Established 1999

CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

4 maj 2023

Ekstrawagancja i ekscentryczność

Jeśli nic nas nie „nosi”, nic nie „rozpiera” (żadna idea, misja, żaden talent, jakim mielibyśmy przerastać swoje otoczenie, a nawet żadna żądza czy zachłanność), to dobre samopoczucie i święty spokój zapewnia nam przeświadczenie, że MY jesteśmy normalni. Normalni w odróżnieniu od rozmaitych dziwaków, zboczeńców czy osób „pokręconych” – pisze Mirosław Karwat.

Mirosław Karwat

Ale przecież wypada mieć umysł otwarty, nie wydawać się zakutym łbem. Trzeba okazać tolerancję (czytaj: wyrozumiałość dla ludzkich słabości i ułomności). Nie użyjemy więc etykietek tak trywialnych. Źle by to o nas świadczyło. Zamiast tego wytwornie podsumowujemy tych ludzi, którym nie można przypisać upośledzenia ani po prostu „szajby”, eufemistycznymi określeniami. Powiemy, że ich zachowania lub w ogóle styl życia, gust, nawet niektóre poglądy to ekstrawagancja albo ekscentryczność.

Ale co to właściwie znaczy?

Słowo „ekstrawagancja” powstało z połączenia wyrazów extra oraz wagancja. To drugie słowo samo w sobie jest praktycznie nieużywane, ale w tym złożeniu jest układem odniesienia.  Pozwala nam ustalić, w porównaniu z czym coś ma być „ekstra”.

Łaciński przedrostek ekstra odnosi się – w połączeniu z innymi wyrazami – do sytuacji, gdy coś lub ktoś posiada właściwości wykraczające poza uznany czy obowiązujący zakres, standard, gdy przez to staje się lub wydaje się czymś niezwykłym (choćby tylko – niezwyczajnym, nietypowym) albo wręcz nadzwyczajnym. Przykłady: tryb „ekstraordynaryjny”, papierosy ekstramocne. Ale też wykrzyknik „ekstra!”, gdy jesteśmy pod wrażeniem wyjątkowo korzystnego zakupu, niespotykanie atrakcyjnej oferty, oszołamiającej okazji itp.

Wagantem (synonim: wagabunda) nazywano niegdyś wędrowca, ale zwłaszcza wędrownego aktora, pieśniarza, akrobatę czy prestidigitatora, żyjącego z występów w kolejnych miejscach, zabiegającego o zainteresowanie występem, a podczas występu o wywarcie wrażenia. Wywarciu wrażenia – na niekoniecznie wybrednej, wyrafinowanej publiczności – dobrze służyła m.in. przesada w ekspresji oraz umiejętność posłużenia się efektem zaskoczenia, niezwykłości, niesamowitości, nawet „niemożliwości”. „Wagancja” (bez tej cechy „ekstra”) to sposób funkcjonowania kogoś, kto – jako wędrowiec, przybysz albo na podobieństwo obcego – postrzegany jest przez zakorzenionych i typowych członków wspólnoty jako odmieniec (choćby nawet niegroźny, może nawet przez chwilę zaciekawiający, ale na pewno nie „jeden z nas”, nie „taki jak my wszyscy”). Wszak po jego występie wszystko wraca do normy. I podobnie jest po czyimś „wyskoku”.

Taki jest rodowód i pierwotny sens samego pojęcia ekstrawagancji, dziś zgoła zapomniany. Teraz już określamy tym słowem niemal każdy przypadek niekonwencjonalności w sferze tak czy inaczej skodyfikowanej z punktu widzenia form, gatunków, stylów, wzorców, kanonów etykiety. A także kolizję z regułami hierarchii społecznej – bo w tym sensie np. ekstrawagancją jest mezalians w postaci małżeństwa hrabiego z guwernantką albo tancerką z kabaretu, przybytku zgorszenia.

Zachowanie ekstrawaganckie lub w ogóle ekstrawagancki styl bycia nie tylko na własny użytek, w domowym zaciszu (my home is my castle – to znaczy między innymi, że u siebie robię co chcę i jak chcę), ale i w kontaktach z innymi ludźmi – ma różne podłoże i oblicze.

