Established 1999

DECYDENT SNOBUJĄCY

30/06/2014

Czwartek, 31.07 – Szkoły sumienia

Mnożą się jak grzyby po deszczu klauzule sumienia. Po lekarzach, pacjentach następni będą nauczyciele.


Wydawało się, że skodyfikowanie zasad zawodowych do tej pory wystarczało, mieliśmy więc kodeksy etyki czy dobrych praktyk i były to zapisy bez wyłączeń, czyli klauzul. Okazuje się, że do dzisiaj Polacy żyli w zakłamaniu, zamordyzmie przepisów, pracowali wbrew sumieniu, grzeszyli dnia każdego wykonując katorżniczą robotę. Aż tu w sukurs przyszła religia. To od żarliwie wierzącej Wandy Półtawskiej zaczęło się szerzenie klauzul sumienia. O lekarzach i ich sumiennych rozterkach napisano już wszystko. Ciekawym dla uczniów i rodziców casusem będą nauczyciele. Jak ocenić sumienie? Czy można je wartościować na dobre, czy złe? Powiedzmy, że jeden nauczyciel ma dobre serce, czyli łagodne sumienie i nie postawi debilowi jedynki. A inny wręcz przeciwnie – nie będzie miał sumienia, żeby przepychać do następnej klasy nieuka. I tu, i tu zadrży sumienie. Ciekawe, jak nauczycielscy legislatorzy zapiszą w klauzuli taką dwoistość odczuć? A co się stanie, gdy na radzie pedagogicznej zetrą się belfrzy o odmiennych sympatiach politycznych? Weźmy takie Powstanie Warszawskie? Weźmy taką katastrofę smoleńską? Weźmy cokolwiek z historii i polityki najnowszej. Aż strach się uczyć. Wyjściem będzie tworzenie szkół wyznaniowych według kryteriów sumienia. I tak będziemy mieli szkołę Prawa i Sprawiedliwości pod patronatem Prawdziwego Polaka Jarosław Kaczyńskiego. A w drugiej dzielnicy imienia Zdrajcy Narodu Polskiego Donalda Tuska. A w trzecim miejscu pod flagą Kondominium Niemiecko-Rosyjskiego Angeli Merkel i Władimira Putina. Ot, prawdziwy pluralizm sumień.


Środa, 30.07 – Twitteratura


Kto co czyta i na jakich nośnikach? Oto jest ból głowy współczesnych wydawców i autorów. Statystyczny czytelnik prasy drukowanej ma więcej niż 49 lat i ta granica wieku systematycznie się podnosi. Młodsi czytają (jeśli w ogóle) na czytnikach elektronicznych. Wydawcom spadają przychody z reklam, kurczą się nakłady, szczególnie gazet codziennych. Redaktorzy jako pierwsi opanowali Twittera, ale co to za dziennikarstwo zamknięte w 140 znakach? To zaledwie strzępek informacji lub quasi komentarza, stwierdzenie jakiegoś faktu. Niedługo trzeba było czekać, aby konieczność dotarcia do rzeszy czytelników zwietrzyli pisarze. Pytanie: po co? Przecież rzesza nie potrafi czytać ze zrozumieniem ambitnych tekstów. A do grona dobrych pisarzy zalicza się Brytyjczyk David Mitchell, który napisał powieść na Twittera w liczbie 280 wpisów po owe 140 znaków. Przykład wpisu cytuję za „Gazetą Wyborczą”. „Wysiedliśmy z autobusu numer 10 przy pubie Fox and Hounds. Jakby ktoś pytał – mówi mama – przyjechaliśmy taksówką”. Natomiast Amerykanin Nick Belardes napisał 358-twitową powieść pt. „Small Pieces”. Dwa pierwsze wpisy: „Dojrzałem do tego, żeby polubić małe miejsca. Lubię owady, owadzie domki, patyczaki, źdźbła traw i dmuchawce przypominające diabelskie młyny”. Drugi tweet: „Lubię kałuże, światło odbijające się w rosie i przypowieść o poczwarkach, którą kiedyś stworzyłem. Opowiem wam później”. I tak niespiesznie baśń się baje… Kto chce, niech czyta twitteraturę.


