Established 1999

DECYDENT SNOBUJĄCY

20/03/2012

Piątek, 30.03 - J-23 przestał nadawać

Lubię „Kajet konesera” Krzysztofa Vargi w Dużym Formacie. Wierzę w jego słowa, które formułuje co tydzień w formie felietonów – recenzji. Jeśli wierzę, to sugeruję się jego opiniami, gdy mam dokonać jakiegoś wyboru.

Komentarze proszę pisać tutaj:


decydent@decydent.pl


Tak jest i tym razem. O nowym kinowym Klossie słyszałem letnie recenzje: ani nie zachęcające, ani nie zniechęcające do obejrzenia filmu. Jednak dopiero Krzysztof Varga przekonał mnie, że nowego Klossa nie warto oglądać, nawet jeśli powinien to być patriotyczny obowiązek miłośnika serialu sprzed ponad 40 lat. Spokojnie poczekam, aż nowy J-23 pojawi się w telewizji. Na razie, dla mnie, J-23 zamilkł. Nie znaczy to, że klątwa Klossa nas przestała dręczyć – jak pisze Varga – i ta udręka będzie przechodziła na kolejne pokolenia. Skomplikowane są nasze polskie losy. Bohaterem narodowym jest nasz człowiek jako agent sowiecki w niemieckim mundurze.


Czwartek, 29.03 – „magazyn filmowy”


Małymi literami, głównie czerwoną farbą. Taki tytuł nosił magazyn traktujący o sztuce filmowej. Tygodnik zacząłem kupować i czytać w podstawówce, 43 lata lata temu. O ile pamiętam ukazywały się jeszcze wtedy konkurencyjne tygodniki „Film”, „Ekran” i miesięcznik „Kino”. Pamiętam jak dziś, iż żeby nie zabrakło „magazynu filmowego” w kiosku, w dniu wydania zasadzałem się na niego od samego rana. Często bywało tak, że nie do każdego kiosku dostarczano egzemplarze – najczęściej jeden lub dwa. Był to też czas teczek, w których Panie Kioskarki po znajomości i za opłaty zakładały co bardziej Znamienitym Klientom owe teczki na prasę. Brzmi to dziś sensacyjnie, ale gazety za PRL-u rozchodziły się momentalnie. Pamiętam, że mój ojciec potrafil rano kilkakrotnie wychodzić do kiosku, żeby sprawdzić czy już dowieziono „Życie Warszawy”. Z „Expressem Wieczornym” dystrybucyjnie było nieco lepiej, ale tej popołudniówki w moim domu się nie czytało, czego żałowałem, bo drukowano w niej codziennie odcinki powieści kryminalnych. Tak sobie myślałem, gdy wczoraj zobaczyłem, jak z wielką pompą startował „Filmowy. Magazyn do czytania”. Ale tego wydawnictwa już nie będę kupował. Wyrosłem.


Pinta full light


Do kopanego Euro 2012 jakieś ponad dwa miesiące. W Poznaniu trawa na stadionie nie rośnie, będzie wymieniana po raz siódmy. Ale mamy też pozytywy. Ot, choćby ceny piwa. Anglicy, jak wiadomo, lubią się piwem uchlewać. U nas będą mieli raj. Półlitrowy kufelek jasnego Żywca kosztuje od 7 złotych wzwyż. Angole piją pintami (mimo przyjęcia przed laty systemu metryczego), a to u nich 568 mililitrów czyli prawie jak u nas. Jeśli w lepszych pubach londyńskich pinta lagera kosztuje 3 funty, a 1 funt to 4,94 zł, więc rachunek jest prosty. Za cenę jednego kufla np. Fostersa u siebie u nas gość z wyspy napije dwa full lighty Żywca. Radosnego chlania będzie więc dwa razy więcej, a stereotypowy Anglik nie ma opinii mocnogłowego. Zanosi się więc na śpiewne hałasy i wydalanie różnymi otworami nadmiaru rzeczonego fulla, niekoniecznie w toaletach, których mamy u nas tradycyjny niedostatek. Jednak restauratorzy i pabiarze powinni być zadowoleni zważywszy na owe 5 złotych za funta. Anglik, nawet napity, jest dość honorowy i potrafi naprawić szkodę płacąc banknotami z wizerunkiem królowej. So, bottoms up!


