Established 1999

W OPARACH WIZERUNKU

6 wrzesień 2015

Nowe czasy, nowe porządki wymagają – jak to zwykle ujmują ideolodzy i ojcowie założyciele – nowych ludzi. Najlepiej całkiem nowych, z atrybutem czystego konta, by nie rzec – politycznego i ideologicznego dziewictwa. Ci, którzy pozostali jeszcze ze starego porządku, wkroczyli w nowe politycznie rozdanie z własną przeszłością w tym, co minęło, w zasadzie – z punktu widzenia Wielkich Sterników i inżynierów dusz – kwalifikują się do wymiany. Stosunek do nich jest taki sam, jeśli nie jeszcze gorszy, jak ambitnego konsumenta do rzeczy używanych – nie tylko cudzych, ale nawet i własnych. Co nowe, to nowe: i bardziej pewne, i bardziej atrakcyjne. Co już używane, to w jakimś stopniu zużyte, a nawet zepsute – pisze profesor Mirosław Karwat.

To nastawienie odnosi się nie tylko do abstrakcyjnych, statystycznych kategorii (anonimowej masy ludzi w określonym wieku, z wiadomym „przebiegiem”), ale bywa też praktykowane osobiście. Na przykład wielu panów na nowym stanowisku odnawia się też (i „odmładza”) wymieniając starą żonę na młodszy model.


Przywódcy Nowego Porządku także lubią obnosić się z efektem psychologicznym „z nami jest młodość i młodzież”. Rzecz jasna, konieczności wymiany, odejścia ludzi uznanych za przeżytek, jeśli nie za bankrutów nie odnoszą do samych siebie (choć dziwnym zbiegiem okoliczności sami rozpoczynali Nowe „w łonie starego”, i to często już w sile wieku, czasem nawet jako beneficjenci i spóźnieni kontestatorzy poprzedniego porządku). Natomiast selektywnie stosują to zarówno wobec eksponentów, tym bardziej prominentów obalonego porządku, jak i wobec własnych zwolenników i sprzymierzeńców, przydatnych i wygodnych w okresie walki, ale kłopotliwych i przeszkadzających w okresie rządów.


Wyjaśnienie tej postawy jest dwojakie.


Po pierwsze, zakłada się – nawet przy najlepszej woli (a nie zawsze taka jest), że ci spadkobiercy Starego (choćby i zbuntowani przeciw niemu) tak czy inaczej są „obciążeni”. Brzemieniem są – choćby nawet byli przekonani do Nowego, zainteresowani w jego utrwaleniu i sukcesie, gorliwi we wspomaganiu – już tylko dlatego, że dziedziczą po starym porządku pewne nawyki, wyobrażenia i oczekiwania. A choć gorliwie opluwają były ustrój, to niechętnie plują na samych siebie w tym czasie, na swoje młodzieńcze radości, osiągnięcia i satysfakcje życiowe, na kariery rozkwitłe już wówczas. W takim razie mogą być „hamulcowymi”. By wyczyścić państwo z reliktów przeszłości, trzeba je też wyczyścić z ludzi zanieczyszczonych, może nawet zepsutych tą wcześniejszą degrengoladą i demoralizacją.


Po drugie, współtowarzysze-rówieśnicy to niewygodni i kłopotliwi świadkowie. Świadkowie przeszłości liderów, okoliczności ich wzlotu, ale też i upadków po drodze, wreszcie – świadkowie różnych zapowiedzi i zobowiązań, zwłaszcza tych niedotrzymanych. Toteż współtowarzyszy walki, nawet najbliższych przyjaciół, nie lubią w swej przywódczej roli nie tylko autorytarni i totalitarni dyktatorzy. Nie lubią ich również i pozbywają się – choć nie przez eksterminację – programowi demokraci, którzy życzą sobie wyłączności w swoim dialogu z ludem, i których drażnią niedyspozycyjni doradcy z poczuciem niezależności i równorzędności, zwłaszcza, jeśli mogliby Wodza zastąpić jako kandydaci traktowani z takim samym podziwem czy respektem.


Nowych-młodych, urodzonych już w Nowym Porządku, indoktrynuje się w duchu nie tylko oczywistości nowego ładu, aktualnych reguł ustrojowych i wzorców ideologicznych, ale zarazem w duchu satysfakcji i dumy z tego, że są tego w pełni godni – a to dlatego, że nieskalani. Szczególnie w reżymach i partiach totalitarnych lub skrajnie autorytarnych oparciem dla Proroków i Kreatorów Nowego Ładu jest wpajanie młodym poczucia, że to oni są solą ziemi, świetlaną przyszłością i jedyną nadzieją dla społeczeństwa, że wszystko, co było przed nimi (nawet włącznie z dokonaniami ich rodziców czy starszego rodzeństwa) jest nic nie warte. To, co było, minęło – bezdyskusyjnie i bez wyjątku słusznie. To zasługuje w najlepszym razie na śmietnik historii, jeśli nie na egzorcyzmy, rytualne wypalanie żelazem.


Młodzi z wypranym mózgiem (wypranym zanim się „zabrudził”) chętnie podejmują się wyprania mózgów tym, którzy łączą obronę godności własnej z obroną (choćby samokrytyczną) swojej przeszłości. To świetni kandydaci albo na najlepszych inkwizytorów, albo przynajmniej na sterownych konformistów (skoro gardzą wszystkim, co było przedtem, to bez namysłu i bez oporu przełkną dowolne Nowe). Dorastają w przeświadczeniu o własnej wyższości nad każdym poprzednikiem. A wyższość ta polega na tym, że o ile tamci – co jest oczywiste – błądzili i grzeszyli, o tyle my – debiutanci, nowicjusze – jesteśmy doskonali ze względu na swoje dziewictwo, z tego powodu, że jeszcze niczego nie zrobiliśmy, a więc i żadnych błędów czy grzechów. Debiutant „czysty” swym zerowym kontem czuje się upoważniony do rozliczania wszystkich poza sobą, aż rozpędza się tak, że zaczyna dezawuować i demaskować nawet swoich starszych protektorów, np. pod hasłem, że są zbyt mało rewolucyjni, połowiczni, że już stracili wigor i obrośli w piórka. Już my ich pogonimy – My, Pionierzy Postępu.


Tak z grubsza przedstawiała się indoktrynacja i mentalność młodzieży ze stalinowskiego Komsomołu, z Hitlerjugend, hunwejbinów w epoce maoistowskiej (gdy już posłużyli jako taran czy walec, to posłano ich „na kartoszkę”). Ale też niewiele inaczej (poza brakiem bojówkarskich zapędów) przedstawia się w liberalnej transformacji mentalność i recepta na życie tak zwanych młodych wilczków w korporacjach, w instytucjach zarządzających oświatą czy kulturą. Oni też nie tylko za nic mają zastane dziedzictwo, ale i „czyszczą” – niebezinteresownie, gdyż rugowanie starszych „obciążonych” zwalnia dla nich miejsce. Z początku nawet wierzą, że to ich posłannictwo, że walczą o nowy porządek i wcielenie w życie ideałów, dopóki… nie rozsiądą się na swych stanowiskach i nie obłowią tym, co im się należy, za zasługi.


PROF. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT


Uniwersytet Warszawski

W wydaniu nr 166, wrzesień 2015, ISSN 2300-6692 również