LEKTURY DECYDENTA
Kierunek: Azja!
Niedawno wydany numer „Spraw Międzynarodowych” w całości poświęcony jest Azji. więcej...
„Kariera Nikodema Dyzmy” to lektura, do której warto powracać, i to wielokrotnie. Raz po raz ta powieść-pamflet, choć osadzona w historycznych realiach Sanacji, okazuje się niezwykle aktualna. Przewrotna fabuła (komiczne okoliczności niebotycznego awansu prymitywa, lumpa z nizin społecznych i zupełnej miernoty) jest, jak wiadomo, nie tylko portretem tytułowej kreatury, ale również, może nawet bardziej, zbiorowym portretem zdegenerowanej „elity”, której szczytowym objawem dekadencji jest wyniesienie na szczyty władzy i autorytetu właśnie takiego osobnika – pisze profesor Mirosław Karwat.
Dla takiej elity w stanie rozkładu i kompletnej bezradności (choć zapobiegliwej na własny partykularny użytek i sprawnej w zagwarantowaniu sobie monopolu władzy) Dyzma jest nawet nie figurantem czy symbolem „wartości”, ale wręcz ratownikiem – wybawcą w kłopotach (kryzysie), guru, mężem opatrznościowym, przewodnikiem do lepszej przyszłości.
Czyż taka historia nie powtarza się w realnym życiu publicznym – w hierarchiach artystycznych, literackich, naukowych, kościelnych, wreszcie – politycznych? Z tą poprawką oczywiście, iż żadna z realnych postaci wylansowanych na wyrost nie jest miernotą tak doskonałą, takim ideałem nijakości i nicości jak prezes Nikodem.
Jedną z istotnych lekcji z tej satyry jest wiedza o sile rażenia wizerunku, o przedziwnych mechanizmach mistyfikacji, jakie mogą określić reputację i renomę tak zwanej osoby publicznej.
Nikodem Dyzma jest w punkcie wyjścia, w chwili swojego „wejścia smoka” człowiekiem znikąd i człowiekiem, o którym nic nie wiadomo. Już jako człowiek nieznany w kręgu, w którym się pojawia, mógłby zostać zignorowany lub zlekceważony. A gdyby znana była jego przeszłość i jego faktyczny status społeczny w chwili zaskakującego „debiutu” na salonach, to byłby dla mikroświatka dygnitarzy i dla salonów w najlepszym razie nikim, w gorszym – kimś godnym pogardy.
Cóż więc się stało?
Wystarczył jeden najzupełniej przypadkowy incydent – zbesztanie największego z ważniaków z powodu potrąconej sałatki – aby anonimowy parweniusz, który wkradł się z cudzym zaproszeniem na bankiet „na wyżerkę”, doświadczył błogosławieństwa uruchomionej lawiny efektów psychologicznych: sensacji, zaintrygowania, domysłów, karykaturalnych wyobrażeń i kolejnych przybrań (aż po legendę „absolwenta Oksfordu” i „wybitnego ekonomisty”).
Niech nas nie zwiedzie fakt, że pisarz doprowadził do absurdu mechanizm komunikacji (w tym „kreacji wizerunku”) w epoce, gdy jeszcze nie było telewizji i internetu, gdy uczestnicy życia publicznego, choć wyeksponowani i już będący bohaterami kronik towarzyskich oraz rubryk plotkarskich w prasie popularnej i brukowej, nie byli jeszcze – jak dziś – „na widelcu”.
Dzięki takiej czystej sytuacji można było tym wyraziściej ukazać różnicę między reputacją i renomą osoby, która wcześniej „dała się poznać” a reputacją i renomą osoby, której wizerunek jest czystym produktem tak zwanej projekcji – czyli przypisywania ludziom pewnych cech nie na podstawie własnych obserwacji, wiedzy, właściwości rzeczywistych sprawdzonych w kontakcie, lecz ze względu na własne oczekiwania, stereotypy, złudzenia, uprzedzenia, kalkulacje i ze względu na atmosferę panującą w danym środowisku.
Mechanizm „dyzmizmu” polega między innymi na tym, że opinia o człowieku nikomu nieznanym powstaje niejako na kredyt i pod wpływem wzajemnej sugestii w środowisku ludzi związanych sitwiarskimi układami oraz niechęciami.
