Established 1999

DECYDENT SNOBUJĄCY

31/01/2012

Środa, 29.02 - Skarpetki. Znowu

Niezgoda na bylejakość. Obnażanie debilizmów. Tropienie prostactwa. Antidotum na hołotę. Pochwała intelektu. Odświeżanie wartości. Indywidualizm versus pęd owczy. Odwaga snobizmu. O tym tu codziennie czytajcie.

Komentarze proszę pisać tu:


decydent@decydent.pl


Środa, 29.02 – Skarpetki. Znowu


Piszę z dwudniowym opóźnieniem, gdyż mojej reakcji miało nie być. Ale zostałem sprowokowany kolejnymi zachwytami nad teatrem na żywo w telewizji. Takie przedstawienia dziejące się w czasie rzeczywistym, jak w początkach telewizji, są absolutnie niepotrzebne i zbyt kosztowne. No bo cóż to za argumenty „za”: taki teatr przyciągnie więcej widzów, a ci połkną bakcyla i stana się teatromanami. Nieprawda. Wszyscy, którzy od lat ogladają poniedziałkowe teatry telewizji nie wynieśli niczego ekscytującego ze „Skarpetek, opus 124”. A nawet sporadyczne śmiechy publiczności mogły irytować. Jeśli teatr na żywo mógł zainteresować publikę nieteatralną, to najwyżej był to motłoch zwabiony oczekiwaniem na jakieś dramatyczne, wpadkowe wydarzenie. Ale niedoczekanie! Piotrowi Fronczewskiemu i Wojciechowi Pszoniakowi takie przygody się nie zdarzają. Tak więc, prezesie Braun, niech pan nie idzie tą drogą, apeluję po raz wtóry. Niech pan przeznaczy te pieniądze na potrzebniejsze programy misyjne. Z pożytkiem dla wszystkich. A sztuki teatralne można nagrać i emitować do woli.


Wtorek, 28.02 – Internetowa bieda


Nie czytam „Newsweeka” od kilku miesięcy. Po prostu stał się nudny. Przegrywał z „Polityką” jakością spojrzenia politycznego. A wygrywał zapachem papieru i farby drukarskiej. Przy czym zastrzegę, iż lewicowość „Polityki” obraca się przeciwko niej i odstręcza sporą grupę wartościowych czytelników, którzy z tego względu woleli sięgać po „Newsweeka”. No cóż, spółdzielnia „Polityki” nigdy nie wyzbędzie się sentymentu do systemu peerelowskiego. Niedługo może się jednak okazać, że kupię pierwszy numer wydawnictwa Ringier Axel Springer pod redakcją Tomasza Lisa. Nie oczekuję rewelacji ani rewolucji. Nasuwa mi się tylko jedna zasadnicza i smutna refleksja: trudno utrzymać się przy życiu nawet z tak dużego i ambitnego przedsięwzięcia, jakim jest portal Lisa NaTemat.pl. Nadal pieniądze zarabia się w prasie drukowanej i w telewizjach. A przecież nie wszyscy jesteśmy Zuckerbergami.


Poniedziałek, 27.02 – Na Temat


Cała Polska, która wie, kto to jest Tomasz Lis i ma dostęp do sieci zobaczyła już nadwiślańskie wydanie The Huffington Post czyli Lisowy portal NaTemat.pl. Rzeczywiście, uderzające podobieństwo z amerykańskim oryginałem jest tylko w jednym punkcie – wizualnym – wielkie zdjęcie czołówkowe. Jednak USA to nie RP i nie da się przeszczepić żadnych pomysłów, gdyż Polak to nie Amerykanin, nie tylko dlatego, że jest nas sześć razy mniej, ale dlatego, że mamy zaściankową mentalność. Na Temat ma szansę na wyprowadzenie choć części owieczek z opłotków na światowe bezdroża. 24 blogerów w czynie społecznym, ale przy użyciu narzędzi promocyjnych, sili się na nieszablonowość, co jest nawet ciekawe. Pomyślałem: Czy prezes Jerzy Mazgaj (Vistula, Alma etc.) pisze sam czy najął skrybę? Właśnie chciałem sprawdzić co napisał, ale już zniknął z portalu. Zaproszenie do pisarskich popisów dwóch tuzinów osób różnych zawodowo, to dobry pomysł, ale jeśli wśród nich są profesjonaliści jak choćby Krystyna Kofta czy Jacek Dehnel czy Tadeusz Bartoś, to taki Mariusz Czerkawski, posuwajacy krążek kijem, skazany jest ani chybi na grafomaństwo. Generalnie rzecz biorąc, pomysł na portal informacyjno-komentarzowy całkiem dobry. Poważni reklamodawcy już są. A to dobry prognostyk na starcie. Nie wiadomo natomiast, ilu portal zanęci stałych czytelników.