Obciachowy elegant – 27.03


Na portalu Gumtree zobaczyłem, że jakiś dżentelmen (niewątpliwie) sprzedaje dinner jacket. Taki sam, jaki przywdziewał choćby Sean Connery w Jamesie Bondzie. To zgrabne wdzianko było kupione w Londynie.Jest w doskonałym stanie, gdyż prawie w ogóle nie było używane. Będę śledził losy tego snobistycznego ubioru wywieszonego w polskim portalu sprzedażowym. Ciekawe, kto i czy w ogóle w kraju nad Wisłą wykaże zainteresowanie bądź co bądź, eleganckim strojem? Na jakąż to okoliczność taka wyszukaność byłaby wskazana? Na imieniny u przysłowiowej cioci? Do teatru? Na bal? Może na tę trzecią okazję. Ale na czas balów należy poczekać kilka miesięcy. Poza tym, na dziejszych imprezach towarzyskich królują zwykłe garnitury i dżentelmen w dinner jackecie wyglądałby podejrzanie nie z tej ziemi. Może nie zostałby gromko wyśmiany, ale drobne docinki mogłyby pojawić się pokątnie. Przypuszczam, że rodzima elita obywatelska takie stroje zamawia u krawców lub kupuje w Mediolanie tudzież w Londynie właśnie. Natomiast lokalna półelita i ćwierćelita nawet nie wie, że tak dziwacznie można się ubrać. Ale obciach!


Kim ty jesteś?


Odpowiedź: Polak mały. Jaki znak twój? Orzeł biały. Ta wyliczanka miała jeszcze ciąg dalszy, którego nie pamiętam. Ale to nieistotne. Jest to dobry pretekst do przypomnienia, ilu jest nas Polaków małych i dużych. Według Narodowego Spisu Powszechnego z ub. roku (poprzedni miał miejsce w 2002 r.) narodowość polską zadeklarowało 93,75% ankietowanych, 2,17% wpisało dwie narodowości – polską i niepolską, a 1,44% wyłącznie narodowość niepolską. Najliczniejszą grupę stanowi mniejszość śląska – 809 tysięcy, dalej mamy Kaszubów – 228 tys., Niemców – 109 tys., Ukraińców i Białorusinów – po 48 tys., Romów – 16 tys., Rosjan – 13 tys. i Łemków – 10 tysięcy. Jak widać, jesteśmy społeczeństwem dość jednorodnym i na tle narodowości nie mamy konfliktów. Chociaż nie wiadomo, jak w perspektywie zakończą się starania Ruchu Autonomii Śląska o większy zakres odrębności Ślązaków, którzy nie są ani Niemcami, ani Polakami.


Bieg jałowy


Trudno wyobrazić sobie siebie jako 67-latka. Tak w pracy, jak i w zdrowiu psychicznym oraz fizycznym. Idę o zakład, że nikt kto ma dzisiaj mniej niż 50 lat, a może nawet mniej niż 60, nie ma takiej imaginacji. Można, co prawda, marzycielsko zakładać, iż wygra się w lotto, pozna osobowość (czyjąś), wymyśli perpetuum mobile. Póki co, wszyscy się starzejemy, a noworodków jak na lekarstwo. Polaków systematycznie ubywa (wliczając emigrantów), więc będziemy przyjmować gastarbeiterów. Zza wschodniej granicy oraz z krajów islamskich, także afrykańskich. Okazuje się również, że z czasem najpopularniejszymi zawodami staną się nie elektronik, szewc, czy internauta lecz fizjoterapeuta i opiekun zniedołężniałych staruszków. Może się więc pojawić niepokojące pytanie: czy naszym młodym milusińskim rodakom takie zawody – wymagające poświęcenia i nisko płatne – przypadną do gustu? Jeśli nie, to naszymi pielęgniarzami bedą wyznawcy innych religii o różnych kolorach skóry. Ale i tej rzeczywistości jeszcze sobie nie wyobrażamy. Dostarczając wyobraźni jałowych danych powodujemy, iż staje się ona coraz bardziej skołatana i niezdolna do jakiejkolwiek projekcji.


