Established 1999

CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

1 marzec 2022

Mikroklimat grajdołka

Polska grajdołkiem stoi. To luźna sieć grajdołków, formalnie zespolona w całość i centralnie zarządzana, ale każdy grajdołek jest samorządny, samożywny i samowystarczalny. Grajdołki zarastają przestrzeń społeczną w terenie, ale nie tylko, bo powstają i pączkują również w ministerstwach, w instytucjach arcycentralnych i ultrastołecznych, ba, nawet w lokalnych oddziałach agend „światowych”. Grajdołki opanowują mózgi nie tylko lokalnych sitwiarzy i kacyków, ale i prominentnych wielkorządców, dostojnych przywódców, zbawców narodu – pisze prof. zw. dr hab. Mirosław Karwat.

Prof. zw. dr hab. Mirosław Karwat

W znaczeniu pierwotnym i dosłownym grajdołek to zagłębienie wykonane w piasku na plaży dla osłony przed wiatrem. Ot, taki dołek (nie musi być głęboki ani rozległy, wręcz przeciwnie), w którym można ulokować się wygodnie i robić to czy tamto w dyskrecji, a wedle własnego uznania, odgrodzić się od otoczenia. Dźwięczny i wdzięczny zrost dwóch wyrazów podpowiada, że w takim dołku każdy może czuć się udzielnym graczem, wyłącznym użytkownikiem, SOBIEPANEM wykrojonej przestrzeni. W tym dosłownym znaczeniu słowo „grajdołek” równie dobrze odnosi się do dzieci, dla których jest to plażowa namiastka placu zabaw, jak do dorosłych, w których dziecięcy instynkt zabawy w piaskownicy pozostał żywy, a widoczny jest najbardziej w takim rozgrywaniu konfliktów o podobno poważne sprawy jak sławetne bitwy w piaskownicy.

Nie przypadkiem jednak to samo słowo stało się metaforą –  przenośnym określeniem bardzo specyficznych stosunków i układzików w mikroskali społecznej.

Przy tym droga od dosłowności do przenośni wcale nie polega na sublimacji (jak przemiana lodu od razu w parę). W sezonie urlopowym można naocznie zobaczyć tę przemianę. Ucieleśnia ją zbiorowa mania grodzenia, wygradzania, odgradzania się mikrogrupek na plaży – parawanami, zaimprowizowanymi namiastkami płotków. To swoją drogą ciekawy, dialektyczny fenomen: wszyscy pchają się do miejsca, gdzie z założenia musi być tłumnie i tłoczno, ale po to, by na miejscu jak najszybciej się odgrodzić. Wszyscy ze wszystkimi wymieniają swoje zapachy (olejku, potu, sprayu, mokrych gaci, hot dogów), ale każdy myśli, że w wykopanym i ogrodzonym dołku będzie wąchał tylko siebie i tylko swoich. Wszystko jest na widoku, a zarazem wszyscy mają złudzenie, że zapewniają sobie prywatność i intymność.

Zwróćmy uwagę na tę funkcję dosłownego grajdołka, pierwszy powód jego wykopania i wygrodzenia: jest nim osłona przed wiatrem. Analogiczną funkcję ma grajdołek jako model więzi społecznych: ma zapobiec przewietrzeniu układu, odciąć dopływ powiewów zewnętrznych (np. wiatru historii), zagwarantować, że powietrze w tym wydzielonym miejscu stoi.

Jak widać, atrybuty grajdołka jako modelu społeczności wiele mają wspólnego z przeciwieństwem między społeczeństwem otwartym a społeczeństwem zamkniętym (na wpływy zewnętrzne, impulsy do zmian), między umysłem otwartym a zamkniętym.

Grajdołek to miniatura społeczeństwa zamkniętego; a mentalność grajdołkiewiczów to ucieleśnienie umysłu zamkniętego. To nie znaczy, że nie ma w nich dynamiki. Przeciwnie – objawiają imponującą inwencję w reprodukcji zamkniętego koła – przez ciągły ruch w miejscu, kalejdoskopową zmienność wewnętrznych układów (powiązań, sojuszy, wojenek), przez cykliczną powtórkę burzy w szklance wody, a raczej fermentacji gazów w bagienku.

