Established 1999

LOBBING MIEJSKI

4 marzec 2008

Jarmark tandety

Wszechobecne, szpetne, agresywne reklamy zawładnęły miastami i nikt nie panuje nad tym ulicznym chuligaństwem, ponieważ nie ma prawa, które chroniłoby przestrzeń publiczną. Ustawodawco! Widzisz i nie grzmisz?!

 


Wrzask w przestrzeni publicznej i wizualne chuligaństwo to tylko dwa z wielu mocnych, pojawiających się w mediach określeń na zawłaszczanie naszych miast przez reklamę zewnętrzną. Branżowa Izba Gospodarcza Reklamy Zewnętrznej podaje, że na outdoor wydano w 2007 roku 700 mln złotych i jest to szacunek zaniżony, bowiem uwzględnia tylko przychody kilku największych firm, pomijając zupełnie udział w tworzeniu wizualnego chaosu shopu ze starzyzną i Kandydata na Bardzo Ważnego Polityka. Jak by nie było, reklama zewnętrzna okupuje nasze miasta i kształtuje ich wizerunek. Jaki on jest? Stołeczny opisał niedawno w wywiadzie prasowym znany polski architekt: „Wyć się chce!”


 


Otóż cały ten jarmark tandety nie jest prawnie uregulowany. Hola, Hola! – powie znawca paragrafów. Nieprawdą jest, że miasta można tapetować reklamami według widzimisię. Przynajmniej 20 ustaw ogranicza wolność wieszania czegokolwiek gdziekolwiek. Toż to bez mała system represyjny! Z liczbą ustaw to prawda, a zdolny urzędnik magistracki potrafi wynaleźć ustawę 21., na przykład o wentylacji budynków wyposażonych w piecyki gazowe, żeby zakazać omotania reklamową płachtą jakiegoś domu. Tylko, czy tak być powinno? Czy zasad funkcjonowania reklamy zewnętrznej nie powinna regulować jedna, jej dedykowana ustawa? Jest przynajmniej kilka powodów, żeby odpowiedzieć TAK!


 


Po pierwsze już dyskusja o inicjatywie ustawodawczej w sposób nieunikniony musiałaby doprowadzić do zdefiniowania „przestrzeni publicznej.” Pytanie nie brzmi bowiem, jak wiele nośników reklamy zewnętrznej może przypadać na 100 m kwadratowych chodnika, żeby „nie chciało się wyć”, lecz jak wkomponować reklamę zewnętrzną w przestrzeń naszych miast, żeby były bardziej przyjazne i po prostu piękniejsze – dla nas, mieszkańców tych miast. Oczywiście ustawa nie jest aktem odpowiednim do określania kanonów piękna, ale może dać mu szansę zaistnienia, podnosząc rangę pojęcia jakości przestrzeni publicznej.


 


Po drugie, uznając prymat dobra wspólnego, nie da się uciec od jasnej deklaracji, że prawo dysponowania własnością nie jest absolutne. Dzisiaj chłopcem do bicia są firmy outdoorowe, winne miejskiego chaosu jak diabli, ale współtwórcami reklamowego śmietniska są również prywatni właściciele gruntów i budynków, którzy w „swoim domku” mogą wszystko i żaden urzędnik im nie podskoczy. Jeżeli sieciowych potentatów outdooru można punktować decyzjami administracyjnymi, to tzw. dzika reklama rządzi się tylko jedną zasadą – wolno wszystko.


 


Po trzecie – mądra ustawa jest potrzebna politykom samorządowym do rozbudzenia wyobraźni. Wspierając się przepisami o piecykach gazowych, trudno jest nawet kreatywnym umysłom pokusić się o odważną wizję urbanistyczną miasta, w którym firmy outdoorowe są ważnym partnerem.


 


Po czwarte – dlatego, że „jest tak brzydko, że aż pękają oczy”, jak pisze na swej stronie stowarzyszenie „MiastoMojeAwNim”, zbierające podpisy popierające ustawę o reklamie zewnętrznej.


 


„Żałuję, że wjeżdżając do Warszawy przez aleję Krakowską, nie mogę zamknąć oczu” – powiedział wspomniany wcześniej architekt. Zróbmy coś! Mamy wielu zdolnych architektów, ale nie aż tak wielu, by ryzykować, że zamkną oczy.


 


Paweł Makowski


 


Zdjęcia uzyskaliśmy dzięki uprzejmości Elżbiety Dymnej,


prezes stowarzyszenia


MiastoMojeAwNim


www.miastomojeawnim.pl


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 


 

W wydaniu 76, marzec 2008 również

  1. PORAŻKI MAREK

    Wpadki rekinów biznesu
  2. PRZYJAZNE PAŃSTWO

    Dybuk w prawie
  3. MAREK DOCHNAL

    Koniec festiwalu
  4. LOBBING MIEJSKI

    Jarmark tandety
  5. PR I LOBBING

    Naczynia połączone
  6. SZTUKA MANIPULACJI

    Kokieteryjna sprężyna