Piątek, 24.02 – Radosna kupa


Nie pamiętam, od jakiego czasu nie było tak świetnej, relaksujacej, odmiennej, zastanawiającej informacji prasowej. Informacji, która jest wiadomością, wiedzą. Chodzi o kupę (odchody, stolec, kał – do wyboru) płetwala błękitnego. Za Gazetą Wyborczą podaję, iż owa kupa ma długość „wielometrową”. Żeby dopaść taką zdobycz naukową należy się spieszyć, gdyż dość szybko opada na dno. Doktor Nick Gales jest pierwszym na świecie uczonym,m któremu udało się sfotografować wieloryba w trakcie defekacji. To niezwykle sensacyjne doniesienie! Przecież 99,9 procent ludzi o tym nie wie! No to jeszcze kilka ciekawych liczb o wielorybach. Mogą mierzyć nawet 30 metrów, ważyć 200 ton. Samo serce to 600 kg, a penis we wzwodzie osiąga 2,5 metra. Ta ostatnia wartość jest podawana w przybliżeniu, gdyż doktorowi Galesowi nie udało się (jeszcze) podpatrzeć obiektywem tego jegomościa w czasie kopulacji. I to byłoby słowo na weekend.


Czwartek, 23.02 – Atom v. emeryt


U nas mieszkańcy gminy Mielno w referendum odrzucili plany budowy na ich terenie elektrowni atomowej. A Japończycy po tsunami zamknęli aż 52 z 54 swoich siłowni. Ktoś może powiedzieć, że elektrownie jądrowe w Polsce będą bezpieczne, gdyż nasz kraj nie leży w tzw. strefie sejsmicznej, a Japonia – jak najbardziej. Jednak ludziom na Ziemi zagrażają też inne kataklizmy oraz – przyczajone na razie – arcynieprzewidywalne zamachy terrorystyczne. Nawet taki Stadion Narodowy został ubezpieczony na Euro 2012 od ewentualnego aktu terroru. Zaprzęgnięcie atomu do produkcji energii elektrycznej jest dzisiaj – wydaje się – gospodarczą koniecznością. Inne rodzaje energii, np. wiatrowej czy wodnej, są niewystarczające, a odnawialne źródla zasilania są drogie i prace nad nimi dopiero zaczynają być intensyfikowane. Jeśli obywatele w kolejnym referendum w innym miejscu również zaglosują na „nie”, to polska energetyka będzie miała problem. Ale kogo to dziś obchodzi. Ważniejsze są emerytury od 67 roku życia.


Środa, 22.02 – Esperanto, nadejdź!


Wczoraj otrzymałem w prezencie egzemplarz „Rzeczpospolitej”, w której dziale zagranicznym pracowałem przed wielu laty, a której to gazety nie kupuję od dłuższego czasu. A tam krótki artykuł o zanikaniu języków. 500 z nich już wymarło. A u nas odwrotnie: odradzają się kaszubski i śląski. Jakiś angielski badacz mówi, że język zanika wtedy, gdy nie możemy się nim posłużyć w urzędzie. Może jest to definicja prawdziwa w świecie. Ale nie wiem, jak na Kaszubach i na Śląsku. A taki doktor Ludwik Zamenhoff w 1887 roku (w tym roku obchodzimy jubileusz 125-lecia) wynalazł prościutki do nauki i neutralny język Esperanto. Jeszcze kilkanaście lat temu mówiło nim kilka milionów ludzi na świecie – od sprzątaczek po profesorów. Dziś posługują się nim tylko intelektualni maniacy. A to wielka szkoda. Jakie kolosalne oszczędności w Unii Europejskiej przyniosłoby wprowadzenie Esperanta jako język urzędowego. Jednak lobby angielskie jest nazbyt silne. Zawsze jednak można zakrzyknąć na puszczy: Esperanto nadejdź!