Wtorek, 29.07 – Ubeckie kiełbasy z benzopirenem


W czasach PRL-u wiele naturalnych prywatnych czynności gospodarskich miało charakter nielegalny. Sztandarowym przykładem było pędzenie bimbru zwanego też samogonem. Była to czynność śmierdząca na całą okolicę, więc wymagała czujności przed donosem i wizytą MO (objaśniam młodym decydentom: Milicja Obywatelska, przed II wojną PO – Policja Państwowa, a dzisiaj po prostu P jak Policja – bezpańska, bo ani obywatelska, ani państwowa, żeby trzymać się powyższego kretyńskiego toku rozumowania). Chociaż, gwoli prawdy, peerelowscy stróże „prawa” często przymykali oko na bimbrowników, o czym przypomniał choćby ubiegłotygodniowy Teatr Kobra z 1972 roku w spektaklu pt. „Amerykańska guma do żucia Pinky”. Emil Karewicz (vel niezapomniany Herman Brunner, bo któż go pamięta jako króla Jagiełłę w „Krzyżakach”?), dzielny, mądry i sympatyczny kapitan MO wypija u podejrzanego (Kazimierz Brusikiewicz – brawo za rolę!) szklaneczkę smorodinówki, ale na pytanie, czy zarekwiruje destylarnię nie odpowiada i bez słowa wychodzi. I tu mieliśmy uzasadnienie drugiego członu w skrócie MO – obywatelski to był bowiem gest władzy. Tyle o bimbrze. A teraz o gospodarskim wędzeniu kiełbasy i szynki również w PRL. IPN w Małopolsce sprawdza, kto i gdzie uprawiał ten nielegalny proceder. Żeby ukarać? Nie, przecież prawo nie działa wstecz, a poza tym mamy samowolę kapitalistyczną i każdy może wędzić co chce, ile chce i gdzie chce. Chodzi o tradycyjne regionalne wyroby, których receptury stały się cenne w Unii Europejskiej. A im starsze, tym bardziej wartościowe. IPN sprawdzi zapiski Służby Bezpieczeństwa z nalotów na wsie, w których nielegalnie unosił się smakowity zapach wędzenia. Jeśli znajdą się takie akta, to dzisiejsi wędliniarze będą mogli w tradycyjny sposób przygotowywać swoje wyroby bez oglądania się na zaostrzone normy unijne. A jak naukowcy dowiedli, podczas tradycyjnego wędzenia opalanego drewnem wydziela się silnie rakotwórczy benzopiren. Nie dziwmy się, że tak wiele osób w Polsce choruje na raka. Tradycyjnego?


Poniedziałek, 28.07 – Hołd Mistrzowi


W wieku 83 lat zmarł w Warszawie Aleksander Jałosiński. Mistrz fotografii. Szczycę się, że przez kilka lat wykonywał dla drukowanego DECYDENTA portrety decydentów, które umieszczałem na okładkach. Trudno wymienić wszystkie dzieła Mistrza Aleksandra – znajdują się w zakładce Archiwum. Ze zgrozą sprawdziłem, że nie podpisałem ich imieniem i nazwiskiem twórcy. Uzupełnię to niedopatrzenie. Pierwszą okładką Pana Aleksandra było foto Pawła Piskorskiego, w październiku 1999 roku prezydenta Warszawy. Dalej, co miesiąc pojawiały się mistrzowskie portrety polityków (np. Leszka Millera), sportowców (np. Ireny Szewińskiej), duchownych (np. bp Tadeusza Pieronka) czy ludzi kultury (np. Krzysztofa Zanussiego). Dobre to były czasy. Jeździliśmy razem: ja przeprowadzałem wywiad (w kilku przypadkach zastępowali mnie koledzy z redakcji), a Pan Aleksander w tym czasie robił kilka ujęć tak dyskretnie, że nie przeszkadzał w rozmowie, nie rozpraszał. Siedział lub stał z boku i uważnie patrzył, od czasu do czasu podnosząc aparat do oka. Nie pamiętam marki aparatu, ale wiem, że nie był cyfrowy. Dzień lub dwa po wywiadzie Pan Aleksander pojawiał się u mnie w redakcji. Przynosił kilka fotografii, które rozkładaliśmy na biurku lub na podłodze. Zawsze miałem trudny wybór – tak były doskonałe, przy czym nie mam na myśli jakości technicznej, bo ta była oczywista, lecz ujęcia, kompozycje kadrów, wykorzystanie światła naturalnego lub sztucznego. Przy zdjęciach Pana Aleksandra niepotrzebna była jakakolwiek obróbka. Były skończonymi dziełami sztuki fotograficznej, portretowej. Dzisiaj, po czasie, przyznaję, iż kilka zdjęć zepsułem polecając składaczowi ich rozjaśnienie lub usunięcie drobnych szczegółów. To były niepowetowane straty. Tak „oszpeciłem” m.in. zdjęcia Leszka Millera oraz Mieczysława Wilczka. Ale – stało się, nad czym boleję. Odszedł Mistrz, dzięki któremu okładki DECYDENTA osiągały niepowtarzalną artystyczna wartość. Dziękuję, Mistrzu Aleksandrze.


Piątek, 25.07 – Z mańki


Wiemy, że nie lubią naszych gastarbeiterów w Wielkiej Brytanii, bo zabierają miejscowym nierobom pracę, chleją, hałasują, a bezrobotni śpią i sikają na ulicach. To stereotypowy obraz Polaków wykorzystywany przy różnych okazjach, gdy trzeba znaleźć jelenia i uspokoić nastroje wśród bezrobotnych Anglików. Po każdym negatywnym artykule w tamtejszej prasie nasi protestują śląc listy. Ale Angole nie w ciemię bici, więc zażyli nas z mańki, jak się kiedyś mawiało nie tylko na Czerniakowie. W „The Daily Mirror” opisali i pokazali na zdjęciach upitego aktora Paula Granta (m.in. grał w „Gwiezdnych wojnach” i Harrym Potterze), który wciąga linijkę koki i popija piwem w puszce Żywiec. Podpis brzmi mniej więcej tak, że Grant żłopie przeterminowane, tanie mocne polskie piwo, którego czteropak kosztuje zaledwie 4 funty. No i masz babo placek! Przecież nawet zapijaczony polski głąb zrozumie, że taka antyreklama to cios nie tylko w żywieckie piwo (co z tego, że już nie polskie, ale w Polsce produkowane), ale w wizerunek Polski i Polaków. W tym wypadku żadne protesty nie pomogą i nie należy oczekiwać żadnych przeprosin. Anglicy wyprowadzili inteligentny cios, ale nie nokaut, bowiem walka trwa.


