiddin Kabiri. Dodał, że reżimy Azji Środkowej, również z czystego wyrachowania, dadzą obywatelom więcej swobód i możliwości. Będzie im chodziło o to, by utrzymać ludzi pod kontrolą, a nie popychać ich w kierunku talibów i radykalizmu. I to będzie wkład talibów w rozwój demokraji na terenie Azji Środkowej – podsumowuje Kabiri, prawowierny mahometanin, absolwent Akademii Dyplomatycznej w Moskwie, i – jak pan Bóg przykazał – ojciec szóstki dzieci.


Okopy Putina


Powrót Władimira Putina na Kreml oznacza jedynie, że znany polityk robić będzie to samo co dotychczas, tylko w innych dekoracjach. Putin był ostatnio premierem, kierował krajem z tylnego siedzenia, ale nie było żadnej zmiany kursu politycznego. Dlatego i teraz tzw. reset w relacjach Moskwa-Waszyngton nie jest narażony na specjalne wstrząsy. Jednocześnie trzeba sobie zdawać sprawę, że polityka zagraniczna Rosji nie będzie modyfikowana pod wpływem USA czy innych pomniejszych potęg. Tym bardziej że arabska wiosna, czyli ciąg rewolt na obszarze swego czasu dobrze przez Rosjan zagospodarowanym politycznie, spowodowała straty geopolityczne, których Kreml nie ma zamiaru  powiększać. Stąd, jak Wołga długa i szeroka, nie będzie poparcia dla akcji antysyryjskiej (w tej materii Moskwa może też polegać na Chinach). A i Iran ma w osobach Putina i Miedwiediewa silnych aliantów, którzy długo jeszcze torpedować mogą działania wojenne wymierzone w reżim duchownych muzułmańskich. Rosja nie będzie również za bardzo ulegać w kwestii Afganistanu, który musi współkontrolować, i dlatego nie zgodzi się na żaden podział władzy w Kabulu, który by jej interesów nie uwzględniał. W tej sytuacji patrzenie na Federację Rosyjską przez pryzmat kulejącej, zdegradowanej prowincji nie ma sensu, bo to świadczy tylko o nędzy ludności, ale nie o globalnej pozycji tego mocarstwa. Już raczej spojrzałbym na krainę niedźwiedzia z perspektywy amerykańskiej gazety „USA Today”. – Rosja nie jest już zagrożeniem dla istnienia Stanów Zjednoczonych. Mimo wszystko jednak jest to bogate w ropę mocarstwo atomowe, które pod rządami Putina uważa się raczej za rywala i przeciwwagę USA niż za ich sprzymierzeńca. Amen.


Zmory Moskwy


Wasale Rosji z epoki poległego ZSRR dokuczają  dawnemu suwerenowi. Ostatnio skrzyżowały się trzy zdarzenia, świadczące o tym, że Moskwa musi stawiać czoło narastającej niesforności ze strony swoich eks-republik. Najpierw pojawiły się informacje, że Azerowie śpiewać już mają 300, a nie 7 mln dolarów za roczne użytkowanie stacji radiolokacyjnej w Gabale. Ma ona zasięg obserwacji wynoszący 6 tys. km. Umożliwia rosyjskim wojskowym, zaszytym w sekretnych pomieszczeniach tej położonej na północy Azerbejdżanu instalacji, precyzyjne wyliczenie toru pocisku wystrzelonego w rejonie Oceanu Indyjskiego. Baku i Moskwa się licytują, ale wygasająca w końcu roku umowa raczej zostanie przedłużona (do 2025 roku). Tym bardziej, że Rosjanie twierdzą, iż odpuszczenie sobie Gabali to nie tylko automatycznie wejście tam przedstawicieli NATO. To też pozbawienie się możliwości kontroli nad Azerbejdżanem, przebierającym nogami w kwestii Górskiego Karabachu (Azerowie chcą go odebrać Armenii, będącej  kluczowym sprzymierzeńcem Kremla na Kaukazie). W tym kontekście mało budująco zabrzmiały również rewizjonistyczne zapowiedzi Tadżykistanu i Kirgistanu. A to już Azja Środkowa, gdzie – podobnie jak na Kaukazie – Kreml toczy ostrą walkę o wpływy ze wszystkimi: USA, Zachodem, Turcją, Iranem, Chinami i Indiami. Kontentujące się jak dotąd niewysokimi opłatami za stacjonowanie rosyjskich oddziałów, teraz Duszanbe domaga się za ich pobyt albo 300 mln USD, albo równorzędnej pomocy wojskowo-technicznej. A i Biszkek, udostępniający Rosjanom bazę w miejscowości Kant, grzebie w rachunkach. Kreml traktuje jednak Azję Środkową jako część strefy żywotnych interesów narodowych, i będzie jej bronić jak niepodległości. Ponadto jej utrzymanie jest kluczowe w świetle zbliżającego się wycofania kontyngentu NATO, które może się przełożyć na chaos w Afganistanie. Zachowanie baz może być skuteczną ochroną przed tym, by zamęt nie zainfekował Kirgistanu i Tadżykistanu, a dalej samej Rosji.