Skąpe owieczki


Polska jako kraj katolicki? Taki stereotyp funkcjonuje w świecie, a także wśród nas samych. Ale co to znaczy, że Polacy są narodem katolickim? Czy są to wierzący, praktykujący, stosujący się do przykazań? Ilu z nas takimi jest? Trudno nawet w przybliżeniu ustalić. Skąpe oblicze religijności objawiło się przy okazaji dyskusji o reformie finansowania Kościoła przez państwo. Zaproponowane 0,3% z podatku (a więc z pieniędzy, które i tak musimy oddać fiskusowi) spotkało się z nieoczekiwaniem dużym oporem społecznym oraz hierachów. Czyżby ci drudzy nie wierzyli owieczkom, że utrzymają swoich pasterzy? 59% zapytanych nie zamierza przekazywać na cele kościelne ani grosza. A co ciekawsze, aż 65% uważa, że Kościołowi nie powinny należeć się jakiekolwiek pieniądze publiczne. Niegdyś Jezusu wypędził przekupniów ze świątyni. Dzisiaj dożyliśmy czasów wyludniających się kościołów. Może nadmiar świątyń należy przekształcać na inne cele? Społeczne kulturalne.


A więc wojna!


„Nie wiem jaka broń będzie użyta w trzeciej wojnie światowej, ale czwarta będzie na kije i kamienie” – powiedział Albert Einstein. Ta prognoza przyszła mi na myśl podczas oglądania telewizyjnej informacji o przygotowaniach amerykańskich (ale także innych krajów, nawet Korei Północnej) do cyberwojny. Opracowywane intensywnie komputerowe programy mają siać spustoszenie w systemach łączności wojskowej i cywilnej, co w krótkim czasie doprowadzi do wyeliminowania zdolności bojowej, a także zdegeneruje społeczeństwo. A więc wojna! Tylko kiedy? Gdzie? I czy zdąży tam dojechać CNN? Na pewno zacznie się od starcia lokalnego. Jeśli będzie to region strategiczny, to szybko przeistoczy się w globalny. Trudno sobie wyobrazić świat po zakończeniu takiej wojny. Można jednak przypuszczać, że strat materialnych nie będzie. Ofiarami padną ludzie bez dostępu do prądu, wody, chleba. Jak zachowa się zwycięzca wobec podbitych plemion? Jakie postawi warunki w zamian za ponowne przywrócenie życia? Świetne pytania. Szkoda, że Stanisław Lem nie żyje.


Pożegnanie


Lata 70. ubiegłego wieku były czasem rozterek dla młodzieży szkół średnich. Edward Gierek mówił nam, że jesteśmy 10. potęgą gospodarczą. Wierzyliśmy. W Wolnej Europie mówili, że u nas reżim. Również wierzyliśmy, bo doświadczaliśmy. W tak ambiwalentnej scenerii umysłowej dowiedziałem się o istnieniu Zygmunta Broniarka. „Trybuny Ludu”, w której pisywał, nie brałem do rąk, ale widziałem i słyszałem go od czasu do czau w TVP 1 lub 2. Poinformuję młodzież, iż innych programów naonczas nie było. Później raz widziałem Broniarka na przystanku tramwajowym, gdy mamrotał pod nosem ucząc się tekstu na pamięć. Po raz drugi spotkałem go na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie nawet podał mi rękę. I tylko tyle. Minęło 20 lat. Pierwszy numer drukowanego DECYDENTA z podtytułem Pismo Lobbingowe ukazał się we wrześniu 1999 roku. Od nastepnego numeru, do końca wydań drukowanych w październiku 2008 roku, Zygmunt Broniarek był stałym felietonistą miesięcznika. Jego Archiwum Korespondenta (a był nim przez szmat czasu w Waszyngtonie, Paryżu i Sztokholmie) to każdorazowo majstersztyk dziennikarskiego polotu. Pod względem treści, kompozycji, gramatyki i ortografii. Nigdy, do dzisiaj, nie spotkałem dziennikarza, który nie dość, że pisze zajmująco i bezbłędnie, to jeszcze tak szalenie dba o interpunkcję. Muszę przyznać, że od znaków przestankowych aż się roiło. Ale żeby przeszkadzały w czytaniu?! Skądże! Wręcz pomagały w płynnym rozumieniu tekstów. Nigdy nie sugerowałem Panu Zygmuntowi o czym ma pisać. Poprosiłem tylko, żeby w każdym tekście starał się używać słowa lobbing lub jego odmian, przecież DECYDENT był (jest) medium lobbingowym. I do tej prośby stosowal się zawsze, uzasadniając jego użycie piekielnie inteligentnie, a często w intrygujących kontekstach. Przez ostatnie kilka lat nie kontaktowałem się z Panem Zygmuntem. Wczoraj z biblioteki wyjąłem książkę, którą dał mi w prezencie w 2001 roku. Jej tytuł: „Okiem światowca… lekko przymrużonym”. W dedykacji Zygmunt Broniarek napisał: „Panu Redaktorowi Damianowi Zaczkowi z wdzięcznością za otwarcie stron tego pisma i umożliwienie mi w ten sposób dotarcie do Czytelników stanowiących elitę intelektualno-biznesowo-polityczną Warszawy”. Ten wpis zawsze będę sobie poczytywał za zaszczyt.