Czwartek, 24.07 – Dwulicowość


Decyzja o bojkocie w mediach polityka pod muszką określanego mianem „osobnik” jest ze wszech miar słuszna. Żal tylko jednego aspektu. Osobnik po prostu jest stary i jego wiek dobitnie widać w rysach twarzy. Z ekranu politycznego telewizji ubył więc jeden z trzech naturalnie wyglądających polityków. Pozostali dwaj to Leszek Miller i Jarosław Kaczyński. Obaj nie poddali się jeszcze operacjom plastycznym, choć Millera można podejrzewać o jakieś upiększające lico nieinwazyjne zabiegi kosmetyczne. Świat polityki wygląda więc naturalnie, ale zachowuje się i wypowiada sztucznie. Po drugiej stronie telewizyjnych gadających głów są celebryci niepolityczni (nie wiem, jakiego określenia użyć na misz-masz zawodowy: kucharzy, designerów, aktoreczki, piosenkareczki, redaktorków) występujący w telewizjach śniadaniowych. To towarzystwo wzajemnej adoracji ma gładziutkie twarzyczki jak ściany pociągnięte rozreklamowaną niedawno szpachlą. W tym gronie jedynym dysonansem jest Beata Tyszkiewicz, której twarzy nie pomoże już żaden zabieg odmładzający, co nie znaczy, że pani Tyszkiewicz wygląda źle. Nie, ale się niesamowicie wyróżnia, na plus dodatni, że zacytuję klasyka. Tak więc, mamy w telewizjach dwulicowość, cokolwiek to słowo miałoby to znaczyć.


Środa, 23.07 – Kultury, głupcy!


Spełnianie życzeń, a później godzenie interesów, to nie lada sztuka. Ot, takie ścieżki rowerowe. Wywalcza je skutecznie „masa krytyczna” i indywidualni pedalierzy. Najczęściej rowerowe szlaki stanowią wydzieloną część chodnika dla pieszych i choć są wyraźnie oznakowane innym kolorem i stosownym wizerunkiem, to notorycznie drepczą po nich piesi, dzieci, matki z dziećmi, same matki, a nawet obywatele starsi. Czy nie widzą znaków? A może widzą, ale nie stosują się do przepisów, co jest polską cechą narodową z korzeniami w zaborach i komunie? A może są bezmyślni, brak im kultury osobistej i społecznej? Jeśli narysowanie na ścieżce rowerowej znaku roweru jest niewystarczające, to powinno się domalować: „Tylko dla rowerzystów” i „Zakaz poruszania się pieszych”. Na pewno w początkowej fazie edukacyjnej takie wzmożenie zakazów nie wystarczy, ale z czasem dreptacze zaczną się do nich stosować. Czy wstydem byłoby przypominanie o zdrowym rozsądku i ułatwianiu życia współobywatelom? Nie. Weźmy przykład z Anglików. W londyńskim metrze od stu lat na ruchomych schodach widnieją napisy: Stand On The Right. I takie przypominanie nie uwłacza niczyjej godności. I pasażerowie stają po prawej, bo lewa służy tym, którzy się spieszą. A co u nas się dzieje w centrach handlowych? Pary (zamiast gęsiego) na pochylniach i schodach, a ci szybsi albo pokornie dyszą im na plecach, albo przepraszają i się przeciskają. Ot, taka narodowa kultura.


Wtorek, 22.07 – Wentyl


Groźba konfliktu zbrojnego u granic i groźba powrotu Kaczyńskiego do władzy to dwie groźby wystarczające, aby dochrapać się nerwicy. W narastającej histerii potrzebny był wentyl bezpieczeństwa. I taki otworzyły wczoraj „Wiadomości”. Czy w 1969 roku Amerykanie rzeczywiście spacerowali po Księżycu? Czy nieudolne podskoki Neila Armstronga zaaranżowano w studiach Hollywood? Nie podano, kto wpadł na pomysł, aby właśnie teraz nagłośnić wątpliwości, które – notabene – pojawiały się już wielokrotnie przez 45 lat. W myśl dobrych zasad solidnego dziennikarstwa, przepytano niedowiarków oraz obrońców prawdziwości sukcesu Armstronga. I jak w takich wypadkach, nie wyjaśniono, nie dowiedziono niczego. Zwolennicy teorii spiskowych pozostali przy swojej podejrzliwości, a postępowcy utwierdzili się w wierze. To dobrze, bo od dzisiaj, zamiast o Ukrainie, powrocie IV RP, szaleńcu na sopockim molo przez jakiś czas w biurach, tramwajach, kawiarniach, na nadwiślańskich plażach będzie się roztrząsało bycie lub niebycie człowieka na Czerwonej Planecie. Ale jak to z wentylami bywa – szybko uchodzi przez nie morowe powietrze i powraca koszmar teraźniejszości.