Przez długi czas epitet „grajdołek” był powszechnie kojarzony i utożsamiany z ciasnotą, zaduchem i stęchlizną w krajobrazie społeczności lokalnych. „Grajdołek” do dziś uchodzi za synonim prowincjonalności (z kompleksem prowincji) i mentalności określanej jako prowincjonalizm (ze szczególnym wcieleniem w postaci „parafiańszczyzny”). Klasycznie rozumiany grajdołek to pogardliwe określenie  „wsi zabitej dechami”, zadupia, mieściny, z której nikt donikąd nie wyjeżdża – chyba że na zawsze, aby stąd uciec. Jest to skojarzenie na poły geograficzne, topograficzne (umiejscowienie zjawiska na mapie – w punkcie z obwódką), a na poły psychologiczne. Zakłada się bowiem, że pewien rodzaj społeczności lokalnych i struktur społecznych w mikroskali jakoby przesądza o mentalności nacechowanej nastawieniem wsobnym, na podobieństwo implozji w dawnym kineskopie.

Tymczasem grajdołki powstają też w przestrzeni formalnie i oficjalnie otwartej – w społecznościach, do których stale napływają przybysze z zewnątrz, w instytucjach opartych na ruchliwości personelu. Grajdołek to stan umysłu, typ mentalności w pewnych środowiskach – zarówno skupionych w jednym miejscu, jak i rozproszonych w różnych miejscach kraju – a nie miejsce.

Ale „grajdołeczność” nie jest po prostu odgradzaniem się, zamykaniem się w sobie, w kręgu „samych swoich” (gdzie tylko „swoi” mogą być przyjaciółmi, ale też tylko „swoi” mogą być wrogami; obcym wara od naszych sprawek i porachunków).

Grajdołeczność to raczej mechanizm samożywności i samowystarczalności. Formalnie dany krąg społeczny (np. grupa zawodowa w danej instytucji lub na danym terenie; stowarzyszenie pożytku publicznego; fundacja powołana w zbożnym celu uszczęśliwiania ludzi) może być otwarta na świat zewnętrzny, ale faktycznie środowisko takie pochłonięte jest głównie, jeśli nie wyłącznie wewnętrznymi sprawami i rozgrywkami. Co więcej, wykonywanie powierzonych mu funkcji i zadań publicznych, ogólnospołecznych (takich jak zarządzanie majątkiem państwowym albo municypalnym, jak kształcenie w uczelniach obsługujących nie tylko „miejscowych”, jak upowszechnianie kultury) bywa tylko tytułem (czytaj: okazją, pretekstem) do zajmowania się przez GRAJĄCYCH W DOŁKU samymi sobą. W skrajnym przypadku jest to nie tylko bezproduktywne pozorowanie wykonywania powierzonej pracy, ale wręcz pasożytnictwo, i to destrukcyjne. Na przykład: walki klikowe, sitwiarskie w  teatrze, w uczelni, mogą się toczyć i kończyć tak jak w sarkastycznej anegdocie sprzed lat: „walka o pokój była tak zacięta, że nie pozostał kamień na kamieniu”.

A jakie to sprawy i rozgrywki pochłaniają grajdołkiewiczów bezgranicznie? Takie oto: Kto tu rządzi, rozdaje chlebek albo go odmawia i odbiera. Kto tu jest najważniejszy. Kto komu powinien wleźć w tyłek, aby nie wypaść z układu i aby coś dostać. Kto kogo wygryzie. Na kogo już mamy haka, a na kogo jeszcze nie, ale już zbieramy. Kto z kim trzyma. Kto kogo nienawidzi, kto kogo się boi. Kto się na kim zemści – zresztą, zastępczo na kimś z nim związanym. Horyzont zainteresowań, a zarazem pasjonujące zajęcie grajdołkiewiczów to: plotki, pogłoski, obmowa, podglądactwo, donosicielstwo, spiski, intrygi – niekoniecznie tak wyrafinowane jak w Wersalu. Wszystko tu jest jak na widelcu. Wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. A przynajmniej tak myślą, że wiedzą, albo nie ustają w wysiłkach, by dowiedzieć się jeszcze więcej; ale w razie potrzeby zmyślić. A zarazem nad tym wszystkim unosi się duch KONSPIRY. Na zewnątrz słychać, że coś bulgocze, coś drga, ale co się święci – tego dowiemy się wtedy, gdy już się stało.