Zygmunt Broniarek zmarł 16 marca br. Miał 87 lat.


Defekujący Inny


Każdym tekstem Ryszard Kapuściński usiłował objaśnić nam kulturę, obyczaje, namiętności i interesy Tego Innego. Odróżnić Europejczyka od nie-Europejczyka. Wykonał tytaniczną pracę, która została dostrzeżona. Ale czy myślowo przetrawiona? Pomyślałem o Kapuścińskim czytając o czymś, o czym nie miałem zielonego pojęcia. Indie zawsze widziałem stereotypowo przez pryzmat wychudzonych świętych krów, „Kamiennych tablic”, niewiarygodnej ciżby, brudnego Gangesu i rajskiego Goa. Nigdzie jednak nie natknąłem się na opis zapachów Indii. Nie zdawałem sobie sprawy z tak elementarnej potrzeby ludzkiej, jaką jest defekacja. Jak i gdzie wypróżnia się społeczeństwo liczące 1,2 miliarda dusz? Czytam w „Wyborczej”, że najbardziej charakterystycznym widokiem w Indiach są kucający ludzie, a nie wspomniane wyżej przykładowe krowy. Kucają, aby się wypróżnić. Mężczyźni śmiało i publicznie, kobiety również, ale zasłaniają twarze kawałkiem sari. Najciekawszy zwyczaj ukrycia wstydu: niektórzy zakładają za ucho sznurek, wierząc, że w ten sposób staną się niewidzialni. Jak europejskie dzieci, które po zamknięciu oczu myślą, że ich nie ma. Tę inność również należy sobie uświadamiać. Czy to znaczy, że Indie są krajem zacofanym? Nie. Mają swoją Dolinę Krzemową w Bangalore, a 63 proc. gospodarstw domowych w Indiach posiada telefony komórkowe. Natomiast tylko niecałe 47 proc. toaletę.


Buc w maserati


Z prenumerowanych przeze mnie Wirtualnych Mediów dowiedziałem się o skandalu w TVN. Na filmie widać, jak autobus odrywa drzwi drogiego, sportowego samochodu (nie opisuję szczegółów, gdyż film można obejrzeć w internecie). Kierowca autobusu został ukarany mandatem. Nastepnego dnia w TVN zadowolony blondynek o nieznanym nikomu nazwisku dodał, że oprócz policyjnej kary kierowca autobusu otrzymał autograf od Małgorzaty Sochy, która była świadkiem wypadku. Tenże uśmiechnięty buc uzupełnił, że „zaprzyjaźnili się” z kierowcą. O takim skandalu dawno nie słyszałem. Po pierwsze: maserati zostało zatrzymane na ruchliwej ulicy na przystanku austobusowym, po drugie matoł, który otworzył drzwi samochodu i wsiadał za kierownicę widział autobus, który już był w ruchu, po trzecie – proszę o nazwisko, stopień służbowy i przydział policjanta, który pojawił się na miejscu zdarzenia. W tym ewidentnym przypadku całkowitą winę ponosi ów blondynek z maserati i to on powinien zapłacić podwójny mandat za zatrzymanie samochodu na zakazie zatrzymywania i postoju oraz za spowodowanie niebezpieczeństwa w ruchu drogowym. A to, co zrobiono kierowcy autobusu, to skandaliczne bezprawie, w dodatku w obecności kamer TVN. Nic dziwnego, że stacja Walterów systematycznie schodzi na psy.


Czwartek, 15.03 – Papież w SS


Tomasz Kot to wypisz-wymaluj Stanisław Mikulski zapamiętany jako Hans Kloss. Natomiast gdy zobaczyłem dobrotliwą twarzyczkę Piotra Adamczyka jako Emila Karewicza vel Hermana Brunnera, to o mało nie pękłem ze śmiechu. I na dodatek te wąsiska! Łza się w oku kręci na wspomnienie pierwszych wrażeń sprzed ponad 40 lat podczas oglądania „Stawki większej niż życie”. Nawet dzisiaj widać, jak sprawnie ten serial był napisany,wyreżyserowany, zmontowany i zagrany, o muzyce nie zapominając. Największe atuty to mnóstwo zbliżeń twarzy świetnych aktorów i oszczędna w ruchach kamera. A dzisiaj mamy „Stawkę większą niż śmierć”. Już wyobrażam sobie wściekłą niemoc moherowych beretów, które całowały po rękach Adamczyka jako Jana Pawła II, gdy zobaczą go jako Sturmbanfuhrera Brunnera. Takie to mamy czasy, że nawet papież może przejść na służbę do SS.