Poniedziałek, 21.07 – Co Putin może


Jerzy Giedroyc przez całe życie powtarzał, że gwarantem niepodległości Polski jest niezależna od ZSRR Ukraina. Wtedy Redaktor nie przypuszczał, że Polska zbuduje dodatkowe zabezpieczenie zostając członkiem NATO i UE. Jednak klucz do spokoju ducha w Polsce leży na Ukrainie. Najnowsze wydarzenia jeszcze dobitniej pokazują, jak słabym państwem jest nasz wschodni sąsiad. Żenujące są prośby władz w Kijowie, żeby Zachód pomógł politycznie (a może i zbrojnie, co nie daj Boże) we wschodniej Ukrainie, odbić samozwańczo proklamowane przez popleczników Rosji ukraińskie ziemie przemienione na Doniecką Republikę Ludową i Ługańską Republikę Ludową. Wydaje się aż niewiarygodne, żeby nieliczne oddziały separatystów terroryzowały tak wielką połać kraju. Sytuacja z zestrzelonym pasażerskim samolotem malezyjskim pokazuje, jaką bezsiłę prezentuje i premier, i prezydent Ukrainy. Powstaje więc pytanie: co Putin może zrobić? Praktycznie wszystko, z jawnymi działaniami zbrojnymi włącznie. Rozwiązanie skomplikowanego problemu leży w rękach Europy i USA. Jeśli rozdrażnią kremlowskiego niedźwiedzia, to ten będzie zdolny do każdego szaleństwa. Jeśli nie zareagują zdecydowanymi sankcjami, to przypieczętują rodzący się nowy podział wschodu Europy. Dzisiaj każdy scenariusz wydaje się możliwy. I żaden z uczestników konfliktu nie wie, który zwycięży. Koszmarna alternatywa.


Piątek, 18.07 – Kurtuazja


Wyszukaną uprzejmość wobec Donalda Tuska wykazała Angela Merkel. A nasz Donald krygował się wdzięcznie, jak panienka. Od jakiegoś czasu Tusk został przez polskie media rzucony na głęboką wodę kandydowania na czołowe stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. My, Polacy, lubimy ruszać z szabelką na słońce lub z szablami na czołgi. Co nam szkodzi desygnować Tuska do Europy? I nic z tego, że nie ma szans. Po pierwsze, jako szef rządu młodego kraju członkowskiego Unii nie ma żadnego doświadczenia w polityce międzynarodowej. Po drugie, słabo mówi po angielsku i ani w ząb po francusku. Mało tego: w Europie nie wystarczy czytać i mówić, ale też trzeba umieć myśleć w obcej mowie. Po trzecie: szef Rady Europejskiej kieruje również krajami strefy euro, a Tusk ma w portfelu wyłącznie złotówki. Mając te fakty na względzie, należy uznać zagadywanie Tuska przez Merkel, czy nie zechciałby kandydować, za kurtuazyjną oznakę wyłącznie sympatii, bowiem Merkel wiedziała, że jej polski kolega powie delikatnie „danke, Angela, aber nein”. Odetchnęliśmy z ulgą, ale niektórzy marzyciele nad Wisłą mogą czuć się zawiedzeni.


Czwartek, 17.07 – Cud głupoty


Ludzka głupota nie zna granic ni kordonów, niczym pieśni zew. Ile razy i gdzie można pisać i mówić o oszustwach pożyczkowych aranżowanych z zimną krwią przez cynicznych naciągaczy? Tysiąc będzie mało. Spółka z Gdańska o budzącej zaufanie nazwie Pomocna Pożyczka omamiła 60 tys. klientów obietnica udzielenia pożyczek inkasując 150 mln złotych wpisowego. Oszukani nie zobaczyli ani grosza, a właściciele spółki zamknęli interes w Gdańsku, bo tam dobrała się do nich prokuratura i przenieśli się do Warszawy pod zmienioną nazwą. Już mają nowych klientów. Koniecznie chciałbym poznać status społecznych owych bezdennie naiwnych. Jak dokonał się taki zwielokrotniony cud głupoty? Czy są to Rydzykowe moherowe berety? Jeśli tak, to czy w Radiu Maryja i innych mediach redemptorysty nie mówiło się choćby o gigantycznej aferze Amber Gold? Nie mogę bowiem uwierzyć, aby klientami Pomocnej Pożyczki i innych tego typu biznesów byli czytelnicy i widzowie mediów mainstreamowych, bo to przecież w nich regularnie huczy od ostrzeżeń przed oszustami. 60 tysięcy dziecięco naiwnych to o 60 tysięcy za dużo. Czego potrzeba, aby zniknęli z polskiego krajobrazu, krajobrazu biedy – niestety? Być może edukacji od szkoły podstawowej począwszy ze szczególnym uwzględnieniem lekcji matematyki i logiki. Tymczasem nabici w kosztowną butelkę na pewno zażądają, żeby utopione pieniądze zwrócił im nie kto inny, tylko Donald Tusk. Bo kto jest winien degrengolady państwa? Takie pytanie z całą pewnością mógłby postawić jedyny obrońca uciśnionych, Jarosław Kaczyński.