Może to być spontaniczna ekspresja autentycznych skłonności człowieka zgodnych z jego naturą, usposobieniem, temperamentem. Na przykład jego poczucia swobody i bycia sobą (nieskrępowanego względami na to, co wypada); jego gustów w kwestiach ubioru, wyglądu mieszkania; praktykowanych form komunikowania się z otoczeniem; osobistych wyobrażeń o oryginalności czy wolności wyboru. Ekstrawagancja może być wyrazem naturalnego upodobania do niekonwencjonalności i transgresji w obcowaniu z otoczeniem i w wystroju własnego wnętrza; skłonności do improwizacji (mniej czy bardziej udanej – to inna sprawa) w wyborze formy wypowiedzi, środków wyrazu dla własnych poglądów, opinii lub aspiracji.

Ekstrawagancja bywa też przejawem niefrasobliwego sposobu funkcjonowania, nonszalancji, dezynwoltury w kwestiach rozmaitych konwenansów lub sztywno rozumianych wzorców obyczajowych, estetycznych, schematów poprawności, ceremoniałów i procedur porządkowych. Wtedy polega na lekceważeniu i naruszaniu reguł rygorystycznie egzekwowanych naciskiem otoczenia, a nawet karami w postaci dezaprobaty, napiętnowania, wykluczenia. Ale nie chodzi tu o ucznia czy wychowanka, który jeszcze nie przyswoił sobie wpajanych mu norm stosowności, poprawności albo jest przekorny, krnąbrny, narowisty, lecz o człowieka, który te standardy dobrze zna i rozumie, jednak w swym sposobie życia nimi się nie krępuje. Nie krępuje się też odczuciami tych, którzy sami takich standardów przestrzegają i wymagają tego od wszystkich dookoła.

Może to być atrybutem kontestacji, rzucaniem wyzwania. Poprawność jest dla przeciętniaków, dla osobników równie nudnych jak wystraszonych ryzykiem związanym z samodzielnością. Niech oni się bawią w te konwenanse, w swoje tabu i świętości; ja jestem sobą, a lubię patrzeć na to ich zakłopotanie czy zgorszenie, na ten stadny odruch prawomyślności.

Człowiek programowo ekstrawagancki postępuje, wysławia się i „nosi się” ekscentrycznie ze względu na wyznawaną maksymę życiową. Brzmi ona: „zajmuję się tym, co dla mnie ważne, co mnie pociąga i pochłania, a nie tym, co wypada, co ludzie pomyślą”; „robię to tak jak lubię i potrafię”; „nie mam czasu na konwenanse, nie przywiązuję wagi do wyglądu, stroju, fryzury, etykiety – to dobre dla pedantów, nudziarzy pozbawionych własnego zdania i skupionych na zapięciu wszystkich guzików i zgodności koloru butów, skarpetek oraz koszuli.”

Nie przypadkiem więc ekstrawagancja i ekscentryczność jest nieodłączną cechą wielu (chyba większości?) artystów. Tych prawdziwych artystów – z osobowością i inwencją twórczą, sprawców innowacji i poszukiwań, nie dostawców ozdóbek czy rozrywek zgodnych z zamówieniem, aktualną modą, przestrzegających tabu, respektujących uznane autorytety i świętości). Nie omija też (ale to już rzadziej) wybitnych uczonych i intelektualistów. Choć komercjalizacja sztuki – zredukowanej do reguł rozrywki – spowodowała też zalew podróbek. Na co dzień śledzimy festiwal udanej ekstrawagancji konformistycznych producentów banału i chłamu, usiłujących znęcić odbiorców pozorami oryginalności, rozwichrzenia, złudzeniami „prowokacji” artystycznej czy intelektualnej, która jest tylko formą lansu i niczym więcej.

Kryteria ekstrawagancji (w korelacji z kryteriami „normalności” i stosowności) zmieniają się historycznie. To, co wczoraj było (zdawało się) ekstrawagancją, dziś już może nie tylko nie szokować, ale wydawać się zgoła czymś normalnym i naturalnym. Przykład: George Sand. Przybrała męski pseudonim, chodziła w spodniach i w ogóle w strojach męskich (w epoce, gdy  to było to więcej niż niewłaściwe), paliła cygara i fajkę, przeklinała ( o zgrozo!) chyba nie gorzej niż szewc; poza tym, że (ale to już mieściło się w rozluźnionej normie dopuszczalności dla kobiet z high life’u) związki miłosne miewała liczne, bez sakramentu, a przelotne i bynajmniej nie dyskretne. Czy dziś wydałaby się komuś – poza osobami, których umysłowość zatrzymała się na etapie sprzed kilku stuleci – oryginalna, a gorsząca w tym stylu życia i publicznego funkcjonowania? Wtedy była jedna-jedyna; dziś rozpłynęłaby się w morzu mizernych kopii – uczestniczek współzawodnictwa w Instagramie i w Pudelku.

