DECYDENT SNOBUJĄCY
Asystenci Naczelnika
Dopiero niedawno dobitnie dotarło do mnie, że nie mamy ani prezydenta, ani premiera. więcej...
Kultura masowa, popkultura przewróciła do góry nogami tradycyjne hierarchie społeczne, kryteria znaczenia i autorytetu. Z najwyższą powagą w modnych dziś rankingach „najbardziej wpływowych osób” mieszane jest wszystko ze wszystkim. Jednakowe znaczenie przypisuje się sprawcom działań i zmian ważnych społecznie, komentatorom pasożytującym (nazwijmy to po imieniu) na tym, co się dzieje lub „co się mówi”, autorom skandali i afer oraz nudziarzom-moralistom, których wprawdzie nikt nie traktuje poważnie, ale którzy ładnie przyozdabiają i legitymizują panteon „elit” i „autorytetów” – pisze profesor Mirosław Karwat.
Obok siebie, w przelocie, występują tu biznesmeni i mężowie stanu, jak i „politycy” znani jedynie z kabotyńskich występów w parlamencie i w mediach, z komentowania samych siebie nawzajem, a nie z jakichkolwiek poważnych decyzji i wpływów. A na tych samych listach znajdziemy – nawet na wyższych pozycjach – gwiazdorów sportu, estrady, aktorów, modelki, prezenterów TV, bezczynnych, lecz widocznych celebrytów różnej maści i najmodniejszych w danym sezonie telewizyjnych kucharzy. Czasem przewinie się tu i działacz społeczny (ale raczej z tych filantropów niż z animatorów działania zbiorowego, społecznej samoorganizacji i samopomocy) i nawet pisarz – autor sezonowych bestsellerów. Wszystkim tym ludziom – tak różnego kalibru, z tak różnych powodów znanym – przypisuje się ZNACZENIE, to utożsamia się z WPŁYWEM. I nie dostrzega się różnicy między tymi, którzy przykuwają i absorbują uwagę społeczną a tymi, którzy zajmują się sprawami, dokonaniami i rozstrzygnięciami istotnymi społecznie. Zupełnie nierozumiana jest różnica między zainteresowaniem społecznym a uznaniem społecznym, między sławą a popularnością i autorytetem, między byciem kimś znanym a byciem kimś ważnym i wpływowym społecznie.
Dziennikarze – autorzy takich rankingów – zgłupieli do tego stopnia, że nie widzą różnicy między ludźmi, którzy wyrażają jakieś dążenia reprezentatywne społecznie, ludźmi, którzy o czymś decydują i ludźmi, którzy zajmują się głównie lub wyłącznie sobą, ale mają ten dar i takie możliwości, że nimi zajmują się inni (np. z czysto plotkarskiej ciekawości lub w reakcji na sensację, skandal, aferę). Prestiż mylony jest z autorytetem, a jedno i drugie z popularnością, zaufaniem lub nieufnością. Nie szkodzi! Rekordziści w pozytywnych notowaniach (zaufania, uznania, podziwu, poparcia) wydają się tak samo ważni jak liderzy rankingów nieufności, niechęci, awersji; a jedni i drudzy tak samo ważni jak celebryci, w których przypadku jest wszystko jedno, czy źle, czy dobrze, byle głośno i często.
Bo w tych rankingach „wpływu” obowiązuje prosta „metodologia”. Za podstawę, kryterium kwalifikacji przyjmuje się tu częstotliwość występowania w mediach (wywiady, wzmianki, notki w pudelkowych kronikach towarzyskich) oraz liczbę lajków. Przedmiot lajków jest nieistotny, istotny jest stan licznika.
Ten statystyczny obłęd zawędrował już nawet do świata nauki, któremu biurokracja narzuciła swoje kryterium hierarchii: gdzie publikujesz (nie – co), za ile punktów, ile masz cytowań. Najwybitniejszym uczonym może więc zostać nawet autor najczęściej – i to w całym świecie – przytaczanych, komentowanych i podważanych głupstw lub banałów.
Tak się „porobiło” w tej płynnej ponowoczesności. Fasadowo zachowały się wprawdzie kryteria i wskaźniki klasyczne – np. regularnie powtarzane rankingi prestiżu zawodów. Ale nijak mają się do nich te „nowoczesne” i ponowoczesne rankingi znaczenia, wpływu, nie mówiąc już o realnej hierarchii, kto ile może, kto co naprawdę znaczy w życiu społecznym. Toteż profesor niezmiennie cieszy się wysoką pozycją w badaniach prestiżu zawodów i stanowisk, co nie zmienia faktu, iż ta sama kategoria profesorów jest – nawet dla tych samych respondentów, choć w innych już sondażach – uosobieniem nudziarstwa i frajerstwa, oderwania od życia itd. Młodzież zapytywana o swoje autorytety wymienia bohaterów i męczenników, Jana Pawła II (bo tak wypada), rzadziej rodziców, jeszcze rzadziej nauczycieli i uczonych, a ponadto – i przede wszystkim – raperów, didżejów, gwiazdorów disco polo, piłkarzy, kucharzy, autorów najlepszych gier komputerowych.
Mamy kapustę w głowie. Ale czy może być inaczej w czasach, gdy wprawdzie już nie ma analfabetyzmu (tu korekta: istnieje ten wtórny i funkcjonalny), ale też nikt nic nie czyta, tylko wszyscy słuchają i oglądają? W czasach, gdy połowa wiadomości w TV i w opiniotwórczych pismach dotyczy wydarzeń ważnych politycznie czy gospodarczo, a połowa (a nawet więcej) to ciekawostki ze światka celebrytów i rozmaite pierdoły; gdy obok siebie zasiadają w studio specjalista i krzykliwy dyletant, ignorant, polityk merytoryczny i demagog, a sprzedawca dowcipasów i min nosi dumne miano „satyryka”?
Jeszcze tylko w jednym profilu zachowało się tradycyjne rozumienie autorytetu, choć już wcześniej skrzywione przez redukcję do respektu. Autorytet (w cudzysłowie lub bez) wciąż jeszcze mają zamordyści, dzierżymordy. Ten, kto potrafi zamknąć mordę innym, ma u publiczności wielki autorytet. Może bez żadnych zahamowań opowiadać głupstwa, zapowiadać cuda niemożliwe, szydzić ze znawców problemu, stawiać na baczność ludzi, którzy orientują się w czymś lepiej od niego, zmieniać pomysły i kurs z dnia na dzień – i niezmiennie uchodzić za NIEOMYLNOŚĆ.
PROF. DR HAB. MIROSŁAW KARWAT
Uniwersytet Warszawski
BIBLIOTEKA DECYDENTA
Tajne łamane przez poufne
Jest to kontynuacja powieści „Ściśle tajne”, jaka niedawno została opublikowana przez to wydawnictwo, chociaż tym razem jej treścią nie są działania Amerykanów w celu przewiezienia do Argentyny oficerów hitlerowskiego wywiadu, działającego na Wschodzie. więcej...