Środa, 16.07 – Biskup samiczka


Dopełnia się dzieło szesnastowiecznej decyzji Henryka VIII o rozdziale Kościoła Anglii od papieskiego Watykanu. Synod Kościoła anglikańskiego nie jednogłośnie, ale większością, przyjął uchwałę zezwalającą na wyświęcanie kobiet do godności biskupiej. Nie obyło się bez obrony starego, męskiego porządku, ale głosy nowoczesności przeważyły. Decyzje synodu formalnie muszą jeszcze zaakceptować parlament i Elżbieta II. Orędownikiem równouprawnienia płci w biskupich ornatach jest sam prymas Anglii, abp. Justin Welby, który zanim został duchownym przez dziesięć lat pracował w sektorze gospodarki, a później był mediatorem kościelnego Międzynarodowego Centrum Pojednania. Bez sensu byłoby porównywanie polskiego Kościoła rzymskokatolickiego z anglikańskim, a nawet samo pomyślenie o wyświęcaniu kobiet choćby na księży naraziłoby na ekskomunikę ze strony szowinistycznego kleru. I tym jeszcze różnimy się od Zjednoczonego Królestwa, że Episkopat nie może przyjąć uchwały, którą musiałby zaaprobować Sejm oraz prezydent RP. Chociaż…?


Wtorek, 15.07 – Jaskółka


W czasach wszechwładzy newsów trudno o jedność środowiska dziennikarskiego. Dobrze, czy źle – byle na fali, topie, w mediach. Korzyści dla obu stron: opisywanego i opisujących, chociaż najświeższa afera taśmowa może stanowić wyjątek od reguły. Piszę – może, bowiem po takiej kompromitacji niektóre osoby powinny natychmiast podać się do dymisji, a tak się nie stało. Natomiast skuteczna anatema mediowa mogłaby dotknąć Janusza Korwin-Mikkego. Pojawiło się kilka głosów dziennikarzy, żeby wobec JKM zastosować totalny szlaban na pojawianie się w mediach, po tym, jak publicznie spoliczkował Michała Boniego. To świetny pomysł na zamknięcie niewyparzonej gęby liderowi Kongresu Nowej Prawicy, ale wymaga niesamowitej konsolidacji dziennikarzy i wydawców. Bojkot może się udać. Może go jednak przełamać sam Korwin-Mikke wymyślając coś tak bulwersującego – w Europie lub w RP – co zmusi media do zajęcia się sprawą. W każdym bądź razie, obecna jaskółka wiosny jeszcze nie czyni, ale samo jej pojawienie się na medialnym firmamencie jest pewnym novum.


Piątek, 11.07 – Tańcz, głupia, tańcz…


W nie tak zamierzchłych czasach, bo jeszcze w latach 70-tych ubiegłego wieku, ambitni rodzice wbijali do zakutych łbów swoich pociech, że nauka to potęgi klucz. Ślęczenia nad książkami i uczenie się ze zrozumieniem miały być kluczem do dobrego, ciekawego i finansowo satysfakcjonującego życia. Ale takie myślenie trafiło do lamusa wraz z nieboszczką komuną. Dzisiaj „nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera” – to, co prawda, również trafne powiedzonko z minionej epoki, ale dzisiaj powszechnie praktykowane. Społeczeństwo cierpi na brak fachowców-rzemieślników, inżynierów, matematyków, słowem: ludzi o pożytecznych zawodach. A jakie mamy realia? Nadmiar ekonomistów (pardon, nawet nie wiem, czy w ich przypadku można mówić o wiedzy ekonomicznej) i marketingowców. Tych ostatnich: może i dobrze, bo przy totalnym zalewie wszelkiej nadprodukcji lud musi wiedzieć, co zeżreć. W dzisiejszej demokracji dziatwa szkolna też nie ma lekko – żyje w stresie. Nie, nie dlatego, że rodziciele każą się uczyć – wręcz przeciwnie. Dziecko, ucz się, to będziesz żebrakiem. I w myśl tej maksymy tresują już nawet małe bachory do udziału w różnych konkursach piękności, tańca czy innego obciachu. Biedni, bo bezwiedni, gówniarze rywalizują pomiędzy sobą do upadłego. U przegranych rodzą się takie frustracje, o jakich psychologom dziecięcym się nie śniło. Wybuchną one w latach młodzieńczych i dorosłości. Lepiej już teraz się bać. Jednak myliłby się ktoś, twierdząc, że dorośli czynią dzieciom źle. To zło wynika z troski o ich… dobro. W ten sposób tuszują swoje nieudacznictwo, wyrzuty sumienia, że im się nie udało w życiu nic oprócz spłodzenia potomkini czy potomka. Taka inwestycja podjęta bez ryzyka i bez większego wysiłku (niecierpliwym wystarczyło tylko parę ruchów trafiających w odpowiedni cykl) musi się zwrócić. I to jak najszybciej. Ot, co. Takie będą Rzeczypospolite, jakie młodzieży chowanie…


