Established 1999

POLSKI LOBBING W BRUKSELI

3 marzec 2008

Brak odwagi i wyobraźni

Negocjacje z Unią Europejską to nie żarty. Profesjonalna, systematyczna promocja Polski w Unii i lobbing prowadzony przez całe polskie społeczeństwo, a zwłaszcza organizacje producentów, sektorowe, zawodowe, bardzo by pomógł naszym staraniom o członkostwo. Wszyscy się z tym zgadzają, ale w Brukseli niewiele się zmienia. Dyplomaci z Przedstawicielstwa RP przy Unii Europejskiej są zbyt zajęci, a lobbystów pozarządowych – jak na lekarstwo. Polacy ze swoim ogromnym rolnictwem powinni zająć się jak najszybciej lobbingiem rolniczym. Rolnictwo jest jedną z dziedzin, w których lobbing przybiera ostre formy i uchodzi za jedno z najpotężniejszych lobby w Brukseli.

MAŁGORZATA GRZELEC


 


Korespondencja z Brukseli


 


Specjaliści mówią: „Zdradź mi, jaki masz lobbing, a powiem ci, ile znaczysz w Unii Europejskiej”. Na pewno trochę przesadzają, ale coraz częściej okazuje się, że mają wiele racji. Nie wystarczy odpowiednia liczba głosów w unijnej Radzie, posłów w Parlamencie Europejskim, czy komisarzy i wyższych urzędników w Komisji. Nie wystarczy nawet kilkuset dyplomatów w oficjalnym przedstawicielstwie przy Unii Europejskiej.


 


         Bruksela jest stolicą nie tylko Europy, ale i europejskiego lobbingu, który rozwija się bardzo dynamicznie wokół unijnych instytucji. Umiejętne posługiwanie się nim wymaga nakładów, ale przynosi z czasem wymierne korzyści. W przeciwnym razie po Brukseli nie krążyłoby kilka tysięcy suto opłacanych lobbystów.


         Polska, dzięki której runął Mur Berliński, miała jeszcze do niedawna dobrą prasę w Unii, ale – w miarę jak postępuje wzajemne otwarcie gospodarcze oraz nasze targi o warunki członkostwa – niegdysiejszy entuzjazm ustępuje sceptycyzmowi. Społeczeństwa unijne obawiają się napływu taniej siły roboczej, drobnej i zorganizowanej przestępczości, kosztów objęcia naszego zacofanego rolnictwa i innych ubogich regionów hojnymi dotacjami Unii. A przemyślanej strategii promowania Polski jak nie było, tak nie ma.


         Polskie grupy interesu sięgały po lobbing dotychczas tylko sporadycznie, często w sytuacji zagrożenia – gdy już pojawiło się na horyzoncie postępowanie antydumpingowe. „Wymuszane sytuacją, nie było systematyczne, przemyślane, zaprojektowane na dłuższy okres zbliżanie się do organizacji wspólnotowych. Świadomość potrzeby takich działań jest stosunkowo niska, samoorganizacja biznesu w Polsce nie dokona się z dnia na dzień” – przyznaje polski ambasador przy UE Jan Truszczyński.


         Według ambasadora Truszczyńskiego, wysiłek promocyjny i lobbingowy trzeba podzielić na trzy strefy. Czym innym jest tworzenie pozytywnego wizerunku kraju. To należy do wszystkich, ale najbardziej do rządu. Czymś innym jest przekonywanie nieprzekonanych i neutralizowanie negatywnego wpływu na przebieg negocjacji z Unią ze strony interesów sektorowych, branżowych czy regionalnych. Trzeba temu przeciwdziałać przede wszystkim odpowiednią ilością informacji wysokiej jakości przekazywanej partnerom do negocjacji i grupom nacisku. Tym powinny się zajmować zarówno czynniki oficjalne jak i odpowiednie grupy interesów z Polski.


         To „przekazywanie informacji” przybiera niekiedy oryginalne formy. W Brukseli spotyka się więcej „niezależnych” ekspertów przymykających oko na problemy gospodarcze i polityczne innych kandydatów do Unii, niż równie pobłażliwych dla Polski. Czyżby dlatego, że niektóre kraje zlecają tutejszym prestiżowym ośrodkom badawczym wykonanie różnych projektów za niewykorzystane pieniądze z unijnego programu PHARE?


