DECYDENT GLOBTROTER
Wzorcowy przewodnik
Od lat Polacy jeżdżą do Słowacji na narty: jest tam taniej, dobra organizacja wypoczynku i dbałość o turystę. więcej...
Mam nadzieję, że pan Andrzej Zaorski wybaczy mi zapożyczenie (kurczę pieczone, w pysk), ale ta opozycja do Turgieniewa bardzo mi tutaj pasuje jako tytuł. Nie chodzi jedynie o przeciwieństwo „myśliwego” i podkreślenie amatorskiego podejścia do omawianych zagadnień, ale także o swoiste odejście od surowego realizmu, próbę spojrzenia na wszystko z innej perspektywy – pisze Dorota Kramarczyk.
Kiedy niespełna dwa lata temu przechodziłam na emeryturę, moją intencją była totalna (sic!) zmiana. Nie chciałam już wykonywać zawodu, w którym obecnie trzeba poruszać się w oparach absurdu, bo wszelkie zasady utraciły ważność, idee zostały sprane do szarości, a logika i racjonalność umknęły gdzie pieprz rośnie. Oczywiście pomagam czasami znajomym a to w napisaniu pisma procesowego, a to w podjęciu decyzji związanej z prawem, a to w rozgryzieniu bardziej złożonego zagadnienia. Jednak nie jest to moja codzienność i przystępuję do tego jak do tak zwanej niedzielnej krzyżówki.
Zastanawiałam się nad podjęciem polemiki z Szanownym Profesorem. Oczywiście dziękuję na nieco złośliwą częściową pochwałę (ale jednak pochwałę). Ale złapałam się na tym, że gromadzę dane, układam na biurku materiały źródłowe, jak gdybym miała zabierać się do pisania odpowiedzi na skargę kasacyjną. Tak być nie może! Jestem teraz wolnym człowiekiem i stać mnie na wolne myśli. I na skróty myślowe. I na pobieżne prześlizgiwanie się po niektórych zagadnieniach, a akcentowanie innych. I wreszcie mogę sobie pozwolić na wypowiedzi emocjonalne, po latach „profesjonalnej wstrzemięźliwości”. Może czasem nie trafię w punkt, a może coś nie zabrzmi po czyjejś myśli. Cóż, tak bywa z literaturą, bo właściwie tak traktuję te felietony w Decydencie, które powstały trochę z przypadku. Miałam tu publikować opowiadania, tworzone dzięki emeryturze i warsztatom pisarskim jako spełnienie moich odkurzonych marzeń o pisaniu. Okazało się jednak, że pewnego razu tak zwana rzeczywistość zbliżyła się do mnie za bardzo i ni stąd, ni zowąd spod klawiatury spłynęły słowa, ułożyły się w zdania, a te… w felieton. Felietonik. Mini. W sam raz do Internetu, który chyba nie przepada za dłużyznami.
To był wstęp. Chyba tym razem nie uda się zachować zwięzłej wypowiedzi. Trudno. Przecież niczego nie muszę. Teraz wszystko po prostu mogę.
A teraz wyjaśnienia podejrzanej. O co jej chodzi? Zacznijmy od końca. Dlaczego odrzuca i dyskredytuje materializm? Na początek definicja.
Materializm 1. filozof. Kierunek filozoficzny przeciwstawny idealizmowi, głoszący tezę o materialności, poznawalności i niezależnym istnieniu świata, o pierwotności materii i wtórności świadomości, w ontologii – przyjmujący, że realnie istnieje tylko materia, świadomość zaś jest jej funkcją, w teorii poznania – zakładający, że przedmiotem ludzkiego poznania jest rzeczywistość materialna istniejąca niezależnie od podmiotu poznającego, dana mu we wrażeniach zmysłowych, w doświadczeniu (…)[1] (Słownik wyrazów obcych. PWN Warszawa 1980)
No i tu jest pies pogrzebany. Materializm zdyskredytował się sam, a wszystko przez fizykę kwantową. Eksperyment podwójnej szczeliny pokazał, że rzeczywistość materialną tworzy obserwator, a bez niego „istnieje” tylko pole potencjałów. Fizyka obala zatem materialistyczną teorię poznania. A o nią przede wszystkim chodzi w moim skromnym felietoniku, o pojęcie z zakresu teorii poznania (gnozeologii, epistemologii).