Czwartek, 10.07 – Łżą elity, łże plebs


Źle się żyje ludziom uczciwym we wszechogarniającej erze oszustw. Kłamią politycy (co tu dużo gadać: to immanentna cecha ich zawodu i nie ulegnie zmianie), w żywe oczy oszukują nie tylko swoich wyborców, ale też wszystkich obywateli skazanych na ich rządy. Niektórym nawet, jak Pinokiowi, wydłużają się nosy, ale mało kto zauważa tę zmianę, a jeśli, to na nikim nie sprawia negatywnego wrażenia – łgarze liczą na krótką pamięć wyborców (ci, którzy nie pielgrzymują do urn, a więc większość, mają pamięć dobrą). Odpowiedzialność za dane, wypowiedziane słowo osiągnęła wartość zero. Ci, którzy jeszcze mają jakieś ukryte resztki honoru, wysilą się na wyduszenie słowa: przepraszam. Dlatego wszelkie sondaże, badania rynku obarczone są dużym ryzykiem błędu. Pomijając fakt, że wielu ankietowanych nie rozumie pytań, wiedzą, że pozostają anonimowi i udzielenie odpowiedzi z sufitu niczym im nie grozi, bo – być może – nie będzie miało dla nich skutków w przyszłości. Nie dziwi więc, że w wyborach do Parlamentu Europejskiego wzięło udział 35 proc. uprawnionych obywateli RP, czyli wynik całkiem niezły. Tak wynika z ankiety bardzo poważnego centrum badania opinii – CBOS. W rzeczywistości, według danych Państwowej Komisji Wyborczej, liczbę głosujących określają 23,83 procenty. Skąd różnica? Ano, z tego, co napisałem powyżej. Pytani przez CBOS kłamią. Oszustwo usprawiedliwiają zawstydzeniem z powodu niespełnienia obowiązku obywatelskiego. Osobliwe tłumaczenie, ale czy wystarczy do rozgrzeszenia?


Środa, 9.07 – Brasil versus USA


Nie chodzi mi o wojnę zbrojną, ani o wojnę handlową, ani o tsunami. Żaden z tych konfliktów się nie wydarzył i na żaden się nie zanosi. Chodzi mi o dylemat decyzyjny (piszę w czasie teraźniejszym, choć rzecz się działa wczoraj wieczorem, wszak dzisiaj tego dylematu nie mam). Mecz półfinałowy na Mundialu pomiędzy gospodarzami a Niemcami całkowicie kolidował aż z trzema! pod rząd odcinkami House of Cards. Oba wydarzenia (pierwsze w TVP 2, a drugie w Ale Kino+) zakończyły się dokładnie o tej samej porze. Mimo, iż nie jestem zagorzałym kibicem, to kopaninę takiej rangi chciałem zobaczyć, a przecież nie można uronić ani minuty z akcji, bo a nuż ktoś wkopie do siatki albo dokopie po plecach. Identycznie ma się sprawa z Frankiem Underwoodem i jego żmijowatą żoną Claire – w każdej sekundzie mogą kogoś zadeptać, dokopać po kręgosłupie, wyautować z big biznesu lub nie mniejszej polityki. Po krótkim wahaniu wybrałem drużynę amerykańską. I dobrze, bo dowiedziałem się, kto – i jakimi metodami – został 46. prezydentem Stanów Zjednoczonych. Wyniku meczu dowiedziałem się dzisiaj. I szlag mnie trafił. To musiał być bardzo dobry mecz, o czym świadczy wynik 7:1 dla Niemiec. Takie to telewidz ma dylematy. Oby jak najrzadziej.


Wtorek, 8.07 – Wolna elekcja


Tytuł sugeruje, że to wolny lud wybiera w wolnych wyborach króla albo partię, która będzie sprawowała rządy w imieniu wybierających. Do naszych czasów ten szesnastowieczny obyczaj nie bardzo pasuje, ale… Totalna kompromitacja całej politycznej kasty III RP prowadzi w jakimś sensie do wolnej elekcji. Od czego wolnej? Od wolnej woli społeczeństwa, które ową konstytucyjną wolność okaże w ogóle nie biorąc udziału w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych. Głosowanie na zeszmaconych polityków (obecnych lub tych jeszcze „o czystych rękach”) byłoby bowiem poniżej godności obywatelskiej. Ten niewielki ułamek, namówiony trzy lata temu, że udanie się do urn (wyborczych?) jest obywatelskim obowiązkiem, dzisiaj musi mieć totalnego kaca moralnego i odruch: nigdy więcej! Proponuję więc posłom i senatorom, aby z własnego grona w wolnej elekcji wybierali swojego króla-premiera na określoną kadencję. Byłoby to polskie novum polityczne na światową skalę. Lud nie wtrącałby się do rywalizacji parlamentarnych partyjek. Do czasu. Do czasu, kiedy zaślepiony dwór i jego kamaryla nie zaczęłaby występować przeciw żywotnym interesom ludu wyborczego miast i wsi. Wtedy mielibyśmy rewolucję. Warto pamiętać o jej przyczynach na kilka dni przed rocznicą Rewolucji Francuskiej.


