Established 1999

CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

3 kwiecień 2020

Zdolność honorowa według Boziewicza

Powikłane są koleje losu i samego pojęcia honoru, i założenia, kogo honor (oraz skutek jego „posiadania”) dotyczy. Z jednej strony, w ponowoczesnej dobie relatywizmu samo pojęcie honoru bywa dziś uznawane za jakiś zabytek, za ciekawostkę wyciągniętą z lamusa. Ot, taki ornament minionych epok, nieprzystający do współczesnych realiów względności zasad, wartości, powszechnego zamętu w kwestiach tożsamości, przynależności społecznej, statusu społecznego. Lub co najwyżej sympatyczny relikt – podobnie jak wzorzec „rycerskości”, który jednak w najlepszym razie może być dobrym, jednak nie zaraźliwym przykładem – pisze prof. dr hab. Mirosław Karwat.

Prof. dr hab. Mirosław Karwat, Uniwersytet Warszawski

Natomiast dawno już ten wzorzec rycerza utracił moc imperatywu. Nie ma dziś charakteru normy wyposażonej w sankcję – sankcję honorową ze strony całego środowiska lub też obowiązek „satysfakcji honorowej”, czyli zadośćuczynienia komuś, czyj honor doznał z naszej strony uszczerbku.

Człowiek „nowoczesny” i tym bardziej „ponowoczesny” nie zawraca sobie głowy takim pojęciem wziętym ze starodruków i ramotek literatury klasycznej, gdy pochłaniają go operacje biznesowe, gry wyborcze i parlamentarne, chałtury aktora lub wykładowcy. „Co ma piernik do wiatraka?” – gotów jest się obruszyć, gdy ktoś „oderwany od życia” indaguje go w sprawie zachowań – nazwijmy to oględnie – kombinatorskich, niedotrzymywania umów, manipulacji proceduralnych czy w sprawie odpowiedzialności za spowodowane cudze lub powszechne szkody. Współczesny pragmatyk zgodzi się, że np. szulerstwo w kartach lub oszustwo matrymonialne jest niehonorowe, ale już machinacje giełdowe, zmiany w procedurach wyborczych na miesiąc przed wyborami to dla niego „normalka” i zjawisko z całkiem innej przegródki niż te amoralia w mikroskali.

Z drugiej strony, na co dzień doświadczamy wymownego paradoksu. Wprawdzie pojęcie honoru radykalnie zdemokratyzowało się, jego zakres – w rezultacie procesów egalitaryzacji, niwelowania hierarchii i dystansów klasowych – został rozciągnięty potencjalnie na każdego członka społeczeństwa. Mimo to jednak świadomości wielu ludzi z powagą i namaszczeniem traktujących honor jako atrybut własnej tożsamości wyraźnie przebijają wyobrażenia i nastawienia nieprzystające do realiów współczesnego świata, w którym zarówno godność, jak i odpowiedzialność za własne czyny lub zaniechania przypisuje się już każdemu człowiekowi – bez względu na jego pochodzenie, płeć, status społeczny, stan posiadania. Wydawałoby się, że dziś jest zdecydowanie inaczej niż w czasach feudalizmu i jego przeżytków w początkach kapitalizmu, kiedy honor był po prostu atrybutem szlachectwa, ale już nie dotyczył kupca, nie mówiąc już o chłopie, parobku folwarcznym, Żydzie-karczmarzu itd.

Mówiąc wprost: nawet w dobrej wierze niejeden dzisiejszy „człowiek kulturalny, cywilizowany” kojarzy honor z elitą społeczeństwa, w niejakim przeciwstawieniu do „człowieka prostego”, do „zwykłego zjadacza chleba”. Tak więc, choć to już XXI wiek, spadkobierca tylu rewolucji, procesów modernizacji i emancypacji obywatelskiej, oczywiste jakoby ma być, iż honor jest przymiotem oficera, sędziego, rektora uczelni, adwokata, tłumacza przysięgłego, ordynatora – profesora medycyny, lecz to jakoby za duże słowo, gdy chodzi o poborowego-szeregowca, strażnika parkingowego, pracownika punktu skupu złomu i butelek, salową w szpitalu. Tak żywotne jest to klasowe, hierarchiczne „obciążenie dziedziczne” szlachetnego pojęcia.

