KRYMINAŁ DECYDENTA
Samobójczy happy end
Akcja powieści toczy się w ciągu majowego tygodnia w 2018 roku, zarówno w USA jak i w Polsce. więcej...
Kiedy wybierałam liceum, do którego będę zdawać (tak, wtedy zdawało się egzamin wstępny do szkoły średniej), jednym z kryteriów było kółko spadochronowe. Kilka lat wcześniej prezentowano nam to konkretne liceum, zwiedzaliśmy je i najbardziej zafascynowały mnie fotografie z obozu spadochronowego. Ranking dzielnicowy i „zdawalność” na studia zajmowały dopiero drugie miejsce. Niestety, kiedy tam wreszcie trafiłam, kółka spadochronowego już nie było – pisze Dorota Kramarczyk.
Kiedy dostałam się na studia (tam też obowiązywały egzaminy wstępne), liczyłam na wstąpienie do klubu wysokogórskiego. Uprawiałam wcześniej turystykę górską, już od wczesnego dzieciństwa, i wyczynowe wspinanie wydawało się naturalną kontynuacją tej pasji. Niestety, okazało się, że takiego klubu na Uniwersytecie Warszawskim nie było. Był na Politechnice. A tu jedynie Unikat, zwykły klub turystyczny, i wydziałowy Pakt. W tej sytuacji zadowoliłam się klubem judo i o wspinaczce zapomniałam.
Po latach przeczytałam gdzieś o pewnym młodym człowieku, który zginął w Himalajach, a właściwie zaginął, bo przepadł w trakcie samotnego ataku szczytowego na Makalu w trudnych warunkach. Pisano, że uparł się i poszedł tam sam, na zawsze. To był jeden z bywalców słynnej wioski podhalańskiej, z której tak często wyruszano w Wysokie Tatry. Pamiętałam jego mamę, z którą nawet byłam bardziej zaznajomiona niż z nim, starszym ode mnie o kilka lat, uczestniczącym w trudniejszych wycieczkach z dorosłymi facetami. Jak pani Krysia odnalazła się w tej sytuacji? Straciła jedyne dziecko z powodu ambicji, zatracenia, uporu, by za wszelką cenę pokonać naturę. Po nim została jedynie wzmianka w Wikipedii, wymienione zdobyte szczyty, i fotografia w specjalistycznym czasopiśmie.
To dobrze, że moja fascynacja górami nie poszła tą niebezpieczną ścieżką na skraju ambicji i szaleństwa. Że został podziw i szacunek, poczucie ich potęgi, nad którą nie da się zapanować, z którą nie należy walczyć. Tak jak nie należy walczyć z samym sobą.
Wielu wspinaczy żyje nadal, przeważnie planują coraz to nowe wyprawy, jak gdyby uzależnieni od wysokich gór. Wielu zostało w szczelinach skalnych do czasu, aż lodowiec rozmarznie i ujawni historię taternictwa, alpinizmu, himalaizmu.
Kiedy porównuję wrażenia, które mi zostały z przeczytanych książek „górskich”, filmów dokumentalnych ze starych czasów, z dzisiejszymi doniesieniami o wyczynach himalaistów i niektórymi komentarzami, postrzegam dawne wyprawy jako coś mistycznego, zanurzanie się w potędze Nieznanego, przekraczanie niewidzialnych barier. Dawniej wyprawa w Himalaje czy Karakorum była romantyczna, tak jak podróż do Indii lub Tybetu. Czym bywa teraz? Wyczynem sportowym? Wyścigiem, kto pierwszy i w jakim stylu oraz kiedy? Polem do popisu dla nałogowców, którzy musieli zamienić swoje uzależnienie na coś zastępczego, byle było ekstremalne?
Nasze zachodnie podejście do sportu polega na tym, żeby wyprzedzić konkurenta o ułamek sekundy, zdobyć sławę i na tym zarobić. Przygotowanie wymaga wykiwania natury, przekroczenia granic własnej wydolności i szeregu wyrzeczeń. Nie dość na tym, po zakończeniu kariery trzeba zapłacić swoim zdrowiem, a zapewne również skróceniem życia.
