Established 1999

CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

1 wrzesień 2019

Unieść się honorem

O pewnych zachowaniach w okolicznościach sporu lub konfliktu powiadamy, że ktoś uniósł się honorem. Zwykle w ten sposób określamy sytuację, gdy ktoś uznał, że jakaś propozycja czy oferta go obraża, jest dlań zniewagą, a jej przyjęcie byłoby zachowaniem „poniżej godności”. A także sytuację, gdy ktoś będący stroną jakiejś umowy poczuł się oszukany („nie tak się umawialiśmy”). Jego honorową reakcją jest odmowa przyjęcia tego, co mu proponują, czym go kuszą, do czego go namawiają albo rezygnacja z pewnych korzyści czy nawet należności, jeśli ich rozmiar nie odpowiada oczekiwaniom, ale tym bardziej – wcześniejszym uzgodnieniom czy zapowiedziom. W tym sensie np. unosi się honorem kandydat w wyborach zaproszony najpierw na czwarte miejsce na liście, a potem spuszczony na dziesiąte – pisze prof. dr hab. Mirosław Karwat.

Prof. dr hab. Mirosław Karwat, Uniwersytet Warszawski

Bywa też tak, że ujmą dla honoru danej osoby jest zaproszenie jej do udziału w programie radiowym, telewizyjnym albo w składzie jakiegoś komitetu, rady programowej itp. w towarzystwie dla niej niemożliwym do zaakceptowania; i tym bardziej – postawienie jej, faktem dokonanym, w sytuacji zaskoczenia i swoistej pułapki. To zdarza się politykom, publicystom lub naukowcom zaproszonym z osobna (zwabionym) do studia, gdy na miejscu znajdują „do pary” osoby, którym nie podałyby ręki lub z którymi „partnerski występ” byłby zaprzeczeniem wyznawanych zasad albo uznawanych przez siebie kryteriów adekwatności, miarodajności, kompetencji.

Poważny uczony zajmujący się prognostyką nie uzna za naturalne ani normalne – nawet w tym zwariowanym światku medialnym – występowanie obok (i „na równych prawach”) z jasnowidzem czy wróżbitą. Osoba będąca autorytetem naukowym, a zarazem medycznym (klinicznym, terapeutycznym) w dziedzinie seksuologii nie będzie skłonna do dyskusji, a raczej pyskówki, z dyletantem – religianckim oszołomem. A postawienie jej w takiej sytuacji byłoby czymś więcej niż nietaktem.

W takich właśnie sytuacjach odruchy emocjonalne, jak i dobrze przemyślane, choć postanowione „w mgnieniu oka” zachowania polegające na odmowie uczestnictwa, wycofaniu (także – ostentacyjnym, niemal jak „trzaśnięcie drzwiami”), są i racjonalne, i obiektywnie uzasadnione. Obiektywnie – z punktu widzenia kryteriów (nie)stosowności, (nie)współmierności (zawodowiec zrównany z amatorami; specjalista zrównany z dyletantami, ignorantami), nieadekwatności (lekarz obok znachora i szamana). Oczywiście pod warunkiem, że samoocena osoby demonstrującej swoje poczucie „bycia nie na miejscu” jest trafna – a więc, że istotnie jest ona kimś z innej półki, z innej sfery niż współuczestnik czy nadawca oferty, propozycji. Inaczej sprawa wygląda, gdy poczucie obrazy lub potencjalnego zhańbienia, sprzężone z poczuciem własnej wyższości i z pragnieniem „zachowania czystości” jest dla postronnych wątpliwe albo – nie bez powodu – odbierane jest jako fochy i fumy na wyrost, jako objaw próżności, megalomanii, pychy.

Zobiektywizowane kryteria „niekompatybilności” nie zawsze są tak jednoznaczne i oczywiste, że honorowa odmowa lub honorowa, demonstracyjna ewakuacja powinna nastąpić niejako „z automatu”. Czasem granica zgody, przyzwolenia lub wahania lub odrzucenia jest właśnie problematyczna – mimo wyrazistego przeciwieństwa między cechami statusu społecznego, tytułów do uczestnictwa lub do oferowania/przyjmowania/odmawiania pewnych dóbr.

Rozważmy tu jako przykład dwie sytuacje.