W głowach grajdołkiewiczów owocnie współpracuje aparatura bardzo praktyczna (nie żadne tam rozmyślania): sejsmometry (rejestrują zawczasu wszelkie tąpnięcia – np. cudze wpadki, blamaże, obciachy; skandale, awantury; zwroty w linii partii; koniunktury i dekoniunktury wyborcze), barometry (pomiar ciśnienia w naporze na stanowiska do obsadzenia), termometry (pomiar temperatury sporów, determinacji po naszej i po ich stronie), wiatromierze (skąd wiatr wieje, kogo przywieje, kogo wywieje). Grający w dołku mają uszy jak u słonia. No, nie dosłownie, ale słuch wyostrzony. Gdy „jedzie pociąg z daleka”, to zawsze wiedzą, gdzie i kiedy ucho przyłożyć, aby być gotowym zawczasu.

Grajdołek to taka arena gier „sportowych” (ale na pewno nie w stylu FAIR PLAY), że trwa targowisko próżności i zachłanności zamiast pracy. A skoro nie wykonanie powierzonej pracy (urzędnika, menadżera, naukowca) motywuje tu do „aktywności”, to odpowiada temu wiadomy rodzaj i poziom  kompetencji. Atrybutem grajdołka jest zawsze przeciętność, nijakość uczestników tej gry w piaskownicy, w błotku, w szambie lub wręcz ich nieudolność w robocie, która sama w sobie im nie wystarcza do zaspokojenia ambicji, nudzi. Za to bogata jest ich inwencja w podgryzaniu, opluskwianiu, gnojeniu, w żenujących awanturach, także w wymyślnych intrygach. Pod względem merytorycznym często są to półinteligenci i ćwierćinteligenci, ale maskują to szarże hierarchiczne, stopnie i tytuły naukowe, prestiżowe nagrody, a dzisiaj ponadto „polubienia” w Internecie.

Koloryt grajdołka (gdyż to rzeczywiście barwny, a niekończący się spektakl w niezliczonych odsłonach) polega na tym, że jest to paradoksalna, groteskowa forma gigantomanii w małej skali. Mamy tu  „wielkie” ambicje w sadzawce, „wielkie” namiętności w kręgu graczy czwartoligowych, „wielkie” walki o władzę nad pieczątką. Kaprale, sierżanci walczą tu z takim zaangażowaniem, jak gdyby byli generałami i marszałkami. Swoje potyczki postrzegają jak wiekopomne bitwy i kampanie wojenne. Swoje sojusze, spiski, świństewka o niedużym znaczeniu dla środowiska, lecz w wielkim smrodzie przygotowują i przeżywają z takim namaszczeniem, jak gdyby zasiadali nad mapą kontynentu w sztabie generalnym.

Skala zachłanności i zawziętości w zabiegach o splendory (takie jak bycie kierownikiem – choćby kierownikiem wychodka z wyłącznością władzy nad tym odcinkiem w postaci klucza)  i o pieniądze (zwykle to „śmieszne pieniądze” – jakieś dodatki, premie, nagrody) jest tu odwrotnie proporcjonalna do znaczenia społecznego tych splendorów i fruktów, do znaczenia samych pretendentów. Jednak zaciekłość, nienawiść, małostkowa mściwość i złośliwość nadaje tej kopaninie w sadzawce, w gnojówce znamiona walki „na śmierć i życie”.

Zwykle ci zawodnicy walczący „o swoje” walczą posługując się nieswoim, bo nadużywanym lub przywłaszczonym wyposażeniem, majątkiem, autorytetem instytucji lub stanowiska. Większość z tych zadziornych, walecznych graczy o pietruszkę (nikomu jej nie ustąpię, z nikim się nią nie podzielę!) należy do tej kategorii kadr, że ich braku, nieobecności można by nie odczuć i nie zauważyć. Sami jednak myślą o sobie, że są niezastąpieni i jedynie godni tego, o co zabiegają.