Środa, 14.03 – Prym Solorza


Właściwie nigdy nie poważałem Polsatu. Kibicowałem intelektualnie TVN. Dzisiaj to jednak Zygmunt Solorz-Żak wiedzie prym i budzi podziw. Wszystkie biznesy wymyśla sam, dogląda ich osobiście, zarządza żelaznym umysłem. Ma już ich spory i wartościowy portfel. Niepostrzeżenie staje się inżynierem umysłów. Teraz kupuje jeszcze telewizję internetową Ipla. Niedługo uruchomi naziemną telewizję cyfrową. Polsat Cyfrowy Solorza ma już trzy i pół miliona odbiorców, a do zagospodarowania pozostaje jeszcze ok. 500 tysięcy. Nasz potentat medialny przekonuje odbiorców telewizyjnych do kupowania kanałów cyfrowych, ale nadawanych drogą naziemną. Oferuje także kanały radiowe. A jeśli dodamy plany rozwojowe Polkomtela, to okazuje się, iż Solorz-Żak szykuje nam rewolucję komunikacyjną. Lud pracujący miast i wsi zostanie otoczony taką pajęczyną możliwości wirtualnych, że straci poczucie rzeczywistości. A jakie bedą skutki takiego zapatrzenia-zaślepienia? Tego jeszcze nie wie nikt.


Wtorek, 13.03 – Ciemny lud


Był czas, jeszcze nie tak odległy, kiedy w Warszawie (a także zapewne w większości miast w Polsce) mieliśmy w wodociągach najgorszą wodę w Europie. Niemal trującą, niezdatną do picia bez przegotowania. Wtedy to powstawały ujęcia z krynicą oligoceńską. Jest ich sporo, a lud miejski domaga się jeszcze więcej ujęć. Bez sensu. Ciemny lud nie czyta gazet lub nadal nie wierzy instytucjom, nawet tym niezależnym od rządów. Obecnie woda w kranie jest tak dobrej jakości i nawet smaku, że można ją pić „surową”, bez obaw o sensacje żołądkowe. Wodę oligoceńską należy wypijać w tempie maksimum do 24 godzin, a przechowywaną dłużej należy przegotować. W „surowej” wodzie bardzo szybko namnażają się mikroorganizmy. W pojemnikach na dnie i na ściankach tworzą się zielone osady, groźne dla zdrowia. Ale lud woli niewygody podróżownaia do ujęć oligoceńskich i częste mycie pojemników. Od czasu do czasu korzystam z wody źródlanej Eden. Uważam, iż nie różni się ona niczym od wody kranowej, a nawet ma od niej gorszy smak. Korzystanie z Edenu ma pewien sens ekonomiczny w firmach, ze względu na stałą dostępność do gorącej wody do herbaty, kawy czy zupowego kubka. Ogólnie rzecz biorąc, ani oligocenka, ani Eden nie są nikomu potrzebne. Za źródła oligoceńskie płacą miasta z podatków, a za wody edenowe i im podobne płacimy my cwanym prywatnym przedsiębiorcom.


