Established 1999

DECYDENT SNOBUJĄCY

01/05/2013

Piątek, 31.05 – W białych rękawiczkach

Każdy porządny obywatel powinien być antymilitarystą oraz nie znosić chamstwa i drobnomieszczaństwa. Niektórzy dodają: oraz góralskiej muzyki.


Goszcząc czasami w weekendy na Bielanach, sielankową ciszę notorycznie i wielogodzinnie (także nocą) zakłócają małe samoloty startujące i lądujące na pobliskim lotnisku na Bemowie. Lotnisko usytuowane jest w samym środku dzielnicy, otoczone budynkami mieszkalnymi. Skandaliczne usytuowanie lotniska, używanego dla celów rozrywkowych przez garstkę zamożniejszych posiadaczy samolotów, nie przeszkadza ani władzom Bemowa, ani Warszawy. Jeśli prośby i petycje mieszkańców nie odnoszą żadnego skutku, to mam postulat. Zwróćmy się do USA, aby za pomocą dronów zbombardowały lotnisko na Bemowie. Możemy też poprosić Rosjan. Ci nie mają dronów, ale ponoć też radzą sobie z niechcianymi samolotami. A wszystko to w białych rękawiczkach. Nie będzie świadków, nie będzie winnych. Ku zadowoleniu obywateli.


 


Środa, 29.05 – Solidarna głupota


 


Głupota nie boli, a solidarna umacnia w przekonaniu o słuszności. Tym razem chodzi o zakaz otwierania sklepów w niedzielę. To PO, PiS, PSL, SP (a co to? Służba Polsce? Aha, może to jakaś hybryda o nazwie Solidarna Polska) oraz Kościół wpadły na ten pomysł. A gdzie towarzysze z SLD? Przecież dbanie o lud pracujący (żeby mógł długo wypoczywać), to postulat ze wszech miar lewicowy. Projekt zwiększania czasu wolnego w kryzysie ekonomicznym i społecznym zasługuje na jakaś nagrodę dla jego wymyślicieli. Wiadomo przecież, że gdy ludzie nie mają pieniedzy, to nie chodzą do sklepów. Ale też nie chcą męczyć się w pracy. Pozbawiony klientów, ziewający z nudów personel sklepowy wpadnie w dodatkową frustrację. Niech ma więc wolne. Ale płatne. A skąd pracodawcy wydobędą pieniądze na wypłaty za dni nieprzepracowane? Może wymodlą w kościołach? O, to jest dobra droga. Oddać Polaków w ręce Opatrzności. Akuratne życzenie na Boże Ciało.


 


Wtorek, 28.05 – The Contender


 


Czym różni się polska polityka od amerykańskiej lub brytyjskiej? Realizacją filmów i seriali o niej. Wcale nie jest to uproszczenie. Wczoraj od 20:20 do 22:20 TVP Kultura, kanał niszowy, nieoglądany przez naszą społeczność telewizyjną, bez przerw na reklamy, pokazał film amerykańsko-brytyjski „The Contender”, co przetłumaczono jako „Ukrytą prawdę”. Co tu dużo mówić: bagno amerykańskiej polityki, przekupstwo, intrygi, zakulisowe niszczenie, karierowiczostwo, zdrady, seks, za wszelką cenę dążenie do władzy. Świetne dialogi, znakomite aktorstwo (Jeff Bridges, Gary Oldman, Christian Slater, Joan Alen). Niby wszystko to już widzieliśmy w USA/UK filmach, a jednak każdy nowy ogląda się z zainteresowaniem. Nawet mimo dokładnie takich samych happy endów – prawda, etyka, morale, gwiaździsty sztandar zwycięża. U nas taka nachalna propaganda i moralitet nie mogłyby mieć miejsca. U nas w ogóle taki film nie mógłby powstać. Nie ma dziennikarzy, pisarzy, którzy byliby tak blisko jądra polityki, żeby napisać dobry (nie znaczy – prawdziwy, ale prawdopodobny) scenariusz. Jedna Agnieszka Holland odważyła się w 2007 roku nakręcić krótki serial polityczny „Ekipa” (nazwany „fikcją polityczną”, żeby obywatele nie doszukali się tam choćby źdźbła prawdy). Pierwszy i ostatni. I tak długo pozostanie. Dobrze, że mamy dostęp do innych źródeł, takich jak telepiąca się na obrzeżach mainstreamu TVP Kultura. Na marginesie: w „Ekipie” premiera grał Marcin „Pędzikiem” Perchuć, dzisiaj aktor w serialu ING Banku Śląskiego.