Znów więc jesteśmy w nożycowym rozwarciu między „z jednej strony” a „z drugiej strony”. Znakomicie to uzmysławia powtórka z lektury „Polskiego kodeksu honorowego” Boziewicza, wydanego w roku 1919, a żywego – paradoksalnie, w kontraście z kulturą państw zachodnich i sąsiada, Czechosłowacji – właściwie w całym międzywojennym dwudziestoleciu (osiem kolejnych wydań i zobowiązujące potraktowanie w praktyce różnych sporów, jeśli już nie pojedynków). Potwierdzenie tego cywilizacyjnego zapóźnienia znajdziemy m.in. w polskich filmach przedwojennych, przesyconych dualizmem „państwo i służba”, Pan Hrabia i „jego ekscelencja subiekt”.

Z jednej strony, konfrontacja dzisiejszej rzeczywistości i zmian w mentalności społecznej Polaków ukazuje, jaką drogę przebyliśmy w ciągu stulecia od chwili ukazania się tego dokumentu epoki (a raczej – dokumentu bezwładności wzorców dezaktualizowanych już pierwszą wojna światową i jej następstwami) do dzisiejszych czasów. Z drugiej strony, mimo tych tak widocznych i w znacznym stopniu nieodwracalnych zmian wciąż żywa jest ta elitarystyczna czkawka Boziewiczowska.

Przypomnijmy: Kodeks Boziewicza powstał z zadaniem uregulowania zasad odbywania pojedynków honorowych i form egzekwowania tych zasad. Aczkolwiek autor we wstępie powściągliwie zdystansował się od tego sposobu rozstrzygania sporów i/lub zadośćuczynienia za zniewagi, obrazy – jakby rozumiejąc, iż sama w sobie tradycja i kultywowana praktyka pojedynków już w tym momencie była przeżytkiem. Lecz przy tej okazji autor kodeksu z konieczności zajął się kwestią wyjściową, a zarazem ogólniejszą. Mianowicie: kto jest uprawniony (na mocy norm zwyczajowych) do tego, by poczuwać się do uszczerbku na honorze i by z tego tytułu żądać satysfakcji (zadośćuczynienia), a zarazem, kto może być zobowiązany do „dania satysfakcji” obrażonemu, znieważonemu.

Do tego odnosiło się – zapomniane dziś praktycznie – pojęcie zdolności honorowej.

Zdolność honorowa to, po pierwsze, uprawnienie do tego, by uznawać, że komuś przysługuje honor (choć może to utracić w rezultacie haniebnego czynu lub trwałego postępowania) i ochrona jego honoru, co najmniej jako zobowiązanie innych ludzi do jego poszanowania. Po drugie, to uprawnienie do żądania satysfakcji, zadośćuczynienia (w określonej skali: od przeprosin po poniesienie kary, włącznie z tak osobliwą formą ukarania, jak próba wymierzenia kary / sprawiedliwości przez samego pokrzywdzonego; a właśnie czymś takim był pojedynek).  Po trzecie, to obowiązek zastosowania się do uzasadnionego wymagania, żądania satysfakcji, zadośćuczynienia ze strony osoby, która także posiada tak rozumianą zdolność honorową.