Poniedziałek, 12.03 – Pognębianie trwa


Gdy w sobotę rano na tytułowej stronie „Wyborczej” zobaczyłem wielkie zdjęcie Joanny Muchy, o mało nie trafił mnie szlag. Pomyślałem, że Michnikowa gazeta schodzi na psy porównywalne z Murdochowymi tabloidami w Wielkiej Brytanii. Jednak po pewny czasie i przerzuceniu jednym okiem wywiadu wewnątrz numeru uspokoiłem się nieco. Okazuje się bowiem, że zaproszenie „ministry” (to miano rzeczywiście dobrze sobie wymyśliła, gdyż tytuł minister w jej przypadku uwłaczałby godności innych członków gabinetu), to nie promocja i ocieplanie wizerunku, a dalsza odsłona pognębiania najbardziej kompromitującej figury rządu Tuska. Oferując Musze tekę sportową szef skompromitował i siebie, i ją. Muchę za to, że będąc absolutną abnegatką tę propozycję przyjęła. Dlaczego ludzie bez krztyny kompetencji oraz bez honoru pchają się na polityczne, gospodarcze stanowiska, o których nie mają zielonego pojęcia? To parcie w górę dotyczy nie tylko Muchy. Odpowiedź mogłoby sformułować konsylium psychiatrów, psychologów, socjologów i polityków. O Joannie Musze, marnotrawiącej pieniądze podatników i przyprawiając ich o wściekłość, będziemy pamiętać zawsze, stawiając ją za wzór niekompetencji i chciwości. Był już taki jednen, nazywał się Stanisław Dobrzański z PSL, którego ludowcy postawili na prezesurze spółki energetycznej, argumentując, że „Staszek chciałby się sprawdzić w biznesie”. A jakie mamy konsekwencje tej karalnej, z gospodarskiego punktu widzenia, szczerości? Żadne. Jedyną pociechą jest ta, że dzięki wyborcom, PSL już niedługo zniknie ze sceny politycznej.


Piątek, 9.03 – Bariery


W reportażu Kapuścińskiego były to płonące bariery, przez które przedzierał się samochodem podczas wojny domowej w Nigerii w 1966 roku. Przekraczając każdą – mógł stracić życie. U nas nie jest tak groźnie, chociaż też można umrzeć, gdy człowieka zbyt często trafia szlag. Mam na myśli np. ekrany akustyczne stawiane wzdłuż ulic, żeby do mieszkańców nie docierał hałas ulic. W Warszawie, Polsce trwa powszechne grodzenie, tworzenie enklaw (a może gett?). Panoszy się samolubstwo. Dom nie uczy niczego, poza egoizmem, takoż i szkoła. Nigdzie nie ma pracy u podstaw opiewanej przez młodopolskich pisarzy. Coraz bardziej czuje się wokół, iż młodzi ludzie znaleźli się w cyberdorosłości bez etapu przejsciowego w postaci nastoletności. Zgubili po drodze naukę umiejętności życia w społeczeństwie współpracującym. Budują swoje światy bez wartości, światy, do których rodzice, rówieśnicy, otaczające ich społeczności nie mają dostępu, nie wiedzą, jak takie światy wyglądają, czym pachną. I czym grożą, gdy wychyną poza skorupę, barierę. Perspektywa niewesoła.


Czwartek, 8.03 – Smutna Agnieszka


A jest nią Agnieszka Osiecka, siedząca przy stoliku u zbiegu ulic Francuskiej i Obrońców, przed restauracją Rue de Paris. Wczoraj przypadła 15 rocznica śmierci poetki. Przechodzę tamtędy niemal codziennie. Dzień rocznicowy nie różnił się niczym od pozostałych. Ten sam brud pod stolikiem i krzesłem, kurz na postaci pani Agnieszki. Tak jest codziennie. Personel owej Rue de Paris (dawniej mieściła się tu drogeria) absolutnie nie kojarzy zależności między promocyjnym przyciąganiem Osieckiej, a frekwencją gości w restauracji. Gdyby nie poetka, odwiedzających lokal byłoby o 99 procent mniej. Ów personel chyba nigdy nie odczuł potrzeby dbania o patronkę (nieoficjalną, rzecz jasna). Jak wielkiego wysiłku fizycznego wymagałoby cotygodniowe odkurzenie pomnikowej postaci i zamiecenie niedopałków oraz brudu spod stolika i krzesła? To pytanie retoryczne. Jeśli personel nie czuje takiej potrzeby, to odpowiedzialność ponosi właściciel restauracji. Jak widać, jaki pan, taki kram. Postuluję powołanie komitetu saskokępian ds. przeniesienia Agnieszki Osieckiej w inne, godne miejsce.


Środa, 7.03 – Gdzie odwaga?


Naród pogrąża się w coraz gorszym stanie psychicznym. Nie ma odważnych, słowa totalnie się zeszmaciły. Można powiedzieć wszystko i nikt za to nie bierze odpowiedzialności, nikt nie zostaje napiętnowany. Zresztą, gdy wszyscy przedstawiają swoje subiektywne wersje, często kłamiąc, to nawet najlepszy śledczy nie zbliży się do prawdy, jeśli takowa obiektywnie istnieje. Słucham niektórych wypowiedzi po katastrofie kolejowej i uszom nie wierzę. Biedny ten zwrotniczy, który skierował pociągi przeciw sobie. Może źle się czuł, może zarabia za mało, może ma zołzowatą żonę, może jest chory, może nie lubi pracy etc, etc, etc. Tak usiłują go bronić koledzy po fachu. W ten sposób można każdego usprawiedliwić z niedbalstwa, olewactwa, zdjąć odpowiedzialność za czyny. A więc, jeśli jest nam w życiu źle, to gwałćmy, mordujmy, kradnijmy, cudzołóżmy. Zawsze znajdą się dobre dusze, które nas usprawiedliwią przed innymi. A co z sumieniem, honorem, obywatelstwem?


