WIATR OD MORZA
Nadchodzi Nowy Świat
Zrządzeniem losu znalazłem się tym razem w Warszawie w czasie obchodów 11 listopada – pisze Sławomir J. Czerniak. więcej...
Minął ledwo tydzień od wyborów i klęski rządzącego przez ostatnie osiem lat obozu, a już rozlała się fala krytyki pod adresem zwycięzców. Od razu powiem, że nie rozumiem tego i bardzo mi żal i czuję narastające zażenowanie tym masowym hejtem, że użyję tak modnego ostatnio określenia, skierowanym w zwycięzców – pisze Marek J. Zalewski.
Nie rozumiem też kpienia z tego, że pani Beata Szydło, premier in spe, została – jak twierdzi telewizja i prasa, które przecież kłamią, o czym wie prawie każdy wyborca zwycięskich partii – odsunięta od tworzenia swego rządu. To nie jest – jak chcą sługusy dotychczas rządzących – odsunięcie dziwne. I nie jest to w ogóle żadne odsunięcie. To jest zadbanie o to, aby pani premier in spe miała czas na kolejne naładowanie akumulatorów, które były eksploatowane bez pardonu od prawie roku. Wszak najpierw zaskoczono dzisiejszą panią premier in spe, a wtedy, gdy ją zaskakiwano, to była ona jedynie byłą panią burmistrz miejscowości mniej niż średniej wielkości, ale na tyle dużej, a nawet wielkiej, że zebrane podczas burmistrzowania doświadczenia uznano w kierownictwie zwycięskiej partii za wystarczające w zupełności do tego, aby uczynić z niej właśnie premiera, albo bardziej feministycznie – premierki in spe… Oj, chyba się trochę poplątało… Eee.., nie, nie poplątało się. Tak miało być… Piszmy więc dalej…
A więc – wiem, wiem, nie zaczyna się zdania od więc… A kto mi zabroni? Ja piszę tekst o obozie zwycięskim i to tekst ten obóz broniący przed krytycznie oszalałymi napadami ze strony przegranych! Więc…
A więc, zaskoczono dzisiejszą panią premier in spe tym, że postawiono jej zadanie szefowania kampanii wyborczej kandydata na prezydenta. Dlaczego jej? A dlaczego nie? Wszak i kandydat był wyciągnięty gdzieś spoza horyzontu, bo przecież miał to być kandydat przeznaczony w wyborach do odstrzału. A zatem jego szefem kampanii zrobiono dzisiejszą panią premier in spe, już wtedy widząc w niej wielki, wręcz niemierzalny potencjał. Co prawda, nawet w jej własnej partii byli tacy, którzy śmiali się w kułak i z kandydatury, i z szefowej kampanii kandydata, ale przecież śmieje się naprawdę ten, kto śmieje się ostatni! I co? I… Szydło, można by rzec…
Prezes K. do dziś zachodzi w głowę i zachodzić będzie jeszcze bardzo długo, jak to się stało, że wymyślony przez niego kandydat, który miał być jedynie jego buforem w tamtych wyborach, te wybory wygrał. I jak to się stało, że szefowa jego kampanii wyborczej tak ją poprowadziła, że… I niech zachodzi… W każdym razie Prezes K. postanowił, że skoro tak, to niech szefowa Szydło sprawdzi się po raz drugi…
I co? I (znowu)… Szydło!!! No, nie – musiał pomyśleć Prezes K. Skoro znowu tak, to – jak to mówią niektórzy – kontynuujmy dalej… I tak Beata Szydło, była burmistrz Brzeszcz, została premierem vel premierką in spe (nie mogła zostać premierą, bo premierę przywłaszczył sobie teatr, film, opera etc., a jeżeli chodzi o premiera, to tego co najwyżej może nie być). Co wbrew oczekiwaniom, co poniektórych z jej własnej partii, miało jej podciąć skrzydła, a co sprawiło, że p. Beata uwierzyła w siebie jeszcze bardziej. I co? I… Szydło! Ha, ha, ha…
I CO TERAZ? Jedni uznali, że dość, że wystarczy. Że wiara p. Szydło w siebie może „nam”, czyli im, czyli tym jednym, zaszkodzić. Inni uznali, że Szydło, to jest to, niczym coca-cola i że tylko Szydło da im premierowanie, co się zowie. Ci pierwsi albo okazali się liczniejsi, albo silniejsi, albo bardziej przekonujący… W każdym razie uznano, że pani premier in spe musi ładować akumulatory, a nie tracić siły i czas na konstruowanie rządu. Zresztą czy generał grymasi, gdy staje na czele powierzonej mu dywizji? Czy ma wpływ na jej skład osobowy? Nie grymasi, a jeżeli, to pod nosem i w swej kwaterze. I nie ma wpływu, a jeżeli, to mocno ograniczony. A zatem…
A zatem panią premierkę (a jednak to brzmi śmiesznie nieco; o co tym feministkom chodzi, czyżby o ośmieszanie siebie samych…) in spe dla jej dobra przecież uchroniono przed udręką dokonywania wyboru tych, którym w rządzie mają przypaść w udziale poszczególne teki. Uznano, że na tę szarpaninę, te możliwe przy tym kłótnie nie ma co narażać pani Beaty. Niech raczej odpocznie po trudach dwóch kampanii. Takie rozwiązanie wskazuje jak rycerski wobec kobiet jest Prezes K. Wszak on wie lepiej, a nawet najlepiej, czyja ręka pasuje do której teki. W ten sposób jego rycerskość została tylko podkreślona. No bo przecież to on bierze na siebie ciężar wyboru i ewentualną krytykę i żal za to, że wybrał tę/tego, a nie tego/tę. I dowodem małości jest oskarżanie go o to, że gdy p. Szydło nie poradzi sobie (w co przecież nie wolno nam nie wierzyć…) z wybranymi przez niego kandydatami, to on, Prezes, potraktuje ją, panią (już wówczas) premier, jak kozła ofiarnego i gdy nadejdzie czas krytyczny jednym ruchem uczyni z niej byłą panią premier.
No, nie! Żeby Prezesa K. posądzać o taki cynizm, o taką małostkowość… Przecież to wszystko w interesie Najjaśniejszej, w interesie Rzeczpospolitej! Ale z drugiej strony – skoro tak, to po co to wszystko? Czy Rzeczpospolita wytrzyma rządy amatorów? Wytrzyma, jak wytrzymywała do tej pory. Tylko niewielu się sprawdziło, jak np. Staszek, ale i ten akurat w biznesie. A reszta? Niektórzy sprawdzili się dlatego, że nie wiedząc, co zrobić, albo nie zdecydowali się zrobić cokolwiek, albo nie zdążyli zrobić czegokolwiek…
I CO TERAZ? Teraz nie mamy już wpływu na nic, a jeżeli to na niewiele. Nie my będziemy wybierać tych, którzy w naszym imieniu będą wożeni rządowymi limuzynami, którzy będą za nas, ale swoimi (no, może nie wszystkimi i nie wszyscy) zębami wgryzać się w fundowane im przez rodaków „ośmiorniczki”… Nam pozostaje obserwować ich poczynania, zapamiętywać je i wyciągać wnioski na przyszłość…
MAREK J. ZALEWSKI
LEKTURY DECYDENTA
Goniąc Niemcy
„Skaldowie” śpiewali kiedyś: „Nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go”. Czy Polska może dogonić Niemcy? więcej...