Established 1999

I CO TERAZ?

12 lipiec 2016

Powrót do przeszłości

Zemekis miał rację… Ten film to prawda prawd, a w czasie poruszamy się jakby w pętli, tylko w jej kolejnej sekwencji rzucają nam się w oczy nieco inne elementy rzeczywistości… Dzisiaj (UWAGA), wybiegając w przyszłość celem komentowania teraźniejszości sięgam w przeszłość – pisze Marek J. Zalewski.

Marek J. Zalewski - komentator spraw wszelkich, a szczególnie politycznych, ekonomicznych, społecznych, kulturalnych i sportowych

Otóż, w poreferendalny brexitowy weekend w „Gazecie Wyborczej” ukazał się artykuł, który pod tym linkiem można znaleźć (http://wyborcza.pl/magazyn/1,153011,20299780,brexit-wielka-mala-brytania.html).

Czytając ten artykuł moją uwagę zwrócił pewien cytat, po który i ja sięgnąłem swego czasu, pisząc o Wielkiej Brytanii w jednej ze swoich korespondencji. Opublikowana została w dzienniku „Sztandar Młodych”, w którego dziale zagranicznym wówczas pracowałem, w wydaniu z 27/29 marca… 1981 roku, a więc 35 lat temu!

Pozwalam sobie przedstawić tamten materiał (z kilkoma tylko skrótami, w których mowa o związkach zawodowych, wówczas odgrywających wielce znacząca rolę w W. Brytanii), bo uważam, że jest on kolejną ilustracją tezy, zgodnie z którą wiele musi się zmienić, aby nic się… nie zmieniło. A może się mylę…

„Sztandar Młodych”, 27-29.03.1981 r. „Między porterem a zrozumieniem” Korespondencja z Wlk. Brytanii.

Niedaleko Big Bena, górującego nad gmachem parlamentu brytyjskiego, ale po przeciwnej stronie Westminster Bridge, na potężnym cokole wznosi się wykuta w bloku skalnym sylwetka lwa. „Oto, znakomita ilustracja do „Portretu Doriana Graya” – mówi Cecil Genner, działacz lokalnego koła Związku Zawodowego Transportowców i Pracowników Niewykwalifikowanych, najpotężniejszego ze wszystkich 488 działających w Wielkie Brytanii związków zawodowych. „On jako symbol Zjednoczonego Królestwa szaleje, ale się nie zmienia. Ale spójrz dookoła. Wielka Brytania rozkłada się coraz bardziej”.

Trudno mi oponować mimo całej sympatii do tego kraju. Fakty bowiem są nieubłagane. A potwierdzają one niestety słowa Cecila. Socjolog Arthur Gilmour (…) przedstawił mi to w sposób następujący: „Upadek Wielkiej Brytanii rozpoczynał się już wtedy, kiedy kraj ten znajdował się u szczytu sławy, bogactwa i potęgi. Gdzieś na przełomie stuleci (XIX i XX w – przyp. mój), a może jeszcze wcześniej, doszło do zmiany mentalności Brytyjczyków, do osłabienia ich dynamizmu i woli postępu. Była to zmiana zachodząca niepostrzeżenie. I tak wykształcił się pogląd, że nasz – wówczas 40-milionowy – naród jest wybrańcem historii. Panuje nad połową kuli ziemskiej, narzuca innym swój język, sposób myślenia i five o’clock tea. Musiało osłabić siłę wewnętrzną tego narodu. I to w decydującym stopniu przyczyniło się do przekreślenia wielkiego 150-lecia kapitalizmu”.

Spójrzmy na ten okres dziejów…

Okres Vita Britannica zaczął się w roku 1769, gdy ruszała pierwsza maszyna w przemyśle tekstylnym. A potem była maszyna parowa Jamesa Watta, kolej żelazna, George’a  Stephensona, statki stalowe Samuela Cunarda. Wszystko to nadało ogromny rozmach procesowi uprzemysłowienia. Jednocześnie stworzone zostały duchowe podwaliny epoki industrializacji: filozofia oświecenia, pisma Johna Locke’a i Davida Hume’a, podstawowe dzieło Adama Smitha o bogactwie narodów. Anglia wyprzedzała inne kraje zachodnie o całe dziesiątki lat.

Brytyjczycy byli wówczas przekonani, że nie było już pojedynczych innych państw. Swoistą karierę zaczęło robić pojęcie „reszta świata”. Nie można się temu specjalnie dziwić, zważywszy, że gdy Napoleon na czele swej armii parł przez Europę, a Niemcy były raczej krajobrazem aniżeli państwem, Brytyjczycy stosowali już kolejki do wywozu urobku w kopalniach węgla, a Zjednoczone Królestwo było zwartym (w porównaniu z innymi populacjami) społeczeństwem od Liverpoolu po Australię i od Kanady po Hongkong. „Imperium kolonialne oraz industrializacja przekształciły naród w feudalny folwark, w którym nasi przodkowie nie mieli nic więcej do roboty poza baczeniem na swoje pieniądze” – ze smutkiem podsumowuje Gilmour.