Uściślijmy wcześniejsze stwierdzenie. Ich politykierska albo koteryjna, klikowa epopeja jednak ma znaczenie, ale destrukcyjne. Jej skutki i koszty społeczne to marnotrawstwo energii, rozkład wspólnoty, zniweczenie dorobku jej, zniszczenie morale grupy.

Osobliwością grajdołka – inaczej niż kliki zespolonej do pewnego czasu wspólnotą interesów i kalkulacji, uzgodnionym podziałem pracy i wpływów – jest to, iż tu każdy każdemu jest potencjalnie wrogiem. Kooperacja ma tu charakter ekwilibrystyczny (taniec na linie; ręka rękę myje, lecz w tym samym czasie druga ręka już szykuje „numer”) i kalejdoskopowy. Frakcje grajdołka błyskawicznie zmieniają się składem osobowym. Kto wczoraj mi pomógł kogoś zniszczyć, tego dziś sam zniszczę z pomocą następnego chwilowego pomocnika, wspólnika. Te frakcje czyszczące wokół siebie (usuwające intruzów spoza układu) następnie zjadają własny ogon.

Znam nawet taki fenomen: ci sami, którzy wspólnie skutecznie kogoś gnoją, pod hasłem, że on im przeszkadza uzdrowić instytucję pod ich kierownictwem, już w toku swego współdziałania rozglądają się za inną robotą; a potrafią też przyłożyć rękę do zniszczenia firmy, którą jakoby chcieli ratować. I w zamian za te przysługę oczekują przeniesienia do innego grajdołka.

Słowem, w grajdołku wiecznie trwa wielki ruch, który jednak niczego nie posuwa naprzód, niczego nie zmienia poza kalejdoskopową zmianą konfiguracji aktualnych układów. Wszystko tu stoi w miejscu. Ba, im więcej nowinek w tych kolejnych rozdaniach, tym bardziej zespół się cofa w swoim rozwoju.

Ta patologia nasuwa – by wrócić do metafor – dość oczywiste skojarzenia. Stojąca woda – wiadomo, bagienko. Unosi się nad tą wspólnotą fetorek gnicia i ciągłej fermentacji, którym jednak upajają się – jak pasterz kumysem – uczestnicy tej gry w dołku. Oni właśnie tym oddychają. Rozkwitają – jak rośliny bagienne w zarośniętym stawie – właśnie w tej atmosferce. Gazowe bańki kolejnych „walk” to dla nich naturalna klimatyzacja. Smrodkiem rozkładu delektują się jak aromatem. Bojownicy z grajdołka to społeczny odpowiednik bakterii beztlenowych. Gdyby komuś udało się przewietrzyć to środowisko, wpuścić tu świeże powietrze, to większość z nich padłaby na miejscu, a reszta uciekłaby w poszukiwaniu innego grajdołka.

PROF. ZW. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT
Uniwersytet Warszawski

W wydaniu nr 244, marzec 2022, ISSN 2300-6692 również

  1. HISTORIA DECYDENTA

    Kandydat na króla
  2. WIERSZOWNIA DECYDENTA

    PRL bis
  3. RELIGIA DECYDENTA

    Życie w klasztorze
  4. HISTORIA DECYDENTA

    Trudne relacje sąsiadów
  5. WIATR OD MORZA

    Czas na łady
  6. LEKTURY DECYDENTA

    Depresja
  7. CHINY - UKRAINA - ROSJA

    Idea wojny w kulturze Państwa Środka
  8. PO RAZ PIERWSZY W POLSCE

    Współczesna sztuka Inuitów
  9. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Ważna twórczość
  10. WIERSZOWNIA DECYDENTA

    Pomoc państwa
  11. DECYDENT GLOBTROTER

    Biblijny kraj
  12. HISTORIA DECYDENTA

    Legenda polskich szwoleżerów
  13. KRYMINAŁ DECYDENTA

    Mordercy są wśród nas
  14. MILITARIA DECYDENTA

    Nie mogliśmy wygrać we wrześniu 1939 roku
  15. BARBARA GAŁCZYŃSKA

    Maluje poezje
  16. LEKTURY DECYDENTA

    O istocie alchemii
  17. DECYDENT SPOSTRZEGAWCZY

    Chaos usprawiedliwiony
  18. CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

    Mikroklimat grajdołka
  19. WIATR OD MORZA

    Gang Olsena
  20. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Rozważania