WIATR OD MORZA
Indie w Polsce - 16.01
O ile strajki na Wybrzeżu i w całym kraju w przeszłości były inspirujące, to obecne, śląskie, destabilizują Polskę – pisze Sławomir J. Czerniak. więcej...
W psychologii znany jest mechanizm „wyparcia” z pamięci przeżyć lub faktów przykrych, kłopotliwych, narażających na stres, frustrację, zawstydzenie, poczucie winy lub niesmaku – pisze prof. Mirosław Karwat.
Poważnie i uczciwie potraktowana identyfikacja człowieka z samym sobą polega na tym, że przyznaje się do swego rodowodu i do całego swego życia, do swoich losów i czynów, do swoich niegdysiejszych (także – już zrewidowanych) poglądów. Pozostaje sobą nawet jeśli po drodze przeżył wiele przewartościowań. Wie i pamięta, skąd się wywodzi, czyim jest spadkobiercą (nawet jeśli ta spuścizna jest dla niego kłopotliwa, wstydliwa). Ma świadomość, że wszystko, co dotychczas myślał, w co wierzył, do czego dążył i co uczynił, pozostaje na jego stałym koncie – najwyżej tworząc pewien bilans sukcesów i porażek, wyborów trwale słusznych, zdezaktualizowanych i błędów. Nie musi to bilans na zero, jeśli po kolejnych etapach swojego życia pozostawiamy coś wymiernie pożytecznego, jeśli dorobek jest trwały nawet mimo błędów, porażek czy zmian w poglądach.
To zupełnie inne podejście niż np. sprytne manewry bankruta, który ucieka przed niewygodnymi rachunkami w nowy szyld, pod nowy adres. Albo sztuczki cwaniaczka, który – jak w samochodzie sprzedawanym na giełdzie – „przewija licznik”. W tym wypadku „przewija” z takim rozpędem, że zaczyna wszystko od zera, światu objawia się – choć ma za sobą „długi przebieg” i rozmaite przejścia – jak nowo urodzony, jak zupełny debiutant. To dosyć śmieszna poza (pierwsza młodość) u czterdziestolatków.
Ciągłość i wierność sobie w swojej biografii (jednostkowej lub zbiorowej), w zmiennych rolach i przynależnościach, w ewolucji poglądów, ale także – poczuwanie się i przyznawanie się do własnych porażek i błędów – jest ważnym sprawdzianem identyfikacji człowieka z samym sobą, a przez to również jego obiektywnej tożsamości.
Z jednej strony, nikt nie jest po prostu tym, za kogo sam się uważa, i to w danej chwili. Aktualne samookreślenie to legitymacja zawodna zwłaszcza wtedy, gdy człowiek raz po raz zmienia zdanie, barwy, sztandar. Tym bardziej, że te wyobrażenia i odczucia mogą okazać się złudzeniem, a nawet samooszukiwaniem.
Z drugiej jednak strony, zmiany w subiektywnej identyfikacji, w subiektywnym poczuciu przynależności, jeśli tworzą jedynie ciąg samozaprzeczeń i „przebieranek”, bez jakiejkolwiek ciągłości i zrozumiałej dla innych ewolucji, stawiają pod znakiem zapytania tożsamość takiego człowieka, który jest zmienny jak pogoda. Nie wiemy wtedy, kim właściwie jest, mamy powody, by powątpiewać w autentyczność jego aktualnego wcielenia i wizerunku, skoro i one mogą okazać się kreacją przejściową, kolejną odpowiedzią na kolejną koniunkturę.
Zachwiane poczucie tożsamości ma ktoś, kto wstydzi się samego siebie z przeszłości, wypiera się swoich dzieł (choćby udanych, lecz teraz źle widzianych, albo też chybionych). A przybiera to niekiedy nawet postać „schizofreniczną” – np. wtedy, gdy poniewczasie dawny ideolog czy aktywista odkrywa w sobie dysydenta-Wallenroda.
„Wierność sobie” nie jest zasadą łatwą, a często bywa niewygodna.
Niejednego z nas kusi, by w danej chwili (w nowej epoce, koniunkturze ideologiczno-politycznej, w danym stadium własnego życia – np. w kolejnym małżeństwie) poczuwać się do więzi jedynie z obecnym swoim wcieleniem i statusem. Pamięć o tym, co przedtem było dla nas czymś przykrym lub co, przeciwnie, poprzednio było dla nas atrakcją albo nawet powodem do chluby i chwały, lecz z dzisiejszej perspektywy jest źle widziane, może uwierać. I wtedy rodzi się pokusa amnezji czy też „samowyparcia”, zaś otoczeniu objawia się „człowiek oddzisiejszy”.
