1 październik 2014
Wrażenia i kreacje - 1.10
Wizerunek (image) – to obraz, wyobrażenie o czymś lub o kimś. Ale w czyich oczach? – pyta profesor Mirosław Karwat.
Z jednej strony, we własnych (jak ja sam siebie widzę, autoportret); z drugiej – w cudzych (jak inni mnie postrzegają, jakie mają o mnie wyobrażenie). To, jakie cechy mi przypisują – zalety, walory, przymioty lub ułomności, słabości i wady, zdolności i talenty lub ich brak, dobre lub złe intencje – to wszystko określa, jak się do mnie odnoszą. Mogą odnosić się z sympatią, podziwem, zaufaniem, lub przeciwnie – z dystansem, niechęcią albo obawą.
Moje własne wyobrażenie o sobie (związane tyleż z samowiedzą, samokrytyczną autoanalizą, co z aspiracjami, miłością własną) niekoniecznie jest zgodne z moim pragnieniem, jakim chciałbym być widziany. Tym bardziej nie musi być zgodne z tym, jaki jestem naprawdę.
Nie mylmy intymnego samouświadomienia z tak zwaną autoprezentacją, zwłaszcza manipulacyjną. Jak wiadomo, jednostka lub zespół zwykle chce w oczach innych wypaść (nawet na wyrost, na kredyt) korzystniej, zwłaszcza jeśli autoprezentacja służy jakimś staraniom zależnym od zrozumienia, uznania i poparcia innych, jakimś roszczeniom. Jeśli o coś się ubiegamy (no. o stanowisko pracy, awans, uznanie zwieńczone dopuszczeniem do towarzystwa lub zaufaniem wobec naszych ofert albo popularnością), to wtedy w naszym interesie leży, aby postrzegano nas korzystnie, aby nasz wizerunek był pochlebny i atrakcyjny.
Tu jednak otwiera się pole do manipulacji. Wizerunek w rozumieniu marketingowym, jako swoista kreacja (por. „kreowanie wizerunku”) jest czymś innym niż cudze wyobrażenia o nas powstające samoistnie, spontanicznie, na podstawie obserwacji, wrażeń niezależnych od naszej autoprezentacji. Te wyobrażenia mogą być np. reakcją na nasze gafy, lapsusy, zachowania zgodne z naszą naturą, a pozbawione ornamentów i fasad, gdy wydaje nam się, że nikt nas nie widzi lub gdy się nie zastanawiamy nad tym, że to może być dostrzeżone. Na tej właśnie zasadzie wizerunek osobistości znanych z pewnych póz, deklaracji i cudzych opinii, rekomendacji doznaje uszczerbku pod wpływem jednego zdjęcia paparazzich lub nagłośnionego podsłuchu.
Marketingowo-piarowy wizerunek przypomina wystawę sklepową z ekspozycją tego, co ma zwabić klienta. Staramy się wpoić innym przekonanie, że jesteśmy właśnie tacy lub inni. Rzeczywiście przypomina to kreację aktorską (profesjonalną lub amatorszczyznę). Taki wizerunek (zwłaszcza medialny) może mieć charakter wręcz „wirtualny” (cechy przypisane, nie rzeczywiste); a już regułą jest to, że określają go właściwości wyolbrzymione (które mają też przesłonić inne) i rozmaite formy retuszu.
Przypomina to sztukę selektywnego kamuflażu i równie selektywnej ekspozycji dobrze znaną każdemu, kto ma choćby elementarne pojęcie o psychologicznym efekcie kosmetyków i odzieży dobranej z określonym zamysłem. To wie każdy, że makijaż pozwala optycznie (czyli złudnie) zwęzić twarz szerszą, odpowiedni krój spódnicy „skrócić” lub „wydłużyć” nogi, wysmuklić sylwetkę, buty na obcasie uczynić „wysokim” Sylwestra Stallone, luźne spodnie „wyprostować” łuk w łydkach i zlikwidować kłopotliwy prześwit między udami, puder przykryć pieprzyk itd. itp. Analogicznie: jeśli doradca wytłumaczy głupiemu ważniakowi, by jak najrzadziej się odzywał, wyrażał się powściągliwie i ostrożnie, zważając na słowa, to dzięki temu, że raz po raz nie powie głupstwa, a przez lapidarność swych półsłówek wydaje się tak tajemniczy lub tak rozważny, może on uchodzić nawet za uosobienie mądrości. Gdy zaś nakłonimy kandydata w wyborach, by pokręcił biodrami (popatrzcie państwo, pan poseł tańczy!), by zamruczał, gdy inni śpiewają, by z gawiedzią napił się piwa z kufla i zakołysał na ławie (taki równy chłop), to już wizerunek ma gotowy. „Ciepły” wizerunek. I w niczym nie przeszkodzą temu szyderstwa satyryków, przywołane przez dziennikarzy dla kontrastu sceny z życia sztywniaka, cytaty z drętwej przemowy albo nawet podgląd z ćwiczeń polityka przed trenerem-treserem i przed lustrem. No dobra, widzimy i to, ale to też dobrze o nim świadczy, bo stara się chłopisko jak może, pracuje nad sobą.
Publiczność jest wyrozumiała. Może nawet z zaciekawieniem i nie bez złośliwości czytać o popularnym, w każdym razie znanym aktorze, że w dzieciństwie się jąkał, ale ocenia go na podstawie płynnej recytacji (no, proszę, jak się wyuczył!). Może być powszechnie wiadome, że literat lub publicysta cierpi na dysleksję i dysgrafię, że żona lub kochanka poprawia mu błędy ortograficzne, lecz nie to jest ważne (ta przypadłość czyni go nawet sympatycznym, ba, jednym z nas, półanalfabetów), ale to, że ma tak kochającą partnerkę i tak fachową obsługę oraz wysoki nakład i wysokie honorarium. Zupełnie podobnie jest z medialnymi, a nawet i akademickimi karierami profesorów. Błędne jest rozumowanie „ponieważ jest tak mądry, to cytują go często”. Status gwiazdora nauki oddaje raczej schemat „skoro tak często jest cytowany, to znaczy, że jest taki mądry”.
„Na wygląd trzeba zapracować” – mawiała Kobieta Pracująca w Czterdziestolatku. Na „wizerunek” też trzeba zapracować. Ale nie musi to być wysiłek własny. „Ja mogę pracować i w kamieniołomach, tylko mi ludzi dajcie!” – powiadał pewien przedsiębiorca. Otóż wizerunek można zamówić (jak suknię z żurnala) i można go sobie kupić. Kupiony, uszyty na miarę można innym sprzedawać, a oni go kupią.
PROF. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT
Uniwersytet Warszawski
Komentarze: decydent@decydent.pl
Z KRONIKI BYWALCA
Dzieci uchodźcy - 23.10
21 października 2014 r. w gmachu Sejmu została otwarta wystawa fotograficzna „Podróż nadziei: Polskie dzieci z Pahiatua. 1944-2014” pod honorowym patronatem Marszałka Sejmu, Radosława Sikorskiego. więcej...