Azja na wulkanie


 


Konflikt między Chinami a Japonią nabrzmiewa od lat. Przyczyny tarć są dość prozaiczne, bo chodzi, oczywiście, o surowce. Sytuacja znów się zaostrzyła w związku z wzajemnymi szykanami i złośliwościami, jakie obie strony wyrządzają sobie na Morzu Wschodniochińskim. Nie od dziś spory dwustronne dotyczą archipelagu Senkaku (Diaoyutai), który obfitować ma w zasoby ropy naftowej i gazu. Formalnie łańcuch małych wysp należy do Japonii, ale do końca XIX wieku były pod władaniem Chin. I dlatego między państwami iskrzy, i to poważnie. Ostatnio chiński statek podpłynął pod burtę japońskiej jednostki badawczej i zażądał, by ta zaniechała eksploracji morskiego dna. Wyglądało groźnie i Tokio musiało wystosować do Pekinu notę protestacyjną. Ale nie tylko to: wyekspediowało jeszcze na kontrowersyjny obszar dodatkowe siły samoobrony (wojsko) oraz zwiększyło uprawnienia straży brzegowej. Aż strach bierze, co może się stać następnym razem. Tym bardziej, że okręty japońskie mogą teraz zatrzymywać obce statki, gdy te naruszą wody terytorialne cesarstwa. Długo tak nie było, a Chińczycy tylko w ostatnim roku cztery razy prowokowali rywali. Antagonizm mocarstw azjatyckich ma korzenie w historii. Japonia była jednym z kilku krajów, które najechały Chiny ponad 100 lat temu, i je zmusiła – podobnie jak pozostali najeźdźcy – do zawarcia tzw. nierównoprawnych traktatów. A potem był cykl przemocy, którego Chińczycy nigdy nie zapomnieli. Dziś chcą się odkuć. Mają już większą gospodarkę, a za dwie dekady prześcigną też USA. To także nie jest na rękę Tokio, ponieważ Waszyngton jest czołowym protektorem Nipponu. Pesymiści nie kryją, że zarzewiem następnej wojny światowej może być właśnie region Pacyfiku.          


 


Porażka gigantów


 


Polska oddała do międzynarodowego arbitrażu kwestię horrendalnych cen na gaz, jakie nam śpiewa Gazprom, ale okazuje się, że zatargi handlowe z Rosją można też załatwiać w trybie dwustronnym. Udowodnili to Chińczycy (fakt, że to najcięższa kategoria wagowa), którzy po rocznych negocjacjach wytargowali obniżkę ceny ropy naftowej, jaką sprowadzają z sąsiedniej Rosji. Pikanterii dodaje sprawie fakt, że jeszcze niedawno Moskwa zaklinała się, iż nie popuści, że kontrakt jest nie do ruszenia, bo jest „żelbetowy”. No cóż, dla przedstawicieli najstarszej kultury świata nie ma rzeczy niemożliwych i skruszyli rosyjski żelazobeton. Przegranymi są giganty Rosneft i Transneft. Mało tego, nowe warunki obowiązują wstecznie, już od listopada zeszłego roku. Zweryfikowaną teraz umowę strony zawarły w 2009 roku. Na jej podstawie Rosneft i Transneft dostały z China Development Bank kredyty (odpowiednio 15 i 10 mld dolarów). W zamian obie państwowe firmy zobowiązały się rocznie – między 2011 a 2030 – dostarczać Chinom 15 mln ton ropy, pompowanej magistralą Wschodnia Syberia-Pacyfik. I choć Rosjanie oceniają wynik sporu jako swoje zwycięstwo (jak to oni – nigdy nie przegrywają), to jednak zmiany będą ich kosztować 3 mld USD. Przebieg i rezultat konfliktu wskazują, że Rosjanie są w stanie ugiąć się pod presją racjonalnych argumentów. Ale może przyjmują je tylko wtedy, kiedy konsekwentnie wbija im je do głowy inne mocarstwo? Mimo wszystko warto brać przykład z Chińczyków, bo a nuż upór i kompetencja polskich negocjatorów także kiedyś zaowocują w starciach cenowych z Rosjanami.     


Henryk Suchar          

W wydaniu nr 124, marzec 2012 również

  1. KLUCZOWE ZNACZENIE PAŃSTWA ŚRODKA

    Czy Chiny zakłócą pokryzysowy spokój?
  2. AZJATYCKIE TYGRYSY

    Indie na drodze rozwoju
  3. XV Światowa Konferencja Gospodarcza Polonii

    Partnerstwo Dla Sukcesu
  4. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Piątek, 30.03 - J-23 przestał nadawać
  5. SZTUKA MANIPULACJI

    Kiełbasa i pies
  6. SEMINARIUM EUROPEJSKIE

    Lobbing o ACTA
  7. HISTORIA LOBBINGU

    Definicja wódki dzieli Europę
  8. DIAMENTY SĄ WIECZNE

    A ile kosztują?
  9. GRECJA ZBANKRUTOWAŁA

    Kto następny?
  10. PRACA W POLSCE

    Umiarkowany optymizm
  11. GENERACJA Y

    Szansa czy konflikt?
  12. FUNDACJA JA WISŁA

    Grób pułkownika
  13. I CO TERAZ?

    Cieszmy się! - 24.03
  14. POWSTRZYMYWANA EKSPANSJA

    Nie wszystko Chińczyk kupić może
  15. INSTYTUT SPRAW PUBLICZNYCH RAPORTUJE

    Korupcja jest, ale mniejsza
  16. RAPORT WYŻSZEJ SZKOŁY PROMOCJI

    Lobbing źle postrzegany
  17. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Hombre Kapuściński
  18. SIŁA POLITYKI

    Wieczna elita - 28.03
  19. ZERWANE WIĘZI

    Politycy sobie, wyborcy sobie
  20. WRAKI NA POLSKICH DROGACH

    Fachowość gwarancją bezpieczeństwa
  21. PODNOSZENIE WIEKU EMERYTALNEGO

    Rozsądna alternatywa
  22. TAKI JEST TEN ŚWIAT

    Zamachy będą
  23. BARBARA GAŁCZYŃSKA

    Słowa, słowa, słowa...
  24. LEKTURY DECYDENTA

    "Nielegalni"