POEZJA DECYDENTA
Raz pewien mały trzmiel
Nie tylko "port to jest poezja" czy wyjątkowo smakowite danie. więcej...
To polowanie, to na wilki polowanie,
i nie ma żadnych szans, już pierwszy wystrzał padł,
nagonki słychać wrzask, złowrogie ujadanie –
za nami psy, przed nami rzędy krwawych szmat.
(Włodzimierz Wysocki, Polowanie na wilki, słowa polskie Michał B. Jagiełło, ze zbioru Głos gitary tłucze w mur 30 piosenek na głos i gitarę, Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Kraków 1989).
Homines lupis lupis
Pewien młody wilczek był taki słodki, że kiedy Człowiek spotkał go w lesie nieopodal swojej posesji, zabrał go do siebie do domu na wychowanie. Karmił wilczka jak psiaka, trzymał go w domu i nałożył mu na szyję śliczną czerwoną obróżkę z dzwoneczkiem, który głośno dzwonił, kiedy wilczek biegał po podwórku, bawiąc się z Burkiem. Stary stróż Burek przyjął wilczka do swojego stada i traktował jak każdego psa owczarka. Wilczek, zwany „Czerwoną Obróżką”, bawił się często z córką Człowieka i był ulubieńcem starszej pani, jego ciotecznej babki, znanej w okolicy z opieki nad bezdomnymi kotami i psami. „Czerwona Obróżka” był bardzo bystrym zwierzakiem, uczył się szybko i wiele potrafił. Zdarzało się, że sam zanosił do babci koszyczek z ciastem, upieczonym przez żonę Człowieka. Jedynie czasami, w środku nocy, wymykał się na skraj lasu i wył cichutko do księżyca.
Pewnego razu „Czerwonej Obróżce” znowu powierzono odpowiedzialne zadanie.
– Chodź tu, Obróżko, – powiedziała pani do wilczka – masz tu koszyczek z ciastem. Zanieś do babci i zaraz wracaj. Obróżka ruszył przed siebie, a dzień był piękny, ciepły, powietrze wypełnione zapachami, niezwykle atrakcyjnymi dla wilczka. Biegł najpierw skrajem łąki, a potem skrócił sobie drogę przez las. A w lesie było tak wspaniale! Wysokie drzewa rzucały cienie, poniżej krzewy i paprocie, zeschłe liście przyjemnie szeleszczące pod łapkami, gdzieniegdzie kałuże z ciepłym błotkiem, rozchlapującym się pięknie na boki, raj na ziemi. Wilczek zboczył ze ścieżki na miękki, szmaragdowy mech. Odstawił koszyczek i zaczął biegać wśród drzew, ścigając motyle, węszył, a ze wszystkich stron docierały piękne zapachy, dotąd nieznane młodemu zwierzątku. W oddali poczuł ludzkie wonie, wprawdzie obce, ale przecież niestraszne szczeniakowi, wychowywanemu przez Człowieka. Z ciekawości pobiegł w ich stronę. Wyjrzał spomiędzy paproci i zobaczył niewielką polanę, na której stały trzy zielone ludki. Od stóp do głów ubrane w podejrzanie śmierdzące ubrania, trzymały w rękach jakieś długie przedmioty. Głośno rozmawiały, śmiały się i trzęsły grubymi brzuszyskami. W pewnej chwili wilczek poruszył się, dzwoneczek na jego szyi zadzwonił i jeden z „zielonych” spostrzegł wilczy pyszczek wychylający się z lasu.
– Zobaczcie, to chyba młody wilk – usłyszał Czerwona Obróżka. – A co on tam ma na szyi? – Dzwoneczek znowu odezwał się, kiedy wilczek skulił się z niepokojem i zaczął powoli wycofywać się do lasu. Zielone potwory szły w jego stronę i znalazły się niebezpiecznie blisko zarośli. Ich zapach nie wydawał się godny zaufania. Zwykłe ludzkie wonie mieszały się z czymś niepokojącym, wrogim, mdłym i gorzkim. Czerwona Obróżka pełzał w stronę wysokich paproci, a dzwoneczek cichutko podzwaniał, ujawniając jego położenie.
– Złapmy go – odezwał się jeden z nich. – Mój kolega prowadzi małe zoo, ten wilk będzie niezłą atrakcją.