Wtorek, 6.03 – Snobizm posiadania


Niepokojący nastał czas dla tradycjonalistów. W pewnej dużej gazecie codziennej intensywnie reklamuje się super dobry czytnik książek za 499 zł (o 100 złotych taniej niż w sklepie). No dobrze, kupię tę małą zabawkę i zmieszczę w nim całą bibliotekę. Ale jak wtedy opustoszeje mój pokój z biblioteką wypełnioną książkami o różnej wielkości, objętości, kolorystyce, zapachu (tak, każda książka pachnie inaczej). Kiedy postawię czytnik na półce to poczuję wszechogarniającą samotność. Kiedyś niechybnie tak się stanie. Ale póki co będę uzupełniał półki tradycyjnymi książkami. Na razie stopniowo odzwyczajam się od gazet drukowanych codziennych i o dłuższym żywocie. Z powodzeniem można je czytać na nośnikach elektronicznych. Natomiast wyczytywacze 50+ jeszcze długo będą szeleścić książkowymi kartkami.


Poniedziałek, 5.03 – Russkij Dom


Nie, nie zamierzam wkraczać na postimperialne podwórko kolegi Henryka Suchara. Mam zamiar napisać o Russkim Domu w Warszawie. Otóż, okazuje się, iż rosyjscy kibice chcą mieć podczas Euro 2012 własną strefę kibica o takiej właśnie nazwie. W Warszawie 12 czerwca (wtedy gramy z Rosjanami) może pojawić się nawet kilka tysięcy kibiców. Z propozycją utworzenia własnego miasteczka kibiców nie wystąpiła żadna inna organizacja narodowa. Władze Warszawy są zaskoczone. Planowana jest jedna strefa dla wszystkich europejskich fanów – pod Pałacem Kultury. A Rosjanie chcieliby mieć swój dom w zabytkowym parku Skaryszewskim. Po długich deliberacjach Rosjanom zaproponowano dwie lokalizacje: Pole Mokotowskie lub Wyścigi Konne na Służewcu. Ciekawe, czy do Russkiego Domu zostaną wpuszczeni innostrańcy? Czy będzie to tylko rosyjski bastion w stolicy Polski? Nie wiem, czy jest to dobry pomysł. Może rodzić konflikty. Upatrując spiskowej teorii dziejów możnaby żywić obawy o jakowyś rewanż za historię sprzed 400 lat. W 1612 roku Rosjanie przepędzilli nas z Kremla. Co prawda ten dzień świętują w listopadzie, ale 12 czerwca obchodzą swoje najważniejsze narodowe święto – Dzień Rosji.


Komentarz


 


Cześć,

nie przypominam sobie, jak było na poprzednich euro, ale prawdopodobnie nie tworzono osobnych miasteczek dla kibiców niektórych ekip narodowych. Tutaj władze Warszawy poszły na rękę gościom ze wschodu, i to w sposób nader uprzywilejowany. Fakt, że Rosjanie – zresztą podobnie jak Polacy: obie nacje dość zakompleksione – lubią się za granicą izolować i skupiać we własnych grupach. Czują się wtedy bezpieczniej przed innymi, co nie znaczy, że się nie wezmą za łby między sobą. Z drugiej strony rodzaj kordonu wokół rosyjskich fanów być może rzeczywiście zagwarantuje względny spokój, będzie tarczą przed tłuszczą z obydwu stron. Bo bezpośrednia konfrontacja polsko-rosyjska na ulicach miasta byłaby katastrofą pod każdym względem, a nawet, biorąc pod uwagę emocje i resentymenty, mogłaby się przeistoczyć w krwawą jatkę.


H


 


Piątek, 2.03 – Strata?