Otóż tak pojętą zdolność honorową (a w tle – w ogóle „posiadanie” honoru) w Kodeksie Boziewicza przypisywano wyróżnionym kategoriom społecznym. Na pierwszym miejscu, zgodnie z tradycją, osobom „szlachetnie urodzonym”, w uzupełnieniu – osobom (wyłącznie płci męskiej), których status społeczny (zawód, stanowisko, szczególny talent „honorowany” społecznie) może być potraktowany jako ekwiwalent lub namiastka szlachectwa. W tej – humorystycznie dziś brzmiącej – sekwencji „osób honorowych” (gentlemanów) wyraźnie jest widoczny kompromis między dziedzictwem i obyczajowymi, ale i prawnymi, reliktami feudalizmu a kryteriami awansu i znaczenia społecznego charakterystycznymi już dla kapitalizmu, społeczeństwa mieszczańskiego. Jednak poza tym rozszerzeniem kręgu osób objętych sankcjami honorowymi (zarówno w ochronie ich honoru, jak i w formach kary za zachowania niehonorowe) potwierdzona tu została przepaść między człowiekiem z elit społecznych a człowiekiem, mówiąc dosadnie, z plebsu.

Jest to wyraźnie powiedziane w artykule pierwszym Kodeksu: „Pojęciem osoby zdolnej do żądania i dawania satysfakcji honorowej albo krótko: osobami honorowymi lub z angielskiego: gentlemanami nazywamy (z wykluczeniem osób duchownych) te osoby płci męskiej, które z powodu wykształcenia, inteligencji osobistej, stanowiska społecznego lub urodzenia wznoszą się ponad zwyczajny poziom uczciwego człowieka.”

Na marginesie: zabawne jest to wyłączenie osób duchownych. Przecież nie dlatego zastosowane, żeby autor (w ślad za utartym zwyczajem) odmawiał duchownym szczególnych przymiotów, a zarazem obowiązków moralnych ani też nie dlatego, żeby expressis verbis przyznawał im przywilej bezkarności w przypadku zachowań i czynów haniebnych, lecz oczywiście w intencji uchronienia ich przed żądaniem pojedynku. Ale jakoś tak po dziś dzień utrwaliło się przyzwyczajenie, by księdza czy zakonnika nie pozywać nawet przed sąd za zniesławienie, przywłaszczenie lub np. cudzołóstwo.

Ale wróćmy do kryterium wyjściowego. Jak tu widać bez niedopowiedzeń, sama w sobie elementarna i konsekwentna uczciwość, wrażliwość moralna, postawa odpowiedzialności za własne słowa i czyny jeszcze nie czyni cię osobą wyposażoną w atrybut honoru, jeśli poza tym jesteś „człowiekiem prostym” (niewykształconym; może nieprzesadnie wyrafinowanym intelektualnie; szeregowym obywatelem, pracownikiem; osobą obsługującą dygnitarzy, prominentów, ważnych gości itd.).

Swoją drogą, ciekawe byłoby ustalenie, na jakiej podstawie Boziewicz lub jego spadkobiercy z samopoczuciem „wyższych sfer” zakładają, że zachodzi jednoznaczny związek między poziomem wykształcenia lub elitarnym wychowaniem a subtelnością etyczną postępowania człowieka. Co najwyżej można się zgodzić z założeniem, iż w pewnych rolach społecznych, na pewnych stanowiskach oczywisty jest zwiększony zakres wymagań i odpowiedzialności, a także z tym, że nieuczciwość parlamentarzysty w roli ustawodawcy, profesora w roli badacza, autora publikacji lub nauczyciela może być bardziej skomplikowana i wyrafinowana niż zwykła nieuczciwość oszusta, naciągacza, partacza w rzemiośle, powiatowego Casanovy itp. Ale stąd jako żywo nie wynika, iż honor jest „naturalnym” przywilejem ludzi, których zarówno uczciwość jak nieuczciwość lub haniebne postępowanie z racji ich statusu musi przybierać formy bardziej wyrafinowane.

