WIERSZOWNIA DECYDENTA
Troskliwe rady
Decydenci czują się zaopiekowani. Serdecznie dziękują za zbiór rad, dzięki którym jesień i zima ciepło się jawią. więcej...
Miał na imię Bandoola, 20 lat i właśnie wtedy stał się dorosły. Po raz pierwszy w życiu wszedł w stan upojenia – zwany przez opiekunów słoni must. To coś, jak amok.
To taki okres, w którym samiec jest pijany od swojego własnego testosteronu. Podczas trwania must poziom testosteronu wzrasta pięćdziesięcio- lub nawet stukrotnie. Słonie w stanie must są niebezpieczne. Odporne na ból, krnąbrne i lekkomyślne dostają szału od własnej męskości.
Zmieniają się. Puchną im gruczoły limfatyczne, które wydzielają wodnistą substancję. Przez większość czasu penis jest w stanie wzwodu i raz na jakiś czas wysuwa się do przodu, dotykając brzucha słonia. Wtedy też gruczoły stają się ogromne i tryska z nich płyn. Z penisa, który jest w stanie całkowitego wzwodu, tryska biała ciecz i zwierzę dochodzi do fazy, w której płyn wypływający z gruczołów, przybiera mocny zapach i spływa strumieniem po policzkach prosto do buzi słonia.
Samcowi podczas must cieknie też prawie przez cały czas mocz, przez co część penisa i napletek stają się zielone, a wnętrze ud słonia jest poparzone. Penis jest w pełnym wzwodzie, opuchnięty i zwisa do ziemi. Słoń w fazie must ostro pachnie, a jemu się to podoba, gdyż przyciąga to samice i odstrasza inne samce.
Samiec nie tylko inaczej pachnie, ale też inaczej wygląda. Prostuje się, trzyma głowę wyżej, inaczej niż zwykle, wysuwa czoło i podbródek. Czasem słoń wbija ciosy w błoto na brzegu rzeki i to przynosi mu chwilową ulgę. W tej fazie nawet najmilsze słonie są w stanie zaatakować i zabić każdego w polu widzenia. Tak, jakby ktoś nafaszerował je silnym, zmieniającym świadomość narkotykiem. W zależności od wieku i stanu zdrowia słonia taki stan może trwać kilka dni lub miesięcy, co bardzo obciąża organizm. Jeden afrykański słoń, który przebywał w stanie must przez 6 nieprawdopodobnie długich miesięcy, schudł ponad 450 kilogramów. Gdy must mija, samce są wykończone i w kiepskim stanie.
Bandoolą opiekował się Williams – nadzorca słoni. Pewnej nocy trafił na moment, kiedy jego podopieczny spółkował w lesie z dziką samicą. […] Wcześniej oba słonie przekazały sobie swoje zamiary, nawołując się na niskiej częstotliwości. Ona poinformowała go, że jest w rui, on powiedział, że jest w must. Następnie, gdy nikt go nie widział, Bandoola wybadał gotowość samicy, obwąchując ją i jej mocz.
Prawdopodobnie para przeszła już fazę zalotów. Zaloty słonia zawsze są pełne wdzięku. Samiec idzie ostrożnie za samicą odgadując jej nastrój i podchodzi do niej wtedy, kiedy zostanie zaproszony. Czasami słonie przed spółkowaniem splatają razem trąby, razem spacerują lub delikatnie się dotykają i obwąchują. Samiec dźga samicę ciosami, aby popchnąć ją w kierunku miejsca, które wybrał, z dala od innych słoni.
[…] Para spółkowała wielokrotnie przez kilka następnych nocy. Stosunek był pozbawiony brutalności. Słonie „zakochują się w sobie i przez wiele dni, a nawet tygodni „bawią się ogniem”. Samiec wdrapuje się na samicę, utrzymując się w tej pozycji przez 3-4 minuty. W końcu małżeństwo zostaje skonsumowane, a taki akt trwa od pięciu do dziesięciu minut.
Te niezwykłe momenty z życia słoni pochodzą z książki Vicky Constantine Croke, w której opowiada ona historię Jamesa Howarda Williamsa, znanego także jako „Elephant Bill” i o słoniach, które stały się nierozerwalną częścią jego życia. Rozumiał je, dbał o nie, leczył je i kochał. Pracował z nimi w Birmie, w przemyśle tekowym, dwadzieścia dwa lata, aż do momentu, w którym Birma została najechana przez Japonię w roku 1942. To zmieniło sytuację ludzi i słoni. Słonie stały się bronią w walce z Japończykami. W dżungli zastępowały dżipy, na grzbietach przenosiły towary i ludzi. Przy ich pomocy zbudowano setki mostów przez strumienie, rzeki i wąwozy, co pomogło XIV Armii Brytyjskiej oskrzydlić i rozgromić Japończyków w Maithili.
To absolutnie wyjątkowa książka o uczuciach słoni, a niektóre opisane tu momenty wyciskają łzy z oczu: Mały słonik utonął. Zaczęła go nawoływać, cały czas rycząc, ale w jej wołaniu nie było nadziei na odpowiedź. Gdy stała w miejscu, gdzie zniknął jej syn, wydawało się, że jest w ogromnym szoku. Niechętnie opuściła to miejsce. Parła przez prąd i płakała wdrapując się na brzeg. Płakała przez całą drogę do obozu… Po trzech tygodniach umarła.
Vicky Constantine Croke, „Kompania słoni”, tłumaczenie: Jacek Potocki, Elżbieta Potocka, Grupa Medium, Warszawa 2016, stron 274.
Elżbieta Potocka
PUNKT WIDZENIA
O zaniechaniach na froncie ideologicznym
Niecałe sto lat temu świat zmierzał ku katastrofie w absolutnie ewidentny sposób. Wszyscy to widzieli, jakoś tam się przygotowywali, na ogół z entuzjazmem – pisze Alojzy Topol. więcej...