 


Poniedziałek, 27.05 – Rodowitość


 


Jeśli trzech Polaków gra w niemieckiej drużynie, to nie dziwota, że mecz Borussii z Bayernem oglądało sporo ludzi nad Wisłą, niekoniecznie futbolowych fanów. Teoretycznie był to mecz dwóch zespołów ligi niemieckiej, chociaż… Patrząc na nazwiska graczy z Dortmundu doliczyłem się czterech Niemców, a siedmiu cudzoziemców. W Bayernie identycznie. Kto więc grał? Niemcy czy Europa, a nawet świat, biorąc pod uwagę czarnoskórych piłkarzy. Nie jest to pytanie całkiem pozbawione sensu. Bo, przykładowo, kim będzie dziecko Nigeryjczyka i Polki? Nigeryjczykiem, Polakiem czy Europejczykiem? A jeśli polska matka miała ojca Rosjanina, a Nigeryjczyk matkę Indonezyjkę? To latorośl będzie bezpaństwowcem? Czyje geny przeważą? Rodowitość rozmywa się, stopniowo traci znaczenie. No chyba, że ktoś będzie chciał snobować polskością, niemieckością czy czeskością.


 


Piątek, 24.05 – Bolando! Wystąp!


 


Jakiś objaśniacz obecnego europejskiego kryzysu rzekł był, że w strefie euro znalazły się kraje, które nie powinny się w niej objawić. Choć nie wymienił żadnego z nazwy, to doskonale wiadomo, które są unijną zakałą. Polska, co prawda, nie ma waluty euro, co powoduje, że jest członkiem UE drugiej prędkości, ale wiele praw nas, cholibka, obowiązuje. Ot, choćby nieszczęsne śmieci. Eurokraci zafundowali nam, zresztą na nasz koszt, rewolucję związaną z segregacją śmieci i zmianą systemu opłat. Już okazało się, że Warszawa dramatycznie się wyludnia, a to za sprawą fałszerstw w oświadczeniach o liczbie osób zamieszkujących izby mieszkalne. Już też wiadomo, że nie ma mocnych, aby obywateli przymusić do uczciwości. Czyli, Europa jeszcze nie u nas. Postuluję więc, aby Bolanda (kolejny raz dziękuję red. M. J. Zalewskiemu za to niesłychanie trafne określenie), dopóki nie stanie się krajem o nazwie Polska, powinna z Unii wystąpić. Taki krok bardzo ulży obywatelom, którzy już nachapali się unijnej dobroci w postaci aquaparków, kilku dróżek asfaltowych i jednego kawałka niedokończonej autostrady. Chwatit. Ten nawał rozpasanego dobrobytu całkowicie zdewastował obywatelskie solidarnościowe postawy, a jak wiadomo: w Bolandzie wolnoć Tomku w soim domku. I wara od szlachcica na zagrodzie, który nie jest równy wojewodzie. On go przewyższa!


 


Czwartek, 23.05 – Na klęczkach


 


Biskup Mendyk i ojciec Rydzyk to wypisz-wymaluj lobbyści. Biskup lobbuje perswazyjnie, a ojciec szantażem. A lękają się ich rządzący platformersi. Jedni obserwatorzy mogą powiedzieć, że rozszerza się zakres państwa wyznaniowego, inni, że na Kościół nadal trwa bezprecedensowy atak. Biskup Marek Mendyk, przewodniczący komisji Episkopatu ds. wychowania katolickiego, wyskoczył jak Filip z konopi z żądaniem zdawania religii przez religijną młodzież na egzaminie maturalnym. Ojciec Tadeusz Rydzyk, jak od dawna wiadomo, mobilizuje wiernych do ulicznych protestów i nalegań na multipleksowe miejsce dla telewizji Trwam. Obaj duchowni nie mają zamiaru odpuścić. Istnieje poważna obawa, że świecka przecież władza ulegnie redemptoryście i da niepotrzebne mu zezwolenie (na marginesie: czy to prawda, że Rydzyk buduje swój prywatny kościół?). Episkopat również nie stoi na pozycji przegranej. Właściwie ani obywateli, ani uczniów decyzja w powyższych kwestiach nie powinna ani ziębić, ani grzać. Telewizja Trwam nie ma konkurencji i niech sobie będzie w cyfrze. Uczniów decydujących się na maturę z religii będzie ułamek. Obie decyzje na „tak” będą miały jednakowo niską szkodliwość społeczną. Ale lobbing polega na wywieraniu wpływu na władzę ustawodawczą w celu zmienienia obowiązującej legislacji. Kościół w Polsce jest skutecznym lobbystą. Uczcie się politycy. Na klęczkach.