Podobnie: czy dziś fryzura „na Irokeza”, fioletowa barwa włosów u licealistki, dżinsy przetarte w kolanach (u co drugiej nastolatki lub młodzieńca) to ekstrawagancja? Zmiany cywilizacyjno-kulturowe, społeczne i ustrojowe niejedno uczyniły „żadną tam rewelacją” (a na pewno nie wyzwaniem czy odchyleniem od normy). Ale też kultura masowa – moda, natrętna reklama i promocja, eklektyczne sklejki w popularnym kinie akcji, w horrorach lub w komediach „romantycznych” – niemal uniemożliwiła oryginalność. Jak tu więc mówić o ekstrawaganckich strojach (tym bardziej – o „szalonych” kreacjach autorstwa dyktatorów mody), o ekstra Waganckich upodobaniach kulinarnych (gdy niemal wszyscy próbują niemal wszystkiego), zwyczajach miłosnych – w epoce powszechnego ekshibicjonizmu, podglądactwa i komentowania tego, co miało być intymne? Ekstrawagancki byłby dziś chyba tylko ktoś, kto nie jest już ani wegetarianinem, ani weganinem, ani smakoszem mięsożernym, gdyż uparł się na hot dogi z recyclingu.

Z pojęciem ekstrawagancji spokrewnione jest pojęcie ekscentryczności. Ono też wymaga objaśnienia – przypomnienia.

Excentricus znaczy w łacinie: odśrodkowy. To w znaczeniu dosłownym – że coś (ktoś) oddala się od środka układu, do jakiego sam należy. A w znaczeniu przenośnym: coś (ktoś) wyłącza się z kryteriów i reguł określających jakąś uznaną w danym kręgu i w danej sferze normę; odchyla się od obowiązującego wzorca. Np. nie stosuje się do stereotypowo określonych i wymaganych wzorców zachowania, reguł gatunku w twórczości artystycznej i literackiej, ustawia siebie w roli kogoś, kogo te wymagania nie dotyczą lub – ze względu na jego własną wolę i własne upodobania – nie krępują. Nie mylmy tego jednak z anarchicznością – ze skłonnością do samowoli, ignorowania nakazów i zakazów, na jakich opiera się porządek i bezpieczeństwo w danej wspólnocie. To inna, m.in. estetyczna płaszczyzna „niezgodności” i niezgody. Ekscentryczność to manifestacja własnej odrębności i – by tak rzec – samowystarczalności w kwestii, co mi się podoba, co lubię, co wolę, czego szukam nie oglądając się na ustalone kanony poprawności form, na oczekiwania, że dostosuję się do „normy” kulturowej, obyczajowej, zwyczajowej.

W tym sensie ekscentrykiem może być, z jednej strony, osoba zbuntowana przeciw społecznej uniformizacji (a więc nonkonformista, kontestator), nie wykraczająca jednak poza dezynwolturę, nonszalancję w kwestiach regulowanych schematami i kodeksami stosowności, poprawności. Z drugiej strony, osoba zagubiona we własnych poszukiwaniach odrębnej drogi, własnego stylu i w dokonywanych wyborach (intuicyjnych, czasem nieprzemyślanych), niepodatna jednak na „korygowanie”, bo przywiązana do swojego prawa do prób, przymiarek, eksperymentów, do manifestowania indywidualności, nastawiona przekornie wobec stadnej uniformizacji.

Ekscentrykiem bywa rekordzista bezguścia – pod warunkiem, że jest w tym oryginalny, bo wielbiciele kiczu to jednak osobna, tłumna kategoria. Miłośnik kiczu to banalny naśladowca i mimowolny demaskator karykaturalnego wzorca popularnego, modnego. Natomiast ekscentryk „twórczo” komponuje własne, niepowtarzalne wykwity dysonansu, dysharmonii i konsternacji w otoczeniu.