Piątek, 4.07 – Teatr zamierzchły


Teatry telewizji to, o ile mnie pamięć nie myli, ewenement na skalę światową i specyfika nasza: od PRL-u po III RP. Poniedziałkowe teatry na szklanym ekranie przedstawiały adaptacje literatury ambitnej, gromadziły więc przed ekranami telewizorów czarno-białych elitę intelektualną, przygotowaną do patrzenia ze zrozumieniem. Natomiast czwartkowe teatry, o wspólnym nadtytule „Kobra”, podnosiły kurtyny dla… również owych elit plus dla klasy robotniczo-chłopskiej, która z wypiekami na umęczonych robotą twarzach śledziła kryminalne perypetie na miarę PRL-u, ale także adaptacje zagraniczne, jak choćby „Amerykańską gumę do żucia Pinky”, który to spektakl z 1972 roku TVP Kultura pokaże 24 lipca. Dlaczego elity intelektualne interesowały się popularną rozrywką spod znaku mrużącego oko węża? Odpowiedź jest jedna: i w teatrach poniedziałkowych, i w czwartkowych grała elita polskich aktorów. Wczorajszy spektakl, osadzony w warszawskich realiach sprzed 43 lat, miał tytuł „Czwarty manekin”. Czterdzieści lat w życiu człowieka, to szmat czasu, a w technologii to kilka epok. Z rozrzewnieniem można było do woli patrzeć na używany przez Milicję Obywatelską magnetofon dwuścieżkowy ZK 120 (były też czterościeżkowe ZK 140), centralkę telefoniczną przełączaną ręcznie… dzisiaj powiedzielibyśmy joystickami, a także nieśmiertelny w tamtych czasach szklany syfon z wodą sodową. Pomijam fabułę wczorajszego przedstawienia, ale wspomnę nazwiska aktorów, które dzisiejszym młodszym telewidzom nic nie mówią. W zagadce kryminalnej uczestniczyli: Marek Perepeczko, Henryk Bąk, Józef Duriasz, Janusz Kłosiński, Roman Wilhelmi, Mieczysław Kalenik i Lidia Korsakówna. I jeszcze dwa rekwizyty: milicja jeździła samochodem marki Wołga, a ciemne typy warszawą 223 (ktoś kojarzy te modele?). Natomiast Roman Wilhelmi miał malutkie, ale wzbudzające pytanie: skąd miał na tak luksusowy, zachodni samochód, pieniądze?, NSU Prinz (czy ktoś kojarzy?). W lipcu czekają nas jeszcze cztery „Kobry” z lat 1972-1974.


Czwartek, 3.07 – Gdybanie


Pytanie: „Co by było, gdyby…?”, ma tyle sensu, ile ważności w rozważanej alternatywie lub w wielu możliwościach. Co by było, gdyby nie wybuchło w Warszawie powstanie w 1944 roku? Co by było, gdyby nie doszło do katastrofy smoleńskiej? To są pytania historyczne. Ale można też bawić się w futurologię, pytając: „Co będzie, gdy Tusk po raz trzeci wygra wybory?”, „Co będzie, gdy wybory wygra PiS?”. Et cetera. Dobre zabawy intelektualne. Tak uruchomione procesy myślowe mogą prowadzić do formułowania różnych wariantów decyzyjnych na przyszłość, eliminując elementy zaskoczenia. Gdybanie można odnieść też do kultury. Jacek Szczerba we wczorajszej „Wyborczej” zestawił 10 filmów, które miały powstać, ale nie zostały zrealizowane. Czy żałować, że nie mamy: polskiego „Easy Ridera” ze Zdzisławem Maklakiewiczem i Janem Himilsbachem (jadą na rowerach przez Polskę); „Przedwiośnia” z Danielem Olbrychskim, Beatą Tyszkiewicz i Zbigniewem Cybulskim; „Casanovy” (w roli tytułowej Bogusław Linda) o jego podbojach w Warszawie w 1765 roku czy serialu o Stanisławie Wyspiańskim? Na pewno tak, bo te projekty powstały w latach 60-tych i 70-tych, a przymierzali się do nich Andrzej Wajda, Marek Piwowski, Wojciech Marczewski, Stefan Szlachtycz, Wojciech Jerzy Has, Janusz Majewski, Kazimierz Kutz, Jerzy Skolimowski i Janusz Morgenstern. Gdyby te filmy powstały bylibyśmy bogatsi duchowo, mądrzejsi, bardziej empatyczni, ludzcy. A co mamy z gdybania o scenariuszach politycznych?