Wtorek, 21.02 – Nieprzyjazne państwo


Janusz Palikot, zanim zaczął palić marychę, przewodził sejmowej komisji Przyjazne Państwo. To był kapitalny pomysł. Obywatele, organizacje, związki zawodowe, stowarzyszenia nadsyłały setki debilizmów prawnych funkcjonujących w Polsce. Niektóre raziły taką bezmyślnością, niedorzecznością, że trudno było uznać ich prawdziwość. A jednak. Kiedy wczoraj czytałem o opodatkowaniu vatem prawników udzielających bezpłatnych porad oraz – co jeszcze podnosi absurdalność – ich ubogich klientów, to żałuję, że nie ma już Palikotowej komisji. W tej sytuacji należy stworzyc portal, w którym będą umieszczane przepisy prawa godzące w obywateli. Muszą się w nim pojawiać nazwiska winnych. Obywatele mają prawo wiedzieć, kto jest społecznym szkodnikiem i takiego decydenta ukarać. Szkoda, że nie mamy Robin Hooda łupiącego bogatych i oddającego biednym. A przy okazji ośmieszającego szeryfa z Nottingham. A decydentów do wyszydzania ci u nas dostatek.


Poniedziałek, 20.02 – Nie stały klient


Ilekroć robię zakupy czy to w Leclercu czy to w Carrefourze, to zawsze kasjerki pytają o kartę stałego klienta. Nie posiadam, gdyż nie jestem przywiazany do żadnego z tych sklepów. Jednak mnóstwo zakupowiczów jest wiernych. Co innego w restauracjach – mało która liczy na stałych konsumentów, dlatego kart rabatowych nie daje. I słusznie. W jadłodajniach, ale i w sklepach innych niż spożywcze, trudno przywiązać klienta. Tyle lat żyję, a nie mogę się nadziwić, dlaczego taki jeden z drugim kelner nie widzi ścisłej zależności pomiędzy swoimi zarobkami (napiwki), a jakością obsługi konsumenta. Trudno uogólniać, że kelnerzy to prostacy i chamy, ale jednak takich jest większość. Jeśli nawet jakiś kelner jest początkowo przymilny, to nie znaczy, że ugrzecznione chamstwo z niego nie wyjdzie, gdy tylko gość nieopatrzrnie zada trudne pytanie, albo będzie wymagał należytego traktowania. I co ciekawe, takie zachowania dotyczą ludzi młodych, kształconych już w kapitalizmie. To czego uczą ich w szkołach zawodowych? Czyzby tylko, gdzie położyć widelec? Tak samo jest w sklepach. Dopóki klient jest grzeczny, kulturalny, uniżony, dopóty sprzedawczyni odpłaca równie pięknym. Jednak, gdy w tłusty czwartek w prywatnej cukierni na Bielanach pani klientka zażyczyła sobie pączków bez skórki pomarańczowej (a takie były), to sprzedawczyni (a może nawet właścicielka?) głośno wyraziła dezaprobatę mówiąc wszem i wobec o ukróceniu takiego „marudzenia”. Ja już pączków, ani innych ciastek, u tego ukrytego chamstwa nie kupię.


Piątek, 17.02 – Tak trzymać!


Kobiety! Tak trzymać! Nie wpuszczajcie Szejnfelda ani innego faceta do swojej Parlamentarnej Grupy Kobiet. To wasz snobistyczny klub. Redaktor Grochal z Gazety Wyborczej ubolewa, że Szejnfeld jest dyskryminowany przez kobiety. Otóż, nie jest dyskryminowany, a jedynie zatrzymany przy wejściu do nie jego świata. W całej rozciągłości popieram tworzenie klubów środowiskowych, zawodowych i innych, do których nie bedą wpuszczani ludzie postronni, niezainteresowani. Snobizm jest niezbędny w demokracji. Dziwne, że jeszcze w niektórych umysłach pokutuje komunistyczna urawniłowka wszystkiego dla wszystkich. Na przykład w takim Klubie Decydenta jego członkowie nie życzą sobie hołoty niedecyzyjnej, niespełniajacej kryteriów członkowskich. Decydenci chcą się czuć swobodnie w swoim gronie i mają do tego prawo. Zazdroszczę szczególnie Anglikom ich elitarnych klubów, do których swołocz nie ma dostępu nawet przez dziurkę od klucza.