– No co ty – zaprotestował drugi. – Przecież to nielegalne. Chcesz mieć problemy?
– A kogo to obchodzi? Jednego wilka mniej na wolności… Już dość ich się namnożyło, ręce świerzbią, a polować nie wolno. Tylko te dziki i dziki, już mi się znudziło. Zresztą ten jest na pewno oswojony. Chyba to Człowiek ze Wsi przygarnął szczeniaka. A miał pozwolenie?
– No dobra, niech będzie. Idziemy po niego. Trzeba go jakoś zwabić.
Byli to tak zwani myśliwi. Panowie, którzy bardzo lubią chwalić się swoimi „staraniami” o ochronę przyrody. Faceci, którzy z zapałem dbają o utrzymywanie „odpowiedniej” populacji dzikich zwierząt. Ludzie (?) wołający o zezwolenie na „odstrzał” (czytaj: zabijanie) tych dwóch tysięcy polskich wilków, którym udało się zagościć w lasach. Żartownisie, utrzymujący, że wilki są sprawcami zbliżania się głodnych dzików do ludzkich siedlisk. Nienasyceni zabójcy, pragnący napawać się swoją mocą i władzą nad naturą, zdobywcy trofeów, „esteci” wieszający nad kominkiem rogi jelenia, zarzucający posadzki skórami dzików, noszący z upodobaniem lisie szuby, oszuści, wabiący zwierzęta do „karmników”, przy których stoją ambony strzeleckie, rozrzucający kukurydzę dla niewinnych ofiar, pragnących jedynie pożywić się zimą. Kłamcy, publicznie twierdzący, że bez nich dzika przyroda nie mogłaby poradzić sobie i po prostu współistnieć z ludzką cywilizacją. I, co gorsza, współpracujący z leśnikami, pozornie mającymi chronić zasoby leśne, posiadającymi wiele uprawnień, czyniących ich bezkarnymi w ich podejrzanym procederze.
A mały wilczek Czerwona Obróżka miał tylko cztery łapki, zdradzający go dzwoneczek i wilczą intuicję, przestrzegającą przed zbliżeniem do grupy „zielonych”.
Trzej myśliwi powoli podeszli do zarośli, w których ukrywał się nasz bohater. Zaczęli otaczać go z trzech stron. Jeden z nich wyciągnął z plecaka siatkę maskującą i nagle rzucił w stronę wilczka, czającego się wśród paproci.
– Ojej, co się dzieje, coś na mnie spadło, ratunku, ratunku, ratunku!!! – pomyślał wilczek, a powietrze przeszył jego rozpaczliwy skowyt.
– Łap go, żeby się nie wyszarpnął! – dzwoneczek zadzwonił głośno i zamilkł, zostając w siatce, podczas gdy Czerwona Obróżka znalazł się poza nią i zmykał co sił w łapkach. Po drodze złapał w zęby koszyczek dla babci, o którym niemal zapomniał, kiedy uciekał złoczyńcom.
– Gonimy go?
– Nie trzeba, on chyba niesie coś tej babce spod lasu, tam go dopadniemy.
Wilczek oddalił się od swoich wrogów i powoli, klucząc wśród drzew, zmierzał w kierunku domu babci. Miał zadanie do wykonania, a był grzecznym zwierzakiem i chociaż zboczył z trasy dla nęcących woni i dźwięków lasu, poczucie obowiązku wobec stada, którym byli „jego” ludzie, kazało mu zanieść to, co miał do zaniesienia, tam, gdzie mu polecono.
Tymczasem myśliwi podjechali swoim jeepem prosto na posesję babci, wyprzedzając Czerwoną Obróżkę.
– Dzień dobry, – krzyknął najgrubszy. – Jest pani w domu?
– Jestem, jestem, czekam na naszego sprytnego owczarka. Ma przynieść w koszyku świeże ciasto. Właśnie nastawiam wodę na herbatę – usłyszeli „zieloni”.
– Owczarka? Psa owczarka? – spytał jeden z nich.
– No właściwie nie wiadomo. To raczej młody wilk, ale chowany od szczeniaka, zachowuje się jak owczarek. A jaki mądry, jaki zręczny, jaki grzeczny!
