Established 1999

UWAGA! WYBORY

21 październik 2011

Dlaczego głosujemy?

Pytanie takie może się wydać trywialne. Na dodatek, sam udział w wyborach jest szczególnego rodzaju zachowaniem. Napotkać można – w porównaniu z naszymi codziennymi zachowaniami – wiele jego osobliwości.

KRZYSZTOF KORZENIOWSKI


 


 Po pierwsze, zachowania wyborcze pojawiają się dość rzadko. Wybory mają miejsce zazwyczaj raz na kilka lat (wyjątkiem jest Polska lat dziewięćdziesiątych). Co prawda, towarzyszy im w mediach zwykle spory „huczek”, ale gdy się kończą, życie mediów wpada w swoje zwyczajne koleiny. Trudno więc w tym przypadku popaść w jakąś „wyborczą rutynę”. Po drugie, zwykły, pojedynczy człowiek ma niewielki wpływ na to, co9 bywa przedmiotem wyboru.  Decyduje o tym raczej nieliczna grupa obywateli zwana potocznie klasą polityczną (i jej, powiedzmy, alianci, zwani delikatnie z angielska lobby). To od nich zależy, jakie konfiguracje politycznych ugrupowań staną do wyborów, jakie sprawy uznają za najważniejsze, jakie sojusze polityczne będą zwierane. Oczywiście w swojej działalności odwołują się do wyników sondaży społecznych, czyli społecznej świadomości elektoratu, ale pojedynczy człowiek w tej masie ginie. Po trzecie, wpływ pojedynczego człowieka na wynik wyborów jest nader nikły. Jeden wyborca dysponuje tylko jednym głosem i jego decyzja stanowi jedną wielomilionową wyniku globalnego. Po czwarte, liczne badania wskazują, że poziom wiedzy politycznej w społeczeństwie demokratycznym jest raczej niski.   Np. zwykły obywatel Stanów Zjednoczonych nie potrafi wyjaśnić, czym jest liberalizm czy konserwatyzm, nie zawsze wie, jakiej partii wywodzi się rządzący prezydent. Poziom jego politycznego myślenia jest zwykle konkretny i mało złożony poznawczo.


Po piąte wreszcie, konkretny wynik wyborów w rozwiniętych i ustabilizowanych demokracjach Zachodu ma bardzo niewielki wpływ na codzienne życie zwykłego obywatela.  Fakt, że w roku 1997 w Wielkiej Brytanii torysów u steru władzy zastąpili labourzyści, nijak nie zmienił codzienności przeciętnej brytyjskiej rodziny. Sklepy są zaopatrzone tak samo jak przedtem, codziennie rano trzeba iść do pracy i pracować tak samo długo, i za – mniej więcej – taką samą pensję.


   Szczególnego rodzaju paradoks polega na tym, że mimo wskazanych przed chwilą czynników, większość (lub znaczny procent) obywateli krajów, w których odbywają się tzw. demokratyczne wybory, zwykle udaje się do urn i dokonuje wyboru w materii, która nie jest im ani poznawczo, ani osobiście najbliższa. Jeżeli będziemy uparcie pytali, dlaczego tak się dzieje, wypadałoby udzielić odpowiedzi, że wyborcy wydawać się mogą istotami, delikatnie mówiąc, nieracjonalnymi. Czy tak jest naprawdę?


   Nad pytaniem – czemu i jak głosują ludzie – głowiło się sporo tęgich umysłów.


Sformułowali szereg teoretycznych, często podbudowanych empirią, odpowiedzi. Gdy pada pytanie czemu i na kogo głosujemy najczęściej można usłyszeć odpowiedź najprostszą: „Bo to jest moja partia” czy „Ten polityk reprezentuje moją partię”. Ten sposób głosowania zwykle bywa nazywany „modelem identyfikacji z partią” (party identification).


