Established 1999

CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

2 styczeń 2024

Kreatura uspołeczniona

Zapobiegliwość kreatury ma dwoiste i paradoksalne oblicze. Z jednej strony, jest to osobnik z natury aspołeczny, z drugiej strony… świetnie przystosowany społecznie. Lepiej niż inni ludzie (np. ci skromni, a produktywni) przyswaja sobie zasady współżycia społecznego, zwyczaje i normy moralne obowiązujące w danym środowisku, ale zwłaszcza „układy” powstałe w danym kręgu, środowiskowe hierarchie znaczenia, autorytetu, wpływu – pisze Mirosław Karwat.

Mirosław Karwat

Tfu, poprawka. W jego przypadku „przyswaja” nie znaczy, że utożsamia się z nimi, respektuje, potwierdza własnym postępowaniem. Nic podobnego! On je tylko dokładnie poznaje (bądź z przenikliwością cynika, bądź nawet tylko… intuicyjnie, niezawodnym instynktem kombinatora czy surfera). Bezbłędnie diagnozuje sytuacje społeczne, mikroklimat środowiska, zachodzące zmiany w konfiguracjach personalnych, pikantne niuanse w relacjach osobistych uczestników danej wspólnoty. Wyczuwa albo precyzyjnie testuje i ustala, kto komu ufa (aż za bardzo), kto kogo podziwia, kto komu zazdrości, kto kogo nie znosi. I ta „diagnostyka mikrospołeczna” to dla niego barometr potencjalnych lub już aktualnych okazji, budulec do rozgrywek służących temu, komu zaszkodzić, kogo uwikłać w kłopoty, a zastąpić sobą, do kogo się przykleić, pod jakiego mocodawcę się podczepić.

Bo skrajnie egocentryczna i egoistyczna postawa bynajmniej nie wyklucza przytomności, znakomitej orientacji w relacjach „socjometrycznych”, umiejętności współdziałania z innymi. Współdziałania – oczywiście – szczególnego. Wspólnego z kimś działania przeciwko komuś innemu, na jego szkodę, dzielenia się łupem z czyjegoś trupa, wspólnego tańca nad tym, kogo wspólnie przewróciliśmy i rozdeptaliśmy.

Kreatura jest aspołeczna w tym, czym w ogóle się interesuje (tylko tym, co przynosi jej osobiste korzyści, co jest dla niej okazją do żerowania i wywyższenia siebie, a poniżenia tych, którym odbiera dobra, satysfakcje, nagrody im należne; tym, co może zawłaszczyć i przywłaszczyć). I oczywiście w motywacji i intencjach. Gotowa działać na szkodę nie tylko konkretnych osób, które uznaje za przeszkodę, ale całego środowiska, w którym chce zająć pozycję rozdzielcy dóbr, dyspozytora ruchu kadrowego, monopolisty w decyzjach wyłączonych spod kontroli otoczenia, podwładnych, równorzędnych rangą współtowarzyszy pracy. Dobro wspólne, interes zespołu, renoma instytucji to dla niej co najwyżej parawan, pretekst uderzający swoją bezczelnością – w konfrontacji z praktyką partykularyzmu rwacza, przywłaszczyciela, uzurpatora.

Słowem, aspołeczność kreatury polega na tym, że jest to pasożyt na organizmie makro- lub mikrospołecznym, i to taki, który bez zahamowań gotów jest być szkodnikiem. Gotów wydoić wspólnotę, do której należy, wyssać z niej wszystkie soki aż do ostatniej, aż uschnie na wiór.

Ale tu poznajemy kolejny paradoks. Pasożytnicza zapobiegliwość kreatury wymaga… uspołecznienia w jej działaniu. Aby wyrwać więcej, zepsuć więcej, zdobyć więcej władzy (zwłaszcza bezprawnej) nad naiwnymi, którzy pracują w pocie czoła, gotowi do poświęceń w imię wspólnego celu, respektują zasady i procedury, trzeba mieć w tym dziele wspólników. Po to, aby żadne ogniwo w przechwytywanym organizmie nie wymknęło się spod kontroli, aby ktoś ubezpieczał moje plecy, gdy wszczynam rozróbę, gdy popełniam nadużycia.

Niezupełnie ścisłe jest popularne określenie „towarzystwo wzajemnej adoracji”. Może ono pasować do dworskiej kamaryli czy literackiej koterii, w której chodzi o monopolizację panteonu, wyłączność w rankingach prestiżu. Ale nawet wtedy jest to zbyt zwodnicze uproszczenie.

