BIBLIOTEKA DECYDENTA
Sułtan to miał klawe życie...
Po niedawnych wydarzeniach oczy świata znów zwrócone są na Turcję. Książka porusza jeden z najciekawszych problemów w historii Turcji: walki o władzę na dworze osmańskim. więcej...
I stała się HISTORIA! Tak w Stanach komentuje się to, że Hillary Clinton, jako pierwsza kobieta w historii USA została pierwszą kobietą, która oficjalnie została nominowana przez swoją partię na kandydata w wyborach prezydenckich. Biorąc pod uwagę to, że w pierwszym dniu w hali Wells Fargo, gdzie odbywa się konwencja Demokratów, przysięgę w imieniu delegatów składała najstarsza delegatka, która urodziła się w czasach, gdy kobiety nie miały żadnych praw wyborczych, bo te przyznano im dopiero w 1920 roku, a delegatka urodziła się w 1913 roku, to istotnie byliśmy świadkami historycznego wydarzenia – relacjonuje Marek. J. Zalewski.
Hillary Clinton musiała zdobyć przynajmniej 2382 głosy elektorskie. W zasadzie głosowanie „roll-call”, czyli ogłaszanie przez delegatów z każdego stanu w porządku alfabetycznym komu z kandydatów i w jakiej liczbie przyznają głosy było formalnością, bo przecież zapewniła je sobie w prawyborach, ale…
Warto w tym miejscu na chwilę zatrzymać się nad specyfiką tego systemu wyłaniania kandydatów. Ten sposób głosowania Amerykanie nazywają „roll-call”, co w tym wypadku oznacza „toczące się (ciągłe) wezwanie (apel)”, bo niejako każdy stan w porządku alfabetycznym jest wezwany do wskazania w jaki sposób zadysponuje przynależnymi głosami elektorskimi. Dzieje się to w porządku alfabetycznym. Zaczyna Alabama, ale… Ale każdy stan, gdy nadejdzie jego kolej może – jak przy pokerowej licytacji – powiedzieć „czekam”. Co to oznacza, na co „czeka” delegacja danego stanu? W Cleveland, na konwencji Republikanów „czekały” dwa stany, Michigan i Nowy Jork. Nowy Jork – stan, który jest stanem Trumpa – czekał do momentu, gdy jego głosy mogły być decydujące w osiągnięciu minimum głosów, które zapewniały uzyskanie nominacji. Chodziło o przypieczętowanie tego sukcesu głosami „swojego” stanu. Michigan dołączyło go obozu zwycięzców, przerywając „czekanie” po stanie Nowy Jork, a przed Pensylwanią.
W Filadelfii roll-call, jak nazwa wskazuje, toczył się zgodnie z alfabetem, aż do momentu, gdy o swoich głosach miał zadecydować stan Vermont. Stan, który w Senacie US reprezentuje… Bernie Sanders, najpoważniejszy rywal Hillary Clinton. Jego 26 głosów o niczym już nie mogły zdecydować, bo Hillary Clinton miała już w tym momencie zgromadzonych ponad 450 ponad konieczne minimum, ale najpewniej chodziło o silny i – co tu dużo mówić – bardzo wzruszający akcent na koniec roll-call…
Gdy, jako ostatni wg alfabetu, swoje głosy oddał stan Wyoming, do głosowania powróciło Vermont, 22 głosy za Bernie Sandersem i 4 za Hillary Clinton. Wielce prawdopodobne, że te 4 głosy należały do tzw. superdelegatów, którzy jako prominentni działacze nie są związani wolą wyborców (Bernie Sanders zdecydowanie atakował w kampanii prawyborczej ten zapis partyjnego regulaminu).
W każdym razie, gdy już było pozamiatane, gdy roll-call dobiegło końca, gdy było już jasne, że nominatką demokratów jest Hillary Clinton, głos zabrał Bernie Sanders. Niezwykle wzruszony (zdobył 1865, Clinton 2842; dla porównania Donald Trump dostał ponad pięciokrotnie! więcej głosów od Teda Cruza), ale zdecydowanym głosem zwrócił się do Marcii Fudge, szefowej konwencji, aby wszystkie jego głosy zapisać na konto Hillary Clinton, a tym samym uznać, że jej wybór odbył się przez aklamację. Po wygłoszeniu tych słów, Bernie Sanders opuścił salę obrad, czemu towarzyszyła olbrzymia owacja…
Nie oznaczała ona jednak bynajmniej podkreślenia jedności partii. Ta, mimo rycerskiego zachowania Sandersa, a o którą tak apelowano, pozostaje jednak – według mnie – w sferze marzeń. Czy można bowiem zjednoczyć zwolenników tak różnych osobowości jak Clinton i Sanders. Wydaje się, że tych dwoje różni więcej niż Clinton i Trumpa. I o ile Sanders miał według mnie większe szanse w starciu w Donaldem Trumpem, o tyle Clinton ma je mniejsze.
Wszystko okaże się, oczywiście, w listopadzie, ale dlatego też tak ciekawie zapowiada się dalszy przebieg kampanii wyborczej. A ten jest kontynuowany w Filadelfii, gdzie wsparcia swej żonie udzielił we wtorkowy wieczór były, 42. prezydent Stanów, Bill Clinton. Jego przemówienie wzbudziło wielki entuzjazm. Ale to jest akurat absolutnie zrozumiałe, bo były prezydent zawsze wzbudza wielkie zainteresowanie, a tym razem jest nim mąż właśnie nominowanej kandydatki i – co przecież możliwe – przyszłej pani prezydent, wielkiej „change-maker”, czyli osoby dokonującej zmian. Czy te zmiany miały też dotyczyć wyglądu zewnętrznego Hillary? Może, bo w swym wystąpieniu Bill Clinton przypomniał pewne swoje spotkanie w 1971 roku na jakiejś imprezie, poświęconej prawom obywatelskim, z dziewczyną „bez makijażu, w wielkich okularach i ze straszną fryzurą”, w której była wielka wola walki…
Zdaniem Billa i wielu innych to powinno dać jej zwycięstwo. Ale nie brakowało i „ocieplających” wizerunek Hillary Clinton momentów, gdy np. o jej dobroci, współczuciu, a nawet oddaniu mówiła w swym wystąpieniu jedna z ocalałych osób w ataku na WTC, we wrześniu 2001 roku, gdy z wystudiowanym przejęciem i wzruszeniem opowiadała, jak to Hillary Clinton siadywała przy jej łóżku w szpitalu, jak bardzo interesowała się jej powrotem do zdrowia i jak trzymała jej zabandażowaną rękę… To było tak bardzo amerykańskie. Tak samo, jak są nimi te konwencje.
Dzisiaj w centrum Wells Fargo przed delegatami crème de la crème Partii Demokratycznej: Michael Bloomberg – były burmistrz Nowego Jorku, Tim Kaine – kandydat na wiceprezydenta, Joe Biden – obecny wiceprezydent, no i 44. główny lokator Białego Domu – Barack Obama…
MAREK J. ZALEWSKI
LEKTURY DECYDENTA
Magia szkicu
Bozzetto to szkic. W tej książce chodzi o szkic fresku „Sąd Ostateczny”, jaki na zlecenie Papieża Pawła III wykonał Michał Anioł. więcej...