Rywalizacja, normy, zasady gry, obwarowania, pisane i niepisane, rozdęte ego uczestników tej dziwnej gry – tak zwany sport.
Taternictwo, alpinizm, himalaizm jeszcze nie tak dawno wydawały się ostoją prawdziwej pasji, wyrazem takich potrzeb, które zaspokaja religia, dążeniem do obcowania z potęgą, do doświadczenia transcendencji.
Nagle dostrzegamy, że to coś innego, tam też wkradł się ten obrzydliwy „duch sportu”, czymkolwiek jest ten „sport”. Nie wchodźmy w definiowanie tego, bo to jeden z absurdów naszych czasów, coś, co przypomina walki gladiatorów, coś totalnie odczłowieczonego. „Sportowcy” zaopatrzeni w ubranka, buciki, gadżety, otoczeni dietetykami, trenerami, jedzący i pijący zgodnie z harmonogramem, faszerowani odżywkami… Cyborgi?
Mam nadzieję, że wspinanie jeszcze nie jest „sportem”, chociaż da się słyszeć o jakimś wspinaniu „sportowym”. A kysz! Dla mnie wspinanie ma być radością, pięknym doświadczeniem, uskrzydlającym, wznoszącym na wyższy poziom świadomości. Jest po to, by żyć lepiej, nie po to, by zaspokoić ego i umrzeć jako zwycięzca. Nie sztuką jest zdobyć szczyt, sztuką jest zawrócić 50 metrów przed szczytem, wybierając życie zamiast ambicji.
Dlatego nie mogę przejść do porządku dziennego nad wypowiedziami pewnych wspinaczy, niewartych wzmianki z imienia i nazwiska, krytykujących niedawnych nepalskich zdobywców K2 zimą za użycie tlenu w ataku na szczyt. Jak pięknie ujął to Bartek Dobroch, autor artykułu Chwała Szerpom, „na K2 dokonali aktu transgresji – nie tylko przekraczając granice własnych i ludzkich możliwości, ale i burząc porządek świata rozpisany w najwyższych górach jeszcze w kolonialnej przeszłości.[1]
Nepalczycy pokazali, że ważniejsza od rywalizacji jest współpraca, elastyczność i nienarażanie siebie i współtowarzyszy na niepotrzebne ryzyko dla życia i zdrowia. To podejście wynika wprost z wypowiedzi jednego z dziesięciu zimowych zdobywców K2, Mingmy Gyalje Sherpy, którą można znaleźć w Internecie.
„My, Szerpowie, czerpiemy radość z pobytu w górach, ze wspinania się, w końcu ze zdobywania szczytów. I dla nas naprawdę nie jest najważniejsze, czy robimy to z tlenem, czy bez”.
Dodał przy tym, że początkowo nie zamierzał korzystać z dodatkowego tlenu, ale w obozie IV zmienił decyzję, bo „nie było innego wyjścia. Gdybym tego nie zrobił, nie wiem, czy wyszedłbym na szczyt i czy wróciłbym cały i zdrowy do domu”.[2]
Miejmy nadzieję, że wyczyn dziesięciu wspaniałych ludzi da do myślenia mieszkańcom Zachodu, że będzie początkiem przewartościowania podejścia do sportu, do nauki. Że zaczniemy wreszcie doceniać współdziałanie, dbanie o siebie nawzajem, zapomnimy o tym naszym hołubieniu konkurencji, współzawodnictwa, zdobywania punktów, porównywania.
Mam nadzieję, że ten trawers to nokaut dla starego modelu świata i zalążek zmiany na lepsze.
DOROTA KRAMARCZYK
[1] Tygodnik Powszechny, 31 stycznia 2021 nr 5 (3734)
[2] https://www.onet.pl/sport/onetsport/k2-mingma-gyalje-sherpa-zareagowal-na-slowa-bieleckiego/wj3yq48,d87b6cc4
WIERSZOWNIA DECYDENTA
Polityka i narty
Polska rzeczywistość w wierszowane słowa ubrana. więcej...