 


Środa, 22.05 – Zazdrość


 


Co łączy Google`a, Facebooka, Amazona, Marksa & Spencera i innych biznesowych gigantów z moją skromna osobą? Wstyd przyznać – zazdrość. Zazdroszczę im, że w sposób całkowicie zgodny z prawem finansowym (skodyfikowanego prawa moralnego przecież nie ma, jest etyka biznesu, ale w czystej teorii) potrafią pomnażać (lub: nie tracić) pieniądze przez unikanie wysokiego opodatkowania. Oczywiście, żeby skutecznie uciekać, trzeba mieć duże środki na zatrudnianie prawników i doradców. Szaraczkowie znad Wisły, oprócz garstki błyszczących, mogą tylko z wypiekami na licach czytać o miliardach przemierzających państwowe granice. Teoretycy mówią pięknie: kapitał nie zna granic. Tak, żadnych granic. Zjawisko stało się tak nagminne, że europejscy stróże obmyślają przepisy, jak ukrócić proceder. Niczego nie wymądrzą. Rzesze doradców podatkowych tylko czekają na wykazanie się cwaniackim intelektem, aby ulżyć swoim klientom w trudach prowadzenia biznesów. I mówimy tu o legalności. A są jeszcze pralnie brudnych pieniędzy. Takie, jak – na przykład – Cypr. A głupie Unia Europejska, Europejski Bank Centralny i Międzynarodowych Fundusz Walutowy przyznały temu krajowi 10 mld euro pomocy. Czyżby do przeprania?


 


Wtorek, 21.05 – W Matrasie


 


W minionych tygodniach często zachodziłem do księgarni Matras wypatrując obniżek cen na upatrzone książki. Wczoraj straciłem cierpliwość i wydałem więcej niż zamierzałem. Polowanie urządzałem na „Dziennik” Jerzego Pilcha i „Obok Julii” Eustachego Rylskiego. Księgarskie cwaniaki – tych dzieł nie przecenili. Czyżby wiedzieli, że są więcej niż dobre? A taką nową powieść Pilcha „Wiele demonów” obniżyli o 25%. Czyli, jest średnio warta. Tu doradzam: jeśli, mimo negatywnych recenzji, ktoś zamierza zmierzyć się z Pilchowymi demonami, niech idzie do Matrasa. Z kronikarskiego obowiązku dodam, że Julia kosztuje 39,90 zł, a „Dziennik” tyle samo. I tak penetrując Matrasowe półki natknałem się na cienką książeczkę Rylskiego „Po śniadaniu”. 29,90 zł za 140 stron małego formatu. A wydanie z 2009 roku. Drogo, a nie nowość. Kupiłem za pełną kwotę, choć był sposób na posiadanie chudego Eustachego za darmo. Należało kupić jedną z wytypowanych książek za cenę okładkową i otrzymać np. śniadaniowego Rylskiego lub historię sekcji polskiej BBC. Nawet przez chwilę wahałem się czy nie kupić „Niewiernych” lub „Morfinę” i drapnąć nagrodę w postaci Rylskiego, ale nie miałem i nie mam nastawienia na przeczytanie żadnego w wymienionych tytułów. W każdym bądź razie, warto zachodzić do Matrasa.


 


Poniedziałek, 20.05 – Krótko o niczym


 


Czytam w gazecie, że Twitter w Polsce rośnie w siłę popularności. Najbardziej upodobali go sobie politycy. Piszą często i o niczym. Aż dziw bierze, że ktoś – oprócz ich rodzin – czyta te bezmyślne wypociny. Cóż, ograniczony nadawca pisze dla takiego samego odbiorcy. Twitter ma sens jedynie w ogłaszaniu bombowych newsów. Na przykład: Jarosław Kaczyński nie żyje. Cztery wyrazy mówiące wszystko. Reszta to bełkot.