Pierwsza z nich: Ma się odbyć debata na temat metod ścigania i karania przestępców, a w niej przewidziany jest udział policjanta i/lub prokuratora oraz… osoby z bogatym życiorysem przestępczym. Policjant miałby powody, by poczuć się dotkniętym samym w sobie „dialogiem” i dyskusją „z tym chuliganem” czy recydywistą. Wszak to on uosabia (o ile nikt nie zarzuci mu nadużycia władzy, przestępczych form zwalczania przestępczości, wrabiania ludzi w niepopełnione przestępstwa itd.) nie tylko „prawo i porządek”, ale i postawę moralnej nieskazitelności, społecznej służebności, odpowiedzialności za bezpieczeństwo uczciwych ludzi itp., podczas gdy jego partner do rozmowy ucieleśnia wszystko to, co tym wartościom zaprzecza. Jeśli jednak przyjmiemy do wiadomości, że sposób działania stróżów prawa też musi podlegać ocenie i kontroli, że nie powinni oni być sędziami we własnej sprawie (w kwestii oceny ich pracy), że przestępcy należy się nie tylko kara, ale i pewne prawa – prawo do obrony, do sprawiedliwego procesu, prawa więźnia związane z osobistą godnością itd., to analiza fenomenu przestępczości i mechanizmów walki z przestępczością w takim duecie nie musi nas aż zdziwić i zaszokować. Oczywiście także pod pewnym warunkiem: nie miałaby sensu taka konfrontacja, gdyby w imieniu osób, które naruszyły prawo miał wystąpić przestępca bezkarny, obnoszący się ze swym poczuciem bezkarności, wykorzystujący swoje prawo głosu do zniesławiania i znieważania policjanta. Nie miałaby też sensu taka „wymiana zdań”, gdyby dziennikarze – gospodarze studia potraktowali ją jak show, zachęcając nawet do demagogii i ze swej strony uprawiając demagogię. Na takie nadużycie miałby prawo zareagować honorowo zarówno policjant, jak i przestępca, gdyby ustawiono go w roli wyłącznie chłopca do bicia, tarczy strzelniczej, małpy w zoo lub w cyrku.

Drugi przykład, nader aktualny: Wiadomą jest rzeczą, iż dla polityków lub intelektualistów należących dziś do opozycji, tym bardziej dla sędziów doświadczających na własnej skórze demontażu państwa prawa jest ujmą na honorze współwystępowanie w mediach i podejmowanie dyskusji z prominentnymi politykami lub „mianowańcami” obozu rządzącego, i to takimi, którzy są sprawcami nadużyć władzy, łamania prawa, krętactwa, uczestnikami podejrzanych co najmniej moralnie, jeśli nie prawnie, przedsięwzięć, beneficjentami brzydko pachnących przywilejów i łupów.

Przeciwnicy rządzących stają przed dylematem: czy plamić swój honor stycznością z ludźmi, którzy nie przestrzegają elementarnych norm konstytucyjnych, reguł gry, dobrych obyczajów, nie są ludźmi dobrej woli. Czy zniesmaczyć się stycznością, w której sami stosują się do reguł etykiety (Panie Pośle, Panie Ministrze; z całym szacuneczkiem), czy też bojkotować wszelkie formy możliwego kontaktu i dyskursu z nimi (poza nieuchronną i konieczną konfrontacją w debatach parlamentarnych), ale ze świadomością, że to nie pozwalałoby demaskować tego, co potępiają, przekonywać ludzi zdezorientowanych lub obojętnych na „ekscesy” rządzących, docierać z argumentacją i informacją (niewygodną dla rządzących i przemilczana w ich przekazie) do zwolenników obozu władzy.

Polityka – nawet ta elegancka, salonowa i demokratyczna, a nie tylko w warunkach dyktatury – ma tę przykrą właściwość, że kto bierze w niej udział, ten może nawet zachowa „czyste ręce” i czyste sumienie, ale pewno nie uniknie ocierania się o brudy. Polityka nie jest zajęciem dla pięknoduchów, pewne konieczności wymagają okiełznania własnych odruchów honoru. Najdotkliwiej to się objawia wtedy, gdy po rozstrzygnięciu walki układają się ze sobą strony wcześniej odwzajemniające nie tylko wrogość, ale i obrzydzenie; gdy powstają koalicje sprzeczne z deklaracjami „My – z tymi ludźmi? Przenigdy”.

Do zachowań honorowych będących reakcją na poczucie oburzenia, niesmaku, obrzydzenia itd. odnoszą się dwa wyrażenia. Jedno z nich to „ująć się honorem”; drugie: „unieść się honorem”. To drugie ma sens dalej idący; i samo w sobie jest jeszcze bardziej wymowne. „Unieść się” – to znaczy dać się ponieść pewnym emocjom – uzasadnionym i współmiernym do powodów, jak i przesadzonym, a nawet nieuzasadnionym; kontrolowanym, jak i niekontrolowanym, skrajnie spontanicznym.