„Ta wielkość doprowadziła, bo doprowadzić musiała, do ociężałości” – dodaje. „Kraj przekształcił się w coś w rodzaju olbrzymiego magazynu samoobsługowego. Bogaci z przemysłu, handlu i żeglugi na obszarze całego imperium. Biednymi zajęło się później państwo dobrobytu. A potem przyszły lata dziwne… Dziwne dla Brytyjczyków, bo przestali cokolwiek rozumieć. Mam tu na myśli obie wojny światowe. Układ, który został wypracowany nie mógł tego wytrzymać i zawalił się, a wraz z nim brytyjska wielkość”.

Gdy tego wszystkiego słuchałem, przypomniała mi się opinia byłego amerykańskiego sekretarza stanu Deana Achesona, który w 1962 roku określił dylemat Brytyjczyków słowami: „Przestali być imperium, a nowej roli dla siebie nie znaleźli”. A dzisiaj, gdy kraj ten boryka się faktycznie z wielkimi trudnościami, gdy rząd Margaret Thatcher miota się między chęcią powstrzymania inflacji a zastopowaniem wzrostu bezrobocia, między strajkami i spadkiem wydajności a walką polityczną o przetrwanie; a wszystko to w głębokiej wierze zaradzenia złu – czuje się w tym pionierskim kraju cywilizacji zachodniej powiew eleganckiej rezygnacji i upadku.

W 1975 roku (…) politolog brytyjski, Tony Bickett doszedł do wniosku, że z siły i wspaniałości Wielkiej Brytanii pozostała jedynie „imperialna poza”. Właśnie między pozą a możliwościami, między życzeniami a rzeczywistością starta została siła gospodarcza i polityczna imperium. Rezygnacja i potajemna tęsknota za „niegdysiejszością” ogarniają co jakiś czas obywateli, kiedy któryś z 488 związków zawodowych unieruchamia lotniska i ulice, przedsiębiorstwa i porty, domy handlowe lub telekomunikację.

„Aż trudno uwierzyć – mówi Athur Gilmour – że w 36 lat po zwycięstwie nad Hitlerem, w sześćdziesiąt kilka lat po pokonaniu prusackich Niemiec i w stulecie po wielkim okresie panowania królowej Wiktorii, naród brytyjski jest tak nieodporny i podatny na popadanie w trudności, tak rozdarty i utrapiony, jak był ostatnio chyba w okresie bitwy pod Hastings. A to przecież dokładnie tysiąc i piętnaście lat temu…”

W tej sytuacji nie może dziwić, że wszyscy poszukują winnego. Rząd jest zdania, że wszystkiemu winne są związki zawodowe i opozycja, związki zawodowe winią rząd, a opozycyjna Partia Pracy – przeżywająca znane trudności – nie ma jednoznacznej opinii. Intelektualiści starają się natomiast na próżno dać do zrozumienia całemu społeczeństwu, że winni są wszyscy pospołu. Margaret Thatcher ma rację, gdy mówi: „Dzisiaj konflikt interesów zachodzi nie tyle na linii związki zawodowe – przedsiębiorcy, co raczej na płaszczyźnie związki zawodowe – naród”. Ale ma również rację Len Murray, sekretarz generalny TUC, centrali związków zawodowych, gdy twierdzi, że „związki zawodowe to przecież również reprezentanci narodu, o którym tak wiele mówi ostatnio pani Thatcher”. Rację ma tez Arthur Gilmour, próbując zobiektywizować cały ten – jak się wyraził – „rządowo—związkowy galimatias”. Twierdzi on, że rząd konserwatystów jak i związku zawodowe zatraciły się w swej tożsamości. (…)

Związki zawodowe są niekwestionowaną siłą życia politycznego Wielkiej Brytanii. Ostatnie lata pokazały pewien paradoks tego stanu rzeczy. Otóż, Wielką Brytanią nie sposób rządzić bez poparcia związków zawodowych (rządy Heatha), ale i trudno z owym poparciem (rządy Callaghana, który mimo „umowy społecznej” ze związkami zawodowymi zmuszony został w roku 1979 powiedzieć „pas”, rozpisać przedterminowe wybory, które Partia Pracy przegrała). W tej sytuacji hasło Edwarda Heatha rzucone przed wyborami w 1974 roku: „Kto rządzi Anglią, rząd i parlament czy związki zawodowe?” traci wiele ze swej demagogii, a staje się w istocie ważnym pytaniem-problemem.