 


Piątek, 17.05 – Strach pomyśleć 


Od dawna powtarzam, że następna wojna odbędzie się nie na atomy, a na technologie komputerowe. Sami się na to przygotowujemy dostarczając dowodów w postaci awarii wszystkiego. Na razie jeszcze reagujemy w miarę spokojnie na czasowe wyłączenia prądu, zawieszenia komputera, źle pomalowane ściany, wypaczające się drzwi, niesprawne autobusy, nieruchome schody ruchome etc. Niemal całkowicie zniknęło ze mowy potocznej słowo „jakość”. Jeszcze gdzieniegdzie ledwo zipie „honor” w odniesieniu do fachowca, ale też odchodzi do lamusa. Zresztą, „fachowca” w zawodzie też już nie ma. Są niedouczeni wyrobnicy. Tak więc, każda naprawa czegokolwiek nie gwarantuje, że rzecz będzie sprawna dzień, tydzień czy miesiąc. Nie wytrzyma materiał, konstrukcja lub wykonanie. Niektóre fuszerki można naprawić bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym, np. odpadnięty tynk. Nie zając, nie ucieknie. Ale nie sposób przeżyć awarię telewizora. Czarny ekran dezorganizuje czas całej rodziny, wprowadza nerwowy chaos. Dziatwa i rodzice siedzą osowiali, milczą, nie mają o czym mówić. Koszmar. Podstawowa komórka społeczna rozpada się w wyniku takiego nieoczekiwanego nieszczęścia. W latach 70. ubiegłego wieku niezawodni w komediach Czesi nakręcili film „Straszliwe skutki awarii telewizora”. Naprawdę śmieszna komedia, ale nie straszliwa w wymowie. Dzisiaj taki film nie byłby komedią, ale thrillerem albo nawet horrorem.


Czwartek, 16.05 – Selekcja zapachowa


Nowa świecka tradycja: w Lublinie autobusami nie będą wozić smrodu, jeno przyjemne zapachy. Ten przykład powinien rozpowszechnić się jak Polska długa i szeroka. Mieszkając w Warszawie człowiek myśli, że usprawnił wszystko, bo stolica. Okazuje się, że jednak nie. Wiele zapładniających intelektualnie i naśladowczo pomysłów rodzi się z dala od metropolii. Zarząd Transportu Miejskiego w Lublinie przygotowuje uchwałę pozwalającą kierowcom autobusów i trolejbusów na wyrzucanie za drzwi śmierdzących pasażerów. Brawo! Bezwonny, a więc także niewydezodorantowany, obywatel płacący za przejazd ma prawo do podróży w krynicznym powietrzu. Ale rodzi się pytanie: jakimi kryteriami oceny będą się kierowali kierowcy? W jakich jednostkach, jakimi czujnikami (czy tylko nosowymi) będą mierzyli natężenie smrodliwości? W którym miejscu ciała pomiar nie będzie dozwolony? Czy Konstytucja RP zezwala na naruszanie prywatności obywateli przez ich publiczne obwąchiwanie? Do kogo, do jakiego gremium, będzie mógł się odwołać smrodliwy pasażer, który uznał, że nie śmierdzi przeraźliwie, a jedynie umiarkowanie? Skąd będą wywodzić się niezależni arbitrzy oceniający stopień smrodliwości? Może kreatorzy perfum? Dużo pytań. W Warszawie czekamy na odpowiedzi w celu ewentualnego naśladownictwa. I już mamy postulat: każdy pasażer-śmierdziel powinien od jakiejś organizacji charytatywnej otrzymywać symboliczną kostkę mydła z instrukcją, jak i kiedy używać.


Środa, 15.05 – Wielcy szkodnicy


Dłuższy czas dzisiaj wysłuchiwałem prawdziwych żalów, stresów, obaw o zdrowie psychiczne i fizyczne dyrektora finansowego znanej w Polsce firmy średniej wielkości. Dyrektor ów (lat ok. 60) nie mógł się nadziwić bezmyślności przepisów fiskalnych i ich bezmózgiej restrykcyjności; przepisów uniemożliwiających codzienne funkcjonowanie firmy, jej i Polski rozwój. W miarę postępowania opowieści opartej na faktach jak najbardziej autentycznych myślałem, że największym szkodnikiem (również z powodu bezmyślnej pazerności) polskiej gospodarki jest minister finansów Jacek Rostowski. Później zacząłem zastanawiać się, co dobrego lub złego (przez zaniechanie) robią inni członkowie rządu Donalda Tuska. I tak powstała lista szkodników Polski. Po Rostowskim następuje minister sprawiedliwości, dalej: gospodarki, edukacji, nauki i sportu. Pozostali jakoś się bronią. Teraz powinno nastąpić uzasadnienie każdej kandydatury, a przykładów będzie po kilka. Gdy zacząłem szperać w pamięci i archiwaliach, doszedłem do wniosku, że temat jest zbyt obszerny na tak krótki komentarz, więc postaram się w nieodległym czasie uzasadnić szkodnictwo wymienionych ministrów. A życie codzienne będzie dostarczało bieżących przykładów.