Zresztą z tego samego względu teza o niezależnym istnieniu świata, o pierwotności materii i wtórności świadomości również nie ma racji bytu.
Z kolei badania nad świadomością, prowadzone dotychczasowymi metodami przez neurobiologów, niczego nie wyjaśniają ani nie dowodzą, a niektóre teorie w tej dziedzinie bywają kuriozalne. Bliższa poznania wydaje się nadal fizyka niż neurobiologia. Może fizycy są bardziej pokorni wobec zjawisk, widząc ogrom ludzkiej niewiedzy, z jakim mierzą się w swojej pracy. Fizycy wkraczają w sferę badań nad świadomością siłą rzeczy, bo tam prowadzą ich drogi poznania naukowego.
O „słabości filozoficznego i naukowego materializmu” pisze Rob Solomon w swoim artykule Mechanika rzeczywistości (Nexus nr 3 (131) maj – czerwiec 2020). Warto zapoznać się z całym artykułem, bo ujawnia słabość obecnego paradygmatu i zawiera polemikę z pewnymi poglądami na świadomość.
Nie chcę rozwijać, cytować, wszak są dostępne liczne publikacje, szereg wiarygodnych źródeł. Tylko korzystać! Jest też wiele teorii uznanych bardziej i mniej…
No właśnie, są teorie. Nauka tworzy modele rzeczywistości, które są przyjmowane na określonym etapie jej rozwoju. Modele pozwalają na badania zgodne z aktualnym paradygmatem. Ale trzeba pamiętać, że dotąd niczego nie udało się udowodnić ponad wszelką wątpliwość i stąd biorą się takie dziwolągi, jak np. stała kosmologiczna, którą Albert Einstein nazwał największą pomyłką swojego życia. Bezpieczniki, pozwalające zachować spójność teorii.
Trzeba przyznać, że nawet współczesne teorie fizyczne zgodne z paradygmatem są tak rewolucyjne, że powinny wymusić natychmiastową zmianę podejścia do badań w pozostałych dziedzinach nauki. Właściwie już mechanika kwantowa wystarczy, by zmienić narzędzia poznawcze, a przynajmniej spojrzeć na zjawiska z zupełnie innej perspektywy. Od dawna miauczy o tym kot Schrödingera. A dodajmy na przykład teorię strun, kwantową teorię wielu światów Hugh Everetta III, teorię próżni i badania pól torsyjnych, rozpowszechnione przez Giennadija Szypowa, teorię uniwersalnego prawa organizacji materii Nassima Harameina, Michaela Hysona i Elizabeth Rauscher, czy nowe dowody na koncepcję holograficznego Wszechświata.
Nie wiemy, jak jest naprawdę, istnieje obszar ciemnej energii, rzeczywistość niejawna, jednym słowem zjawiska, których nie badamy przez poznanie, lecz za pomocą granic niepoznawalności. Jeżeli nauka zechce zapuścić się głębiej w te obszary, zapewne umożliwi to dopiero rewolucyjna zmiana paradygmatu, o ile w ogóle da się to badać na tym etapie naszej ewolucji gatunkowej.
Wobec nowych teorii, zwłaszcza tych, które kwestionują istnienie czasu jako obiektywnej wartości (pisze o tym Rob Solomon), a nawet w świetle ogólnej teorii względności, w której czas jest jednym z elementów czasoprzestrzeni i nie płynie jednostajnie, podlegając zróżnicowaniu wynikającemu z układu odniesienia (vide paradoks bliźniąt), musimy stanąć przed okrutną prawdą, że czas – o ile istnieje – jest subiektywny i nie biegnie od minus nieskończoności po plus nieskończoność w jednakowym tempie. Zapewne nawet nie istnieje minus i plus nieskończoność, bo – jako się rzekło – jest pole.