Po pierwsze, ta adoracja to pozór. Uczestnicy takiego kręgu mogą nawet wzajemnie obdarzać się niechęcią (choć skrywaną) i zawiścią, uzgodnili jednak pomiędzy sobą (choćby w domyśle), że nagrody, splendory, do jakich każdy z nich pretenduje, trafią na pewno do każdego z nich. Tyle, że rotacyjnie, jak puchar przechodni czy fajka pokoju przy ognisku, przy którym zajęliśmy wszystkie miejsca, więc obieg jest zamknięty. Dobrze to ilustruje praktyka rewanżu w rozmaitych prestiżowych nagrodach: laureat tegorocznej wchodzi w skład kapituły przyszłorocznej, po czym odwdzięcza się już w tej roli swojemu recenzentowi lub wnioskodawcy wysuwając, nominując go do tejże nagrody.

Po drugie, uczestnikom koterii literackiej czy kamaryli dworskiej nie chodzi tylko o rozdzielnik splendoru; ten przywilej jest wymiernie przeliczalny na „frukty”. Mowa jest wszak o wspólnikach w zawłaszczeniu wartości i instytucji publicznych, którzy, gdy już opanują dane ogniwo (np. fundację, kapitułę dorocznej nagrody literackiej czy naukowej, komisję konkursową, jury festiwalu, komisję rady naukowej, zespół ekspertów-recenzentów wnioski o granty), to zapewniają sobie automatyzm uprzywilejowania lub status „skazanych (z góry) na sukces” w wynagrodzeniach, wyróżnieniach, nagrodach, prestiżowych tytułach, rangi w formalnych hierarchiach zawodowych i służbowych (jak w wojsku, w świecie nauki, w urzędach). Tacy partnerzy po mistrzowsku łączą przyjemne (splendor i wysokie mniemanie o sobie), z „pożytecznym” (dla nich; komfort, luksus, bezterminowy abonament wyższych dochodów, świadczeń służbowych przysługujących z urzędu).

To określenie jeszcze bardziej wymaga korekty, rewizji w przypadku bardzo praktycznie zaprogramowanej kliki, sitwy w sferze biznesu czy nawet w sferze, w której pozornie przedmiotem czci jest autorytet, status symboliczny (Wybitny Artysta; Profesor nad profesorami; członek Akademii; Autorytet Moralny), a faktycznie ta wartość rzekomo najwyższa i samoistna jest tylko pozornym tytułem do dzielenia tortu w kręgu „samych swoich”.

Jakie więc określenie byłoby adekwatne? Towarzystwo wzajemnej promocji, rekomendacji i asekuracji.

Tym, co łączy, trzyma w kupie (do czasu) uczestników takiego „towarzystwa”, zrzeszenia, jest przede wszystkim niesamowystarczalność poszczególnych pasożytów. Gdyby to było możliwe, każdy z nich wolałby sam ogarnąć i skonsumować całość, na której zamierza żerować. Tyle, że nie da rady, to wymaga pracy zespołowej, i to dobrze skoordynowanej, w której współwykonawcy są nawzajem względem siebie spolegliwi. Jest tak szczególnie w przypadku całości funkcjonującej i zarządzanej kolegialnie, a nie jednoosobowo i to bez skrępowania jedynowładcy jakimikolwiek ograniczeniami. Odpowiedzią na gorset zasad, procedur, oficjalnie obowiązujących kryteriów wynagradzania i nagradzania, oceny staje się układ nieformalny zawiązywany w łonie i na zapleczu instytucji formalnie tak porządnej, bo skodyfikowanej, uregulowanej do perfekcji, że aż bezwładnej i więdnącej w realnym funkcjonowaniu.

Kreatura – w tym tylko jest podobna do artysty-indywidualisty czy detektywa, który pracuje wyłącznie sam, bez pomocników i tym bardziej partnerów – nie lubi dzielić się czymkolwiek z kimkolwiek, polega na samym sobie także w tym sensie, że nikomu poza sobą nie ufa. Ale łatwo zdobywa się na odstępstwo od takiej psychicznej samowystarczalności, jeśli nie jest równoznaczna z samowystarczalnością praktyczną, a przy tym, jeśli ma w zasięgu osobników podobnych sobie. To znaczy: podobnie zachłannych, niepogodzonych z regułą, że na kolejne awanse trzeba poczekać i zasłużyć, skoro sprytem i bezczelnością można te etapy przeskoczyć, karierę przyśpieszyć (turbokariera), wymagania będące w tym przeszkodą zlekceważyć, zignorować lub przeinterpretować na własną korzyść. A zwłaszcza, jeśli można samemu sobie wyznaczyć „wymagania”, które z góry czynią nas laureatem, zwycięzcą, przodownikiem nauki czy pracy.