Wtorek, 14.05 – Co się wydaje


Czytając jedną tylko gazetę o określonej linii światopoglądowej, może się wydawać, iż niektóre tematy wałkowane są ponad miarę, inne nie istnieją. Cieszy mnie, że dyskusja o bezpardonowym wdzieraniu się sieci w życie prywatne rozwija się i prezentowane są zagrożenia. Mogę więc uznać, że trwa debata społeczna. Czytająca w druku społeczność, a zapewne też e-wydaniowa, orientuje się w materii. Mam tu na myśli „Gazetę Wyborczą”. Inna sprawa, czy ta społeczność zdobędzie się na protest, lobbing przeciw zakusom bankierów i innych potentatów rynkowych. Nie wiem natomiast, czy coś się w tym temacie dzieje, dajmy na to, w „Naszym Dzienniku”. Co prawda, mogę pomyśleć, że owa gazeta czytana jest właściwie wyłącznie przez leciwe moherowe berety, które nie wiedzą, co to sieć i się tego Antychrysta boją. No, chyba, żeby im wyjaśnić, że to też rodzina, ale wirtualna, więc nieco inna od familii Radia Maryja. Żyjąc w takiej niegroźnej niewiedzy, nie wiem, czy nieszczęsne mohery i inni obrońcy krzyża nie czują się wyalienowani również pod tym, sieciowym, względem. Bo że czują się zagrożeni w bezbożnym państwie Tuska i Komorowskiego, to wiem na pewno. Bez czytania ichnich periodyków.


Poniedziałek, 13.05 – Jednostronny lobbing


Załamanie gospodarcze w realu musi być zerekompensowane w wirtualu. Czy się to komuś podoba, czy nie. Protesty społeczne też niczego nie wskórają. A zresztą, nawet ich nie ma. Bezkarnie szaleją za to lobbyści z Facebooka, Google`a, Amazona, bankowcy, ubezpieczyciele i dziesiątki wszelkiej maści sprzedawców towarów i usług. A jakoś nie widzać obrońców prywatności w sieci na skale, jaką był europejski protest przeciw ACTA (o pozostawienie bezpłatnego dostępu do wszelkich informacji w sieci). Dzisiejszy rozwój technologii sieciowej (głównie przez instalowanie cookies) pozwala na osobiste profilowanie oferty handlowej do każdego użytkownika zasobów Internetu – czy tego chce, czy nie. I tu niektórzy upatrują zagrożenia, czyli dokonywania niechcianych zakupów pod presją. To raz. A dwa, również ci niektórzy, obawiają się intelektualnego zubożenia sprofilowanych kilentów. Albowiem, jeśli ktoś notorycznie przeszukuje w sieci strony pornograficzne, to algorytm wypozycjonuje go jako osobnika zainteresowanego wyłącznie taką problematyką i będzie otrzymywał oferty wibratorów, lalek nadmuchiwanych i kondomów. I, biedak, nie otrzyma oferty księgarni na zakup np. „Ulissesa”. Taki samozgwałcony delikwent może znaleźć się na społecznym marginesie. Dlatego należy umożliwić mu bardziej wszechstronne życie wewnętrzne. I w tej materii Europa oczekuje na iskrę rozpalającą protest z Polski. Istotnie, powstania potrafimy wzniecać, ale nie wypracowaliśmy idei społeczeństwa obywatelskiego, nie potrafimy organizować się i działać na rzecz dobra wspólnego. Poza tym, po latach zamordyzmu i inwigilacji, nie obawiamy się utraty prywatności w sieci.