         Trzecia strefa lobbingu to, według ambasadora Truszczyńskiego, „sieć kontaktów i współpracy między rozmaitymi organizacjami branżowymi, które reprezentują w Brukseli interesy klientów lub członków z obszaru Unii, a odpowiednikami w Polsce. To, przede wszystkim, same organizacje w Polsce powinny być zainteresowane, aby docierać do partnerów w Brukseli” – uważa ambasador.


         Negocjacje z Unią Europejską to nie żarty. Profesjonalna, systematyczna promocja Polski w Unii i lobbing prowadzony przez całe polskie społeczeństwo, a zwłaszcza organizacje producentów, sektorowe, zawodowe, bardzo by pomógł naszym staraniom o członkostwo. Wszyscy się z tym zgadzają, ale w Brukseli niewiele się zmienia. Dyplomaci z Przedstawicielstwa RP przy Unii Europejskiej są zbyt zajęci, a lobbystów pozarządowych – jak na lekarstwo. Jedynym w tej chwili stałym przedstawicielem, zachwalającym walory Polski, jest Krzysztof Turowski – dyrektor dwuosobowego Polskiego Ośrodka Informacji Turystycznej, przemianowanego na Centrum Promocji Polski. Przez jakiś czas działał też Zdzisław Gumkowski reprezentujący organizacje rolnicze. Dzięki pieniądzom z unijnego funduszu PHARE udało mu się przełamać pierwsze lody w kontaktach między związkami rolniczymi w Polsce i unijnymi w Brukseli.


         Ale gdy braknie unijnego dofinansowania, kończy się polski lobbing, bo nasze domorosłe grupy interesów nie są aż tak zainteresowane posiadaniem tu stałego przedstawicielstwa, aby pokrywać koszty jego pracy w Brukseli. Zresztą są często skłócone i zbyt upolitycznione, aby oderwać się od partyjnych powiązań swoich liderów. Przez stolicę Europy wciąż przewijają się wprawdzie reprezentanci rozmaitych polskich grup zawodowych, ale większość z nich traktuje te krótkie kilkudniowe pobyty jak wycieczki, a w najlepszym razie – jak okazję do nawiązania czysto prywatnych kontaktów.


         Wielu z nich uważa też, że to Unia powinna wkładać więcej wysiłku, żeby nas poznać, zrozumieć i… zachęcić polskich eurosceptyków do integracji. W końcu Unii też powinno zależeć na naszym przystąpieniu. Polska jest największym krajem Europy Środkowo-Wschodniej, ma ważne położenie strategiczne, doświadczenie w interesach z dawnym ZSRR, wielki rynek szybko bogacących się 40 milionów konsumentów, dynamicznych przedsiębiorców, pomysłowych inżynierów, przebogatą kulturę… Jednym słowem – bez Polski poszerzenie Unii nie ma sensu. Jest w tym sporo racji, ale unijnym zwolennikom włączenia Polski do UE trzeba pomóc.


         Sondaże opinii publicznej wykazują, że społeczeństwo Niemiec, które z racji sąsiedztwa powinno być najbardziej zainteresowane naszym członkostwem, odnosi się bez entuzjazmu do tej perspektywy. A współcześni zachodni politycy w coraz większym stopniu  sugerują się sondażami opinii publicznej. Oczywiście, nie stać nas na masowe kampanie promocyjne we wszystkich państwach Unii, ale aktywniejsza promocja jest niezbędna. Cenne są, często indywidualne, inicjatywy poszczególnych ambasadorów czy szefów instytutów kultury, ale przydałaby się przemyślana strategia. Warto określić cel, środki, rozejrzeć się za potencjalnymi sojusznikami. Być może zacząć od środowisk opiniotwórczych i tych sektorów, które powinny najwięcej skorzystać na naszej obecności w Unii.


         Na pewno nie wystarczy ciężko pracować, dynamicznie się rozwijać, szybko dostosowywać do norm europejskich, ale trzeba też umieć się zareklamować. I to takim językiem, który najlepiej przemawia do obywateli UE. Niestety, nasi przedstawiciele wolą utyskiwać na eurobiurokrację, przyjmować postawę wielkomocarstwową, chwalić się po amerykańsku, a nie w bardziej wyrafinowanym europejskim stylu. A przy tym – nie dotrzymywać terminów, nie wypełniać zobowiązań. „Jesteśmy na pewno najbardziej wyrazistym narodem  spośród kandydujących do Unii, wielu ceni nas za charakter i fantazję, ale nie można z tym przesadzać” – mówi Lucyna Gutman-Grauer, szefowa jednej z dwóch szkół public relations i lobbingu w Brukseli i nie zauważa jednak szczególnego naporu Polaków na szkoły lobbingu.