W psychologii znany jest mechanizm „wyparcia” z pamięci (a więc i z autoidentyfikacji) przeżyć lub faktów przykrych, kłopotliwych, narażających na stres, frustrację, zawstydzenie, poczucie winy lub niesmaku lub na całkiem praktyczne kłopoty. Wolimy wtedy nie myśleć ani nie pamiętać o tym, co dla nas samych jest ciężarem, co zakłóciłoby dobre samopoczucie, pozytywną samoocenę, a tym bardziej spokój sumienia. Takiej pokusie ulegają nawet bardzo porządni ludzie – i to nawet wtedy, gdy nie oni sami są złego mniemania o swojej przeszłości, o swoich wcześniejszych czynach i dziełach, lecz ulegają presji aktualnych kryteriów oceny, np. aktualnym wyobrażeniom o poprawności, uginają się pod naciskiem odgórnej i zmasowanej indoktrynacji.
Do takiego „samowyparcia” czy „samozatarcia” nieraz jesteśmy nakłaniani właśnie ideologicznym i politycznym naciskiem. Najczęściej ma to miejsce podczas wielkich przemian ustrojowych i w procesach zbiorowych przewartościowań, którym towarzyszą też tak zwane rozliczenia. Efektem tego są fale zbiorowej amnezji, a także zbiorowych gwałtownych i nadgorliwych, neofickich nawróceń. Im bardziej byłem zaangażowany w coś, co upadło, i im bardziej jest to dziś potępiane, tym gorliwiej staram się być kimś zupełnie innym niż dotychczas. Znany przykład: choć w PRL przez PZPR przewinęły się miliony ludzi, i spora część z nich żyje nadal, a nie wszyscy z nich wstąpili do partii z przymusu czy z karierowiczowskiego, koniunkturalnego wyrachowania, to dziś ze świecą można by szukać tych, którzy by się do tego przyznawali w swoich życiorysach – gdyż to miałoby o nich źle świadczyć, a mogłoby i zaszkodzić. A niektórzy z nich w polskiej transformacji zawędrowali pod sztandary wręcz przeciwne, i nawet przodowali w żądaniach dekomunizacji i lustracji.
Tak skrzywione postawy rodzą się jednak nie tylko w ustrojach totalitarnych i autorytarnych (gdzie wymusza się uniformizację postaw, choćby pozornie, fasadowo) i nie tylko w procesach zbiorowych rozliczeń po zmianach ustrojowych. Mogą one stawać się normą także… w społeczeństwach otwartych, w ładzie formalnie demokratycznym i pluralistycznym, sztandarowo opartym na pochwale ludzkiej wolności, indywidualności, prawa do osobistego wyboru, wzajemnej i powszechnej tolerancji. Wystarczy tylko, żeby zachwiana została równowaga w relacji między mechanizmem konformizmu grupowego (czyli społecznego nacisku wymuszającego na członkach wspólnoty pożądane postawy) a ludzką indywidualnością, osobistą wolnością, zdolnością do samodzielnego i odpowiedzialnego wyboru, poczuciem osobistej godności. Jeśli standardowym produktem wychowania w danym społeczeństwie staje się konformista – czyli człowiek, który nie wie, kim jest ani kim sam chciałby być, wie tylko, że nie chce się wychylać, że trzeba być takim jak inni – to i demokracja staje się pustym słowem.
Nie bez powodu bardziej szanujemy ludzi, którzy pozostają sobą, którzy sami szanują własną przeszłość, w tym własne pomyłki życiowe i ideowe, poczuwają się do swych błędów lub grzechów, niż ludzi „doskonałych, bo czystych” (po wypraniu). Niepokojący jest już taki stan, gdy postawa godności i samoprzyznania uchodzi nie za coś naturalnego, lecz za przejaw niezwykłej odwagi i odwagi takiej rzeczywiście wymaga. Jeśli normą – tzn. wymaganiem społecznym i przystosowawczą regułą w zachowaniach jednostek – staje się kameleonizm, jest to wskaźnikiem, że „coś tu gnije w państwie duńskim” (niekoniecznie duńskim).
PROF. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT
Uniwersytet Warszawski
A PROPOS...
Szczypiorniak w Katarze - 30.01
Oj, coś mi się widzi, że Katar będzie mistrzem świata w piłce ręcznej... więcej...