Klasowa ograniczoność (nie bójmy się tego „wyklętego” marksistowskiego określenia) kryteriów potraktowanych przez Boziewicza z najwyższą powagą jest widoczna i w tej demarkacji (osoby „honorowe” a osoby pozbawione takiego statusu, których – w domyśle – widocznie nie dotyczy pojęcie honoru), i w próbie wybrnięcia – może nawet w dobrej wierze – z kłopotu, jaki stąd wynika. Pojawia się  bowiem – nieuchronnie – kłopotliwe pytanie: Jak traktować – z punktu widzenia „zdolności honorowej” i honoru w ogóle – sytuacje konfliktowej styczności tych dwóch kategorii ludzi, związane z naruszeniem czci, godności, a zarazem pewnych zasad przyzwoitości? To znaczy: Jak zinterpretować sytuację, gdy „osoba honorowa” doznaje zniewagi (słownej lub czynnej) ze strony osoby pozbawionej takiego statusu lub np. pada ofiarą oszustwa z jej strony? Lecz i odwrotnie: jaka ma być odpowiedź na sytuację, gdy „osoba honorowa” zachowa się ewidentnie „niehonorowo” wobec osoby spoza swojego kręgu? Wygląda bowiem na to, że kwestia honoru oraz honorowego zadośćuczynienia to sprawa rozstrzygana w kręgu członków elit pod pewnym względem równych sobie nawzajem. Tego wszak dotyczą artykuły Kodeksu, z których wynika, że arystokrata nie może uchylić się od pojedynku (lub innej formy dania satysfakcji) ze zwykłym szlachcicem lub osobą obdarzoną substytutem szlachectwa (adwokatem, profesorem, pułkownikiem albo posłem plebejskiego pochodzenia).

W artykule 8, Kodeksu Boziewicza wyszczególnione są liczne konkretne delikty moralne, które są powodem do wykluczenia z kręgu osób honorowych. Ale  to jedynie tryb zachowania porządku w kręgu tych, którym „honorowość” przysługuje z racji urodzenia, szczególnego wykształcenia lub znaczącego społecznie talentu lub z urzędu. Z całego tego zabytkowego Kodeksu wynika, iż „człowiek prosty” nie może żądać satysfakcji (nie tylko pojedynku) od człowieka z wyższych sfer; ale też „osoba honorowa” nie powinna adresować oczekiwań honorowych do osoby niehonorowej. Co najwyżej – w domyśle – może okazać wzgardę, poczucie wyższości wobec „prostego” sprawcy zniewagi lub draństwa, zignorować go, nie zniżać się doń – gdyż byłby to uszczerbek dla szlachectwa dziedzicznego lub nabytego. Trochę na takiej zasadzie, jak ta: „Człowiek kulturalny nie dyskutuje z chuliganem; mędrzec nie spiera się z głupcem czy nieukiem, fachowiec nie zniża się do polemik z dyletantem”. Tyle, że tu w grę nie wchodzi indywidualna ocena czyjejś rzeczywistej nierównorzędności i nierównoprawności, lecz aprioryczna dyskryminacja grupowa.

Była już mowa – poprzednio – o anachronicznym przeświadczeniu, iż honor jest atrybutem tylko mężczyzn, z tą praktyczną konsekwencją, iż tylko mężczyzna może upomnieć się o honor swój lub cudzy, a w imię swego honoru o „cześć” kobiety.

Ten głęboko zakorzeniony patriarchalny „aksjomat” również przebija w Kodeksie Boziewicza – i znajduje wyraz w ciekawej, a zabawnej ekwilibrystyce autora. W komentarzu do artykułu pierwszego (z definicją osoby honorowej, zastrzeżoną dla mężczyzn) napisał on: „Uwaga. Określenie powyższe usuwa zatem kobietę spod mocy obowiązującej przepisów honorowych, dając tym samym wyraz swej średniowiecznej genezie i czyniąc zadość zasadzie francuskiej, określającej kobietę jako «imprompre au duel».”