W oczach ludzi w swoim mniemaniu „normalnych” ekscentryczny znaczy zwykle: dziwaczny, nienaturalny, cudaczny, i o tyle też niezrozumiały. A przez to z kolei albo śmieszny, albo zasługujący na politowanie jako przykład niezrównoważenia, albo bulwersujący jako zaprzeczenie dobrego gustu.

W tym stereotypowym postrzeganiu ekscentryk to dziwak, żywy dziwoląg, oryginał – ale nie taki, który zaciekawia czymś innym i nowym, lecz tylko dziwi swoją nieprzystawalnością do tego, o czym wiadomo, jakie może być, a jakie nie mieści się w głowie u „normalnych” ludzi, obywateli, pracowników, u modnisiów trzymających się aktualnej mody.

W rzeczywistości jednak ekscentryczny może być też czyjś styl życia, który – choć się do tego nie przyznamy, odczuwamy to tylko podświadomie – imponuje nam, wzbudza może nie podziw, ale zazdrość. Zazdrość z tego powodu, że dziwakiem demonstracyjnie popisującym się swoim odchyleniem od normy jest ktoś, kogo na to stać. A stać go podwójnie: i materialnie (gdyż posługuje się drogimi rekwizytami zbytku), i psychicznie (gdyż wie, że nikt go nie wyśmieje, nie wytknie palcem – ze względu na respekt dla jego statusu – bogacza, celebryty, dygnitarza, który dla wielu ludzi jest pracodawcą-łaskawcą).

„Bezkarnie” ekscentryczny może być więc milioner wychodzący na spacer z gepardem lub krokodylkiem na smyczy. Dyktator Antarktydy sprowadzający co dzień na śniadanie świeżutkie owoce z tropików. Gwiazdor komediowego sitcomu lub szalonego kina akcji, od którego wszyscy oczekują właśnie tego, aby na co dzień, tak całkiem prywatnie, też się wygłupiał. On nawet siusiu nie powinien robić normalnie, by nie stracić nimbu. Ekscentryczny wydaje się idol futbolu – szybkobiegacz i kopacz, którego ulubionym sportem w przerwie między występami jest joga. Na ekscentryczność może sobie pozwolić (jeśli mu „odbije”) arcymistrz szachów z niebotycznym, niedosiężnym ilorazem inteligencji – kiedy na prestiżowy turniej, gdzie wszyscy męczą się w sukniach koktajlowych, garniturach lub frakach i pod krawatem lub z muszką przychodzi w bermudach i klapkach, nieogolony i z gołymi pazurami dolnymi, które nigdy nie doświadczyły pedicure. Ekscentryczny jest oczywiście Einstein z wywalonym jęzorem – ale to na tym zdjęciu, nie w robocie, którą przeszedł do historii.

Zresztą, hierarchia społeczna nawet dziś – w tak, wydawałoby się, zdemokratyzowanym i egalitarnym społeczeństwie, gdzie jakoby każdy każdemu jest równy – narzuca pojęcia i kryteria.

Wszyscy znamy niewybredne, lecz wymowne powiedzonko: co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie. Otóż na tej właśnie zasadzie o miliarderze rodem z kilkupokoleniowej arystokracji finansowej powiadamy (gdy ma chamskie maniery albo „popieprzony” gust w kwestiach ubioru i architektury; gdy próbuje przebić swoją rezydencją Wersal), że jest ekscentryczny. Z nuworysza, który go małpuje, już tylko drwimy – pod hasłem, że „słoma z butów wyłazi”. Ale odmieńca ze slumsów czy z blokowiska nazwiemy po prostu chamem, dziwakiem, albo i przygłupem.

Działa tu zasada „zależy kto, u kogo”. I z tego powodu Trumpa nikt nie nazwie trampkiem czy „bucem”, nawet wtedy, gdy wezmą go na widelec w kampanii ME TOO, ale gołodupca o podobnym („końskim”) stylu podrywu potraktujemy po prostu jako prymitywa i zboczeńca, a nie żadnego tam ekscentryka czy ekstrawaganta.