         Warto skupić się na grupach interesów, które już nachodzą zespół negocjacyjny Komisji Europejskiej i własne ministerstwa w unijnych stolicach. Tym więcej, że mniej lub bardziej sporadyczne kontakty nawiązały grupy biznesmenów, producenci zboża czy stali, organizacje rolnicze, stowarzyszenia naukowców czy adwokatów. Pionierem był w tym względzie NSZZ „Solidarność”, nieprzerwanie wspierany od 1980 roku przez światowe i europejskie konfederacje związkowców.


         Ale mało kto może z czystym sumieniem powiedzieć, że jego kontakty z odpowiednikami w Unii polegają na prawdziwej interakcji. To znaczy, że dzięki nim uczy się skomplikowanych mechanizmów unijnych w praktyce i ta wiedza skłania go raz po raz do zmiany postępowania w kraju. A z drugiej strony – że sam znacząco i systematycznie wpływa na sposób myślenia i decyzje swoich unijnych partnerów. Bo – przy tak niewielkim nakładzie wysiłków lobbingowych – o systematycznym wpływaniu na organy decyzyjne UE w ogóle nie może być mowy.


         Według Christiana Le Clercqa, który od kilku lat szkoli adeptów tej sztuki w swoim Europejskim Instytucie Spraw Publicznych i Lobbingu, przy Unii w Brukseli działa stale 10-14 tysięcy ludzi zajmujących się zawodowo wpływaniem na opinię innych. Liczba firm, stowarzyszeń, instytutów, dla których pracują wzrosła w ostatnich pięciu latach z 2,5 do 4 tysięcy. To jeszcze nie Waszyngton, gdzie przed kilku laty oceniano liczbę lobbystów na 20 tysięcy, ale Le Clercq przewiduje, że za pięć lat Bruksela dogoni stolicę USA. Uwzględnia przy tym nasz potencjalny wkład w rozwój brukselskiego lobbingu. Oby się nie przeliczył.


         Lobbing w Brukseli prowadzą też zacofane unijne regiony, nawet uniwersytety walczące o dotacje i granty z unijnej kasy. Choć decydujący wpływ na wybór projektów mają własne rządy i pieniądze muszą przejść przez rozdzielnik w kraju, każdy chce dowiedzieć się u źródła o swoich szansach i prześledzić całą drogę projektu zgłaszanego do sfinansowania z unijnej kasy. A walka o pieniądze zaczyna się już na etapie tworzenia prawa. Za wieloma pomysłami zmian, zaostrzenia prawa, wprowadzenia nowego stoją unijne lobby, które albo chcą obniżyć koszty produkcji i sprzedaży, albo przeciwnie – tak je podnieść, żeby utrącić konkurencję spoza Unii.


         Stąd te wszystkie znormalizowane krzywizny bananów czy rozmiary prezerwatyw. Grupy interesu już dawno przekonały się, że nie wystarczy robić swoje i spokojnie czekać, aż urzędnicy Komisji Europejskiej zaproponują właściwe wspólne działania i przepisy, a demokratycznie wybrani politycy zatwierdzą je po to, aby ci sami eurokraci mogli następnie wcielać je w życie. Nie kwestionując dobrej woli brukselskich urzędników, kontrolujących ich polityków i ekspertów z państw Unii oraz członków Parlamentu Europejskiego, zainteresowani wolą im „podpowiadać” i przyglądać się rezultatom.


         Także kraje nie należące do „piętnastki” już dawno zorientowały się , że w Brukseli nie wystarczą nawet bardzo energicznie działające ambasady. Ich możliwości personalne, finansowe i protokolarne są ograniczone. Rządy amerykański, japoński czy szwajcarski nigdy nie krępowały się, gdy trzeba było interweniować w obronie interesów własnych obywateli, firm czy banków, ale i tak prywatni lobbyści z tych krajów mieli tu zawsze pełne ręce roboty. Z Amerykanami nie ma się co porównywać, ale już z Norwegami czy Turkami trzeba. Mimo różnic w liczbie ludności oba kraje mają porównywalny z Polską potencjał gospodarczy. I lobbystów z jednego i drugiego widać w Brukseli, w przeciwieństwie do Polaków.