   Głosujemy na tych, z którymi się identyfikujemy. Co to konkretnie znaczy?  W starych stabilnych, stabilnych demokracjach znaczyć może wiele. Istnieje wiele rodzin w Wielkiej Brytanii, w których się mawia: „Mój pradziadek głosował na torysów, mój ojciec głosował na torysów, na torysów głosuję ja i moje dzieci też na torysów głosują i glosować będą”. Jest to przykład tzw. międzypokoleniowej stabilności identyfikacji z partią. Zjawisko to nie należy jednak do najczęściej obserwowanych na licznych scenach politycznych. Widujemy je zwykle tam, gdzie demokracja głęboko zapuściła korzenie i gdzie, wyniki wyborów jawią się jako przekonująca procedura wyłaniania sprawujących władzę.


   Pierwsze badania nad identyfikacją partyjną prowadzone w Stanach Zjednoczonych w latach pięćdziesiątych ujawniły dwa znaczące zjawiska. Po pierwsze, Amerykanie deklarujący się jako demokraci czy republikanie stanowili zdecydowaną większość; np. w roku 1952 było ich 75 %. Można powiedzieć, że przeważająca większość mieszkańców Stanów przejawiało wyraziste identyfikacje z dominującymi partiami. Po drugie, okazywało się, że identyfikacja partyjna jest zjawiskiem stabilnym. Amerykanie nie przerzucali wtedy łatwo swych politycznych sympatii z jednej partii na drugą. Na tak klarownym obrazie szybko jednak poczęły się pojawiać pierwsze rysy.


   Okazało się, że w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych spadł odsetek popierających obie partie, wzrosła natomiast liczba osób określających się jako „niezależne”. Zdawać by się mogło, że z założenia, stabilne orientacje partyjne zaczęły podlegać erozji. Zaobserwowano ponadto, że na identyfikacje partyjne mogą mieć wpływ podstawy wobec różnych szczegółowych kwestii politycznych i wobec kandydatów (w oryginalnym modelu traktowane one były jako konsekwencje identyfikacji). Zauważono też, że poparcie wobec partii politycznych może być wynikiem wielu różnych czynników, tak zaszłości (np. politycznej socjalizacji), jak również oceny bieżących wydarzeń politycznych. Tak więc identyfikacja partyjna pierwotnie pojmowana jako zjawisko względnie stabilne zaczęła być rozumiana w sposób dynamiczny.


   Rodzić się mogą pytania: „Jak wygląda identyfikacja z partią w warunkach transformacji systemowej? Jak ten model może okazać się pomocny w wyjaśnianiu wyborczych zachowań Polaków?”.  Odpowiedź z pozoru może wydawać się prosta. „Model identyfikacji” nie jest najlepszym sposobem wyjaśniania zachowań wyborczych Polaków (traktowany jako przykład obywateli państwa podlegającego transformacji systemowej).


Na wstępie warto pamiętać jak wyglądały wybory parlamentarne z 4 czerwca 1989 roku. Stanęły naprzeciw siebie dwie siły – strona rządowa i „Solidarność”. Strona „solidarnościowa” zdobyła niemal 100 proc. Miejsc w parlamencie, na zdobycie których pozwalała ówczesna ordynacja wyborcza. Powiadano wówczas kąśliwie, że gdyby z Lechem Wałęsą sfotografował się koń, to też zostałby wybrany do parlamentu. Można by mówić, że do wygrania „polskiej rewolucji” przyczyniło się głosowanie na zasadzie „identyfikacji partyjnej”.


   Jednakże już chwilę potem, a szczególnie po sławnej „wojnie na górze”, scena polityczna stała się nader mało przejrzysta. Pojawiły się na niej liczne partie wywodzące się z obozu „solidarnościowego”. W roku 1991 zadeklarowało swój byt kilkadziesiąt partii nazywających się „prawicowymi”, „polskimi”, „narodowymi”, „niepodległościowymi”, „wyzwoleńczymi” itp. W roku 1991 frekwencja wyborcza okazała się najniższa w historii III Rzeczpospolitej – 43,2%. „Identyfikacja z partią” mogła wyglądać nader blado. W roku 1995, w drugiej turze wyborów prezydenckich wzięło udział blisko 70% uprawnionych do głosowania Polaków. Ale czy głosowaliśmy wówczas tylko kierując się naszymi partyjnymi identyfikacjami? Ogólnie można powiedzieć, że zjawisko identyfikacji z partią najsilniej występuje w starych demokracjach o stabilnej i wyrazistej scenie politycznej. Na dodatek nie jest to jedyny model wyjaśniający udział w wyborach.


   Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku popularna na gruncie psychologii bywała tzw. psychologiczna teoria decyzji. Znajdowała zastosowania w wielu sferach. Odwoływała się do niej także psychologia polityczna. Wydaje się, że najszerszym czy „najbardziej” pojemnym pojęciowo sposobem wyjaśniania zachowań wyborczych jest tzw. model racjonalnego wyborcy. Posługuje się takimi pojęciami jak koszty, korzyści, prawdopodobieństwo. Racjonalność decydenta oznacza – w pewnym uproszczeniu – uzyskiwania pozytywnego bilansu strat i zysków. Jestem racjonalny wówczas, gdy –  przynajmniej – nie straciłem; a jeszcze bardziej racjonalny jestem wtedy – gdy zyskałem.


   Podstawowe twierdzenie „modelu racjonalnego wyborcy” można sformułować następująco: człowiek udaje się do urny wyborczej i powierza komuś swój głos wtedy, gdy sądzi, że ma szanse przyczynić się do zwycięstwa kandydata, co w konsekwencji przyniesie mu (wyborcy) korzyści przekraczające koszty poniesione w związku z głosowaniem.


   Warto zwrócić uwagę, że kategorie zysków i kosztów są bardzo szerokie. Można wyróżnić co najmniej trzy ich grupy: materialne (fizyczne), poznawcze i emocjonalne. Przykładem przewidywanego zysku materialnego może być nadzieja żywiona przez biznesmena, że wygrana partii ekonomicznie liberalnej polepszy finansowy stan jego firmy (i jego osobiście). Głosując na kandydata, który głosi idee czy poglądy podobne do naszych, możemy liczyć, że urzeczywistniona zostanie nasza wizja dobrego świata – to zysk poznawczy. Skutkiem udania się do urny wyborczej, nawet gdy nie mamy zbyt sprecyzowanych preferencji, może być uniknięcie poczucia winy z niewypełnienia „obywatelskiego obowiązku” – emocjonalnym zyskiem jest uniknięcie negatywnych emocji. Przykładem przewidywanego kosztu materialnego może być fizyczny wysiłek, jaki trzeba włożyć w akt głosowania, np. trud jaki trzeba włożyć  w USA w rejestrację na liście wyborców. Nieprzypadkowo frekwencja wyborcza na obszarach wiejskich bywa mniejsza w dni, kiedy nie dopisuje pogoda.


Często przytaczanym w literaturze kosztem poznawczym jest rozumienie sytuacji politycznej. W wyborach odbywających się w latach dziewięćdziesiątych w Polsce  największą frekwencją wyborczą odnotowano, gdy tzw. scena polityczna była jasna i łatwo czytelna (np. wybory prezydenckie w roku 1995), natomiast najmniejszą, wówczas gdy, podziały polityczne były pogmatwane i trudne „do objęcia rozumem” przez tzw. zwykłego człowieka. Koszty emocjonalne niekiedy wiążą się z głosowaniem na zasadzie wyboru „mniejszego zła”.  Np. w roku 1990 w Polsce niektórym wyborcom, którzy w II turze oddali swój głos na L. Wałęsę, aby uniemożliwić wygraną S. Tymińskiemu, towarzyszył potem powyborczy „kac moralny”.


   Model racjonalnego wyborcy opiera się na nader trywialnym założeniu, że wolimy, by było nam lepiej niż gorzej. Okazuje się jednak, że pozwala on jeżeli nie zrozumieć, to przynajmniej przybliżyć różne powody głosowania.


