1 grudzień 2022
Kameleonizm
Najbardziej wiarygodne jest oblicze takiego człowieka, u którego zachodzi zgodność między słowem, gestem i czynem; między zapowiedzią i wręcz obietnicą a tym, co uczynił efektywnie – np. w sytuacji, gdy „kobyłka stoi u płota”, gdy ktoś mówi „sprawdzam” – pisze prof. Mirosław Karwat.
Inaczej, rzecz jasna, postrzegamy i oceniamy ludzi, którzy co innego mówią (oświadczają, zapowiadają), a co innego czynią. I jeszcze inaczej tych, którzy cały impet wkładają w działanie na pokaz, zwłaszcza takie, które nic nie kosztuje, a niczego też nie tworzy ani nie zmienia – lub co najwyżej jest prężeniem muskułów na wyrost.
Dysonans między słowem a czynem lub między obrazem a stanem rzeczywistym zabawnie spuentował swego czasu w kabarecie Zenon Laskowik: „Muszę iść do okulisty, bo co innego widzę, a co innego słyszę”.
Do sytuacji, w której czym innym są przekonania, czym innym manifestacje, demonstracje (np. czynności, gesty, wypowiedzi rytualne, jakie wypada wykonywać w odpowiedzi na oczekiwania innych), i jeszcze czym innym czyny, faktyczne decyzje – do takiej sytuacji odnosi się modelowe rozróżnienie Stanisława Ossowskiego: między wartościami uznawanymi, wartościami deklarowanymi i wartościami (faktycznie) realizowanymi.
Oczywiście musimy brać pod uwagę również takie okoliczności, gdy zamiary i zapowiedzi są szczere, może nawet żarliwe, a wysiłki gorliwe, lecz rezultaty niezgodne z nimi bądź wskutek niesprzyjających warunków, przeciwdziałania silniejszych oponentów, bądź w rezultacie własnych błędów. Ta triada Ossowskiego dotyczy jednak bardziej niespójności ludzkich postaw. Właśnie postaw, a więc oblicza moralnego i tożsamości człowieka, a nie tylko jego wizerunków odmiennych i zmiennych w zależności od tego, dla kogo są przeznaczone.
Swoją drogą, niekiedy mamy wątpliwą przyjemność stykania się, a nawet współżycia na co dzień z ludźmi o „Janusowym obliczu” (dla każdego innym), co w praktyce (np. w związkach małżeńskich) może też oznaczać czyjeś upodobanie do podwójnego życia. Można też mieć jeszcze większego pecha – wtedy mamy za partnera, kochanka, kolegę w pracy, zwierzchnika człowieka z osobowością rozdwojoną między doktorem Jekyllem a panem Hydem. U intrygantów nie jest to jednak niekontrolowane schorzenie, lecz wyrachowanie.
Jedno z określeń użytych przez Ossowskiego – wartości uznawane – wymaga zniuansowania.
Autor miał tu na myśli coś, co ma naturę niejednoznaczną, potencjalnie dwoistą. Można bowiem uznawać pewne wartości zarówno na tej zasadzie, że sami się z nimi utożsamiamy, uznajemy je za własne, za osobiście wybrane obramowanie postępowania i busolę w życiu, jak i na tej, że przyjmujemy do wiadomości fakt, że w społeczności do której sami należymy, są one uznawane powszechnie za słuszne i obowiązujące, a my się temu nie sprzeciwiamy. Jak wiadomo, nie tylko w kwestiach prawnych, ale w ogóle w życiu społecznym funkcjonuje taki schemat, że milczenie, w szczególności niewyrażanie sprzeciwu skutkuje domniemaniem zgody.
Jednak czym innym jest zgoda wynikająca z akceptacji, afirmacji, poczucia słuszności i własnej chęci potwierdzenia czegoś, a czym innym zgoda polegająca na przyzwoleniu. Przyzwalać na coś można np. dlatego, że to nas nie dotyczy lub nie obchodzi, ale i dlatego, że jesteśmy niezdecydowani albo brakuje nam odwagi i determinacji w dążeniach wręcz przeciwnie ukierunkowanych.
Z powodu tego niedopowiedzenia za człowieka uczciwego, przyzwoitego, za wyznawcę szczerego i takiego, któremu możemy ufać, na którym możemy polegać, może uchodzić typ enigmatyczny, koniunkturalista, który jest „dyskretny” w swej postawie przystosowawczej, nastawiony na przeczekanie (jak długo będzie trzeba) lub przyczajony w oczekiwaniu na lepszą okazję.
Wyrazista granica przebiega więc między wartościami wyznawanymi a tymi deklarowanymi (sugerującymi nie tylko uznawanie, lecz, co więcej wyznawanie z własnego przekonania) i tymi realizowanymi.
Wiadomo jednak, niestety, że wyznawanie można symulować, pozorować, a tą zewnętrzną, demonstrowaną natrętnie na pokaz poprawnością lub nawet gorliwością i nadgorliwością (rytualną właśnie, nawet bigoteryjną) przesłaniać zupełny brak poglądów i zasad albo chwiejność wynikającą z braku charakteru, moralnego kręgosłupa, bezideowości, albo wreszcie oportunistyczne lub zgoła cyniczne wyrachowanie skłaniające do perfekcyjnej symulacji.
Chyba nie ma nic gorszego niż mieć do czynienia – zwłaszcza stale i niemal bez końca – z człowiekiem, o którym nie wiemy, kim naprawdę jest; zwłaszcza jeśli on sam to wie, ale dba o własną nieprzejrzystość i objawia talent do kamuflażu lub mimikry. Zresztą, ludzie, którzy sami, na własny użytek nie wiedzą, kim są i czego chcą, też są niebezpieczni, a co najmniej kłopotliwi we współżyciu – jako nieprzewidywalni i niepodatni nawet na życzliwe próby wspomożenia ich, naprowadzenia na właściwą drogę, na działanie dla własnego dobra.
Starcie z jawnym oponentem, przeciwnikiem, ba – z wrogiem, w dodatku zawziętym jest wprawdzie bolesne, ale daje nam szansę na obronę albo wycofanie się z konfrontacji, której nie możemy wygrać. Naprawdę groźna jest dla nas symbioza z trującym bluszczem.
PROF. ZW. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT
Uniwersytet Warszawski
KORZYŚCI Z PODRÓŻY
Pochwała bidetki
Bidet coraz częściej gości w naszych łazienkach, ale czy naprawdę zdaje egzamin? więcej...