Established 1999

PUNKT WIDZENIA

13 listopad 2009

Lojalny sierżant

Moim obowiązkiem było, bez względu na to, co się zdarzy, być absolutnie wiernym prezydentowi i tego starałem się dochować. – mówi mec. Lech Falandysz.

 


Z prof. prawa LECHEM FALANDYSZEM


 


rozmawia Damian A. Zaczek


 


Jeśli Pan pozwoli, zacznijmy od przypomnienia, wyjaśnienia terminu „falandyzacja prawa”?


         Termin przeszedł już do słowników i encyklopedii. Definicja Władysława Kopalińskiego, która mi nie odpowiada, ma następujący sens: jest to rodzaj działania na granicy prawa czy też poświęcenia prawa dla osiągnięcia ważnych celów politycznych. To nie zupełnie tak było. Kiedy pracowałem dla prezydenta Wałęsy mieliśmy tylko małą konstytucję. W tamtych pionierski czsach zjawiskiem zupełnie naturalnym była rywalizacja poszczególnych ośrodków władzy o swoje miejsce w przyszłym ustroju. Dała również o sobie znać pewna nieszczęsna przedwojenna tradycja walki obnozu prezydenckiego z obozem parlamentarnym. Wtedy prezydent Wałęsa był sam przeciw całemu parlamentowi. Był to spór o władzę.


Jaka była tu Pańska rola jako prezydenckiego prawnika?


            W tym przedkonstytucyjnym okresie znalazłem możliwości takiej interpretacji prawa, która była korzystna dla prezydenta i której nie mógł zakwestionować parlament. Nawet Trybunał Konstytucyjny miał trudności z rozstrzygnięciem sporu. W efekcie pojawił się pejoratywny termin „Falandyzacja prawa”, który wymyśliła Ewa Milewicz. To ona pierwsza powiedział, że prezydent Wałęsa falandyzuje prawo. Politycy nie bardzo rozumieli ci ja robię. Rozumieli natomiast prawnicy i traktowali falandyzowanie jako normalne procedury wykładnicze, lecz trzeba  przyznać – dość śmiałe.


Dlaczego Pan falandyzował? Czy była taka konieczność, bo prawo było niedoskonałe?


            Budowla konstytucyjna nie była jeszcze skończona i każdy – Sejm, Senat, Sąd Najwyższy, prezydent – walczył o miejsce w nowym ustroju. W nowej konstytucji prawie wszystkie moje możliwości interpretacyjne zlikwidowano. Bardzo starannie wypełniono te luki, aby falandyzowanie więcej nie mogło się powtórzyć.


Czy rzeczywiście dzisiaj nikt nie próbuje falandyzować?


         Mnister Kalisz, jako prezydencki prawnik, nie ma takiej potrzeby, gdyż działa w sytuacji o wiele bardziej ustabilizowanej. Poza tym obecnie, zgodnie z Konstytucją, pozycja prezydenta nie jest zbyt mocna. Dzisiaj rząd rządzi.


Pełni Pan przy prezydencie Wałęsie rolę doradcy i eksperta…


         Do pracy u prezydenta Wałęsy poszedłem jak na służbę do wojska, choć czasy były pokojowe. Funkcja była bez znaczenia, ja nie miałem nic wspólnego z administracją, biurokracją. Byłem tylko prawnikiem prezydenta. Ta funkcja też nie była doradcza, bo bycie doradcą prezydenta Wałęsy jest rzeczą niewykonalną. Szef zawsze lepiej wiedział. Ja byłem tylko takim falandyzatorem i w zakresie prawa prezydent dał mi wolną rękę.


Czy starał się Pan o stanowisko w Kancelarii Prezydenta?


         Ja nigdy się o żadne stanowisko nie starałem. To prezydent zauważył którąś z moich radykalnych wypowiedzi w telewizji. Pomógł Andrzej Zakrzewski, który po odejściu Jarosława Kaczyńskiego i związanych z nim ludzi, właśnie organizował nową ekipę. Propozycję uznałem za zaszczyt. Zresztą, czasy były takie, że nie można było odmówić.


Był Pan więc urzędnikiem czy politykiem?


            Prawnika nie da się włożyć w całości w te dwie kategorie. Ja nigdy w życiu nie byłem urzędnikiem. Jako pierwszy prawnik prezydenta mianowałem siebie sierżantem. Politykiem nie byłem wogółe, bo ja polityki nie lubię, nie pcham się do niej. Prawnik to jest taki polityk z konieczności


Ale uczestniczył Pan w wielkiej polityce.


            Oczywiście, uczestniczyłem, ale nie przez gadanie, ale poprzez konkretne posunięcia prawne. Staram się mówić jak najmniej, choć miałem dobre stosunki z dziennikarzami. Ja nie byłem w stanie wytłumaczyć podstaw prawa szerokiej publiczności, więc ludzie myśleli, że robię jakieś magiczne sztuczki.


Czy odczuł Pan na sobie próby działań lobbingowych?


            Mnie na szczęście ten kanał lobbingowy omijał. Ja walczyłem o ustrojową pozycję prezydenta, nie działałem w sferze gospodarki. Wiele osób zabiegało o rozmowę z prezydentem. To były początki demokracji, wszystko działo się w sposób niezorganizowany.


Według mojej wiedzy, prezydent nie angażował się w te sprawy. To były początki lobbingu, skądinąd normalne, choć z punktu widzenia ustabilizowanej gospodarki rynkowej mogły trochę dziwić swoją prostotą, czy nieskomplikowaniem. Niewiele mam tutaj wiedzy. Prawnika te sprawy omijały.


Niedawno mówiło się, a teraz przestało, o potrzebie uchwalenia ustawy lobbingowej. Czy taki akt prawny jest w Polsce potrzebny?


            Ustawa jest potrzebna, bo w każdej gospodarce wolnorynkowej jakieś zasady działalności grup interesu i ich relacji z władzą muszą być uregulowane. U nas mamy tylko regulację negatywną – czego nie można. Niektórym ludziom interesu może podobać dię taka partyzantka. To jeszcze pozostałość po dawnym systemie. Trudno odróżnić płatną protekcję od lobbingu.


Czym dla Pana jest lojalność?


            Lojalność to jest ważna rzecz. Trudno ją zachować, bo człowiek jest tylko człowiekiem, ulega różnego rodzaju pokusom, czy wewnętrznym słabościom. Ja bym chciał móc powiedzieć o sobie, że jestem człowiekiem lojalnym. Moim obowiązkiem było, bez względu na to, co się zdarzy, być absolutnie wiernym prezydentowi i tego starałem się dochować.


Dziękuję za rozmowę.


           


 


 

W wydaniu 5, styczeń 2000 również

  1. SUMIENIE A ETYKA

    Niepotrzebny dylemat?
  2. PUBLIC AFFAIRS

    Inne spojrzenie
  3. DECYZJE I ETYKA

    Dobrzy ludzie i trudne decyzje
  4. SZTUKA MANIPULACJI

    W ręce Waści perswaduję
  5. ARCHIWUM KORESPONDENTA

    Lobbyści w Waszyngtonie
  6. PUNKT WIDZENIA

    Lojalny sierżant
  7. CZAS PRZEMIAN

    Nowe grupy nacisku
  8. LOBBING W BRUKSELI

    Lublin jak Laponia
  9. HANNA SUCHOCKA DO RADY EUROPY

    Przegrana kampania
  10. REPRYWATYZACJA

    W obronie prawa
  11. ROK WYBORCZY

    Mam wizję, mogę kandydować