Niegdyś zaczynałem czytanie „Polityki” od felietonów na ostatniej stronie. Dzisiaj jest to Mea pulpa Kuby Wojewódzkiego. Czasami autor wznosi się na wyżyny satyry i chłoszcze całkiem dowcipnie, ale większość prześmiewczych komentarzyków nie powoduje nawet skrzywionego uśmiechu. Ale nie o jakości pióra autora, lecz o wiedzy, którą czerpię w takim skrócie, a która umyka mi w szerszym wymiarze. Nie czytam o celebrytach, nie oglądam gadających głów w telewizorach. Ci drudzy w swojej bezmyślności są tak irytujący, że myśli mordercze stają się moją obsesją (tylko na czas ich oglądania i słuchania). Jednak w światku celebrycko-politycznym dzieją się czasami tak komiczne sytuacje świadczące o stanie rozwoju społecznego, że może powinienem żałować swojej ignorancji w rzeczonej materii? Czytając codziennie programy telewizyjne teoretycznie wiem, co jest grane, ale nie znam szczegółów. Takim sposobem moja społeczna alienacja pogłębia się. Ale, czy to mnie martwi…


Czwartek, 1.03 – Był mecz


Wczorajsza środa miała być apokalipsą dla mieszkańców Saskiej Kępy. Oczywiście z powodu inauguracyjnego kopania piłki przez Polaków i Portugalczyków na Stadionie Narodowym, dawniej X-lecia PRL. Ale horroru komunikacyjnego nie było. Co prawda most Poniatowskiego został zamknięty dla samochodów prywatnych tak, jak ulica Francuska, ale na Kępę można było wjechać bez problemu. Przynajmniej po godzinie 21, czyli po rozpoczęciu meczu. Remisowe kopanie (0:0) skończyło się przed 23, a wtedy wszystkie restauracje były już zamknięte, więc rozgrzani kibice nie mieli gdzie studzić emocji. Czyli spokojnie. Zupełnie inaczej będzie 8 czerwca i przez kilka następnych dni. Międzynarodowe towarzystwo na pewno będzie szukało wrażeń, ale niekoniecznie bijatyk. Natomiast nasi kibole, a może nawet przyłączą się kibice, mogą mieć okazję do ulicznego rewanżu za przegrany mecz. Choć piłka jest okrągła a bramki są dwie, to już dziś różni guru przepowiadają przegraną z Grekami. Tego dnia może dojść do awantur, ale po wyeliminowaniu naszych już spokojnie upici będziemy kibicowali lepszym.

W wydaniu nr 124, marzec 2012 również

  1. KLUCZOWE ZNACZENIE PAŃSTWA ŚRODKA

    Czy Chiny zakłócą pokryzysowy spokój?
  2. AZJATYCKIE TYGRYSY

    Indie na drodze rozwoju
  3. XV Światowa Konferencja Gospodarcza Polonii

    Partnerstwo Dla Sukcesu
  4. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Piątek, 30.03 - J-23 przestał nadawać
  5. SZTUKA MANIPULACJI

    Kiełbasa i pies
  6. SEMINARIUM EUROPEJSKIE

    Lobbing o ACTA
  7. HISTORIA LOBBINGU

    Definicja wódki dzieli Europę
  8. DIAMENTY SĄ WIECZNE

    A ile kosztują?
  9. GRECJA ZBANKRUTOWAŁA

    Kto następny?
  10. PRACA W POLSCE

    Umiarkowany optymizm
  11. GENERACJA Y

    Szansa czy konflikt?
  12. FUNDACJA JA WISŁA

    Grób pułkownika
  13. I CO TERAZ?

    Cieszmy się! - 24.03
  14. POWSTRZYMYWANA EKSPANSJA

    Nie wszystko Chińczyk kupić może
  15. INSTYTUT SPRAW PUBLICZNYCH RAPORTUJE

    Korupcja jest, ale mniejsza
  16. RAPORT WYŻSZEJ SZKOŁY PROMOCJI

    Lobbing źle postrzegany
  17. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Hombre Kapuściński
  18. SIŁA POLITYKI

    Wieczna elita - 28.03
  19. ZERWANE WIĘZI

    Politycy sobie, wyborcy sobie
  20. WRAKI NA POLSKICH DROGACH

    Fachowość gwarancją bezpieczeństwa
  21. PODNOSZENIE WIEKU EMERYTALNEGO

    Rozsądna alternatywa
  22. TAKI JEST TEN ŚWIAT

    Zamachy będą
  23. BARBARA GAŁCZYŃSKA

    Słowa, słowa, słowa...
  24. LEKTURY DECYDENTA

    "Nielegalni"