Cóż to ma wspólnego z medycyną? Wszystko. Albowiem osiągnięcia fizyki zbliżają nas do wielowiekowych tradycji medycznych oraz niektórych dziedzin nowszej medycyny tak zwanej alternatywnej, do których zalicza się bodajże 200-letnią homeopatię. Fizjologowie ignorują podstawowy fakt, że wszystko jest energią. Człowiek jest istotą energetyczną, otoczoną biopolem, które wibruje z określoną częstotliwością, a własne częstotliwości drgań elektromagnetycznych wykazują organy i komórki. Nie ma się czemu dziwić, wszak są zbudowane z cząstek elementarnych, które nie są stabilne, pozostając w ciągłym ruchu, o czym wiedział już Heraklit (panta rhei). Taka jest natura wszystkiego, co możemy w jakikolwiek sposób postrzegać.
W swoich uwagach o arogancji uznawanej oficjalnej nauki, a zwłaszcza akademickich przedstawicieli nauk medycznych, wspomniałam krótko o ważnej kwestii: nierównym traktowaniu dwu dziedzin: wielkiej farmacji i rynku suplementów diety. W obu można znaleźć podróbki, niedoróbki, substancje szkodliwe. W obu udzielają się oszuści i domorośli „znawcy”. Ale wielkiej farmacji wszystko uchodzi na sucho, a na całej reszcie wiesza się psy i do jednego worka wkłada wszystko co dobre i naukowo udokumentowane i to, co wątpliwe. Dlatego jako wsparcie mojej oceny sytuacji trzeba przypomnieć noblistę, profesora Linusa Paulinga, największego chemika XX wieku, twórcę chemii kwantowej, który odkrył zbawienne działanie witaminy C, a w swojej pracy naukowej korzystał z osiągnięć współczesnych mu fizyków, jak Niels Bohr czy Erwin Schrödinger. Główny nurt medycyny kontestuje jego osiągnięcia na polu badań nad leczeniem przy pomocy niektórych witamin, mimo aprobaty postępowych badaczy i braku dowodów przeciwnych. To nie jest przeciwstawienie szarlatanów wykształconym medykom. To konfrontacja postępu z postawą zachowawczą, niechętną podważaniu wyuczonych poglądów, wspartych często odpowiednimi „szkoleniami” sponsorowanymi przez firmy oferujące opatentowane „leki”. I zapewne o to chodzi – o patenty. To, co prawnie jest uznane za lek, przechodzi najpierw przez procedury patentowe, potem procedury dopuszczenia do użytku, a jest to dość kosztowne, za to uzyskany patent pozwala na dyktowanie cen. Leków naturalnych (często konkurencyjnych dzięki swoim właściwościom) nie wolno nazywać lekami, chyba że przeszły odpowiednie procedury (tu niestety prawo unijne wyrządziło szkody rodzimym szanowanym producentom, jak Herbapol). Nie wiem, czy płakać, czy śmiać się, kiedy czytam, że znany od dziesięcioleci, jeżeli nie dłużej, świetny lek ziołowy, to tradycyjny produkt leczniczy roślinny z określonymi wskazaniami wynikającymi wyłącznie z długotrwałego stosowania. To kuriozalne: wyłącznie z długotrwałego stosowania. Przecież dopiero długotrwałe stosowanie decyduje o wartości leku. Nie tak zwane badania kliniczne trwające 6 tygodni, czy nawet 3 miesiące. Kryteria badań klinicznych są zresztą złagodzone do nieprzyzwoitości. Długoterminowe skutki uboczne wychwytuje dopiero praktyka, jeżeli w ogóle jest w stanie ustalić wpływ zażywania konkretnego leku (a nieszczęśni pacjenci łykają ich całą masę i nikt nie przejmuje się potencjalnymi interakcjami, chyba że sami czytają ulotki) na powstawanie kolejnych dolegliwości. Przedawkowanie witamin raczej niespecjalnie zaszkodzi, a