Czwartek, 16.02 – Misja specjalna


Jako obywatel polityczny lubię wiedzieć, co w tej materii piszczy. Jako obywatel pragnący spokoju, miałbym życzenie, aby politycy zniknęli. Przynajmniej na jakiś czas. Ale jak to uczynić? Może mogliby pomóc internauci wyłączając polityków? To znaczy, blokując ich facjaty i rozumki od pojawiania się w mediach. Jednak do osiągnięcia tego błogostanu należałoby wyłączyć także dziennikarzy politycznych. Internauci! Myślcie nad takim programem. Cała i wyłączna nadzieja tylko w was. Dostąpicie zasłużonego miejsca w encyklopediach. Nie można czekać kilka lat na wybory. Musi zostać wynaleziony inny sposób eliminujący matolstwo polityczne. W stanie wojennym, przy mizernym poziomie techniki, udawało się zakłócać obraz telewizyjny wykorzystując do tego celu prymitywne nadajniki. Dzisiaj, kiedy nie ma żadnych ograniczeń w dostępie do wszelkiej wiedzy na pewno można skonstruować urządzenie, które zmieniałoby sygnał telewizyjny Wydarzeń, Faktów i Wiadomości w czasie ich nadawania. To powinna być obywatelska misja specjalna. Ale nie mamy inżynierów. Kierunki techniczne na uczelniach świecą pustkami. Mamy za to nadprodukcję piarowców. A efekty ich pracy każdy widzi gołym okiem i odczuwa systemem nerwowym.


Środa, 15.02 – Czerwone kartki


Kiedy dowiedziałem się o posadzeniu Joanny Muchy na ministerialnym stolcu, nie przewidywałem katastrofy, przeciwnie – sądziłem, że kobiecie łatwiej będzie poruszać się w prostackim męskim sportowym środowisku dla jego – zresztą – dobra. Dzisiaj widać kolosalną kompromitację Muchy. Dlaczego Tusk wpakował ją w takie bagno? Dlaczego ta dyletantka przyjęła jego ofertę? Czerwona kartka dla minister i premiera. Jednak sytuacja w ministerstwie sportowym nie wygląda groźnie lecz raczej żenująco śmiesznie. Mucha w środowisku nie ma krzty poważania. Jest pośmiewiskiem obywateli zainteresowanych sportem. Groźniejszy wydaje się inny dyletant na nieznanych sobie wodach. To Jarosław Gowin jako minister sprawiedliwości. Jego absolutna nieznajomość meandrów tworzenia prawa i konsekwencji z prawa i sprawiedliwości wynikających, może zagrozić fundamentom państwa. W tym wypadku Tuskowi należy się nie tylko czerwona kartka, ale także zakaz gry na stadionie politycznym. Przynajmniej na jakiś czas. Ale ta sankcja nie będzie możliwa do wprowadzenia przez najbliższe trzy lata.


Wtorek, 14.02 – Dobry adres


Wczorajszy Teatr Telewizji o powyższym tytule miał premierę w 2003 roku. Dziewięć lat temu ten fakt przeoczyłem. Po pierwsze – świetna w swojej niepokojącej urodzie i inteligencji Danuta Stenka. Po drugie – jak mądrze i ciekawie w niecałe półtorej godziny przedstawiona historia PRL-u od stalinizmu w 1948 roku, przez wyrzucanie z Polski Żydów w 1968, narodziny opozycji w 1978, zamarkowanie Solidarności, aż po dzień dzisiejszy. Być może dla młodzieży urodzonej już w wolnej Polsce te skróty myślowo-obrazowe nie są do końca zrozumiałe, ale dla pokolenia pamiętającego świadomie choćby lata 70., to świetny teatr przypomnienia prawdy owego czasu. Waldemar Krzystek, reżyser, mógł mieć dylemat, jak pokazać i zmontować sztukę Władysława Zawistowskiego (przyznaję, iz wcześniej nie znałem tego nazwiska), aby uniknąć martyrologii i przynudzania o faktach oczywistych. Pomógł świetny tekst i aktorzy.