– Wilk pozostanie wilkiem – odpowiedział kolejny z myśliwych. – Niech się pani nie da nabrać. Jeszcze panią ugryzie, albo i gorzej. Ja tam bym nie ufał wilkowi. Tfu, to odwieczny wróg człowieka. Nie czytała pani bajek? Skądś się one brały, chyba z życia.
– Co też pan opowiada! To są dopiero bajki. Mam do czynienia z różnymi zwierzętami i wiem, że ich agresja wynika ze strachu. Niestety często mają złe doświadczenia z ludźmi. A wilki to wspaniałe zwierzęta. Kochają rodzinę, dbają o swoje dzieci i starców, są bardzo troskliwe. One też chcą żyć. Są bardzo mądre. Ale ich przetrwanie jest zagrożone z powodu ekspansji człowieka. Wilki potrzebują terytorium do polowania, by wyżywić watahę. I to one dbają o równowagę w ekosystemie, bo w przeciwieństwie do was, myśliwych, wyłapują słabe i chore osobniki. A wy chcecie zdobyć jak najlepsze trofea i wykorzystujecie swoją przewagę techniczną, żeby zabić zwierzęta, które mogłyby przekazywać potomstwu najlepsze geny. To wasza działalność osłabia populację wielu zwierząt i zaburza równowagę w przyrodzie. Nie jestem taka nieświadoma, żeby wierzyć we wszystko, co mi tu próbujecie wmówić.
– Nic pani nie wmawiamy. Wilki napadają na owce hodowlane na Podkarpaciu, było o tym głośno. A nie słyszała pani o tych wilkach w Bieszczadach, co atakowały dzieci? – spytał myśliwy z niecierpliwością w głosie.
– I owszem, słyszałam i dowiedziałam się więcej o tej sprawie. – Babcia nie dała się zbić z tropu. – To były wilki dokarmiane wcześniej przez ludzi, nieodpowiedzialnych fotografów, którzy przywabiali je po to, by zrobić super zdjęcia dzikich zwierząt. I jeszcze był przypadek wilka, który był przygarnięty jako szczeniak, a potem porzucony. Jakie to nieetyczne! Nic dziwnego, że te nieszczęsne wilki szukały potem jedzenia u ludzi. A za zjedzone owce rolnicy dostają odszkodowanie od państwa, nie ma co robić hałasu.
– A ten wasz „owczarek” – myśliwy wymówił to słowo z naciskiem – to nie powinien zostać w lesie? Czemu wychowujecie go jak psa?
– Z początku nie było wiadomo, że to wilczek, – odrzekła babcia – a poza tym on był ewidentnie osierocony. Trzeba było go odratować, nakarmić, nawet weterynarz nie zorientował się od razu. A potem było za późno. Ale niech się pan nie martwi, – ostatnie zdanie babcia wypowiedziała z przekąsem – jesteśmy w kontakcie z odpowiednimi organizacjami. Może uda się przywrócić go do natury. Trzeba tylko umiejętnie znaleźć mu wilczą rodzinę…
– No dobra, na nas czas, – przerwał jej ten najgrubszy – właściwie chcieliśmy zapytać, czy wie pani coś o tej uszkodzonej ambonie przy polu kukurydzy.
– Pierwsze słyszę. Chyba nie myśli pan, że to ja zrobiłam. Ale też nie zmartwiła mnie ta wiadomość. Na jakiś czas macie utrudnienie w polowaniu i może ocali to chociaż jednego dzika. Całe szczęście, że wilki są pod ochroną. To wspaniale zwierzęta i zasługują na lepszy los. Zadziwiające, że w Europie cieszyły się złą sławą, a u Indian północnoamerykańskich wilk był zwierzęciem kultowym, pozytywnym, świętym. Wiedzą panowie, że sen o wilku, to dobra wróżba? A nasza Czerwona Obróżka jest najlepszym przykładem dobrego wilka. Niektórym zapewne przeszkadza, że wilk jest istotą wolną. Pamiętacie bajkę „Pies i wilk”? „Lepszy w wolności kęsek ladajaki, niźli w niewoli przysmaki”[1]… Cha, cha, cha…
– Dobra, dobra, pani nas tu zagaduje, a my jedziemy ambonę naprawić – niecierpliwie podsumował trzeci „zielony”.
– „Ambona”, – mruczała pod nosem babcia, kiedy wychodzili – co za określenie dla stanowiska snajpera – i nawet nie zauważyła, że zablokowali jej drzwi od zewnątrz.
