BIBLIOTEKA DECYDENTA
Dzielne tragarki
Książka przenosi czytelnika w 1915 rok, na front włosko-austriacki w czasie I wojny światowej. więcej...
Nigdy w moim dość długim życiu nie zastanawiałem się czy słynny Wrzesień 1939 r. miał jakikolwiek wpływ na moje zaistnienie na ludzkim padole, jakim jest nasza ukochana Ojczyzna – pisze Sławomir J. Czerniak.
A, że obchody Września 1939 r. już się zbliżają i będą huczne, więc dokonałem osobniczych czynności archeologicznych na ten temat.
Otóż, we Wrześniu 1939 r. sporo przed moim poczęciem, mój Tatuś, jako podporucznik, absolwent wtedy słynnej szkoły artylerii w Toruniu, akurat w tym czasie wziął udział w słynnej bitwie nad Bzurą, jako oficer łącznikowy. Jadąc, prawdopodobnie z rozkazem Wodza Naczelnego, ksywa „Śmigły Rydz”, aby Armia Poznań poszła na Warszawę, Rydz przyczynił się do klęski tej jedynej zaczepnej bitwy, sam zaś dał nogę przez Zaleszczyki.
Przypadkowo, Bóg który „kule nosi”, postrzelił Tatusia, którego koń przygniótł. Może jako wychowany patriotycznie, zanucił w duchu: „Jak to na wojence ładnie, kiedy ułan z konia spadnie…”, gdy nagle nad nim pojawił się rówieśnik, ale z trupią czaszką na czapce i parabellum w ręku (gdyby wtedy tworzył już niejaki Kuba Sienkiewicz), Tatuś na pewno zaśpiewałby w duchu: „…to już jest koniec, niema już nic…! (u nas teraz już niektórzy tak śpiewają).
Ale stał się cud, tym razem nad Bzurą. SS-man schował pistolet do kabury, w myśl Konwencji Genewskiej przywołał sanitariuszy i po oparzeniu przez służby medyczne Wehrmachtu, Tatuś został skierowany na „rekonwalescencję” do kilku ośrodków, które miały w nomenklaturze „oflag”.
Przypomnę, że w bitwie nad Bzurą poległo 17 tys. żołnierzy, a do niewoli dostało się 170 tysięcy.
Tatuś wspominał, że dziękował Bogu, że nie wysłano Go na front wschodni, gdzie nie walczono, ale w związku z tym wysyłano do Katynia, Starobielska, Ostaszkowa itp. miejsc (czyli opatrzność czuwała także nade mną).
W tej zawiłej historii wojenno-rodzinno–politycznej, Tatuś w oflagach spędził ponad cztery lata.
Nie było tam oczywiście atrakcji typu obecnego spa. Sami osadzeni musieli je tworzyć: a to ucieczki podkopami, przez druty, samochodami ze śmieciami, itp. Dzięki Bogu Tatuś nie wziął w nich udziału, bo po złapaniu rozstrzeliwano za nieprzestrzeganie „genewskiego” prawa. Inną atrakcją były teatry, gdzie faceci, musieli się przebierać za kobiety. Mój Tatuś na to nie poszedł, zaczął palić i uczyć się włoskiego.
Na tym bezrybiu oflagowych atrakcji, pewnego dnia poszła wiadomość, że osadzono Jakowa, syna słynnego też tatusia, czyli Stalina. Miał zostać wymieniony na kilku generałów, w tym Paulusa.
W międzyczasie polscy oficerowie nie potraktowali Jakowa, jak my obecnie Afgańczyków na ścianie wschodniej. Dzielili się z nim paczkami z Czerwonego Krzyża, z uwagi na to, że on nie podlegał Konwencji Genewskiej, tak jak Afgańczycy koczujący przed Polską, będąc między niebem a ziemią.
Mój Tatuś często spotykał się z Jakowem, który miał oddzielny pokój z wachmanem w przedpokoju, który wpisywał do kajetu odwiedzających Polaków. Jakow obiecywał, że po wojnie zaprosi Tatusia do Gruzji, gdzie będą kąpać się w winie z diewuszkami.
Jak wiadomo, Jakow z uwagi na nieprzejednane stanowisko swojego Tatusia, w oflagu pod Berlinem rzucił się na druty pod napięciem, a mój Tatuś nie wykąpał się w winie, nie wspominając o diewuszkach…
Tatuś szczęśliwie odsiedział za udział we wrześniu 1939 r. i drogą okrężną, przez Włochy i Anglię, ale po czasie wrócił już do nowej Polski. Bał się, bo rząd londyński straszył skutecznie przed nowym ładem, jaki nam zaserwowali sojusznicy w podzięce za przelaną krew na wszystkich frontach II wojny światowej.
Jako, że za spóźnienia zawsze są stosowane kary, przeto jako b. oficer burżuazyjnej armii miał przeróżne problemy w PRL, ale jakoś dał sobie radę. Największym sukcesem wobec tej zawieruchy wojennej, było moje przyjście na świat w b. Prusach Wschodnich, w mieście gdzie mieszkali dziadkowie kanclerz Merkel.
Niemniej nie był to koniec, tym razem moich „wrześniowych” perypetii. Otóż w 1968 r. zapałałem chęcią edukacji w Wyższej Samochodowej Szkole Oficerskiej w Pile, z uwagi na atrakcyjny do dziś zawód. Niestety. Władza Ludowa wykazała po raz kolejny czujność. Ja i mój kolega, chrzczony „scyzorykiem” (marzec 1968 r.), nie dostaliśmy skierowania na egzamin. Napisałem skargę do ówczesnego wodza Wojciecha Jaruzelskiego. Przyszła odpowiedz na miarę czasu: „Nie odpowiada warunkom stawianym przed kandydatami do wyższych szkół oficerskich”. Pokątnie dowiedziałem się, że podstawową przyczyną było: ojciec oficer przedwojenny i ciotka w USA. Tatuś się załamał, ale znalazłem dla siebie takie rozwiązania zawodowo-życiowe, w Polsce jaką nam zafundowano, że kamień „odpowiedzialności” spadł mu z serca.
Sławomir J. Czerniak
PS Nie wiem tylko, jak się ma exodus rodaków, których powrześniowy los rozgonił po świecie lub wysłał do nieba, wobec kilkudziesięciu Afgańczyków, których siostry i bracia z PiS trzymają na „kwarantannie” na granicy z katolicką Polską.
Jak się do tego ma np. historia znanego mi Franciszka S., którego jako dziecko deportowano z terenów b. Białorusi, przez Azję Środkową, Bliski Wschód, nad jez. Victoria w Afryce. Po drodze otaczano ich pomocą, a w Afryce nawet edukowano. Potem trafiali do Anglii, USA, Kanady i Australii, gdzie przyjmowano ich i pomagano, a zdolnych kierowano nawet do szkół wyższych, jak wspomnianego Franciszka S.
SMAK I MUZYKA
Hot Chocolate
Jeśli nie pamiętacie lub w ogóle nie słyszeliście brzmienia brytyjskiego zespołu Hot Chocolate, to natychmiast rzućcie się do sieci. więcej...