Poniedziałek, 13.02 – Kopanie zamiast chleba


Czy w Polsce jest choć jeden kibic piłki nożnej, który zastanawiałby się nad związkiem futbolu z polityką? Nie ma. Piękno kopania nie powinno mieć nic wspólnego z brudem rządzenia. A jednak. Zakończony wczoraj Puchar Narodów Afryki organizowała Gwinea Równikowa, kraj rządzony od ponad 30 lat przez bezwzględnego dyktatora Teodorina Nguema Obianga, który dorwał się do władzy mordując w zamachu stanu swojego wuja. Długowieczny władca zafundował poddanym igrzyska, by chociaż na kilkanaście dni zapomnieli o braku chleba i oddalili myśli o rewolucyjnym buncie. W Afryce połączenie reżimu ze sportem nikogo nie dziwi. A głos protestu z wolnego świata tam nie dociera. Nie interesuje mnie piłka nożna, ale polityka i owszem. Pamiętam więc nieudany zamach stanu na prezydenta Teodorina, do którego miało dojść w 2004 roku. Najemników aresztowano w Zimbabwe w trakcie zaopatrywania się w broń. Jednym z głównych organizatorów i sponsorów przewrotu miał być (był?) Mark Thatcher, syn byłej premier Wielkiej Brytanii. Można sobie przypomnieć ten epizod z historii, ogladając film o żelaznej mamusi granej przez Meryl Streep.


Piątek, 10.02 – Mikrołebki


Czytam, że Wisława Szymborska od dziesięciu lat potajemnie dotowała co miesiąc sumą 20 tysięcy złotych bydgoski „Kwartalnik Artystyczny”, w którym publikowała wiersze. Gdy minister kultury obciął dla pisma dotacje, redaktor naczelny zwrócił się o pomoc do Poetki. Telefonowała do ministerstwa – uwaga: kultury i dziedzictwa narodowego – ale zbywano ją odsyłając od jednego urzędniczego debila do drugiej debilki. Niezrażona napisała list do tegoż kulturalnego ministra, który jakiś asystencki matoł wyrzucił do śmieci uznając, iż jest mało istotny. Na własne oczyw widziałem, a był to rok 1980 lub 1981, jak Kazimierz Górski miotał się od drzwi do drzwi w biurowcu Fabryki Samochodów Osobowych na Żeraniu z plikiem podań o przydział (przecież nie o prezent!) na nowy samochód. Druzgocący był widok bezradnego trenera – legendy. Jakim mikrołebkiem trzeba się urodzić, żeby nie pamiętać, nie doceniać, nie hołubić ludzi wybitnych? Polak potrafi być takim odrażającym typem. To cecha narodowa.


Czwartek, 9.02 – Bezwonność


Dziwnie wyglądała wczoraj pierwsza strona Gazety Wyborczej. Dokoła całej kolumny nabazgrano szeroką szara ramkę i dodano dumny tytuł, że gazeta teraz też na Kindle`u. To smutny, acz nieuchronny, znak czasu. Oby jak najdłużej utrzymywały się gazety papierowe. Po pierwsze, inaczej się je czyta, a po drugie – można je wykorzystać w gospodarstwie domowym jako cenny i wielozadaniowy surowiec wtórny. Ale najważniejsza zaleta druku to zapach farby i papieru. Gazety codzienne, tygodniki, miesięczniki pachną każda inaczej. Nie mówiąc już o woni książek. Taki Newsweek pachnie świetnie, ale już od miesiecy go nie kupuję. Polityka zapachowo się nie wyróżnia, ale za to nadaje się do czytania. Natomiast świetny zapach ma miesięcznik Press. Często wspomagam jego oczną lekturę nosowym nawęszaniem. Tak znarkotyzowany z większym zapałem i zrozumieniem naczytuję Pressowe literki. Oby jak najdłużej.