   Model ten ma jednak istotny teoretyczny mankament. Ważnym jego komponentem jest subiektywne prawdopodobieństwo wywarcia wpływu na wynik wyborców (w wersji sformalizowanej to iloczyn tego prawdopodobieństwa i oczekiwanych zysków winien przewyższać ponoszone koszty). Wiadomo jednak przecież, że wyborca dysponuje tylko jednym głosem, a zatem prawdopodobieństwo wywarcia wpływu na wynik wyborów jest niezwykle niskie – wynosi zwykle jedną wielomilionową. W podstawowej wersji omawianego modelu wyborca –  z założenia – podejmuje decyzję wyborczą jako izolowana jednostka ludzka.  W rzeczy samej, każdy z nas nosi na sobie „piętno” grup, społeczności, społeczeństwa, w których wyrastał czy w których egzystował.


   Psychologia dostrzega – przynajmniej dwa rodzaje tożsamości. Pierwszą można nazwać „indywidualną”. Tu o naszym „ja” decydują nasze jednostkowe, indywidualne właściwości. Istnieje też jednak tożsamość „społeczna”. Każdy z nas myśli tu o sobie używając kategorii „my”. Przykładowo, ja to: Krzysztof Korzeniowski, jedyny autor tego tekstu, osoba posiadająca te właśnie cechy, które posiada, doznająca niepowtarzalnych wzruszeń czy wspomnień, osoba myśląca i czująca teraz w ten właśnie sposób. Ale też ja to – Krzysztof Korzeniowski – Polak , mężczyzna psycholog uprawiający psychologię polityczną, syn i mąż, zwolennik pewnego rodzaju światopoglądu, wyznawca jakiejś religii. Czy my obaj zawsze zachowujemy się tak samo, czy zawsze różnie?


   Oba rodzaje tożsamości nie wykluczają się nawzajem. Zwykle jestem i sobą samym (pojedynczą jednostką), i członkiem zbiorowości (Polakiem). Jednak w różnych sytuacjach któryś z aspektów mojej tożsamości może górować nad drugim. Wróćmy do sytuacji wyborów. Stojąc przed urną wyborczą, ja to nie tylko ja. Dokonując racjonalnej decyzji wyborczej, o ile może ona być racjonalna, odwołujemy się zwykle do naszej tożsamości „społecznej”. Oddajemy nasz pojedynczy głos jako reprezentant jakiegoś „my”. To „my” może być rozmaite (np.: Polacy, biedacy, koszalinianie, inteligencja itp.).


Dopiero wierząc, że jest „nas” wielu, mogę wysoko szacować prawdopodobieństwo wygranej swojego („naszego”) kandydata. Można by zatem sądzić, że model racjonalnego wyborcy jest w stanie wyjaśnić udział w wyborach dopiero wtedy, gdy uwzględnimy różne możliwe identyfikacje społeczne samego wyborcy.


 


Krzysztof Korzeniowski

W wydaniu 10, czerwiec 2000 również

  1. Z KRAKOWA DO BRUKSELI

    Lobbing integrujący
  2. UWAGA! WYBORY

    Dlaczego głosujemy?
  3. ZNAKI CZASU

    Europa bez granic
  4. ARCHIWUM KORESPONDENTA

    Lobbing Busha w ONZ
  5. JACY JESTEŚMY

    Nieufni męczennicy, czyli ofiary niewybaczalnej krzywdy
  6. W SAMOOBRONIE

    Unia konsumentów
  7. WIDZIANE Z WYSPY

    "Czerwony Ken" czy "Obywatel Ken"?
  8. REGULACJE LOBBINGU

    Pro publico bono
  9. SEMANTYKA

    Lobby - nazwa grobem kwestii
  10. UMYSŁ LIDERA

    Być i mieć czyli najpierw charakter
  11. DECYZJE I ETYKA

    Rzecz o gwizdaniu
  12. SZTUKA MANIPULACJI

    Gra znaczonymi kartami
  13. BEZPIECZEŃSTWO

    Ciągła rywalizacja