opatentowanych leków chemicznych już może. A co do ziół, jeszcze kilkadziesiąt lat temu fitoterapia była obecna w uczelniach medycznych. Teraz jest tylko farmakologia. Ziołolecznictwo powinno być bardziej rozwijane naukowo, wiadomo przecież, że wybiórcze ekstrahowanie substancji z roślin i ich badanie w celu znalezienia chemicznych odpowiedników, to za mało. Rośliny leczą dzięki wszystkim składnikom. Oczywiście, są wybitni botanicy, jak dr Henryk Różański, który może pochwalić się wspaniałymi osiągnięciami na tym polu (badania biochemiczne właściwości roślin leczniczych i ich zastosowanie terapeutyczne), ale ta dziedzina w Polsce nie jest traktowana równorzędnie z farmacją. Tymczasem u sąsiadów wschodnich medycyna naturalna kwitnie, a w Szwajcarii czy Niemczech podlega finansowaniu z ubezpieczeń zdrowotnych. Nie chodzi o znachorów, chodzi o równe traktowanie lekarzy. Chodzi o równe traktowanie leków.
Warto dodać na marginesie, że leki ziołowe obecnie podlegają tym samym prawom, co pokarm roślinny. Gleby ubożeją, intensywna uprawa i degradacja środowiska przyrodniczego pozbawiają je składników mineralnych, które przechodzą do roślin, a następnie do organizmów. Dlatego potrzebujemy wspomagania witaminami i innymi suplementami, których brakuje w naszym pożywieniu. I z tego samego powodu zioła, które tradycyjnie stosowano na określone dolegliwości, mają znacznie osłabione działanie. Należy zastępować je innymi, silniejszymi, nawet takimi, które w większych dawkach mogą oddziaływać toksycznie. A na marginesie można przypomnieć, a jeżeli ktoś nie wie, poinformować, że specjaliści stosują niektóre gatunki roślin trujących do leczenia raka nieuleczalnego w rozumieniu medycyny klinicznej. Podobno z powodzeniem.
Pamiętajmy, że systemy medycyny holistycznej, w których wykorzystuje się przede wszystkim zioła i minerały, są stare, wypróbowane i nauczane w uczelniach wyższych. W Indiach są uniwersytety medycyny ajurwedyjskiej. Moja lekarka z Mongolii po skończeniu tamtejszych studiów medycznych zrobiła oficjalną specjalizację z „medycyny tradycyjnej”. Wiadomo, że w Chinach odnawia się starożytną medycynę i legitymizuje jej stosowanie (mówimy tu o medycynie, a nie znachorstwie ludowym odwołującym się do niej). Te systemy, to gotowa wiedza na temat zależności energetycznych w organizmie, zaburzeń przepływu energii i sposobu przywracania równowagi. I tutaj starożytne spotyka się z nowoczesnym. Leczenie falami elektromagnetycznymi (bez pomocy bioenergoterapeutów, z zastosowaniem urządzeń) już jest stosowane tu i ówdzie na świecie, a taki przykładowo noblista dr Luc Montagnier prowadzi badania naukowe w dziedzinie biofizyki optycznej, czyli badania elektromagnetycznych właściwości mechanizmów życia. To jego zespół odkrył, jak działa pamięć wody. Otóż wygląda na to, że wzorzec DNA odciska się w strukturze wody przez fale elektromagnetyczne cząsteczek, po czym informacja jest przenoszona dalej do pojemnika czystej wody, w którym nie było materiału biologicznego, wyłącznie dzięki emisji fal. Po włożeniu do tego pojemnika budulców DNA, w tym białek, tworzyły się klony oryginalnego DNA.[2] To całkiem niezły powód, by zmienić paradygmat nauk medycznych, czyż nie? A przy okazji pokazuje, jak działa homeopatia, która opiera się na pamięci wody.