Środa, 8.02 – O wyższości…


Długotrwały mróz wywołuje nieoczekiwane reakcje organizmu, osobliwie mózgu. Otóż, ni z tego, ni z owego przypomniał mi się profesor Jan Tadeusz Stanisławski i jego nierozstrzygnięte dywagacje o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy. Zajrzałem więc do Słownika Języka Polskiego Wydawnictwa Naukowego PWN, aby poznać właściwą definicję święta. Oto ona. „Dzień zwykle wolny od pracy, obchodzony uroczyście ze względów religijnych lub państwowych”. Święto może być państwowe, kościelne, narodowe lub międzynarodowe. A takie Święto Wiosny, czy Święto Wina? Jakie jest? Narodowe? A może ludyczne, pogańskie? Przed dwoma laty w pałacu Chojnata brałem udział w obmyślaniu scenariusza I Festiwalu Jabłka. Zastanawialiśmy się, czy ma to być święto jabłka czy jego festiwal? Zdecydowanie wygrała druga opcja. Czytam więc we wspomnianym słowniku definicję festiwalu. „Uroczystość składająca się z szeregu imprez artystycznych jednego rodzaju, często połączona z konkursem”. Ot, choćby taki festiwal Eurowizji. Ale festiwal jabłka? Podczas festiwalowania miało miejsce kilkanaście imprez, ale różnego rodzaju, a jabłczanego najmniej (np. nie było cydru). Na szczęście tytuł imprezy uratowała Edyta Geppert, która w jednej z piosenek śpiewała „jem jabłko winne”. Nie wiem, czy dowiodłem wyższości święta nad festiwalem, czy vice versa. I tak nieistotne. W czerwcu rozpoczynamy festiwal piłki europejskiej. Dla niektórych może to być nawet dwutygodniowe święto.


Wtorek, 7.02 – Paparazzi


Czytam programy telewizyjne i na ich podstawie włączam odbiornik. Wczoraj dostrzegłem „W pogoni za rodziną królewską”. Pomyślałem: to produkt BBC, więc bardzo dobry. Okazało się, że kanadyjski, ale to ta sama korona. Pominę, iż 95 proc. materiału to zdjęcia ruchome, a 5 proc. to gadające głowy. Na jedną wypowiedź takiego gadania, ale niezwykle zwięzłego i posuwającego akcję do przodu, przypada w każdej sekwencji 15 sekund. Przeciwnie niż w polskich dokumentach. U nas gadają do upadłego i pokazuje się stare fotografie. I nie ma wytłumaczenia, że polski dokumentalista ma ograniczone środki techniczne i finansowe. Nie, najczęściej nie ma pomysłu, ani scenariusza. Jedynym przykładem naszej roboty na światowym poziomie jest cykl Wojciecha Cejrowskiego „Boso przez świat”. A co do pogoni za rodzina królewską, to jest to dokument o permanentnym śledzeniu każdego jej kroku, prowokowaniu niekontrolowanych zachowań, zaszczuciu nieustającą obecnością. I w tej materii nasze tabloidy nawet w procencie nie dorównują pazerności brytyjskim. W tej rywalizacji na szczęście jesteśmy w tyle.


Poniedziałek, 6.01 – Kamień łupany


Kto pamięta wielokrotnie wyśmiewane i przeciwstawiane gospodarce kapitalistycznej komunistyczne plany trzyletnie, sześcioletnie? Pod jednym względem ekonomia polityczna socjalizmu mogłaby dzisiaj się sprawdzić. To myślenie perspektywiczne. Dzisiaj dominuje teoria „po nas choćby potop”. Tak właśnie myślę obserwując bezmyślność rzadu w sprawie ustawy refundacyjnej leków, a także ACTA. Jakim ograniczonym intelektualnie rodzajem doradców i ministrów otoczył się Tusk, którzy nie potrafili przewidzieć ewidentnych, rewolucyjnych, słusznych protestów? Czy są to sami emerycie, którzy nie rozumieją zmian w otaczającym ich swiecie? A gdyby nawet, to nie trzeba być przenikliwym wróżem, żeby gołym okiem i mózgiem nie dostrzec epokowego przewrotu w procesach komunikacyjnych, a więc także edukacyjnych i ekonomicznych. Przecież cyberprzestrzeń nie pojawiła się wczoraj! Obserwując rozwój internetu i twórczo wybiegając myślami można dostrzec wiele zagrożeń i próbować je zażegnać. Trudno się żyje w czasach bez perspektyw, bez – choćby w zarysach – przewidywalnej przyszłości. A co do ACTA. Zwrócenie uwagi na zagrożenia niesione przez tę umowę i wywołanie dyskusji (a nawet protestów) spowodowałyby, że nasza prezydencja przeszłaby do annałów historii lobbingu polityczno-gospodarczego Unii Europejskiej. Może teraz zmobilizują się nasi eurodeputowani i rozpoczną parlamentarny lobbing na rzecz odrzucenia ACTA w całości. Przyjęcie ACTA niesie tyle globalnych zagrożeń, że niedługo ocknęlibyśmy się w epoce kamienia łupanego. Tak więc, dyskusję należ rozpoczać od nowa i jawnie. Wśród całej społeczności światowej, a nie tylko pomiędzy internautami.