Piątek, 10.05 – Kurioza


Bardzo i dogłębnie interesuję się piłką nożną. Krajową i europejską. Wiem, że Legia zdobyła Puchar Polski przegrywając w finale, wiem, że w 2012 roku było u nas Euro, ale nie pamiętam, kto wygrał. Wiem, że Alex Fergusson jest-był trenerem Manchester United. Aż tyle mam zakodowane we wdzięcznej pamięci. Dlaczego więc usiłuję pisać o piłce kopanej? No, przez tego cholernego Fergusona i Anglików. Zachodzę w głowę, jak to możliwe, żeby jeden coach utrzymał się na tak szalenie trudnej pozycji przez 27 lat? I sam prymitywnie odpowiadam. Możliwe, bo przez te lata kroczył od sukcesu do sukcesu, a klub (dzięki managementowi) stał się doskonałą (i zamożną) maszynką (przedsiębiorstwem) do zarabiania pieniędzy. Takiej kury, jak Alex, się nie zwalnia. Ale sir Alex zaliczał też porażki. Dlaczego natychmiast nie został zwolniony – jak to się dzieje u nas? Czy zimnokrwiści, flegmatyczni Angole są mądrzejsi od słomianopłonący Polaczków? Zanim Angol pomyślał, to już karta się odwróciła i MU znowu był na topie. A może inny był powód trwania Fergusona? Taki, że prezes klubu i kamaryla nie przeszkadzali mu w pracy, mało tego – skutecznie pomagali. A w jaki sposób osiągali zespołowe sukcesy? Po prostu – ciężką i konsekwentną pracą wszystkich członków. No coż, taki etos jest w Bolandzie nie do zrealizowania. I to są dwa kurioza: długowieczny Alex i leniwy Lach.


Czwartek, 9.05 – Członki


Teoretycznie nikt nikogo nie zmusza do oglądania telewizji, słuchania radia lub wyczytywania w druku. A jednak. Od czasu do czasu należy się zorientować, czy rewoltę oburzonych czas już zaczynać. Rewoltę, czyli powstanie przeciw klasie politycznej. Jak pozbyć się partii politycznych i jej członków? Oto jest pytanie na miarę Szekspira? Kto znalazłby na nie odpowiedź zasłużyłby na miano przywódcy świata, albo przynajmniej Unii Europejskiej. Jeszcze długo słychać będzie echa niezłego burdelu z Europą +, a także z nowym ministrem Biernackim. O co chodzi w tej polityce? Przecież nie o dobro obywateli i państwa. Polityka to gra, walka, przywileje, stanowiska, pieniądze, posłuch, zdrada, groźba, lęk i co tam jeszcze. Członki (wiem, jak odmienia się ten rzeczownik w odniesieniu do pewnej zjednoczonej grupy osób, ale chcę tu zaakcentować odrazę nie będąc grubiańskim) z ramienia (tu przypominam największe osiągnięcie medycyny zjazdowej odżałowanej PZPR) oddadzą życie za swoje legitymacje. Bo bez nich stają się trupami politycznymi i społecznymi. Weźmy takich dwóch ministrów sprawiedliwości: Jarosława Gowina i Marka Biernackiego. Mianował ich premier. A czym się kierował ów prezes RM? Przecież nie dobrem ministerstwa i prawa stanowionego dla obywateli. Rozważył konsekwencje polityczne: która frakcja w PO zyska, która straci i ile. A że obywatele będą żyli w ciemnogrodzie prawnym, to ch… Łatwo nie rzucim ciężko zdobytej władzy! Nieprawdaż? Ale lud pracujący miast i wsi Bolandy (określenie red. M.J. Zalewskiego) staje się coraz bardziej światły i pewnego dnia jasno powie: sprawdzamy!


Środa, 8.05 – Po co skansen?


Co za nieszczęście! Budowa Muzeum Pragi opóźnia się, a wykonanie będzie droższe. To bardzo zła wiadomość. To naprawdę zgroza! Ale dla kogo? Po co komu kolejne muzeum martyrologii? Przecież wiadomo, co będzie w nim eksponowane. Wyczekiwanie Armii Czerwonej aż wypali się Powstanie Warszawskie, rzeź Pragi za cara, bitwa pod Olszynką Grochowską. Może jeszcze jakieś pomniejsze klęski, które umknęły mi z pamięci. Polski lud wychowany w rodzinnej i szkolnej tradycji powstań i upadków może jednak w minimalnej liczbie zawita do owego skansenu. Najbardziej biedna (jak zwykle) okaże się dziatwa szkolna pędzona przez pedagogów (?) na przełaj historii. Żeby jeszcze zwieńczeniem owej ekskursji była wizyta w Wedlu. Ale nie, to jakieś ponad dwa kilometry od muzeum i szkolnicy nie będą już mieli siły dotrzeć do fabryki czekolady. A szkoda, bo Wedel to też kawałek historii. Władze PRL-u odebrały Wedlowi Wedla i przemianowały fabrykę na 22 Lipca (w domyśle 1952 roku, daty uchwalenia komunistycznej konstytucji), po jakimś czasie do owej miesięcznej nazwy dopisując d. E. Wedel. W dzisiejszym Wedlu, własności Japończyków, szkolnicy mogliby wysłuchać wykładu o przedsiębiorczości, zarządzaniu, zmianach własnościowych i historii czekolady. To byłaby pozytywna historia. Chociaż… Wedel to też narodowa klęska. Najbardziej znana polska marka trafiła w obce ręce. To dramat, że w III RP nie znalazł się ani jeden polski milioner, fundusz, spółka, którzy mogliby wyłożyć pieniądze na fabrykę… czekolady. Można bowiem zrozumieć, że w młodej demokracji kapitalistycznej jeszcze nie skumulowały się fundusze na polską fabrykę samochodów czy samolotów, ale żeby nie mieć pieniążka na narodowe cukierki???