W tym czasie Czerwona Obróżka zdążył dotrzeć na podwórko babci, postawił koszyczek z ciastem na ganku z tyłu domu, a że wiatr wiał od lasu, nie wywęszył myśliwych, którzy czekali od frontu. Pierwsze kroki wilczek skierował do szopy, w której zwykle przesiadywał stary pies, Pucek, miłośnik wylegiwania się na świeżym sianku w rogu pomieszczenia. Na nieszczęście wychodzący z domu myśliwi zobaczyli szary ogon znikający w drzwiach szopy i szybko pobiegli, by je zamknąć i zaryglować. Dopiero potem pojechali naprawić ambonę i zabrać klatkę z domu jednego z nich.
– A stara nie zadzwoni po pomoc, jak zorientuje się, że jest zamknięta? – zaniepokoił się najgrubszy.
– Nie widzisz, że komórka została tu na schodku? A stacjonarnego nie ma, tutaj nawet nie było linii telefonicznej – odpowiedział drugi.
– To wracamy po niego za jakąś godzinę, nie? Lepiej się pospieszmy. I załatw z tym kolegą, – odezwał się do inicjatora łapanki – żeby na początku ukrył go gdzieś, bo ktoś może skojarzyć, jak rodzina Człowieka rozpuści gęby.
Tak właśnie poczynali sobie „miłośnicy” natury, selekcjonerzy dzikich zwierząt, władcy lasu. Łapczywi, żądni przemocy, amatorzy zabijania, nosiciele dubeltówek, mięsożercy, wyśmiewający wegetarian i pacyfistów. Godni współczucia posiadacze atawistycznych genów.
Jak skończy się ta bajka o dobrym, bezbronnym wilku i złych, uzbrojonych ludziach? Jak to w bajce, zakończenie będzie optymistyczne.
Córeczka Człowieka, nie mogąc doczekać się na powrót wilczka ani dodzwonić do babci, przyjechała rowerem i otworzyła dom i szopę. Zwierzę z radości biegało w kółko i skakało, nawet Pucek ożywił się nieco.
Kobiety zdążyły sprowadzić aktywistę z organizacji prozwierzęcej i kiedy myśliwi zjawili się przy posesji, zobaczyli profesjonalne kamerę i mikrofon, wycelowane w ich stronę. Odjechali czym prędzej jak niepyszni, chcąc uniknąć nagłośnienia w mediach ich niecnego planu.
Czerwona Obróżka został ulokowany w sanktuarium wilków, gdzie przechodzi wilczą socjalizację. Wśród okolicznych wilków rozniosło się, że ludzie są jeszcze groźniejsi, niż myślały i omijają ich z daleka, a szczeniaki ukrywają jak najdalej od nich.
A owczarki, nauczone różnych sztuczek, jak noszenie koszyczka z wiktuałami, stały się ostrożne jak wilki i unikały myśliwych, rozpoznając ich z daleka po złym zapachu.
Zdarzyło się nawet, że Burek wypuścił się na samotny spacer do babci i kiedy był już blisko jej domu, zobaczył go z oddali myśliwy, chętny, by go potraktować jako bezpańskie zwierzę w lesie i zabić w majestacie prawa. Ale pies był czujny, ukrył się u babci, a kiedy „zielony” wszedł za Burkiem do szopy, babcia zamknęła go od zewnątrz i zadzwoniła po policję. Myśliwy musiał tłumaczyć się i wyjaśniać, że nie jest złodziejem.
A pies? Psa tam nie było. Pewnie miał facet zwidy i omamy, ale to nic dziwnego. Jak ma się takie niegodziwe zajęcie, prędzej czy później musi się oszaleć.
Jaki morał płynie z tej opowieści, zapytacie. No cóż, zwierzęta proponują taki oto manifest:
Dziesięć przykazań zwierzęcych:
DOROTA KRAMARCZYK
[1] Adam Mickiewicz, Bajki, Pies i wilk, w: Dzieła poetyckie, Nowogródek 1933, s.72
DECYDENT POLIGLOTA
Biznes po niemiecku
Książka jest przeznaczona dla osób, które chcą opanować niemiecką terminologię biznesową, samodzielnie bądź na wyspecjalizowanych kursach. więcej...