Z rozbawieniem czytamy w powieści, jak to kolejne osoby powtarzają za innymi zasłyszane wieści i przypuszczenia na temat Dyzmy. A czynią to tym gorliwiej, że wstyd im się przyznać – gdyż to świadczyłoby o „byciu nie w kursie” – że same go nie znają, nie miały jeszcze okazji (nie dostąpiły zaszczytu?) się z nim zetknąć, nie mogą się pochwalić znajomością z nim, a nawet zażyłością. Tak zaraźliwie działa swoista giełda w kręgu high life’u. W rezultacie wizerunek powstaje jak coś niczego (jak rewelacyjne „samodiełki” w programach niezapomnianego Adama Słodowego) – i z czasem obrasta w potęgę jak śnieżka zamieniająca się na stoku w wielką kulę śniegową.
Poznajemy w ten sposób siłę zbiorowego konformizmu, uniformizacji zainteresowań, wyobrażeń i zachowań w ekskluzywnej grupie, hermetycznie zamkniętej dla ludzi bez statusu, bez koneksji, bez protekcji, bez herbu itp., ale paradoksalnie otwartej dla… byle kogo i nie wiadomo kogo, jeśli tylko zaimponuje tym „lepszym” bezceremonialnością i tupetem. Stadne zachowanie dumnych członków elity wynika z zasady, iż nie można nie wiedzieć, nie słyszeć o kimś, o kim wszyscy mówią, kto jest sławny, modny i widocznie ważny (wpływowy). Co najmniej trzeba nadstawić ucha, włączyć się w obieg ploteczek, komentarzy, jeszcze lepiej znaleźć się w kręgu styczności, być tam, gdzie on jest obecny – gdyż to jest sprawdzian naszej własnej pozycji. To mechanizm podobny do schematu funkcjonowania dawnych dworów monarszych, lecz o tyle specyficzny, że tutaj brak władcy, wokół którego wszystko się kręci, rozdawcy łaski i niełaski, arbitra w sprawach hierarchii. A permanentny stan bezkrólewia kompensowany jest wyłanianiem gwiazd sezonu.
Dzisiejszy świat gwiazdorów i celebrytów estrady, sportu oparty jest nie na deficycie, lecz na nadmiarze informacji; nie na hermetyczności elit i dosłownej ekskluzywności high life’u, lecz raczej na przypadkowości karier aspirantów pojawiających się i znikających jak komety. Obiegiem informacji w tym świecie rządzi już nie przekaz z ust do ust („jedna pani drugiej pani”), lecz telewizja, wszędobylski internet, facebook itd., gdzie mogą być lansowani i sami siebie lansować ludzie najróżniejsi, w tym o walorach porównywalnych z kalibrem Prezesa Dyzmy.
Z powodu tej „wszechinformacji” taki świat może wydać się odległy i odmienny od tego, jaki znamy z „Kariery Nikodema Dyzmy”. A jednak w czymś pozostaje doń podobny. Mianowicie: o byciu kimś znanym, o sławie, prestiżu, reputacji i renomie osób będących przedmiotem zbiorowego zainteresowania decyduje nie to, kim w swej istocie są, co potrafią, co robią, czego dokonały, lecz to, że się o nich mówi, co się o nich mówi, kto o nich mówi, gdzie się o nich mówi. Zaś „informacje” na temat takich osób – gwiazdorów, celebrytów, znanych skandalistów – są tyle samo warte, ile w powieści o tajemniczym Nikodemie domysły, przypuszczenia, bezmyślnie, lecz żarliwie powtarzane i rozbudowywane (jak w plotkach i pogłoskach) legendy. Karierą osób znanych (pozornie różniących się od nieznanego i zagadkowego Nikodema Dyzmy tym, że „wszyscy je znają”) z występów turniejach śpiewu i tańca, w teleturniejach („teledurniejach”) niewiedzy, z incydentów towarzyskich i z wiadomości pochodzących już nie z dziurki od klucza, lecz z podglądów, podsłuchów, zaplanowanych przecieków oraz starannie zainscenizowanych „przypadkowych” zdarzeń przed kamerą i mikrofonem – karierą takich osób rządzi dokładnie ta sama reguła – bańki mydlanej.
PROF. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT
Uniwersytet Warszawski
Z KRONIKI BYWALCA
Ku czci ofiar ludobójstwa
24 kwietnia na całym świecie diaspora ormiańska czci pamięć 1,5 miliona ofiar ludobójstwa, popełnionego w latach 1915-17 na Ormianach przez armię turecką i Kurdów. więcej...