Ciekawe jest też – tu ukłon w stronę feministek, bo mają rację  w demaskowaniu pojęciowego seksizmu – że określenie ”ekscentryczny” odnoszone jest zwykle (jeśli nie wyłącznie) do osób płci męskiej. Ja w każdym razem nie spotkałem się z opinią, że jakaś dama (czy to będzie pierwsza dama, czy sławna aktorka, czy posłanka – nawet stosująca w swojej roli prowokacyjne formy happeningu, performansu) jest ekscentryczna. Chyba, że retrospektywnie (jak o wspomnianej George Sand) i w sytuacji, gdy niewiasta zaprzecza stereotypom żeńskości.

Nawet stereotypowe pojęcie emancypantki czy wręcz kobiety wyzwolonej pozbawione jest takich skojarzeń, choć jej styl bycia, ubierania się, wysławiania może być szokujący dla tradycjonalistów, wyznawców „normalności” itp. Ale w tym wypadku widocznie wpływ ma choćby intuicyjne zrozumienie, że niekonwencjonalność, nawet prowokacyjność formy (z punktu widzenia kontestowanych wzorców poprawności) jest tu ekspresją przede wszystkim odmiennego niż obiegowy podglądu na to, co wolno kobiecie, czego jej potrzeba w sensie społecznym, na równość płci itd. Ale już na pewno nikt nie powie, że ekscentryczna jest tak zwana zwyczajna kobieta – żona, matka, gospodyni domowa – która pracuje, a nie pozostaje na utrzymaniu męża-władcy i która bezceremonialnie rzuca wyzwanie wzorcowi Żon ze Stepford.   

Odnieśmy teraz te kategorie do naszego życia publicznego, zwłaszcza do polityki.

Publicyści i twórcy kabaretu (kalibru Olgi Lipińskiej, nie mam na myśli  sprzedawców tanich skeczów, zabawiaczy publiczki) utyskują, że kabaret jest dziś w trudnej sytuacji, bo sama polityka stała się kabaretem, który przerasta wyobraźnię kabareciarzy. Ale tu bynajmniej nie chodzi o erupcję ekstrawagancji i ekscentryczności w „teatrzyku polityki”. Bo żeby być ekstrawaganckim i ekscentrycznym, trzeba mieć osobowość, i to nie byle jaką, bo indywidualność. Nie wystarczy piarowy format ani medialna elokwencja w stylu „szafa gra” w dawnych knajpach (zagra ci to, co zamówiłeś wciskając odpowiedni guzik).

Niektórzy widzą w scenie politycznej konkurs pure nonsensu, tłumacząc to – błędnie – powichrowaniem ludzkich charakterów. Żartowano niegdyś z takich kuriozalnych osobistości, że są jak herbata Ulung („gdzieś ty się ulungł?”). Pure nonsense to jednak rodzaj komizmu, który ma specyficzną logikę, a nie jest prostym zaprzeczeniem racjonalności, realności czy naturalności.

W tych narzekaniach na tasiemcowy serial blamażu „klasy politycznej” chodzi raczej o eskalację i kumulację absurdu, piętrzonego jednak nie tylko z najpoważniejszą miną (taką miał w swoich karkołomnych historiach Buster Keaton), ale w aerozolu Wielkiego Patosu, Megalomanii, Dyletantyzmu kompensowanego władczą postawą i wdziękiem słonia w składzie porcelany. Specjalnością protagonistów takiego spektaklu jest nie dezynwoltura á la Oskar Wilde, lecz raczej ciężki dowcip, wyświechtane frazesy, przewidywalne refreny przyprawiające o mdłości, śpiewka znana jak z katarynki, faux pas i gafy raczej żałosne niż śmieszne. Jeśli zadziwiające, to nie w kierunku podziwu.

Dziś polityk ekstrawagancki czy też ekscentryczny to taka sama rzadkość jak czarna pantera albinos.

PROF. ZW. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT
Uniwersytet Warszawski

 

 

 

 

 

W wydaniu nr 258, maj 2023, ISSN 2300-6692 również

  1. MĄDROŚĆ ZWIERZĄT

    Pies czy kot
  2. DARY BOGA

    Garbaty okręt pustyni
  3. ŻYCIE BIUROWE

    Słuch selektywny
  4. CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

    Ekstrawagancja i ekscentryczność
  5. POLSKA - JAPONIA

    Konstytucje 3 maja
  6. SYMBOLE NARODOWE

    Dzień Flagi