Nie należy uciekać przed odkrytą już prawdą, która jest wykorzystywana przez postępowych badaczy, naukowców awangardy, że wszystko jest energią i z tej perspektywy należy patrzeć na zjawiska biologiczne. A podejście holistyczne to także łączenie różnych nauk w jedno, wielowymiarowość założeń i ścieżek badawczych, wnioskowanie integralne.
W medycynie holistycznej związek przyczynowy da się określić. Związek między objawami a zaburzeniem. Między zastosowaną terapią a wyleczeniem. Ale nie z punktu widzenia fizjologii w rozumieniu tradycyjnym. I taki związek będzie jawić się liniowo, jak rzut geometryczny na kartce papieru jest odzwierciedleniem obiektu trójwymiarowego. Tak jak przepis jest graficznym wyrazem normy prawnej.
Nie chciałabym wdawać się w dyskusję na temat związku przyczynowego w aspekcie prawa karnego, ale zapewniam, że jest on badany indywidualnie, co polega na wykazaniu, że dany skutek nie zaistniałby, gdyby nie określone zachowanie sprawcy. O to chodzi w conditio sine qua non. To dość proste i ani liniowe, ani nieliniowe. Ale poza badaniem związku przyczynowego bada się okoliczności przedmiotowe (zewnętrzne) i podmiotowe (dotyczące sprawcy) oraz ustala winę. I nie taki rodzaj ustaleń miałam na myśli w poprzednim felietonie, ale pewne podstawy logiczne, które nie mają nic wspólnego z rachunkiem prawdopodobieństwa, eksploatowanym nadmiernie w statystyce medycznej (i właściwie z wypaczeniem istoty kombinatoryki).
Błędne wnioskowanie często wynika z niewłaściwych założeń, opartych na niepełnej wiedzy, braku niezbędnych informacji wyjściowych. Kiedy niewiele wiemy (mamy luki informacyjne) albo uznajemy przestarzałe teorie bez ich bieżącej weryfikacji, nie powinniśmy odważać się na wyciąganie wniosków statystycznych, co daje się niestety zaobserwować codziennie w wypowiedziach różnej maści specjalistów.
A jeśli chodzi o „holistyczne” podejście epidemiologów, to niestety nie widzę takiego. Chyba jedynie główny epidemiolog Szwecji odważył się na nie, wykazując się i wiedzą, i pokorą. Cała reszta przedstawia się jako towarzystwo dość aroganckie, żeby nie powiedzieć demagogiczne. Bo jak nazwać powszechne głoszenie bezpodstawnej, bo pozbawionej naukowego uzasadnienia, nadziei, że dopiero co wypracowane szczepionki mogą być skuteczne wobec kolejnych mutacji wirusa. To nie jest zresztą jedyna bzdura wygłaszana publicznie, ale polityków pomijam, bo ich podejście polega na braku podejścia i dryfowaniu z wiatrem. Ale niewielu lekarzy odważa się na rzetelną informację, kto, co i dlaczego. Większość straszy (strasznymi skutkami choroby) i wabi (do szczepień). Może to zresztą niewłaściwe socjologicznie: mówić społeczeństwu prawdę o niedostatkach wiedzy medycznej w dziedzinie epidemiologii, wirusologii. A statystycznie na przykład takie wychwalane „niedobadane” szczepionki na pewno się sprawdzą. Cóż z tego, że może da się leczyć ludzi szybko i tanio falami interferencyjnymi, co proponował dr Montagnier? Swoją drogą to bardzo ciekawe, dlaczego akurat prototypowe szczepionki mają być lepsze od fal elektromagnetycznych. Może przez ich wyższy koszt i uchylenie się producentów od odpowiedzialności odszkodowawczej za potencjalne „efekty specjalne”… Tak, niezbadany jest ludzki umysł, a zwłaszcza umysł specjalistów.