Radykalizacja ruchu związkowego zaczęła się na dobrą sprawę już po I wojnie światowej, kiedy załamał się proces przejścia na konsumpcję masową. Nagle – powiada Cecil Genner – okazało się, że nie stać nas na to. Brytyjska gospodarka nie działała już wtedy tak samoczynnie i liberalnie. Później okazało się, że my jako związkowcy mamy władzę, coraz więcej władzy”. A władza – jak stwierdził cytowany już politolog Bickett – „jest silnym narkotykiem, z którego nie rezygnuje się tak łatwo”. I narkotyk ten działa. W minionym dziesięcioleciu Wielka Brytania traciła co roku blisko 800 dni roboczych na 1000 zatrudnionych. Dla porównania – w RFN wskaźnik ten wynosił niespełna 60 dni roboczych. (…)

Margaret Thatcher powiedziała mi, że jest zdecydowana przeciwstawić się związkom zawodowym. „Nie mam zamiaru z niczego w tym względzie rezygnować. W ubiegłym roku było już znacznie mniej strajków aniżeli w latach poprzednich. Może to i niewielka satysfakcja, bo jak pan powiedział ludzie zaczęli się bać strajkować, ale i lepiej (…) Muszę być zdecydowana w tym, co robię, a jestem przekonana, że ma to głęboki sens. (…) Związkowcy dużo mówią o bezrobociu, jakby nie zdawali sobie sprawy z tego, że sami do wzrostu liczby bezrobotnych się przyczyniają. A czy sami coś konkretnego zaproponowali?” Wspomniałem o propozycji TUC przeznaczenia ponad 6 mln funtów na dofinansowanie gospodarki… „No właśnie. Oni żądają tylko pieniędzy i myślą, że te kilka milionów rozwiąże sprawę. A przecież to nieprawda”.

W rzeczy samej, trudno odmówić pani premier racji. Same pieniądze niewiele tu zmienią, gdy pole działania rządu będzie ciągle ograniczane przez dzikie strajki. „Indywidualizm i nonszalancja Brytyjczyków, które są owocem minionej świetności Zjednoczonego Królestwa, szkodzą coraz bardziej społeczeństwu. Ale nie wydaje mi się prawdopodobne – mówi Arthur Gilmour – aby już dzisiaj można było wytłumaczyć poszczególnym związkom i każdemu związkowcowi z osobna, że prawa do strajku nie można wykorzystywać do załatwiania partykularnych interesów”.

A może sami zrozumieją..?

MAREK J. ZALEWSKI

W wydaniu nr 176, lipiec 2016, ISSN 2300-6692 również

  1. USA: DWOJE KANDYDATÓW

    Walka o najważniejszą w świecie prezydenturę
  2. DEMOKRACI WYBRALI

    Hillary Clinton - First Mrs. President?
  3. DEMOKRACI W FILADELFII

    Apel o partyjną jedność
  4. LEKTURY DECYDENTA

    Magia szkicu
  5. I CO TERAZ?

    Amerykańskie wybory - kolej na demokratów...
  6. I CO TERAZ?

    Trump - ma co chciał
  7. KACZYŃSKI O POLSCE

    Droga do jedynowładztwa
  8. I CO TERAZ?

    Erdogan rozdaje karty
  9. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Sułtan to miał klawe życie...
  10. A PROPOS...

    ...rwetesu w GOP
  11. WIATR OD MORZA

    Czy kiedykolwie dojrzejemy
  12. A PROPOS

    Nicea, czwartek wieczór
  13. I CO TERAZ?

    Wiadomo...
  14. WIATR OD MORZA

    Pochwała Macierewicza
  15. LEKTURY DECYDENTA

    Czytać, jak to łatwo powiedzieć
  16. HAJOTY PRESS CLUB

    Wianków strojenie
  17. Z KRONIKI BYWALCA

    Co robi Rosja
  18. I CO TERAZ?

    Powrót do przeszłości
  19. PODRÓŻE DECYDENTA

    W Krainie Rumianku
  20. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Mordujące państwo
  21. A PROPOS...

    ...warszawskiego szczytu NATO i bezpieczeństwa "wschodniej flanki"
  22. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Chińczyki trzymają się mocno...
  23. I CO TERAZ?

    Bringo...
  24. RADA PRZEDSIĘBIORCZOŚCI

    Krytycznie o prawie według PiS
  25. LEKTURY DECYDENTA

    Wierny Adolfowi do dzisiaj
  26. W OPARACH WIZERUNKU

    Celebrytyzm i celebrytyzacja
  27. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Polak-Anglik dwa mohery