         Polacy ze swoim ogromnym rolnictwem powinni zająć się jak najszybciej lobbingiem rolniczym – twierdzą specjaliści w Brukseli. Rolnictwo jest tradycyjnie jedną z dziedzin, w których lobbing przybiera ostre formy, a zrzeszenie unijnych federacji producentów rolnych i spółdzielni rolniczych COPA-COGECA uchodzi za jedno z najpotężniejszych lobby w Brukseli. Jego szefowie przyznają, że polscy rolnicy mogą w przyszłości okazać się cennymi sojusznikami. Ale trzeba o tym nieustannie przypominać.


         Nie zawsze wypada to robić polskim dyplomatom. Z drugiej strony, trudno się dziwić, że z trudem organizujące się rozmaite grupy interesów w kraju, nawet jeśli rozumieją potrzebę lobbingu w Brukseli, oglądają się na rząd i publiczne pieniądze. W gorzej zorganizowanych czy biedniejszych społeczeństwach Unii też tak było. Większość przedstawicielstw rolników z państw członkowskich przy COPA-COGECA powstawała dzięki wsparciu rządów. Ale na rząd trzeba naciskać. Nie tylko po to, żeby sam bronił naszych interesów tam, gdzie może i powinien, ale też by mógł zorganizować własną obronę tam, gdzie mu nie wypada albo gdzie zwyczajnie nie może.


         Wiele unijnych zrzeszeń zaoferowało polskim partnerom status członków stowarzyszonych, ale Polacy przyjeżdżając na ich spotkania z Warszawy nie mając na miejscu stałych, dobrze zorientowanych przedstawicieli, którzy mogliby przekonywać do swoich racji także innych uczestników brukselskiej gry interesów. Wpływy NSZZ „Solidarność”, który dwa lata temu wyprzedził wszystkich we wchodzeniu do „struktur poziomych” Unii i jako jedyna polska centrala związkowa stał się pełnoprawnym członkiem Europejskiej Konfederacji Związków Zawodowych, nie są równoważone obecnością Polaków w unijnych organizacjach pracodawców. Ich stowarzyszenie UNICE przyjęło wprawdzie do swojego grona Konfederację Pracodawców Polskich, ale jedynym stale urzędującym przedstawicielem Europy Środkowej w brukselskiej siedzibie UNICE jest wysłannik przemysłu czeskiego. Polacy są zbyt zaabsorbowani rywalizacją w kraju.


 


Małgorzata Grzelec


Bruksela

W wydaniu 1, wrzesień 1999 również

  1. SZTUKA MANIPULACJI

    Polityka a interesy
  2. DYPLOMACJA

    Świadomość korzyści i kosztów
  3. LOBBY TYTONIOWE

    Palą ci, którzy lubią
  4. PRYWATNI PRZEDSIĘBIORCY

    Partnerzy dla decydentów
  5. EKOLOGIA

    Przyjaźni środowisku
  6. ESPERANTO

    Język dla każdego
  7. POD SKRZYDŁAMI KANCLERZA

    Serce Schroedera bije dla VW
  8. SONDA

    Czy w Polsce potrzebny jest lobbing i dlaczego?
  9. GRODZISK MAZOWIECKI

    Park rozrywki
  10. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Siedem kultur kapitalizmu
  11. DECYZJE I ETYKA

    Test Słoneczny
  12. POLSKI LOBBING W BRUKSELI

    Brak odwagi i wyobraźni
  13. TEORIA I PRAKTYKA

    Lobbing a proces decyzyjny
  14. CO TO JEST LOBBING

    Jawnie i w kuluarach
  15. POLSKI LOBBING DO NATO (cz. 1)

    Lobbowanie na rzecz rozszerzenia
  16. W SEJMIE RP

    Niemowlęcy wiek lobbingu
  17. MEANDRY INTERPRETACJI

    Dobrze być decydentem
  18. Z KIM I DOKĄD ZMIERZAMY

    Od redaktora, zespołu i wydawcy
  19. JEST TAKA GMINA

    Przyspieszanie inicjatyw