Żeby było jasne – mam zaufanie do profesjonalistów. Dobrze wykształconych, światłych, z otwartymi głowami. Ale takich wśród posiadaczy dyplomów jest niewielu. W każdej dziedzinie. Dobry specjalista rozwija się, nadąża za odkryciami i weryfikuje swoje poglądy, kształci się w dodatkowych dziedzinach, bardziej lub mniej pokrewnych, ale przydatnych. Przyznam przy tym szczerze, że jeżeli chodzi o medycynę holistyczną, osobiście najbardziej ufam lekarzom pochodzącym z rejonów, gdzie taki system medyczny jest ugruntowany, ma podłoże światopoglądowe, jest związany z tamtejszą kulturą, historią, filozofią. Jednocześnie doceniam lekarzy zdobywających umiejętności medycyny komplementarnej, jak kiedyś profesor Zbigniew Garnuszewski, który przeflancował akupunkturę na polski grunt terapeutyczny. Potrzeba nam więcej profesorów Garnuszewskich, doktorów Januszów Kołodziejczyków, ale także świetnych lekarzy z Ukrainy i Rosji, gdzie medycyna ludowa jest badana w laboratoriach ze świetnym skutkiem.
Moje „zapiski kłusownika” to impresje, spostrzeżenia, bardziej pytania niż odpowiedzi. Ale także wyraz intuicji, która mówi mi, że tak zwana rzeczywistość ma naturę informacyjną (informatyczną) i energetyczną, intuicji opartej na logice wschodniej kosmologii, która nota bene była natchnieniem dla fizyków kwantowych, a którą łatwo przekłada się na współczesny język nauki. Także są odzwierciedleniem światopoglądu, trochę panteistycznego, opozycyjnego wobec agnostycyzmu, opartego na poznaniu sokratejskim. Mimo że uznaję fakt, iż narzędzie logiczne w postaci wnioskowania przyczynowo – skutkowego jest przydatne w procesie dowodowym, to ewolucja człowieka i jego nauki może powinna pójść w kierunku postulowanym przez kolejną noblistkę – Olgę Tokarczuk, która sformułowała piękne nowe pojęcie – ognozja. Proszę przeczytać Czułego narratora (Wydawnictwo literackie, 2020), a podejście holistyczne nabierze pełnego znaczenia. Proszę przeczytać i rozdział Ognozja, i Kraina Metaksy. Noblistka pięknie podważa dotychczasowy sposób myślenia o rzeczywistości, „w który wpadliśmy wraz ze zdogmatyzowanym chrześcijaństwem i nowoczesnym scjentyzmem”. Nowe podejście wymaga zmiany aparatu badawczego, ale przede wszystkim oderwania się od dogmatów, innego spojrzenia. Wiemy, że w nauce nic nie jest udowodnione, a to, co wiadome, jest względne. W naszej ewolucji dążymy do wiedzy, chcemy odnaleźć sens istnienia, uzasadnić swój byt. Nawet nie sposób ustalić, jaka droga poznawcza została do przebycia i czy ona kiedykolwiek się skończy. Zapewne nawet takie postawienie problemu jest niewłaściwe. Co nam pozostaje? Kłusowanie we mgle.
DOROTA KRAMARCZYK
[1] Pominięto opis materializmu dialektycznego i historycznego
[2] Matthew Ehret Terapia falami elektromagnetycznymi w: Nexus nr 5(133) wrzesień-październik 2020
DECYDENT POLIGLOTA
Bardzo pomocne ćwiczenia
Jest to książka skoordynowana z podręcznikiem „Angielski dla leniwych” (Archiwum Decydenta, grudzień 2019). więcej...