W rozumieniu potocznym formuła „unieść się honorem” częściej odnoszona jest do reakcji histerycznych, podyktowanych bardziej bezkrytycznym stosunkiem do własnego postępowania i brakiem odporności na krytykę. W tym sensie „unosi się honorem” ten, kto obraża się na krytykę (nawet uzasadnioną i taktowną, wyrażoną w oprawie życzliwości i szacunku), kto nie jest zdolny do kompromisu ani podzielenia się spornymi dobrami (albo wszystko dla mnie, albo pocałujcie mnie w pośladek; albo mi ustąpicie, albo zabiorę swoje zabawki i pójdę). Nie przypadkiem wiele takich zachowań pachnie infantylizmem. Unosi się więc honorem nawet ten, kto nie został skrytykowany, lecz usłyszał propozycję pomocy. Dlaczego? Ponieważ gotowość pomocy brzmi dlań jak śmiertelna obraza. Jeśli chcą mi pomóc, nie świadczy to o ich życzliwości, lecz oznacza, że uznają, iż ja wymagam pomocy, ERGO: ja sobie nie poradzę. I za taką ocenę się obrażam, miałbym nawet ochotę ukarać.

Unoszenie się honorem to jednak najczęściej zachowanie jednostkowe, podyktowane emocjami osobistymi. Rzadziej – zachowanie zespołu. Ciekawe jest to, że w zachowaniach zbiorowych, masowych (zwłaszcza – wyborczych, ale i np. konsumenckich) takie zjawisko niemal nie występuje. Nic nie wiadomo o tym, żeby kilka milionów wyborców uniosło się honorem w odpowiedzi na obietnice, które obrażają ich inteligencję czy obietnice z poprzedniej kampanii ewidentnie niespełnione albo w praktyce zaprzeczone działaniem wręcz przeciwnym; żeby wyborcy zbiorowo i solidarnie unieśli się honorem, gdy ci sami złotouści obiecują im po raz kolejny to, czego już wielokrotnie nie dotrzymywali – mimo pełni władzy.

Pikanteria „Dobrej Zmiany” w Polsce polega zaś na tym, że jej zwolennicy i konsumenci w kręgach „zwykłych ludzi” bynajmniej nie unoszą się honorem w reakcji na kolejne afery, skandale, kłamstwa, lecz skwapliwie przyjmują kolejne dary lub tylko obiecanki. Tu nie istnieje coś takiego jak honor wyborcy czy obywatela (w wersji naiwnie prostodusznej: odwracam się od tych niegodnych, co więcej, od nich niczego nie chcę i nie przyjmę).

Tu działają inne reguły: Pieniądze (lub świadczenia), jakie nam dają (lub, na razie, tylko obiecują) nie śmierdzą. Ten, kto rozrabia i kręci, ale odpala nam dolę, nie jest nam wstrętny. A ja, który przyjmuję hojne dary (i miraże) „z całym dobrodziejstwem inwentarza”, nie pytam, skąd się wzięły (jak nie pytam pasera, skąd wziął ten okazyjnie tani zegarek) ani też nie odpowiadam za tego, z kim wchodzę w wyborczą transakcję. Zgodnie z jeszcze jedną regułą: „Brać, nie kwitować”.

PROF. FR HAB. MIROSŁAW KARWAT

Uniwersytet Warszawski

W wydaniu nr 214, wrzesień 2019, ISSN 2300-6692 również

  1. Z KRONIKI BYWALCA

    Fotografie Józefa Czechowicza
  2. PENSJA MINIMALNA

    Koniec zabawy
  3. KOBIETY DECYDENTA

    Aktorka totalna
  4. Z KRONIKI BYWALCA

    Piękna przestrzeń
  5. BIBLIOTEKA DECYDENTA

    Chłopiec inny niż wszyscy
  6. DECYDENT SNOBUJĄCY

    Palma premiera Trudeau
  7. EKOLOGIA DECYDENTA

    Inna Warszawa
  8. THRILLER DECYDENTA

    Produkcja "nadludzi"
  9. W SALONIE IMR

    Czarnocin bije na głowę
  10. KOBIETY DECYDENTA

    Piękna konfidentka carskiej policji
  11. HISTORIA DECYDENTA

    Dyskretny urok angielskiej arystokracji
  12. FILOZOFIA I DYPLOMACJA

    Po Iraku Iran?
  13. DECYDENT POLIGLOTA

    Czas na język niemiecki
  14. WIATR OD MORZA

    Elbląskie nawiedzenie
  15. POLITYKA DECYDENTA

    Życzliwy Polsce
  16. LEKTURY DECYDENTA

    Pierwszy krok na Księżycu
  17. WIATR OD MORZA

    Ciszej nad tą trumną...
  18. CO SIĘ W GŁOWIE MIEŚCI

    Unieść się honorem