Ten francuski przymiotnik z jednej strony odnosi się bezpośrednio i dosłownie do kwestii, kto może żądać lub od kogo można wymagać satysfakcji honorowej w rozstrzygnięciu na szpady lub pistolety – i w tym kontekście znaczy „niezdolna do pojedynku”. Niezdolna – w sensie niedopuszczenia, odmowy uprawnień, a nie w tym sensie, żeby sama nie umiała lub nie pragnęła wymierzyć sprawiedliwość celnym strzałem lub sztosem. Z drugiej strony, ten sam przymiotnik „imprompre” oznacza osobę niewłaściwą, nieodpowiednią do tego, by w czymś rozważanym uczestniczyć. Ma to więc być kryterialne uzasadnienie dla odmowy uprawnień. Coś nam to przypomina? I owszem, dopiero od niedawna w Arabii Saudyjskiej władca specjalnym dekretem przekreślił tradycyjny aksjomat, iż kobieta jest „imprompre” (niezdolna, bo nieodpowiednia, bo to jest nieskazane) do prowadzenia samochodu.

Ta gimnastyka kodyfikatora Boziewicza zasługuje na taką analizę, w jakiej dziś wyspecjalizowane są feministki. Mianowicie: Niby chodzi o pojedynki: chronimy istotę powołaną do rodzenia i wychowywania przed śmiercią lub ranami na wojnie i w pojedynku. Nawiasem mówiąc: czy ze względu na nią samą, czy może ze względu na jej zadania reprodukcyjne? Ale faktycznie to pretekst do utrwalenia zasady, iż w sprawach swego bezpieczeństwa i swojej czci niewiasta ma pozostać pod opieką (kuratelą) swego mężczyzny lub nawet nieznajomego Rycerza. Natomiast nie wolno jej samej poczuwać się do honoru i do prawa do honorowej satysfakcji (niekoniecznie tylko zbrojnej).

Słowem, przesądy trzymają się mocno. Honor jest jakoby „rodzaju męskiego” – tak jak samo słowo. Dużo daje do myślenia związana z tym i wciąż trwała asymetria. Cześć niewieścia, ba, szacunek dla kobiety jako takiej – bez względu na jej przymioty lub defekty moralne – to wartości podobno pod ochroną tych Rycerzy. Kiedy jednak ktoś czyjeś męskie draństwo skwituje epitetem „kurwa męska”, nikt wokół nie zauważa, że to dyskryminacja językowa, a zarazem brzydki przejaw męskiej mizoginicznej dominacji (moim przywilejem jest zarówno czcić i bronić kobietę, jak i obrażać męskiego antagonistę nader swoistym ferminatywem).

PROF. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT
Uniwersytet Warszawski

W wydaniu nr 221, kwiecień 2020, ISSN 2300-6692 również

  1. DECYDENT GLOBTROTER

    Muzeum kotów
  2. THRILLER DECYDENTA

    Potem było przedtem
  3. WIATR OD MORZA

    Pandemia strachu
  4. KLASYKA DECYDENTA

    Eseje Witkacego
  5. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Koronawirus zabija... intelekt
  6. KRYMINAŁ DECYDENTA

    Czy skazany mordował?
  7. HISTORIA DECYDENTA

    Do wolnej Ojczyzny przyszli ze Wschodu
  8. DECYDENT POLIGLOTA

    Hiszpański dla bystrzaków
  9. POLITYKA DECYDENTA

    Wstawanie z kolan
  10. KRAKÓW - EDYNBURG

    Ratujmy Pola Nadziei
  11. KOBIETY DECYDENTA

    Dalsze losy Anity
  12. WSPOMNIENIA DECYDENTA

    Dawne chwile...
  13. CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

    Zdolność honorowa według Boziewicza
  14. BEZINTERESOWNOŚĆ

    Milkpol dla lekarzy
  15. WIATR OD MORZA

    Prima aprilis
  16. HISTORIA DECYDENTA

    Każdy motyw inny