Czwartek, 2.02 – Doktorska kindersztuba


Wczoraj uczestniczyłem w konferencji „Lobbing i reprezentacja interesów w dobie kryzysu”. Organizatorem był Instytut Spraw Publicznych. Wszystkie miejsca siedzące w sali im. Adama Mickiewicza w Pałacu Staszica zapełniliło zacne grono słuchaczy. O meritum powiem przy innej okazji. Teraz obserwacja z zakresu kultury osobistej nabytej lub wyuczonej, niegdyś zwanej kindersztubą. Otóż na widowni obok siebie zasiedli dwaj doktorzy: Grzegorz Makowski z ISP oraz Marcin Wiszowaty z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego. Doktor Makowski trzymał na kolanach ipada Fujitsu i od czasu do czasu coś w nim notowal, sprawdzał. Ipad wyróżniał doktora i wszyscy to widzieli. Natomiast doktor Wiszowaty rzucał się w oczy muszką pod szyją, mankietami koszuli zapinanymi spinkami oraz piórem wiecznym, którym czynił notatki. Ale to jeszczse nie powód, aby poświęcać uwagę obu młodym luminarzom nauki in spe. Otóż, młodzi doktorzy prowadzili między sobą niemal nieustającą konwersajcę nie zważając na to, że przeszkadzają i mówcom, i słuchaczom. Nikt im nie zwrócił uwagi. Gdzie (kto?) mógł ich nauczyc szacunku dla pracy bliźniego? Rodzina i szkoła. Albo obie instytucje zawiodły, albo obaj doktorzy okazali się oporni na elementarne kanony społecznego współżycia. Zapewne za jakiś czas obaj panowie dochrapią się tytułów profesorskich, ale nie ma żadnych gwarancji, iż z czasem nabiorą ogłady i kultury osobistej.


Środa, 1.02 – E-firing


Mówił mi niedawno prezes pewnej spółki skarbu państwa jak to przyszedł nieświadom niespodzianki na zebranie zarządu i został zwolniony z funkcji. Natychmiast. Żadne znaki nie zapowiadały takiego dictum, więc zaskoczenie było stuprocentowe. W tym przypadku dymisja nastąpiła personalnie, przy świadkach, a nie w cztery oczy. Inną formę pozbawienia stanowiska zastosował Lech Wałęsa pisząc krótki, treściwy faks do Henryka Wujca: „Czuj się odwołany.” Chodziło o funkcję sekretarza Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego. Był rok 1990. Zaczynała się wojna na górze. W najnowszych czasach modne staje się zwalnianie przez internet czyli e-firing, z angielska rzecz biorąc. W postępującym zdziczeniu obyczajów takie na odległość wywalanie ludzi na bruk ma humanitarną słuszność. Naczalstwo nie traci czasu na spotkanie, nie stresuje się, zachowuje czyste ręce – bowiem na pożegnanie wypadałoby podać delikwentowi prawicę. A w takim przypadku można byłoby się ubrudzić.

W wydaniu nr 123, luty 2012 również

  1. PIĆ CZY KOLEKCJONOWAĆ?

    Nieprzeciętne zyski z whisky
  2. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Kapuściński
  3. EN PRIMEUR

    Polacy zarabiają na francuskim winie
  4. DROŻEJE ZIEMIA

    Bariery znikną w roku 2016
  5. RYNEK KAPITAŁOWY

    Nagrody za 2011 rok
  6. NARODOWE FUNDUSZE INWESTYCYJNE

    Epilog po dwudziestu latach
  7. SEMINARIUM ISP ORAZ IFiS PAN

    O lobbingu w dobie kryzysu
  8. POLSKA BOKSUJE W UNII EUROPEJSKIEJ

    Grupy interesu i lobbing
  9. DENTYSTA NA KRAŃCU ŚWIATA

    Patyki i liście zamiast szczoteczki do zębów
  10. LEKTURY DECYDENTA

    "Pensjonat pamięci"
  11. SZTUKA MANIPULACJI

    Eskalacja natręctwa
  12. SIŁA POLITYKI

    Rosyjski Armagedon
  13. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Środa, 29.02 - Skarpetki. Znowu