Wtorek, 7.05 – Znokautowany przez Bonda


Zwabiony ceną w Trafficu przy Brackiej kupiłem książeczkę o jednej z przygód Bonda, Jamesa Bonda, zatytułowaną „Tylko dla twoich oczu”. Cena wydrukowana na książce to 18,99 zł, a Traffic pozbywał się dzieła za 7 złotych. I to jest cena ze wszech miar przystępna. I to jest cena, po której powinny być sprzedawane książki. Przyznaję, iż oglądałem chyba wszystkie Bondy, ale nigdy nie czytałem oryginału „by Ian Fleming”. Lekko zawstydzony takim niedociągnięciem intelektualnym i zanęcony wspomnianą ceną – kupiłem. Tylko jedną przygodę, a kusiły jeszcze dwie w tej samej cenie – „Goldfinger” i „Moonraker”. Od razu rzuciłem się na lekturę i już po pierwszych zdaniach doznałem wstrząsu naocznego i umysłowego. Tak fatalnego języka nie spodziewałem się po Flemingu. Cóż za prymitywna budowa zdań! Jednak dziełko zostało wydane po polsku, więc zerknąłem na przekład. Robert Stiller. Wydawca serii o Bondzie: Przedsiębiorstwo Wydawnicze Rzeczpospolita, szczycące się dziennikiem „Rzeczpospolita”, należącym (niestety) do Grzegorza Hajdarowicza, czarnej owcy polskiej prasy. Tak więc, po wstrząsie nie podjąłem jeszcze świadomej decyzji, czy doczytam Bonda do końca. Jednak, gdybym zdobył się na taki heroizm, to zaraz po tej lekturze rzucę się na Eustachego Rylskiego „Obok Julii”. Rylski to prawdziwy wirtuoz słowa. I odtrutka na Bonda-Fleminga-Stillera.


Poniedziałem, 6.05 – Nie opłaca się


Zapewne niedługo wydawanie poważnej drukowanej prasy okaże się finansowo nieopłacalne. Pozostaną tylko tytuły obrazkowe, sensacyjne, plotkarskie, schlebiające niskim gustom. Coraz wyraźniej widać, że na myślących wyczytywaczach trudno zarobić. Nakłady gazet systematycznie i nieodwracalnie spadają, a niektóre, jak „Forum” stają się dwutygodnikami. To sygnał do nieodległego zamknięcia tytułu. Jeszcze kilka lat temu prasa przechodziła drogę odwrotną: od kwartalnika do tygodnika. Ani chybi prasa drukowana przeniknie do Internetu. Trudno będzie się przyzwyczaić do bezzapachowego czytnika, bo prawdziwe gazety pachniały i papierem, i farbą, a także denerwująco brudziły ręce. Jednak przyzwyczajenia mentalne można pokonać. Ale jak wydawcy internetowi będą zarabiali na kontencie? Z czego zapłacą dziennikarzom honoraria? Przecież mało kto pali się do płacenia za treści sieciowe. Znikną koszty wydawnicze, ale nie osobowe. Chyba, że źródłem „wiedzy” i „informacji” stanie się Twitter tudzież Facebook. Horrendum. Pieniądze. Reklamy zamieszczane w gazetach drukowanych były zauważane, a nawet pobieżnie przeglądane. W Internecie reklamy irytują i są zawzięcie kasowane. Taka droga zarabiania też wydaje się niepewna. A tak na marginesie: tzw. średnia oglądalność TVP Kultura to 27 tysięcy niepoprawnych inteligentów. Może zawód dziennikarza znalazł się w fazie schyłkowej?