Tak więc drugim spoiwem wspólnoty kreatur aspołecznych z natury jest pokrewieństwo mentalne jej uczestników. Nie ma tu ludzi przypadkowych, nie wprowadza się też do składu osobników służących za przyzwoitki, figurantów, naiwniaków uwznioślających grabież, partactwo, samomianowanie. Klika, sitwa jest jednorodna w swym profilu psychiczno-moralnym. To zespół znakomicie dobrany: jeden jest wart drugiego, każdy ze wspólników jest jakby klonem pozostałych.

W tym wypadku sprawdza się inna popularna formuła „kruk krukowi oka nie wykole”. Oraz podobna, tyle, że w wydaniu wulgarnym: „nierządnica nierządnicy (tak je nazwijmy elegancko) łba nie urwie”. Z jednym istotnym wyjątkiem: to się zmienia w chwili, gdy dobra wspólnie zawłaszczanego już nie wystarczy dla wszystkich wspólników – albo w chwili, gdy rozliczają z nadużyć, ścigają. Wtedy obowiązuje wiadoma zasada – zrzucanie z sań, albo nawet wystawianie kumpla, nawet precyzyjny donos nagradzany podobnym statusem jak u gangsterów „świadek koronny” (formalnie „skruszony”).

Na tym właśnie polega „uspołecznienie” klik i tworzących takie wspólnoty kreatur.

Oczywiście to zgrzyta nam w zębach, jeśli mamy w pamięci i w poczuciu oczywistości moralistyczny, budujący sens słowa uspołecznienie. Taki oto, że działamy wspólnie w doniosłym społecznie, wzniosłym celu jakim jest dobro wspólne, interes społeczny, traktując to jako podział pracy w sumiennym wykonywaniu obowiązków i przestrzegając przy tym zasad określających prymat dobra wspólnego nad interesem partykularnym – jednostkowym lub wąsko grupowym. Z tym wiąże się takie nastawienie, że zarówno wtedy, gdy działamy w ramach pewnej roli społecznej i w celach doniosłych dla społeczeństwa, jak i wtedy, gdy podejmujemy starania, zabiegi o własny interes (osobisty, rodzinny, sąsiedzki), bierzemy pod uwagę skutki i  koszty społeczne własnego działania, mamy poczucie odpowiedzialności za współobywateli, kolegów w pracy, za stan całej wspólnoty.

Ale nie oczekujmy tego od pasożyta i szkodnika. Do niego odnosi się inna formuła, przytaczana jako komentarz do patologicznych form przedsiębiorczości: prywatyzacja zysków, uspołecznienie kosztów i strat.

Podsumujmy te niuanse sarkastycznie. Znana jest pewna definicja. Czym różni się kolektyw od kliki? Klika to taki kolektyw, do którego ja nie należę.

Może jednak warto potraktować tę pojęciową różnicę nieżartobliwie.

Zwłaszcza w edukacji obywatelskiej i wychowaniu. Wszystkich teraz – od najmłodszego – uczy się przedsiębiorczości, asertywności; i o tyle tylko umiejętności współdziałania z innymi albo działania zespołowego. A czy ktoś styka się w przedszkolu, szkole i w rodzinie (familiaryzm to ideologia najbliższa większości rodaków) z wykładem i ćwiczeniami na temat uspołecznienia?

PROF. ZW. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT
Uniwersytet Warszawski

W wydaniu nr 266, styczeń 2024, ISSN 2300-6692 również

  1. LINKEDIN

    Pozycja w biznesie
  2. POLSKA W KRYZYSIE

    O co ten hałas (od prawnika dla laika)
  3. JAPONIA

    Bogowie szczęścia
  4. CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

    Kreatura uspołeczniona
  5. ARABSKIE OPOWIEŚCI

    Jak i co świętują Syryjczycy
  6. WIDZIANE ZE ZROZUMIENIEM

    Oj, "Chłopi", "Chłopi"...