Środa, 2.07 – Pozorny wybór


Dokonywanie wyborów to niewątpliwie sztuka oparta na wiedzy i doświadczeniu, ale też obarczona ryzykiem. W pewnej dozie uproszczenia można rzec, że wybory mają charakter polityczny lub ekonomiczny. Polityka to nieustająca gra wyborcza, często pomiędzy mniejszym lub większym złem, ale też – rzadziej – pomiędzy jednym dobrym rozwiązaniem a drugim. Polski rząd stoi przed wyborem rakiet francuskich lub amerykańskich. Praktycznie jest to decydowanie pomiędzy naciskiem na europejską strefę obronności (w powijakach), a amerykańskim parasolem (otwartym). Dylemat jest teoretyczny i całkowicie polityczny, bez względu na różnice technologiczne w oferowanym nam sprzęcie. Wiadomo przecież, że Polska jest najlepszym przyjacielem i sojusznikiem USA w tej części Europy, nawet włączając do tego grona ministra Sikorskiego. Wybierzemy więc rakiety typu Patriot. Co jeszcze przemawia na niekorzyść Francuzów? Ano np. to, że sprzedaje Rosji okręty desantowe. W tym przypadku ekonomia wzięła górę nad politycznym rozsądkiem. I jak tu wierzyć trójkolorowym, że – mimo sojuszu w ramach NATO – nie sprzedadzą Rosjanom jeszcze jakiegoś innego uzbrojenia? A mogłyby to być oferowane teraz Polsce rakiety Aster 30. Wtedy, w razie konfliktu z braćmi Rosjanami, mielibyśmy wyrównane siły. Typuję zwycięstwo naszych wojaków. Jak niegdyś powiedział prezydent Bronisław Komorowski: polski pilot poleci nawet na drzwiach od stodoły. Chwalić Boga, mamy dzisiaj nieco nowocześniejszy sprzęt latający.


Wtorek, 1.07 – Kanikuła z maturą w tle


Młodzież szkolna rozpoczęła wakacje. Większość będzie zasłużenie odpoczywała, ale spora grupa nie zazna spokoju w obliczu oblanych egzaminów maturalnych. Jeśli jest to jeden przedmiot obowiązkowy (matematyka, polski, język obcy nowożytny), to mogą się zrehabilitować. Jeśli dwa – to mogiła, czyli poprawianie całego egzaminu za rok. Tegoroczne wyniki są gorsze od ubiegłorocznych, a piętą achillesową jest niezmiennie matematyka, której zrozumienie i znajomość pogarszają się z roku na rok. Tegoroczną maturę zdawało 294 tys. osób, a zaliczyło 71 proc. Najbardziej wyuczoną młodzież mamy w woj. lubuskim (74 proc. zdało) oraz w małopolskim i podlaskim – ex aequo po 73 proc. Największa liczbą nieuków (lub marnych nauczycieli) obrodziło woj. zachodniopomorskie, tam zdało 67 proc. Jest nad czym dumać, bowiem w przyszłym roku matura ma być jeszcze trudniejsza. Słusznie, do egzaminu dojrzałości powinni przystępować najzdolniejsi, a reszta – do zawodówek i do roboty. Przecież coraz bardziej potrzeba fachowców od rzeczy ważnych, codziennych, a nie ekonomistów i piarowców.

W wydaniu nr 152, lipiec 2014, ISSN 2300-6692 również

  1. AUKCYJNY RYNEK SZTUKI

    Dobry czas - 25.07
  2. MLECZARSTWO W POLSCE I W EUROPIE

    Bieluch ma się dobrze - 22.07
  3. UDAREMNIONE ATAKI NA BANKI

    Jak pół miliarda złotych nie trafiło do złodziei - 22.07
  4. WIATR OD MORZA

    Ornitologia i polityka - 15.07
  5. BRANŻA PALIWOWA

    Koncesjonowanie paliw ciekłych - 9.07
  6. HAJOTY PRESS CLUB

    Dziennikarskie tajemnice - 8.07
  7. SPÓŁDZIELCZOŚĆ ROLNICZA ZIEMI CHEŁMSKIEJ

    Od księdza Staszica do Bielucha - 7.07
  8. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Stare pieniądze - 24.07
  9. TP NR 30

    Wygrałem z demonem - 23.07
  10. Z KRONIKI BYWALCA

    Koniec misji ambasadora - 7.07
  11. LEKTURY DECYDENTA

    Konfucjanizm - 21.07
  12. WYŁUDZENIA PODATKOWE

    Przestępczość w obrocie paliwami - 2.07
  13. RYNEK PRACY

    Brak pracowników fizycznych i inżynierów - 2.07
  14. ROZWAŻANIA O WOLNOŚCI

    Paweł i Gaweł - 1.07
  15. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Czwartek, 31.07 – Szkoły sumienia
  16. W OPARACH WIZERUNKU

    Niewolnicy troski - 4.07
  17. I CO TERAZ?

    Kamienie poszły w ruch - 9.07
  18. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Polityka nad gospodarką - 1.07