Czwartek, 2 maja – Słoiki i mohery


Wyludnienie Warszawy wczoraj, i na pewno do końca tygodnia, kieruje myśli na zagadnienie słoików. Miałem napisać „na problem”, ale przecież przyjezdni warszawiacy właściwie problemem nie są. Jednak ich obecność wśród nas tworzy fakty społeczne, ekonomiczne i kulturalne. Kilka tygodni temu prze niektóre media przetoczyły się rozważania o wizerunku stołecznych przybyszów. Miały na celu ocieplenie zachowań i oswojenie rodowitych mieszkańców stolicy z ogólnopolskimi rodakami. Akcja rozpoznawcza była dobrym pomysłem i odniosła niejaki skutek. Nikt ze starych warszawian publicznie nie powie, że jest przeciwny napływowej sile roboczej, a także intelektualnej (która też przecież pracuje, co szczególnie widać i słychać w mediach). Poprawność polityczna dotarła (co pradwa szczątkowo) nawet nad Wisłę. Jednak w naznaczaniu przyjezdnych mianem „słoiki” jest ukryta i sympatia (może też zazdrość, że mają od kogo przywieźć prowiant do drogiej stolicy), i szczypta nieuzasadnionej niechęci. Niegroźnej, ale jednak. Uwłaczające intelektowi byłoby powtarzanie prymitywizmów w stylu, że przyjezdni zabierają pracę miejscowym. W owej teorii tubylcy mieliby większe szanse na rzekomo zajmowane stanowiska. Ale prawda jest taka, że im się nie chce wysilać. Warszawiacy to element rozleniwiony, małorobotny, roszczeniowy, krytykujacy, malkontencki. I tak już pozostanie. Chcąc nie chcąc, do słoików przyzwyczailiśmy się, lubimy ich i żyjemy w symbiozie. Teraz powinniśmy wykonać drugi, trudniejszy, krok – zrozumieć, zaakceptować i polubić cudzoziemców. Czarnych, żółtych, do niedawna czerwonych (Rosjan, Ukraińców) czy skośnookich. Ten proces, choć powolny, też musi nastąpić. Tak samo było z moherowymi beretami. Najpierw uznawaliśmy to określenie za obraźliwe. Z czasem zostało przekute – przez osoby zainteresowane i media – w sukces. Dzisiaj mohery cieszą się sympatią, choć z pewnym pobłażaniem i ubolewaniem nad ich oderwaniem od życia doczesnego.

W wydaniu nr 138, maj 2013 również

  1. POLSCY ZAPOMNIANI NOBLIŚCI

    Dlaczego o nich się nie mówi? - 26.05
  2. PARADOKS EASTERLINA

    Przełom w definicji szczęścia - 23.05
  3. IMR ADVERTISING BY PR

    Bieluch Media Tour
  4. KRONIKA BYWALCA

    Hołd bohaterom - 21.05
  5. KORZYSTANIE Z E-BOOKÓW

    Czy możemy je drukować, kopiować, pożyczać - 21.05
  6. OBALANIE MITÓW

    Czym naprawdę jest Public Relations - 20.05
  7. REKORDOWA AUKCJA W SOTHEBY`S

    "Domplatz, Mailand" za 37,1 mln USD - 17.05
  8. POLSKA W EUROLANDZIE

    Pięć lat bezczynności - 15.05
  9. NIE TAKI PROSTY BIZNES

    Zyski z posiadania nieruchomości - 9.05
  10. SMAKI DEGUSTATORÓW

    To jest dobre
  11. NA WSCHODNIM SZLAKU

    Odkrywanie kontrastów - 6.05
  12. KUPIĆ I CZYTAĆ

    "Tygodnik Powszechny" nr 21 - 22.05
  13. KATASTROFY LOTNICZE

    Paradoksalne błędy pilotów - 3.05
  14. LEKTURY DECYDENTA

    Poloneza czas kończyć - 2.05
  15. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Tajemnica Całunu Turyńskiego odkryta - 22.05
  16. WINO BORDEAUX 2012

    Pić czy inwestować? - 2.05
  17. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Piątek, 31.05 – W białych rękawiczkach
  18. SZTUKA MANIPULACJI

    Rodzaje wymówek - 2.05
  19. SIŁA POLITYKI

    Cel łez - 31.05
  20. I CO TERAZ?

    Czytajmy poetów, ale zanim..., a nie gdy... 22.05
  21. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Ojciec nowoczesnego Azerbejdżanu - 18.05
  22. ŁUPKI I POLITYKA

    Emocje i nadzieje w Polsce - 2.05